niedziela, 7 października 2018

[62] Podsumowanie lata


1. Jak co roku, spędziłam większość wakacji w Szczurzej Norce - pomieszkiwałam tam przez około pięć tygodni. Przez dwa tygodnie byłam w domu, a kolejne dwa przeznaczyliśmy ze Szczurem na dłuższe wyjazdy.

2. Nie chorowałam. W odróżnieniu od poprzedniego lata, gdy dwa tygodnie z życia zabrały mi grypa żołądkowa i dochodzenie do siebie po grypie, nie miałam żadnych problemów zdrowotnych poza sporadycznymi rewolucjami żołądkowymi na tle nerwowym. Nawet stawy mało mi dokuczały. Pod względem zdrowotnym to było cudowne lato.

3. Tradycyjnie przygotowywałam sobie wszystkie posiłki podczas wakacjowania się w Norze. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że gotowanie obiadów, choć raczej nigdy nie stanie się moją pasją, nie zżera już aż tylu zasobów mojego mózgu co kiedyś. Trochę tak, jakby procedury przygotowywania najprostszych posiłków przestały zajmować cały RAM i zostały zapisane na jakimś nośniku, skąd można je odczytywać do woli. Po dłuższej przerwie od gotowania muszę jednak wspomagać się zeszytem.

4. Pierwszy raz byłam na Słowacji. No dobra, jeżeli ktoś chciałby być bardzo dokładny, to podobno kiedyś już znalazłam się po drugiej stronie granicy polsko-słowackiej - podczas spływu Dunajcem. Trudno jednak traktować to jako prawdziwą wizytę w innym państwie, skoro nawet nie zeszłam na ląd.




5. Przy okazji wyjazdu na Słowację nauczyliśmy się - niestety, na błędach - jak nie należy wyruszać w podróż za granicę, jeżeli jest się osobą źle znoszącą nagłe sytuacje. A mianowicie, że lepiej nie odkładać niczego na ostatnią chwilę, szczególnie zakupu potrzebnych leków i wizyty w kantorze, ani nie wsiadać do samochodu bez sprawnej nawigacji. Przydaje się też zapas wszelkiej maści żarówek do samochodu, bo te lubią odmawiać współpracy w najgorszym możliwym momencie.

6. Przez ponad tydzień gościliśmy w Norze Powszelatka. Początkowo miałam pewne obawy, czy się nie pozabijamy, bo z dziewczynami zawsze trudniej mi było się dogadać niż z facetami, nie mówiąc już o dzieleniu wspólnej przestrzeni dłużej niż przez jeden dzień. Martwiłam się jednak niepotrzebnie, jako że nie pokłóciliśmy się ani razu. Przeciwnie, wspieraliśmy się, pomagaliśmy sobie nawzajem i szanowaliśmy potrzeby pozostałych, także potrzebę spędzania pewnej ilości czasu w samotności. Pomieszkując z dwiema bliskimi osobami, czułam się bardzo szczęśliwa. Do tego stopnia, że chciało mi się płakać, gdy Powszelatek musiał wracać do domu.

7. Szczur odczarował dla mnie Tatry. Nie tylko wyciągnął mnie do Zakopanego, do którego po szkolnej wycieczce miałam uraz przez połowę życia, ale jeszcze sprawił, że nie miałam najmniejszej ochoty wracać i gdybym mogła, jeździłabym tam przynajmniej na jeden weekend w miesiącu. Jak tego dokonał? O tym trzeba będzie napisać osobny post.

8. Przeszłam swoje pierwsze szlaki w Tatrach, póki co takie uważane przez większość ludzi za bardzo łatwe. Wlazłam na Halę Kondratową i na Myślenickie Turnie, poznałam doliny Olczyską, Strążyską i Ku Dziurze. Zgodnie z obietnicą, Szczur dostosowywał wycieczki do moich możliwości, a więc chodziliśmy zupełnie na luzie. Jednego dnia, gdy źle się czułam, zrobiłam sobie wolne, a Szczur wybrał się sam na bardziej hardkorową wycieczkę. Wiem, że brakuje mu takiego prawdziwego łażenia po górach, wysiłku fizycznego na trudnych szlakach. Stopniowo robię postępy w chodzeniu po górach, więc za kilka lat mogę radzić sobie lepiej, ale póki co chciałabym, aby następny wyjazd w Tatry był dłuższy i oprócz wspólnych wycieczek było więcej czasu na indywidualne potrzeby. Gryzoń powinien w niektóre dni się w tych górach swobodnie wyhasać, a ja w tym czasie mogę robić cokolwiek, choćby szukać gąsienic albo robić zdjęcia na łące.

