niedziela, 20 stycznia 2019

[70] Motyle 2018: Rusałki


Rusałki to póki co jedyne motyle dzienne, które potrafię hodować. W minionym sezonie na motyle udało mi się wypuścić na wolność nieco ponad czterdzieści rusałek należących do trzech różnych gatunków, z czego dwa gatunki wyhodowałam pierwszy raz. Pawiki natomiast znalazłam w lesie tuż przed przepoczwarczeniem. Jestem z siebie zadowolona, bo na te śliczne stworzenia jak zwykle czyhało sporo naturalnych niebezpieczeństw, na czele z pasożytami.


Rusałka kratkowiec

05/27
Wczoraj Szczur znalazł na pokrzywie w lesie duże skupisko larw, takich samych, jakie miałam jesienią, i zebrał je dla mnie. Nie mam pewności, czy to dobra decyzja, bo spośród tych jesiennych ani jeden owad nie wyszedł z kokonu wiosną. Nadal jednak mam ochotę przekonać się, co to za gatunek. Myślałam, że rusałka kratkowiec, ale one o tej porze nie powinny być aktywne jako gąsienice, jeśli Lepidoptera.eu ma dobre dane. O tej porze powinny to być admirały lub pokrzywniki, jednak do nich z kolei te larwy nie są podobne. A może to coś zupełnie z innej bajki? To prawdziwa zagadka. Jestem ciekawa, czy tym razem uda się je wyhodować.


 

05/28
Larwy, wszystkie jak jeden mąż, przeszły wylinkę i wyglądają teraz jak rusałki. Przyjmuję więc, że to rusałki.

 


05/31
Wczoraj rusałki kolejny raz tłumnie okupowały wieczko. Dzisiaj odkryłam, że część zmieniła wygląd i ma teraz włoski w kolorze, hm, żółtym? Ponadto zauważyłam, że te larwy wymiotują na zielono jak pawiki, gdy są zaniepokojone. Zdarza się to podczas przenoszenia na nowe liście.  

06/02
Gąsienice bawią ze mną w Warszawie. Rusałki są najbardziej aktywne tutaj na obczyźnie. Gdy daję im pokrzywę, dosłownie rzucają się na nią i pałaszują w mgnieniu oka. Gdy zaś jest już zjedzona, większość siada całą ekipą na szmatce. Jest ich aż dwadzieścia dziewięć... Po powrocie będą potrzebować większego pojemnika.
Wciąż zastanawiam się, co to za gatunek. A to przypominają mi admirała, a to ceika... Czasem robią oprzędy w liściach. Obstawiam jednak kratkowca. Niektóre mają włoski w kolorze, który trudno mi jednoznacznie określić.



 

06/03
U rusałek dziwna sytuacja. Trzy wiszą na wieczku w pozycji typowej dla przepoczwarczania się, reszta rośnie i je jakby nigdy nic, a jedną zastałam dzisiaj osaczoną przez jakiegoś małego owada, który na niej siedział. Na rusałkach pasożytują raczej błonkówki, a toto nie wiem, czym było, ale na wszelki wypadek odizolowałam tę gąsienicę od reszty.
  

06/04
Dzisiejszy dzień był dniem przepoczwarczania się. Jeszcze przed wyjściem do pracy zastałam cztery wiszące poczwarki. Gdy wróciłam, znaczna większość gąsienic znajdowała się na materiale, przy czym niektóre wisiały już w pozycji "do przepoczwarczenia". Wieczorne oględziny poskutkowały odkryciem kilku kolejnych poczwarek ukrytych pomiędzy liśćmi i gąsienic wiszących na łodygach. Włożyłam im pokrzywę, ale nie sądzę, by ktoś tam jeszcze jutro jadł. W ciągu najbliższej doby wszystkie, które widziałam, powinny stać się poczwarkami. 

06/06

Rusałki z lasu wszystkie przepoczwarczone oprócz jednej, która jeszcze wisi do góry nogami jako gąsienica. Czekam na nią, aby posprzątać.
Poczwarki są ciemne ze złocistymi akcentami, które przypominają mi płynne złoto. 





06/10
W weekend zrobiłam u nich porządek: wyrzuciłam wszystkie stare liście pokrzywy, przeliczyłam poczwarki. Jedna gąsienica zmarła podczas przepoczwarczenia, z przyczyn mi nieznanych. Znalazłam ją w niezwykłej postaci - w większości czarna, na głowie miała już elementy złotej poczwarki, jakby włożyła złoty pancerzyk... Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. 

