sobota, 11 marca 2017

[31] Czy te oczy mogą kłamać?


Zrobiłam internetowy test na rozpoznawanie emocji na podstawie wyrazu oczu i wyszło mi 21 na 36 punktów. Szczerze to się zdziwiłam, w większości przypadków spodziewałam się raczej dobrych odpowiedzi. Typowe dla mnie - często jak jestem w czymś niezła, czuję się w tym beznadziejna, a jak jestem kiepska, to mi się wydaje, że wcale nie jest źle.

Zauważyłam, że dużo trudniej było mi określać na podstawie wyrazu oczu emocje kobiet niż mężczyzn - dłużej się zastanawiałam, częściej wahałam i większość wydawała mi się bardzo, bardzo podobna. To w sumie logiczne, bo od zawsze trudniej mi się z kobietami dogadać i trudniej je zrozumieć (oczywiście nie wszystkie, piszę jednak o większości). Często nie wiem, jakie są intencje rozmawiającej ze mną kobiety - czy jest na mnie zła albo czy śmieje się ze mnie, czy tylko żartuje w przyjacielski sposób. Dodatkowo utrudnia mi sprawę makijaż - im go więcej, tym trudniej mi rozpoznać emocje, o ile nie są wyrażane w bardzo wyrazisty sposób (np. na scenie czy w telenoweli). Mimika i intonacja mężczyzn są dla mnie jakieś łatwiejsze do zrozumienia, rzadko popełniam w ich obecności poważne gafy, podczas gdy z kobietami mam większe kłopoty. 

piątek, 10 marca 2017

[30] Pamiętniki styczniowe


Postanowiłam, że będę systematycznie przenosić niektóre statusy z pewnego portalu społecznościowego na bloga, aby stworzyć coś w rodzaju pamiętnika. Przyznam się bez bicia: zgapiłam ten pomysł od Dagmary. A dlaczego? Ano dlatego, że zdarza mi się wracać do tych wpisów, by poprawić sobie humor, a także dlatego, że czasem piszę o bieżących problemach w kontaktach z ludźmi. Na pierwszy ogień poszedł styczeń.


1.01
Czas spać. A jutro - wracać do domu, niestety... A od jutra - znowu odliczać dni:
DO DŁUGIEGO WEEKENDU - 4 dni robocze i 1 wizyta u stomatologa;
DO FERII ZIMOWYCH U SZCZURA - 9 dni roboczych, ok. 12-14 dni ogółem;
DO WIOSNY (kalendarzowej) - 79 dni;
DO ZMIANY CZASU NA LETNI - 84 dni;
DO WAKACJI - 104 dni robocze.
DOBRANOC, STARY ROKU!

2.01
Nie potrafię robić fajnych zdjęć swoją lustrzanką z obiektywem makro (na taki było mnie stać, Świetlik mówił, że nie tylko do makro się nada). Zastanawiam się, czy w tym roku dokupić inny obiektyw (nie może jednak być drogi), czy powinnam się poddać i kupić jednak jakiś aparat kompaktowy. Nie ogarniam korzystania z lustrzanki. Nie mam wielkich aspiracji w tym zakresie, zawsze robiłam zdjęcia intuicyjnie i było OK, podobały mi się i to mi wystarczało. Te wszystkie ustawienia są dla mnie totalnie nieintuicyjne. Nigdy nie wiem na bieżąco, jak je dobrać, podobnie jak nigdy nie wiem, jak panować nad swoją ekspresją twarzy. Myślałam, że się nauczę, ale czytanie o fotografii nic mi nie daje, nie "czuję" tego.

10.01
Jestem potwornie zmęczona ludźmi. W tym tygodniu w pracy zebranie, nie wiem, jak wytrzymam po pracy dodatkowy kontakt z ludźmi. Pewnie nie będę rozumiała, co mówią, i będę się uśmiechać jak Jaś Fasola. Nie potrafię spać i boli mnie łeb, i bolą mnie dźwięki. Chcę odpocząć od ludzi i prawie nikogo nie widywać.

W dodatku nie mogę się dziś zmobilizować, by odebrać maile. Widziałam, że przyszły nowe, m.in. od korepetytorki, ale czuję totalny opór przed sprawdzaniem poczty. Taką niemoc. Normalnie na starość świetliczeję (takie problemy z mailami miał zawsze Świetlik). Jak to przełamać?
PS Chyba to przez urodziny. Były. Niedawno. I przez to ciągłe odpisywanie ludziom i odbieranie telefonów teraz nie mogę się zmusić, by maila sprawdzić.