9. Tego lata Bóg Motyli był dla mnie łaskawy. Wyhodowałam dwadzieścia pięć kratkowców, dziewięć pawików, cztery admirały, pięć niedźwiedziówek nożówek, brudnicę nieparkę i całe stado Safonidów. Znalazłam też, pierwszy raz od lat, wieczernicę szczawiówkę oraz narożnice zbrojówki - czy będzie im dane przeżyć zimę, zobaczymy za parę miesięcy. Nie udało się, niestety, z widłogonką ani z namiotnikami, które spasożytowały muszki.

10. Rozmnożyłam drugi po znamionówce starce gatunek ćmy: brudnicę nieparkę. W dodatku rozmnożyłam ją pomimo zdeformowanych skrzydeł.

11. Pierwszy raz w życiu hodowałam modliszkę. Co za tym idzie, hodowałam także świerszcze. To jednak długa historia, zdecydowanie za długa, żeby poświęcić jej jeden akapit.

12. Przez niemal dwa tygodnie mieszkała u mnie egzotyczna ćma. I choć ostatecznie tylko jednemu z atlasów udało się dożyć dorosłości, obcowanie z tym ogromnym stworzeniem i tak było niezwykłym przeżyciem.

13. Zwiedziłam kolejne cztery zamki: na Słowacji Budatin, Lietavę i Strecno, a w Polsce - Chudów.

14. Odwiedziłam znowu, po dwuletniej przerwie, zamek w Czersku. W Czersku na szczęście nic się nie zmieniło, poza tym, że członkowie bractwa rycerskiego bywają tam jeszcze częściej. Podobnie jak ostatnio, kupiłam od nich śliczny wypalany w kamieniu wisiorek, tym razem z tropem pumy.

15. W ramach powrotów w ulubione miejsca pojechałam też zobaczyć, jak się mają ukryte wśród łąk bunkry. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, czy bunkry mogą być romantyczne: tak, mogą. Przynajmniej dla Rosomaka.

16. Aż trzy razy pojechałam do Puszczy Kampinoskiej, tym razem na szczęście bez gorączki, za to w doborowym towarzystwie. Nie obyło się bez przygód: za pierwszym razem natknęliśmy się na burzę, a za drugim pogubiliśmy się w drodze do mogiły powstańczej i nadłożyliśmy drogi.

17. Widziałam więcej dzikich zwierząt niż w poprzednie wakacje: sarnę, lisy, jeża, padalca.

18. W przeddzień powrotu ze Słowacji do Polski Szczur zabrał mnie po zmroku na klimatyczny spacer po okolicy. Od dawna marzę o nocnym spacerze po lesie z kimś bliskim. Ten spacer może i nie spełniał wszystkich kryteriów spaceru po lesie, bo droga była asfaltowa, ale i tak czułam się wyjątkowo. Drzewa wyglądały groźnie, nad nimi krążyły nietoperze, a worek na śmieci udawał ducha. Mijaliśmy też cmentarz (specjalne pozdrowienia dla Katji!).

19. Inną przefajną inicjatywą Szczura był pomysł, aby o zmierzchu wjechać kolejką na Gubałówkę i zobaczyć Tatry nocą. Okoliczności nie do końca dopisały, ponieważ na górze odbywał się akurat hałaśliwy koncert - kolejny raz przekonaliśmy się, że nigdy nie wiadomo, co wymyślą neurotypowi. Nie żałowałam jednak, że przystałam na ten pomysł. Pierwszy raz patrzyłam na Księżyc z tak wysoka.

20. Zaliczyłam swoją drugą jaskinię, choć ze względu na niezbyt odpowiedni strój nie weszłam tak głęboko jak inni. Było to w Tatrach, a jaskinia nazywała się tym razem bardzo prozaicznie: Dziura.