06/12
Dzisiejszy dzień przyniósł niespodziankę - wyszły z poczwarek pierwsze rusałki z lasu. To kratkowce w wersji letniej.
Motyli, które wyszły, jest pięć. Są jeszcze dość nieporadne, suszą skrzydła i drżą. Trzymam je w ciemnym pokoju, żeby się nie obijały o ścianki. Przygotowałam terrarium na wychodzenie kolejnych, bo poczwarek jest jeszcze ponad dwadzieścia, a przez niektóre już prześwitują skrzydła.
Dałam motylkom przekrojone czereśnie i miałam ubaw, patrząc, jak jeden z nich przez dwadzieścia minut macał trąbką papierową tackę, zanim odkrył, że może posmakować owoców. Te próby poszukiwania jedzonka nakręciłam smartfonem.
 


06/13
Dzisiaj dorosłych kratkowców jest już dwadzieścia. Suszą skrzydła i kosztują owoców. Są w ciągłym ruchu, jak to rusałki, dlatego trudno je fotografować. Jeśli nie siedzą ze złożonymi skrzydłami, to maszerują dookoła, wachlując skrzydłami. Udało mi się jednak zrobić im kilka wątpliwej jakości zdjęć. Jutro, jeśli pogoda pozwoli, zacznie się akcja wypuszczanie. 




06/14
Dzisiaj ponad dwadzieścia skrzydlatych piękności odleciało... Wypuściłam je z rodzicami w ogrodzie.
Nie wszystkim spieszyło się do odlotu, niektórych trzeba było ponaglać, a nawet pomóc. Kilka motyli siedziało na mojej ręce przez dłuższy czas, nim odleciały. Wszystkie były sprawne, aczkolwiek jednemu brakowało czułka.
Innego motyla wydobyłam spomiędzy tacki z owocami a ścianki, gdzie się zaklinował - na szczęście nic mu się nie stało. Ten motylek po znalezieniu się na mojej dłoni długo nie odlatywał, zamiast tego zaczął mnie macać swoją trąbką. Było to zabawne, słodkie, łaskoczące uczucie, zdarzyło mi się to pierwszy raz.  





06/16
Wypuściłam ostatnich pięć kratkowców, które wyszły wczoraj z poczwarek. Niektóre z nich były stosunkowo małe, ale wszystkie odleciały szybciej niż ich poprzednicy. Tym samym moja tegoroczna przygoda z kratkowcami zakończyła się. 


Rusałka admirał

05/25
Wczoraj zamówiłam z Farmy Motyli pięć gąsienic admirała, o którego hodowaniu marzę od paru lat. Jedne gąsienice się kokonią, to czas poszukać kolejnych - wiosna i lato zawsze takie krótkie. 

06/04
Farma Motyli wysłała do mnie admirały - przyszedł SMS.

06/05
Dotarły admirały.
Farma Motyli zawsze troskliwie pakuje gąsienice. Tym razem w przesyłce z nimi był pojemniczek z zimną wodą do chłodzenia, taki, jakie się trzyma w zamrażarce w postaci lodu - fajny patent, może kiedyś zgapię, gdy będzie trzeba.
Rozbroił mnie napis na pudełeczku: "Uwaga!!! Bardzo małe". Gąsieniczki są około pięć razy większe od moich Safonidów tuż po wyjściu z jaj.




06/06
Admirały jedzą pokrzywę z ogrodu, na razie jeszcze w małych ilościach, bo są niewielkie. Okazało się jednak, że zamiast pięciu w przesyłce było ich siedem. Nie wiem, czy to celowe (Farma często dołącza gratisy), czy też umknęły poprzedniemu właścicielowi. Były głęboko ukryte w resztkach liści.

06/10
Rusałki jedzą i nadal robią sobie "domki" z oprzędu i pozwijanych liści, przez co szukanie ich zajmuje za każdym razem trochę czasu. Dzisiaj zauważyłam, że pojawiły się na  ciele niektórych gąsienic białe linie i białe włoski. A zatem larwy z lasu, które są już poczwarkami, to na pewno nie admirały.

06/11
Zaszła dzisiaj jedna zmiana, mianowicie odkryłam, że jeden z admirałów wygląda jak Mutant przez duże M. Wydaje się, że po prostu przeszedł wylinkę i urósł szybciej niż reszta, ale ta zmiana wyglądu nadal mnie zdumiewa.  