11.01
Czytam swoje pamiętniki z lat 2003-2005. Jejku, czego tam nie ma...

12.01
Gdy byłam nastolatką (lat 15 czy 16), czytywałam przez pewien czas harlekiny dla nastolatek. Dlaczego? Nie wiem, chyba po to, żeby się wyzłośliwiać. Poza tym było mi głupio odmawiać bibliotekarce, gdy mi je proponowała, a warto było mieć dobre układy z bibliotekarką, by samodzielnie buszować po wszystkich działach. Zwykle połykałam te harlekinki w godzinę, wyłapując błędy i idiotyczne zdania, a później dodawałam do nich swoje złośliwe komentarze i robiłam coś w rodzaju zestawień. Gdy ostatnio się dokopałam do kilku takich w Czeluściach Dysku, stwierdziłam, że niektóre z nich nadal mnie śmieszą.

13.01
Kwiatek u Szczura padł, biedny... Jeszcze 2 tygodnie temu żył.
PS Uściślając, to nie był de facto kwiatek, a roślina doniczkowa, ale ja tak o nich myślę.

Już mnie zaczynają irytować te wszechobecne memy o San Escobar. Niektóre rzeczy są śmieszne, gdy się je raz usłyszy, ale przestają, gdy wszyscy zaczynają powielać w nieskończoność żarty na dany temat na fejsbuku. Tak było z książkami Deco Morreno, tak jest i teraz. Ludzie, zmieńcie płytę.

14.01
Nadszedł moment, na który od dawna czekałam - przyjechałam do Szczura na ferie!!! Nie muszę iść do pracy!
Niestety, dopadła mnie jakaś infekcja i jestem zasmarkana. Bardzo, bardzo trudno się ze mną przebywa, gdy mam katar, bo staję się wtedy dwa razy bardziej nadwrażliwa na wszystko, a co za tym idzie, dwa razy bardziej upierdliwa. Bolą mnie dźwięki, światło, dotyk ubrań. Boli mnie dotyk wody, więc trudno mi się zagonić do mycia. Zwykle też mam lęki i depresyjne myśli. Generalnie jestem z tych, co umierają na katar, pomimo nieustannego powtarzania sobie racjonalnych myśli.
Szczuru, robimy dzisiaj horkruksa?