21. Byłam w warszawskim ogrodzie zoologicznym.

22. Zaprosiłam Szczura na koncert japońskiego zespołu Amaterasu z okazji święta Tanabaty, o którym już pisałam w pamiętnikach lipcowych. Wspomniałam wtedy, że muzycy pochwalili się swoim udziałem w najnowszej polskiej edycji "Mam Talent". Jeżeli ktoś z Was chciałby ich zobaczyć i posłuchać, odsyłam na Youtube, ale uprzedzam, że to nie to samo. Tę muzykę się przede wszystkim czuje, całym ciałem - w maleńkiej salce w Centrum Popkultury Yatta wibrowało wszystko.

23. Zobaczyłam dwie wystawy w Pałacu Kultury i Nauki: "Perły motoryzacji w Polsce" i "Fascynujący świat pająków i skorpionów", gdzie pierwszy raz w życiu wzięłam na rękę ogromnego pająka. Jak już pisałam w wakacyjnych pamiętnikach, okazało się to całkiem przyjemne sensorycznie, ale nie zamierzam hodować pająków. Moje serce należy do owadów.

24. Zwiedziłam trzy warszawskie muzea: Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie i Muzeum Farmacji.

25. Byłam też w Muzeum Janosika w Terchovej. Szczerze mówiąc, znałam legendę o Janosiku, ale o życiu tego prawdziwego nic konkretnego nie wiedziałam i zmieniło się to dopiero na Słowacji, gdzie jest on bohaterem narodowym. W muzeum można między innymi obejrzeć film, który - ku mojemu zdumieniu! - został przetłumaczony na kilka języków, w tym polski. Wystarczy powiedzieć pani z personelu muzeum, że przyjechało się z Polski. Po zwiedzeniu wystawy o Janosiku poszliśmy jeszcze zobaczyć jego pomnik, znajdujący się na wzgórzu za Terchovą.




26. Dzięki wyjazdom udało mi się uniknąć dwóch imprez rodzinnych z dużą liczbą gości.  

27. Poznałam trochę lepiej synka mojego kuzyna. Nigdy wcześniej nie miałam bliższego kontaktu z tak małym dzieckiem, to znaczy poniżej trzeciego roku życia. Choć generalnie uwielbiam dzieci, od maluchów wolę się trzymać z daleka, bo sensorycznie trudno mi wytrzymać wydawane przez nie dźwięki. Teraz jest jeden wyjątek - synek kuzyna właśnie. To bardzo pogodny chłopiec, który od wiosny regularnie przyjeżdża do nas wraz ze swoimi rodzicami, żeby pobawić się na świeżym powietrzu, i od wiosny tylko raz się podczas tych wizyt rozpłakał.

28. Spotkałam się z przyjaciółką w kociej kawiarni (patrz: pamiętniki sierpniowe).

29. W nietypowych dla stolicy, plażowych okolicznościach przenieśliśmy ze Szczurem do "reala" znajomość z Asią, autorką bloga Wywody Pokątne (patrz: pamiętniki sierpniowe).

30. Obiecałam sobie, że przeczytam w wakacje sagę wiedźmińską, ale postanowienia nie dotrzymałam. "Wieżę Jaskółki" i "Panią Jeziora" przeczytałam dopiero we wrześniu. Mimo to jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się na drugie podejście do Sapkowskiego. Podczas pierwszego podejścia, gdy miałam kilkanaście lat, bardzo spodobały mi się opowiadania, ale przygodę z pięcioksięgiem zakończyłam na "Czasie pogardy", z dość mieszanymi uczuciami. Nie umiałam wtedy utożsamiać się z bohaterami, na przykład nie mieściło mi się w głowie, że można kogoś kochać, a jednocześnie z własnej woli uprawiać seks z innymi. Obecnie lubię sagę wiedźmińską o wiele bardziej niż byłam w stanie polubić ją kiedyś, prawdopodobnie właśnie dlatego, że znacznie lepiej rozumiem bohaterów. Po raz kolejny potwierdziło się, że do niektórych książek muszę dojrzeć i że zajmuje mi to więcej czasu niż innym ludziom. Cóż, rozwój intelektualny nie idzie u mnie w parze z emocjonalnym.

31. Pod wpływem "Opowieści panny młodej" wróciłam do czytania mang, aczkolwiek kupowanie kolejnych tomów idzie mi bardzo powoli.