06/13
Z pojemnika admirałów zniknął uwieczniony przeze mnie na zdjęciach Mutant i wszystkie gąsienice znowu wyglądają tak samo, a raczej prawie tak samo, bo tempo wzrostu mają różne. Wszystkie mają po bokach biały zygzak. Na zdjęciach widać, jak obecnie wyglądają - gdyby nie ten zygzak, można by je pomylić z pawikami.




06/14
Wśród admirałów dwa są wyraźnie większe od reszty, ale ich dzisiaj nie fotografowałam.  

06/16
Admirały od wczoraj znacznie urosły, dlatego dzisiaj przeniosłam je do większego pojemnika. Rusałki szybko rosną - kto wie, kiedy pojawią się pierwsze poczwarki. Jeden osobnik jest szczególnie duży.
 
06/17
Dwa admirały siedzą na wieczku. Dzisiaj pierwszy raz admirałom udało się pożreć wszystkie liście, które im wczoraj dałam, i pozostawić tylko łodyżki.

06/18
Admirały stają się tłuste. Nie przyczepiają się już oprzędem do liści ani nie ukrywają w nich, teraz najczęściej zastaję je na wieczku. Na jedzenie reagują zawsze bardzo entuzjastycznie.

06/22
Dziś przestałam karmić rusałki, bo żadna już nie je. Są już trzy poczwarki, a pozostałe gąsienice wiszą w pozycji do przepoczwarczenia. 

06/25
Cztery admirały są poczwarkami, trzy wiszą od przedwczoraj gotowe do przepoczwarczania. Z jednego prawdopodobnie nic nie będzie, bo od wczoraj wisi częściowo przepoczwarczony i wygląda na nieżywego. Trzymam kciuki za resztę.

06/26
Dzisiaj ostatecznie uznałam, że tylko czterem admirałom udało się przepoczwarczyć. Dwa były martwe, musiałam się ich pozbyć; nie znalazłam śladów tłumaczących, co się stało. Jeden siedzi na materiale i jeszcze porusza się pod wpływem dotyku, dlatego zostawiłam go.  

06/27
Ostatni admirał (jak to brzmi!) zjadł nieco pokrzywy, którą mu dałam, zaniepokojona o jego dalszy los. Niestety dalej nie przepoczwarczył się. 

07/02
Przedwczoraj wyszedł z poczwarki admirał - MÓJ PIERWSZY ADMIRAŁ! Niestety, facet był tak ruchliwy, że nie dało się go sfotografować. Wczoraj go wypuściłam i obiecałam sobie zaczaić się na następnego.
Dzisiaj rano zobaczyłam, że kolejna poczwarka zaczęła prześwitywać, postanowiłam więc obserwować ją. Nie zdążyłam jednak wrócić ze sklepu, a motyl już wyszedł - i znowu tak ruchliwy jak poprzedni. Ledwie uchylić wieczko, leci do okna i się tam obija, mimo że jeszcze skrzydła mu dobrze nie wyschły. Z tego powodu zamknęłam go ponownie. Udanych zdjęć rozłożonych skrzydeł jak nie było, tak nie ma.
 

07/03
Wypuściliśmy ze Szczurem w ogrodzie społecznościowym samca niedźwiedziówki oraz dwa admirały.




07/04
Wyszedł kolejny admirał, niestety niepełnosprawny, ze skrzydłami zdeformowanymi i zbyt małymi. Nie potrafi latać. Planowałam go wczoraj zamrozić, żeby się nie męczył, ale ostatecznie zostawiłam go w ogrodzie społecznościowym w karmniku dla motyli. Długo nie pożyje, ale nie umiałam go uśmiercić, wykazywał dużo energii i woli życia - próbował latać. Niech przynajmniej spróbuje soku z owoców. Biedny mały. 




07/05
Wszystkie admirały z poczwarek wypuszczone, pozostała jedna gąsienica, którą nadal karmię. Jest niemrawa i jakaś dziwna, może mieć pasożyta albo inny problem.
 

07/15
Ostatnia rusałka niestety umarła, mimo moich starań, by ją wyżywić. Coś z nią było nie tak, tak jakby stopniowo malała i po śmierci bardzo się skurczyła. Nie wiem, jakie drobnoustroje mogą powodować coś takiego.