15.01
Dzisiaj czuję się gorzej, bolą mnie bardzo łeb i oczy.
Wczoraj przez 5 godzin oglądałam filmy o Harrym Potterze, mimo że nie potrafię i nie lubię oglądać tak długo filmów, bo mi to męczy oczy (mam słaby wzrok, do tego jestem nadwrażliwa na jaskrawe i migające światła), a przy katarze jestem wrażliwa dwa razy bardziej. Po obejrzeniu końcówki 6., a potem 7. części, Szczur wywierał na mnie presję, żeby oglądać ostatnią. Nie chciałam, ale on się wtedy zaczął denerwować, mówić niemiłe rzeczy i podnosić głos. Był zdenerwowany, bo siedzenie w domu i nicnierobienie go dołuje. Proponowałam, żeby on oglądał, a ja sobie w tym czasie poleżę i wystarczy mi posłuchać, ale wtedy dalej się denerwował. Nie chciałam się pokłócić, albo żeby miał meltdown. No i obejrzeliśmy. Oczywiście filmy IMO były fajne, bo uwielbiam świat HP, i to pomimo wycięcia z fabuły wielu ciekawych wątków oraz dokonania znacznych uproszczeń. Emocjonalnie bawiłam się nieźle, mimo że znałam zakończenie, ale przez ostatnich kilkanaście minut już czułam, że ból od oczu rozsadza mi głowę (jest to niewątpliwie subiektywne, ale jestem nadwrażliwa na ból). Zasnęłam się z bólem i obudziłam z bólem. A wystarczyłoby prawdopodobnie podzielić te filmy na dwa dni.
Teraz jest nowy dzień. Szczur poszedł do pracy, a ja mam ferie zimowe i powinnam się dobrze bawić. Ale co mogę robić sama w domi, gdy mnie tak bardzo boli łeb z lewej strony, że nie umiem ani czytać, ani oglądać, ani skupić się na czymkolwiek? Ranią mnie dźwięki i światło jak po wielogodzinnej imprezie. A potem on przyjdzie i będzie sądził, że podczas gdy on ciężko pracował, ja sobie świetnie wypoczęłam, a ja się czuję, jakby mi oko rozsadzało czaszkę.
Bardzo nie lubię takich sytuacji, gdy ja doskonale wiem, co w danym momencie jest dobre dla mnie, ale inni twierdzą, że mam robić co innego. Przez całe życie się to regularnie zdarza. Zazwyczaj kończy się dla mnie tak, jak ja mówię, bo przez tyle lat zdążyłam już poznać swoje potrzeby, ale nie mam wystarczająco dużo energii, żeby się na okrągło opierać innym ludziom. Nie lubię konfliktów, zwykle źle się przez nie czuję psychicznie, więc się wycofuję. Najbardziej nie lubię, gdy inni podnoszą głos, wtedy od razu czuję to takie "niedoczucie" skóry i silną potrzebę drapania się. Oczywiście o wiele częściej są to sytuacje z udziałem NT, głównie mojej mamy. Sytuacja ze Szczurem to raczej wyjątek, ale jak mam w wolnym czasie wybór między meltdownem czy innym wybuchem aspiego albo ciszą, też często wybieram ciszę, kosztem siebie. A potem cierpię.
Ostatnio stresują mnie też ludzie z pracy, którzy usiłują wyciągać mnie na spotkania integracyjne odbywające się wieczorami po pracy albo w weekendy. Nie wiem już, co mam im mówić, bo nieustannie ktoś mnie o to nagabuje, a ja nie jestem w stanie wieczorami ani w weekendy dokładać sobie sytuacji społecznych i negatywnych bodźców. Na takim wyjeździe nawet nie miałabym własnego pokoju, a ja potwornie potrzebuję regeneracji po normalnym tygodniu pracy i ten wolny czas jest dla mnie wszystkim. Potrzebuję ciszy, spokoju i braku ludzi w weekendy, pomijając Szczura i czasem jakąś inną bliską osobę. Nie jestem w stanie słuchać wtedy wrzasków i narażać się na nieprzyjemne bodźce, bo wiem, że oni następnego dnia pójdą do pracy w normalnym stanie ducha, a ja nie dam rady.
Dzień mogę spisać na straty. Nic fajnego już dziś pewnie nie zrobię.

17.01
Postanowiłam zrobić przynajmniej jedno origami na każdy dzień ferii, o ile mi samopoczucie pozwoli. Nie jestem żadnym mistrzem origami, wychodzą mi tylko proste rzeczy, ale niesamowicie mi to pomaga na lęki i depresyjne myśli. Jest jak zastrzyk radości.

Triopsy zdecydowanie tam są, w pojemniku. I chyba odrobinę się wydłużyły, aczkolwiek nadal trudno je dostrzec.

Jej, czy nie ma żadnych preparatów na porost triopsów? Nic nie widać.

18.01

Cholera, w ogóle nie chce mi się spać, a jest trzecia.

Minęły dwa dni, odkąd zauważyłam triopsy, a one nic nie rosną. Najgorsze, że 4-5 dni od wprowadzenia jaj do wody powinno się posprzątać detryt, woda staje się mętna i wyraźnie trzeba, ale triopsów w ogóle nie widać. Nie mam pojęcia, jak sprzątać, by ich nie wyrzucić. 

19.01
YouTube mnie niepomiernie wkurza. Robię origami, oglądając filmik, a tu nagle wyskakuje mi jakiś Pikachu i zasłania ćwierć ekranu. Klikam na bok, żeby go wyłączyć, a strona mnie przenosi zupełnie gdzie indziej! I jak potem ustalić, w którym miejscu origami się było? 

20.01
[ALERT: NIE CZYTAĆ, JEŚLI BOLĄ CIĘ ZĘBY OD NADMIARU SŁODYCZY!]
Szczur zaszalał i kupił mi prawdziwe małe akwarium z termometrem, ogrzewaniem i w ogóle wszystkim oprócz mieszkańców. Uznaję to za prezent urodzinowy.
W dodatku kupił to wszystko sam, a ja nie musiałam nigdzie jeździć i nic załatwiać.
Cudowny Szczur!
Kochany Szczur!