32. Tego lata, w przeciwieństwie do poprzedniego, rzadko oglądałam filmy i seriale. Prawdopodobnie dlatego, że przez większość czasu dobrze się czułam, a przede wszystkim nie chorowałam, więc zawsze miałam coś ciekawszego do roboty. Obejrzałam ze Szczurem kolejne trzy filmy Hayao Miyazakiego, "Kimi no Na wa" Makoto Shinkaia i "Strażników Galaktyki", a sama dwa seriale anime: "Yuru Camp" i "Sora Yori mo Tooi Basho"... i tylko tyle. Czasami sprawdzałam w sieci, co nowego w najbliższym kinie, ale nic mnie nie zainteresowało.

33. Sprawdziłam, jak to jest znaleźć się wewnątrz drzewa. Serio. W okolicy zamku w Chudowie rośnie najgrubsza w Polsce topola kanadyjska o imieniu Tekla, z ogromną dziuplą. Do dziupli prowadzą drzwi, a w środku znajdują się krzesła, stoliczek i... światło elektryczne. Chyba nikogo nie zdziwi, że chętnie zostałabym tam na dłużej, zwłaszcza że odkryłam Teklę w ostatnich dniach urlopu. Nie pogniewałabym się też, gdyby takie niezwykłe drzewo nagle wyrosło w ogrodzie.




33. Zakochałam się w górskich strumieniach. Nieważne, z jak silnym lękiem się obudziłam, spacer z szumem strumienia w tle zawsze mi pomagał, dosłownie zawsze. Tego dźwięku i jego działania na mnie nie umiem porównać do żadnego innego doświadczenia. Gdybym mogła, zabrałabym taki strumień do domu.




34. Miałam szczęście zobaczyć najdłuższe w tym stuleciu całkowite zaćmienie Księżyca i opozycję Marsa. Wielu moim znajomym nie udało się go zaobserwować z powodu zachmurzonego nieba.

35. Nareszcie zobaczyłam na żywo radiostację w Gliwicach, a przy okazji pobawiłam się w tamtejszym parku doświadczeń.




36. Na początku wakacji wylogowałam się ze wszystkich fejsbukowych grup dla dorosłych ze spektrum. Ta decyzja dobrze mi zrobiła psychicznie - przestałam się emocjonować internetowymi dramami, porównywać siebie do innych i mieć poczucie winy w sytuacjach, gdy zdanie większości różni się od mojego. Początkowo planowałam wrócić do grup po kilku tygodniach, ale póki co nie wróciłam. Nie wiem, czy i kiedy to zrobię. Przekonałam się kolejny raz, że zdecydowanie wolę utrzymywać z ludźmi kontakty jeden na jednego.

37. Doświadczyłam paru rzeczy, które są zbyt intymne, by pisać o nich na blogu, a które od dawna chciałam przeżyć. I nie żałowałam ani przez chwilę.

38. Zapisałam się na studia podyplomowe.

39. Odbębniłam jedno ważne badanie i wizytę u jednego lekarza specjalisty.

40. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale podpadłam rodzicom Szczura. Jeszcze rok temu czułam, że mnie lubią, a w tegoroczne wakacje odniosłam wrażenie, że nie bardzo, i to zaraz na wstępie. To jedyny punkt tegorocznego zestawienia, z którego nie jestem zadowolona. Niestety, zazwyczaj nie wiem, dlaczego ktoś zaczyna czuć do mnie niechęć, bo w moim odczuciu zachowuję się zawsze tak samo, jeśli chodzi o życie codzienne. Z kolei w nietypowych, nowych dla mnie sytuacjach zdarza mi się popełniać w kontaktach z ludźmi gafy, które z pewnością działają na moją niekorzyść, ale są niemożliwe do przewidzenia. Bo skąd mogę wiedzieć, że dana sytuacja wystąpi, jeśli nie wydarzyła się nigdy wcześniej?

41. Dostałam jeden z najpiękniejszych własnoręcznie wykonanych prezentów, jakimi kiedykolwiek mnie obdarowano: ogromne origami 3D.

42. Poznałam osobę, która podróżuje po Afryce, odwiedzając wszystkie państwa wzdłuż zachodniego wybrzeża, od RPA po Maroko. Dzięki jej pomocy udało mi się zdobyć pocztówki z kilku afrykańskich państw, takich jak Kamerun czy Gabon. Niektóre z nich dotarły do mnie jeszcze w wakacje, niektóre są w drodze, a jeszcze inne dopiero zostaną wysłane, bo ta niezwykła podróż ma trwać... cały rok.