Rusałka pawik

08/24
Wybrałam się dzisiaj ze Szczurem i Piesą do lasu z myślą o poszukiwaniach rusałek. I udało się - w jednym miejscu po drodze do punktu czerpania wody wypatrzyłam na pokrzywach mnóstwo larw pawików. Były już duże i rozproszone, choć czasem siedziały na liściach po dwie lub trzy. Zabraliśmy do domu siedemnaście. Nie będzie to aż taka frajda jak z całkiem małymi gąsienicami, a poza tym nie wiadomo, czy nie mają pasożytów, ale siedemnaście rusałek to nie byle co!

08/27
U rusałek zaczynają się przygotowania do przepoczwarczenia. Jedna wisi już w pozycji do przepoczwarczenia, pięć innych siedzi obok niej na wieczku. Pozostałe jedzą pokrzywę. Są bardzo długie i bardzo piękne!   




08/31
Wszystkie rusałki jak jeden mąż zmieniły się przedwczoraj i wczoraj w poczwarki... oprócz jednego biedaka, który wisi wyprostowany do dziś. Podejrzewam, że już nie zrobi, bo nie żyje, ale jeszcze daję mu czas do jutra i nie ruszam go.

09/02
Mam szesnaście poczwarek.
Jedna z larw, ta, która nie przepoczwarczyła się, okazała się być spasożytowana. Wyjęłam ją wczoraj z pojemnika, widząc, że nadal wisi bez skutku i że coś wystaje jej z głowy. Kiedy dotknęłam jej kilka razy, nagle z ciała larwy wyłoniła się paskudna larwa pasożyta. Udało mi się ją sfotografować, a nawet nagrać jej sposób poruszania się.
Pozostałe poczwarki dzisiaj przeniosłam do terrarium, aby motyle miały swobodę poruszania się. Mam nadzieję, że reszta nie ma pasożytów...




09/03
Kolejna rusałka była spasożytowana - wypadła z niej poczwarka muchy.

09/05
Niestety, moje przypuszczenia co do rusałek, które spędziły prawie cały drugi etap życia na wolności, sprawdzają się. Wczoraj poczwarka muchy wypadła z kolejnego, już trzeciego osobnika. 

09/09
Od wczoraj wychodzą rusałki. Wypuściłam dzisiaj dziewięć, wczorajsze i dzisiejsze, bo pogoda jest wyjątkowo piękna (22 stopnie, słonecznie). W taki dzień szybko wysuszą do końca skrzydła. Jak zwykle niektóre ociągały się z odlotem, siedząc na moich palcach. Jednego posadziłam na kwiatach. Jest też jeden dzisiejszy, który jeszcze nie był zainteresowany odlotem, o trochę mniejszych skrzydełkach niż reszta - tego zostawiłam, żeby dać mu więcej czasu.




09/12
Wczoraj wypuściłam dwie ostatnie rusałki. Jedna z nich była wyraźnie najsłabsza ze wszystkich, miała nieco krzywe skrzydło i latała tylko niewysoko nad ziemią, ale mam nadzieję, że uda się jej pożyć jak najdłużej. Druga opuściła poczwarkę dopiero w niedzielę.
Zostało parę poczwarek, z których nic nie wyszło. Możliwe, że tak już zostanie. Jedenaście motyli odniosło sukces, co i tak jest niezłą liczbą, zważywszy że trzy z siedemnastu zostały zjedzone przez muchy. 


 

niedziela, 13 stycznia 2019

[69] Pamiętniki jesienne



1.09
W domu istne szaleństwo, bo rodzice zaprosili dawno nie widzianego chrześniaka ojca wraz z żoną i dziećmi. Mama od paru dni zdenerwowana, nie myśli o niczym innym, całymi dniami sprząta i piecze, wyżywa się na wszystkich włącznie z Boru ducha winnym kotem - ale wizyta musi być. Nie pojmuję, dlaczego ludzie to sobie robią, a przy okazji fundują piekiełko innym, których ci goście niespecjalnie obchodzą.
Jestem egoistyczna i zua? Może i jestem, bo chciałabym w ostatnią sobotę wakacji, gdy już stresuję się pisaniem dokumentacji do pracy, móc w spokoju posiedzieć rano w ulubionym fotelu z książką zamiast nie mieć się gdzie podziać ("Tu już posprzątane, nie siadaj!", "Tam nie jedz, bo nakruszysz!"), słuchać podniesionych głosów i mieć stan lękowy. Chciałabym też móc przynajmniej w weekendy nie musieć widywać nadprogramowych ludzi i cieszyć się ładną pogodą we własnym ogrodzie, a nie zwiewać z domu, tak jak trzeba to zrobić dzisiaj.