21.01
W piątek zaobserwowałam dwa maleńkie triopsy, które jednak od poprzedniego dnia znacznie urosły. Poruszały się po dnie pojemnika i tuż nad nim, podskakując.
Dzięki sprzętowi zakupionemu przez Szczura udało mi się ustabilizować warunki panujące u triopsów. Po południu wpuściłam kolejną grupę potencjalnych triopsów do akwarium. Temperatura wynosi 26 stopni i nie zmieniła się od wielu godzin, więc wreszcie odetchnęłam z ulgą.

22.01
Po wprowadzeniu w życie rad Marka dotyczących hodowania triopsa jest dużo lepiej. Zaczynam rozumieć, dlaczego bywa on nazywany Mistrzem (Marek, nie triops).
Triopsy przez cały czas mają stałą temperaturę, 26 stopni, zapewnianą przez lampkę. Przed dolaniem wody najpierw ogrzewamy ją obok akwarium i nie wlewamy tak dużo naraz.
W małym pojemniku jest jeden okazały (4 mm?), ogoniasty triops i kilka małych. W akwarium już po jednej dobie od wprowadzenia jajeczek zauważyłam dwa maluchy, teraz (kilka godzin później) jest ich więcej. Jestem wniebowzięta.

3:23... Bezsenność.

23.01
Czuję, że stracę korepetycje z hiszpańskiego, a bardzo je lubiłam. Wszystko przez to, że nie umiem się zmusić, żeby się kontaktować z dziewczyną, która je prowadzi.
Było wszystko OK, dopóki miałyśmy od początku ustaloną tę samą godzinę tego samego dnia każdego tygodnia. Pojawiałam się po prostu na skype i tyle. Zawsze się stresowałam przed wchodzeniem na skype, ale i tak wolę to niż korki twarzą w twarz, gdy pod wpływem czyjegoś wzroku tracę całą inteligencję i dukam coś bez sensu. Ponieważ bardzo lubię hiszpański, a lekcje wymagały skupienia na przysyłanych materiałach, po lekcji zawsze czułam przypływ pozytywnych emocji. Ulubione języki tak na mnie działają, uwielbiam je słyszeć.
W okresie świątecznym miałyśmy przerwę przez parę tygodni. Niestety z powodu święta w Hiszpanii i dni, gdy jeżdżę do Szczura, parę lekcji musiało wypaść. Potem ja napisałam maila, zbierając się do tego parę godzin, by umówić się ponownie. Korepetytorka odpisała z propozycjami godzin, ale ja nie potrafiłam się już ponownie zebrać, żeby odpisać. Wlazłam na skype o podanych godzinach, ale ponieważ nie odpisałam, oczywiście korepetytorki na skype nie było (nie wiem, na co liczyłam, chyba na jakiegoś farta). Teraz musiałabym znowu napisać i powtórzyć całą akcję, ale totalnie nie umiem się do tego zabrać. Czuję wręcz fizyczny opór. Konieczność odpisywania dwa lub więcej razy obcej osobie jest okropna. Mam też telefon, ale to już w ogóle masakra, dzwonić do obcej osoby, w dodatku z Polski do Hiszpanii - no nie dam rady. Dzwonię do biblioteki, czasem daję radę dzwonić do dentysty i do jakiegoś sklepu, jeśli zawsze mówię to samo, te same formułki, ale tutaj odpada.
A tak lubiłam te korki i tak trudno mi było w ogóle napisać, by nawiązać kontakt na początku...

Po drodze wyniknął inny kłopot, z biblioteką.
Jadąc do Szczura, wiedziałam, że mam książki do oddania i że przed wyjazdem nie dam rady ich oddać. Planowałam, że zadzwonię i przedłużę termin wypożyczenia. W zeszłym tygodniu nie potrafiłam się jednak zebrać, by zadzwonić gdziekolwiek coś załatwiać, co dodatkowo wzmocnił problem z pizzą. Myślałam jednak, że mam jeszcze czas do dzisiaj, ale dzisiaj się okazało, że przeliczyłam się co do daty i już mi system nalicza karę. Trzeba było się zmusić w ten pieprzony piątek. Wstyd!
Teraz ojciec będzie musiał podjechać do biblioteki. A wysyłać tatę w miejsce, w którym dotąd nie był, żeby tam rozmawiał, to też kosmos.