43. Zamiast lustrzanki zabrałam na wakacje najnowszy aparat, mały i leciutki. Koniec upierania się przy używaniu lustrzanki wpłynął dobrze zarówno na moje stawy, jak i na zdjęcia. W międzyczasie mój były chłopak, Świetlik, wypożyczył Nikony i dobrze się z nimi bawił. Rozregulował wszystkie moje domyślne ustawienia, a ponieważ zupełnie nie pamiętam, jakie były, to teraz prędzej wyrośnie mi na głowie paproć niż zrobię udane zdjęcie Nikonem. (Pozdrawiam wszystkich, którzy mają nadmierną słabość do fotografujących facetów i wpadają przez to w tarapaty).

44. Przetrwałam meltdown roku (na Krupówkach).

45. Zrobiłam wielkie porządki w newralgicznych częściach mojego pokoju, a mianowicie w biblioteczce, szafie z pomocami do pracy i szafie z ubraniami. Najbardziej jestem dumna z tego, że nareszcie przestałam chomikować w szafie swoje ulubione bluzki z czasów gimnazjum i liceum, których nie potrafiłam się pozbyć, mimo że od dawna mi nie pasowały. Kupiłam też szafkę na buty i obmyśliłam przejrzysty system przechowywania obuwia. Może w końcu uda mi się zapanować nad tą częścią garderoby.

46. Odkryłam wyjątkowe skarpety, idealne dla mnie na lato, gdy dużo chodzę - bezuciskowe, przyjemne w dotyku i krótkie, a jednocześnie wydłużone nad piętą, dzięki czemu adidasy nie obcierają stopy w tym wrażliwym miejscu. Nazywają się Xintao. Oswoiłam też nowe adidasy (tylko bogowie wiedzą, jakie to dla mnie trudne).

47. Uporządkowałam biblioteczkę Szczura i wystawiłam na aukcje charytatywne siedemdziesiąt książek, których zdecydował się pozbyć. Przy okazji nauczyłam się wysyłać przesyłki paczkomatem z wykorzystaniem naklejek. Wcześniej ta procedura jakoś mnie przerażała, choć nie potrafię wyjaśnić, dlaczego.

48. Pozbyłam się ze swojego pokoju reliktu przeszłości - kolażu ze zdjęć, ulotek, rysunków i innych karteluszków, który wykonałam w latach studenckich w ramach pewnych warsztatów, aby przedstawić siebie. Dzieło to wisiało przez kilka lat nad moim łóżkiem, a ja nie potrafiłam się go pozbyć, choć czułam ból, patrząc na portret z moją eks-przyjaciółką Mewą czy pejzaż autorstwa byłego chłopaka. Pogodzenie się z utratą osób, które były mi najbliższe przez ponad sześć lat, zajęło mi bardzo dużo czasu. Kolażu nie wyrzuciłam, ale zdjęłam go i umieściłam w bezpiecznym miejscu, gdzie na co dzień nie zaglądam. A nad łóżkiem zamierzam powiesić zdjęcia motyli.

49. Choć staram się panować nad swoimi skłonnościami do chomikowania, przywiozłam z wakacji więcej pamiątek niż zwykle: piękne ptasie pióra, przypinkę z motylem, aż kilka magnesów na lodówkę (to jakiś nowy, niebezpieczny bzik), płyty z góralską muzyką, kubek z kotami, upominki od Lawendy i Powszelatka, gigantyczne szyszki, pyszne słowackie słodycze, kilka par wełnianych góralskich skarpet... Uff, to chyba wszystko. 




50. Na początku wakacji wpadłam na dziwny pomysł, że każdego dnia będę robić sobie selfie w momencie, gdy poczuję się szczęśliwa. Sama nie wiem, dlaczego taki pomysł zakiełkował w mojej głowie, bo na co dzień nie jestem fanką selfies, zwłaszcza pstrykanych telefonem. Nie chodziło mi o wrzucanie ich do sieci - tego nie robiłam. Po prostu w pewnym momencie spontanicznie wyjmowałam telefon i robiłam sobie fotkę, niezależnie od reakcji towarzyszących mi osób. Ot, takie nietypowe doświadczenie. Ostatecznie nie udało mi się sfotografować swojej gęby codziennie, bo w niektóre dni zwyczajnie zapomniałam. Mimo to czuję przypływ pozytywnych emocji, gdy patrzę na te zdjęcia i wspominam chwile, w których je zrobiłam. A jednocześnie ogromną tęsknotę za latem...