(w nocy)
Plusem wizyty gości u rodziców jest to, że zostało po nich sporo niezjedzonych pyszności. Jajka na twardo, sałatka, zapiekanki, tort z galaretką i borówkami. Nie trzeba już myśleć, co na kolację.

3.09
Muszę to odnotować, bo to się nieczęsto zdarza: trafiłam dziś na miłego kierowcę autobusu. Już prawie odjeżdżał z przystanku, ale widząc, że biegnę, pozwolił mi wsiąść, mimo że mógłby tego nie zrobić. Boże Owadów, niech do tego pana przylatują same ładne motyle.

14.09
Sama nie wierzę, że słucham Roksany Węgiel. Chyba dlatego, że tylko nastolatkowie potrafią śpiewać tego typu teksty tak, że się czuje, że wierzą w nie naprawdę.

15.09
Mam w zwyczaju dystansować się od wszelkich grup i zbiorowości, ich konfliktów i dram. A także od wszystkich, którzy chcieliby mi mówić, jak powinnam żyć i jak myśleć - nieważne, czy ktoś mnie próbuje nakłaniać do chodzenia do kościoła, zmiany wyglądu, psychoterapii czy zmiany sposobu, w jaki określam swoją tożsamość. Także od próbujących wywierać wpływ jednostek. Sęk w tym, że grupy próbują wywierać wpływ znacznie częściej niż jednostki. Im bardziej innych ciągnie do grup, tym bardziej mnie ciągnie na ubocze. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy kupiłam tę koszulkę. Będzie jak znalazł na wpracowe zebrania pełne skonfliktowanych ludzi, na konferencje na temat autyzmu i na inne spędy.




21.09
Bilet do Warszawy kupiony.

23.09
To the man who "doesn't like body hair"
Żeby było ciekawie, wstawił to dziś na tablicę kolega z Indii. Mężczyzna. Kiedy inni zaczną tak myśleć?  

30.09
Taką oto torbę z niedźwiedziówką kupił mi Szczur w Muzeum Górnośląskim. Jest rewelacyjna! Wreszcie gadżet z owadem, który wygląda jak należy!



 
Choć najbliższe tygodnie w pracy zapowiadają się niełatwo, w weekend udało mi się poodpoczywać. Piątkowy wieczór w całości zjadły mi sprawy wpracowe, ale w sobotę pospałam do jedenastej i przyjechał Szczur. Było nam trochę trudno wygramolić się z domu, bo po męczącym tygodniu nie umieliśmy się pozbierać. Pojechaliśmy jednak na skraj lasu i połaziliśmy tam przez 45 minut. Było mi zimno, za to znalazłam śliczne modrzewiowe szyszki. Później pojechaliśmy na pizzę i zahaczyliśmy o księgarnię, gdzie kupiłam Szczurowi prezent imieninowy. Dobrze być z kimś, kto też lubi czytać.
Do muzeum pojechaliśmy dziś, na wystawę poświęconą preparacji zwierząt. Okazało się, że żubry z wystawy stałej zapoczątkowały odrodzenie się tego gatunku w Europie, pochodzą od nich też żubry z Pszczyny. Najwięcej na wystawie jest ptaków - podejrzewam, że Powszelatkowi by się podobało. Pierwszy raz widziałam sowy z tak bliska, aczkolwiek wolałabym żywe. Poświęcono też jedną gablotę przykładom nieudanej preparacji, znalazły się tam między innymi jeż i królik.
Preparowanie zwierząt wydaje się być ciekawym hobby, zwłaszcza że obecnie wykorzystuje się jako eksponaty muzealne zwierzęta, które zmarły śmiercią naturalną lub w wypadkach, a nie zostały uśmiercone celowo. Ale do tego potrzeba odpowiednich nerwów. Skórowanie? Brr!