24.01
Triopsy przeniesione do akwarium (prawie) pełnego wody, z grzałką (25 stopni), termometrem i lampką. Maluchy od razu zaczęły się gromadzić nad grzałką. Ogoniasty po przebyciu choroby sierocej (pływanie w kółko tam i z powrotem) uspokoił się i zaczął zwiedzać akwarium.
Ja pierwszy raz zażyłam melatoninę. Cel na dziś: zasnąć o 2, a nie o 3 ani o 4. Życzcie mi powodzenia, żeby mi serce nie waliło i żebym już nie miała lęków w nocy, bo poprzednia była koszmarna. Poprzednie trzy w zasadzie. Czułam się, jakbym wróciła do dzieciństwa.
A my ze Szczurem przedyskutowaliśmy ostatnie konflikty i obejrzeliśmy w końcu razem "Krainę lodu". I chyba pierwszy raz od tygodnia jest fajnie.

Właśnie zjadłam najprostszy możliwy obiad: ryż, paluszki rybne, ogórki i pomidor. I był PRZE-PYSZ-NY, dużo bardziej niż wtedy, gdy się staram!

25.01
Wczoraj był fajny dzień. Wydaje mi się, że po melatoninie śpię lepiej niż wcześniej, przynajmniej nie wybudzam się. Załatwiłam parę spraw: kupiłam maści, kupiłam książki, przygotowałam co nieco do pracy, kupiłam bilet, zrobiłam Szczurowi pranie. Zjadłam bardzo prosty i smaczny obiad, byłam na spacerku, czytałam, a po południu pojechaliśmy ze Szczurem odebrać mój nowy komputer. (Komputera, jak każdego nowego sprzętu elektronicznego, innego niż wcześniejszy, póki co się boję i dzisiaj nadal przeglądam net na szczurzym, a nowego nie mam ochoty włączać, ale będę go powoli oswajać). Wysłałam dwie pocztówki z postcrossingu. Wieczorem oglądaliśmy komedię pt. "Ted", która była porąbana, ale i tak wolę oglądać przed snem porąbane komedie niż coś trzymającego w napięciu. Cieszę się, że Szczur nie jest podobny do głównego bohatera. Wczoraj lepiej się dogadywaliśmy niż w ostatnim czasie, było miło. A triopsy mają się dobrze, rosną i dokazują w akwarium.
Dzisiaj ranek był niezbyt udany, Szczur się bardzo stresował przed pracą i źle się czuł, ja nie umiałam się wykaraskać z łóżka. Ale teraz zamierzam mieć miły dzień. Na początek mam ochotę robić zakładki z elementami origami, ale nie mam chyba odpowiedniego papieru. Jedyny, jaki mam, to papier do origami. Zobaczymy, co się z tego da zrobić.

Trzeba dzisiaj jeszcze przygotować co nieco do pracy, a później zastanowić się, czy jest możliwe odebranie szczurów przed weekendem, by móc w sobotę jeszcze razem zwiedzić jakieś nowe miejsce. Te wspólne wyjazdy w nowe miejsca bardzo nam pomagają psychicznie. Ale tego się chyba nie da zrobić bez dzwonienia, a na razie myśl o dzwonieniu gdziekolwiek jest mi niemiła. Muszę zebrać się do kupy.

Z cyklu "Tajemnice szczurzego domostwa":
Dlaczego w szufladzie z ręcznikami kuchennymi jest... SKARPETA?

Z maila od przyjaciela:
Rzucisz okiem na ten tekst? Ty masz ciekawą właściwość - widzisz literówki tam, gdzie ja sprawdzałem i było "dobrze".
"Ciekawa właściwość", ale to brzmi!
Według japońskich legend, jeśli ktoś zrobi tysiąc papierowych żurawi, spełni się jego życzenie. (Swoją drogą, stąd się wziął tytuł książki Kawabaty - "Tysiąc żurawi").
Kiedyś czytałam też wersję, że tysiąc żurawi wykonanych przez jedną osobę i podarowanych drugiej osobie ma dać im wspólne szczęście.
Nie wiem, czy takie z krzywymi dziobami też się liczą, ale chciałabym móc dać Szczurowi tysiąc żurawi. 


26.01
Szczur poszedł wczoraj spać o 20 i spał do rana, więc ja robiłam origami, sprawdzałam tekst przyjaciela, zamawiałam pomoce do pracy, umawiałam się na pocztówkę z Togo i przeglądałam net.
O 1 w nocy Szczur się obudził i powiedział mi, że nie mamy transporterka dla szczurów. Obecnie zastanawiam się nad wyprawą do sklepu i zakupem transporterka (jeśli tego nie zrobię, będziemy mieli mniej wspólnego czasu wieczorem, więc jest motywacja).
Pogoda jest prześliczna, wygrzebałam się z łoża wcześniej niż zwykle.
Niestety, wygląda na to, że kolejna przyjaciółka się na mnie obraziła. Jak zwykle o to samo, czyli brak kontaktu. Przez tydzień nie odpisywałam na wiadomości, nie chciałam rozmawiać przez telefon i nie odsłuchałam wysłanych mi nagrań, co poskutkowało fochem. No nic, nie mam pomysłu, co z tym zrobić. Poczekam, aż minie. Naprawdę nie potrafię ze wszystkimi kontaktować się tak często, jak oni sobie tego życzą.

Takie oto szczurki dostanie jutro Daga!


27.01
Bardzo, bardzo lubię Dagę!!! Jest przemiła!
 
Postanowione: jeśli kiedyś będę się urządzać "na swoim", to będę miała przyprawy w takich ładnych pojemniczkach jak Dagmara!

28.01
Kierunek: Oporów.

Dlaczego w restauracji ludzie drą się i wrzeszczą podczas śmiechu, jakby brakowało im piątej klepki?

Jutro wyjeżdżam od Szczura... Nienawidzę stąd odjeżdżać.
Staram się to na razie hamować, ale jest mi przeraźliwie, przeraźliwie smutno.

Chciałabym chociaż móc się rozpłakać i płakać godzinę czy dwie, aż już nie dam rady. Ale płakać też nie mogę, bo potem będą mnie bardzo bolały głowa i oczy następnego dnia. Nie wiem, co zrobić z tymi emocjami.

29.01
No to czas wracać...



sobota, 4 marca 2017

[29] Muzeum Ognia


Średnio co tydzień, dwa ładuję do małego plecaka wszystkie przedmioty niezbędne mi do przetrwania poza domem (a jest ich sporo - napiszę o tym niebawem), żeby pojechać ze Szczurem na skromną wycieczkę. Bywamy tam, gdzie można doświadczyć kontaktu z przyrodą, zobaczyć coś fajnego lub poszerzyć swoją wiedzę na jakiś temat, a zarazem nie jest zbyt tłoczno i hałaśliwie, ponieważ rozwrzeszczanej gawiedzi oboje nie lubimy. Wybieramy bardzo różne miejsca, zwykle takie, które nie są oddalone od "bazy wypadowej" (czyli domu jednego z nas) o więcej niż dwie godziny jazdy samochodem, a jednocześnie z jakiegoś powodu nas interesują. Zamki, opuszczone okolice, kopalnie, lasy, parki, stawy i inne miejsca zapewniające kontakt z naturą, muzea...

Kiedy więc w lutym zobaczyłam w Internecie reklamę Muzeum Ognia w Żorach, wiedziałam, że musimy tam pojechać. A że Szczur też jest stworzonkiem ciekawym świata, sprawa była przesądzona.

Muzeum Ognia należy do tych nowoczesnych, prawie całkowicie interaktywnych muzeów, których z roku na rok przybywa w naszym kraju. Zwiedzanie angażuje większość zmysłów - na każdym kroku można pobawić się eksponatami, czegoś dotknąć, posłuchać, poszukać. Jeśli ktoś lubi rozwiązywać zagadki, w tym muzeum znajdzie ich bez liku. Co więcej, bilety mają formę testu, który można na bieżąco rozwiązywać, by pod koniec zwiedzania zapytać o swój wynik Żorka - maskotkę miasta Żory. Niestety, płomyk jest dość kapryśny i kilka razy strzelił focha, zanim udało się nam coś z niego wyciągnąć.