1.10
Moja mama wygrzebała skądś starą książkę "Działka - moje hobby", wydaną w połowie lat 80-tych. Ta książka była jedną z moich ulubionych, kiedy byłam małym dzieckiem w wieku przedszkolnym. Pamiętałam, że często ją przeglądałam, a później podczytywałam. Ale nie pamiętałam, że zaznaczałam w niej zwierzęta. Większość owadów jest zakreślona przeze mnie długopisem, co z pewnością nie spodobało się wtedy mojej mamie, bo w moim domu pisanie długopisem w książkach nigdy nie było mile widziane. Głównie ćmy są pozaznaczane. Bielinki, kilka innych owadów też, ale na przykład złotook nie, nie wiem czemu.
W książce jest też parę moich wycinków z czasopism z tamtych czasów. Na odwrocie jednego z nich jest reklama innego czasopisma, z datą wydania na okładce. A więc był rok 1997 lub trochę później. Mogłam mieć sześć albo siedem lat.
Nie wiem, czemu, ale poczułam smutek, kiedy odkryłam te owady, i łzy mi podeszły do oczu. A może to żal. Żal tych wszystkich lat, jakbym się obudziła ze śpiączki.

3.10
"Będzie wygodny podnóżek do siedzenia", rodzice mówili...




9.10
Niewiele ostatnio piszę, bo choć moje łapy tej jesieni same w sobie nie czują się źle, w pracy mam ciężki okres. Bardzo dużo pracy na komputerze. Samo w sobie jest to bardzo uspokajające, jednak moje stawy w rękach są bardzo słabe i bolą, więc po powrocie staram się je oszczędzać.
Dzisiaj robiłyśmy z mamą wuzetkę z paczki, to znaczy na razie tylko ciasto. W połowie pieczenia mama usiadła przed telewizorem i gdyby nie ja, spaliłoby się. Choć raz się do czegoś przydałam w kuchni.
Wieczorami głównie czytam, obecnie "Łąkę" i "Erotyzm w religiach świata", który muszę w końcu oddać do biblioteki. Bestia zrobił się przytulaśny jesienią, leży całymi wieczorami na moim łóżku.

10.10
Wróciłam do czytania "Erotyzmu w religiach świata" i o ile początek niezbyt mnie wciągnął (orgiastyczne obrzędy różnych plemion, rytuały przejścia, totemy - w tym wieku jestem już z tym osłuchana), dalej idzie już z górki. Najbardziej uśmiałam się nad mitem o Horusie, synu boga Ozyrysa.
W skrócie było to tak: Horus, syn Ozyrysa, walczył o władzę ze swym wujem, Setem. Nocą, gdy Horus spał, Set doprowadził się do wzwodu i zgwałcił Horusa, temu udało się jednak zebrać nasienie wuja, nim dostało się do jego ciała. Pohańbiony Horus wyżalił się swojej matce, Izydzie, która odcięła mu rękę wraz z nasieniem Seta i wyrzuciła ją do morza. Następnie obmyśliła zemstę: Horus umieścił własne nasienie w liściu sałaty, który Izyda podsunęła Setowi do zjedzenia. Następnego dnia odbywał się sąd bogów, mający zdecydować, który z panów jest silniejszy. Sąd bogów wezwał do siebie nasienia obu mężczyzn i wtedy okazało się, gdzie jest które z nich. Nasienie Seta wyskoczyło z morza, a nasienie Horusa wydostało się z ciała Seta pod postacią złotego dysku. Horus wygrał.
Tak sobie myślę, że to bardzo w stylu stereotypowych mężczyzn, przywiązywać wagę do tego, gdzie jest nasienie, zamiast do intelektu. Tymczasem Horus niespecjalnie się jak dla mnie popisał - nie wykazał się ani siłą, ani sprytem, a całą robotę intelektualną odwaliła za niego mamusia.

Bardzo stare zdjęcie z czasów, gdy Bestia i Piesa dopiero zaczynali się wzajemnie tolerować. Kiedy Bestia był bardzo chory, pierwszy raz znalazłam ich leżących tak blisko siebie. Z jednej strony grzała Bestię Piesa, a z drugiej kaloryfer. Byłam wtedy w szoku, że to w ich przypadku możliwe.
Tacy są - charaktery mają skrajnie różne, zwykle krążą po różnych orbitach, ale czasem, bardzo rzadko, można ich zastać przytulonych. Wtedy zazwyczaj szybko się odsuwają, jakby zawstydzeni tym, co ktoś zobaczył.
Światło jest lewą ręką ciemności,
a ciemność prawą ręką światła...




12.10
Od jakiegoś czasu Fejs wyświetla mi reklamy nieruchomości na sprzedaż - domów na wsi, raz bardziej zadbanych, raz takich do generalnego remontu, ale kosztujących powyżej 90 tysięcy każdy. Fejsie, naprawdę myślisz, że mnie na to stać?