Ekspozycja w Muzeum Ognia została podzielona na cztery części: strefę historyczną, strefę żywiołu, strefę duchową oraz strefę naukową. Strefa historyczna pozwala dowiedzieć się, jak rozwijały się relacje pomiędzy ogniem a człowiekiem na przestrzeni wielu tysięcy lat, od prehistorii do czasów współczesnych. Strefa żywiołu jest poświęcona historii pożarnictwa, słynnym pożarom i sposobom walki z ogniem, a w strefie naukowej można poprzez zabawę poszerzyć swoją wiedzę o zjawiskach fizycznych i chemicznych. Za najmniej ciekawą uznałam strefę duchową, skoncentrowaną wokół bóstw ognia i związków frazeologicznych. Pewnie dlatego, że przez pewien czas (w V i VI klasie podstawówki) bardzo interesowały mnie mity i naczytałam się ich sporo, a słownik frazeologiczny dostałam na którąś Gwiazdkę (w IV klasie?) i niemalże nauczyłam się go na pamięć.

O ile Szczur posiada ogromną wiedzę na temat techniki i uwielbia urządzenia techniczne, dla mnie jest to czarna magia. Fizyki uczyłam się głównie na pamięć, zresztą z niektórymi działami miałam niemałe problemy, bo zwykle nie umiałam sobie wyobrazić tego, o czym czytałam. Oglądanie niektórych urządzeń na lekcjach też mi nie pomagało. Brak wyobraźni przestrzennej uniemożliwia mi autentyczne zrozumienie, jak działają urządzenia, a nawet jeśli udaje mi się zrozumieć coś tu i teraz, nie potrafię tej wiedzy uogólnić ani zapamiętać żadnych informacji w 3D. To dlatego ciągle od nowa mam problemy z nauką obsługi aparatów fotograficznych, a jeśli już mowa o urządzeniach, nawet te używane na co dzień czasem nie chcą ze mną współpracować. Nic dziwnego, że muzea poświęcone technice generalnie nie należą do moich ulubionych. W Muzeum Ognia przeżyłam jednak sporo miłych zaskoczeń: zabawa urządzeniami była dla mnie przyjemna, sporo rzeczy rozumiałam (inna sprawa, że już ich nie pamiętam), a silniki - choć mój umysł nadal ich nie ogarnia - uznałam za Considerably Cute, jak mawia Świetlik.



 



Z Muzeum wyniosłam za to niemało interesujących (w moim odczuciu) faktów w formacie 2D, które na pewno zapamiętam. Jak chociażby to, że:
- zanim ludzie nauczyli się rozniecać ogień, musieli najpierw posiąść umiejętność przenoszenia go i podsycania. W jednej z jaskiń podobno przez 3 tysiące lat (!!!) nieustannie podsycano ogień;
-  słynny pożar Londynu zaczął się od... piekarni;
- ogromne pożary lasów w Indonezji trwały kilkadziesiąt dni;
- jedną z pierwszych na świecie kopalni ropy naftowej założył Ignacy Łukasiewicz w miejscowości koło Jasła (pewnie się tam kiedyś wybierzemy, bo zwiedzać ją podobno można do dziś);
- w zamku w Malborku było ogrzewanie podłogowe (tam też trzeba się będzie wybrać);
- Benjamin Franklin wynalazł piorunochron - nie znałam go od tej gorącej strony;
- zapałki zostały wynalezione przez kobiety w oblężonym zamku w Chinach.







Spośród interaktywnych eksponatów najbardziej podobały mi się silniki, lustro, pryzmat i wykonane z różnych materiałów powierzchnie, pozwalające sprawdzić, jak prawdziwa temperatura materiałów ma się do temperatury odczuwanej. Zawsze lubiłam głaskać ściany, meble i inne powierzchnie w otoczeniu.






Podsumowując: warto, warto i jeszcze raz warto było. Ciepło lepsze jest niż chłód, że zacytuję "Tabalugę". A skoro już Ostatni Rosomak jest wyjątkowym przedstawicielem swojego gatunku i woli ciepło od chłodu, powinien chyba wiedzieć, jak postępować z ogniem, by nie podsmażyć sobie ogona.

piątek, 3 marca 2017

[28] Albireo


Czarne koty w pustym mieszkaniu
słuchają, jak trzęsie się ziemia.
Łykają antydepresanty,
choć ponoć nie mają dusz.

Za oknami strugi ludzi
z nosami w twarzoksiążce
zapalają wirtualne znicze
na swoich grobach.

Spóźnione pociągi mkną po torach synaps
zawsze zbyt szybko.

Na stępionych pazurach koty
nieporadnie liczą życia,
których nigdy nie wystarcza,
by zacząć żyć naprawdę.

A i B w głowie Łabędzia
nigdy się nie rozstaną i nigdy nie zetkną.


(luty 2016)