13.10
Zasnęłam wczoraj o 21:30 z myślą, że obudzę się za godzinę (nastawiłam budzik!), żeby jeszcze trochę zrobić. Obudziłam się o 7. Zasnęłam na 9 godzin bez kolacji, bez mycia, bez lekarstwa... Tak mnie właśnie męczy cały tydzień z ludźmi, a zwłaszcza neurotypowe imprezy wpracowe.
A niektórzy sobie wyobrażają, że mogłabym po takim tygodniu gdzieś jeździć, znowu widywać ludzi, spotykać się z kimś... No, nie ma siły. Ledwo nakarmiłam larwy i upiekłam babkę, a mnie zmogło.

16.10
Dzisiaj miałam pierwszy od dawna naprawdę zły dzień. Czuję się źle fizycznie i psychicznie z powodu rutynowego odstawienia cudownych pigułek, dzięki którym mam okres raz na dwa miesiące i funkcjonuję na co dzień znacznie lepiej. Obudziłam się w silnym lęku, bez powodu innego niż fizjologiczne - serce mi waliło i bolał brzuch. Rano miałam biegunkę, przez cały dzień bolały mnie głowa i oczy, plus to serce co jakiś czas tak jakby wali, mimo że według pomiarów jest norma. Psychicznie źle, pierwszy raz od dawna mam złe myśli, mimo że nic się nie stało, a w pracy było super. Niech szybko będzie piątek, błagam.
Mój tata też dziś źle się czuł, w nocy miał koszmary i obudził się z krzykiem o czwartej (ja jednak nie słyszałam, bo to inne piętro). Mama, jedyna neurotypowa w domu, spała dobrze. W takie dni średnio lubię autyzmy i ich problemy towarzyszące.
PS Wiem, nie powinnam narzekać... Bez tych pigułek mam tak lękowo już tydzień przed okresem, a bóle i biegunki podczas niego dużo gorsze. Przywykłam, że jest tak dobrze
.


17.10
Dzisiaj jest ze mną nieco lepiej. Wprawdzie w pracy miałam bardzo długi dzień, ale za to fajny. Brzuch nadal mocno mnie boli i jadę na przeciwbólowych, ale się cieszę, że póki co już tylko brzuch. Nastrój też lepszy, aczkolwiek raczej nie do socjalizowania się. Po obiedzie idę w kimono i jak ktoś mnie ruszy, będzie źle.

20.10
Podczas oglądania filmu ("Wszystko za życie") odkryłam piękną gąsienicę. To Spotted Tussock Moth (Lophocampa maculata).
Szczur był zniecierpliwiony, bo przerwałam oglądanie, żeby poszukać, co to za gąsienica
.


CYTAT DNIA:
(po kolacji)
Szczur: Oj, zioniesz mięsem
.


22.10
Postanowiłam, że raz kozie śmierć, i kupiłam fontannę pokojową.
Od dłuższego czasu kombinuję, jak przynosić sobie ulgę w porannych lękach. Jedną z rzeczy, które mi bardzo pomagają, jest dźwięk płynącej wody. Dlatego łatwiej mi się uspokajać w deszczowe dni, mimo że generalnie wolę słońce. W domu zdarza mi się w złych chwilach odkręcać kran i przy nim siedzieć, co na dłuższą metę nie jest ekonomicznym rozwiązaniem. W wakacje działały na mnie rewelacyjnie górskie strumienie i wtedy zaczęłam myśleć o fontannach pokojowych. Kiedy w zeszłym roku bywałam regularnie w pewnym pomieszczeniu, w której jest tego typu kulista fontanna, tyle że dużo droższa, na wysokim postumencie, czułam się tam nieziemsko dobrze.
Proszę trzymać kciuki za podróż Kuli
.


29.10
Jesień - ta przedziwna pora roku, gdy Bestia przychodzi leżeć razem na łożku i chce się przytulać.

1.11
Najpiękniejsza piosenka o duchu.

4.11
Dialog w Norze:
Szczur: Wychodzimy za 20 minut.
Ja: Dopiero?
Sz.: No, przecież zdążymy na pociąg.
Ja: Dobrze, tylko żebyś potem mi w samochodzie nie przeklinał i nie wzywał demonów. Proszę nie wzywać.

7.11
Dzisiaj wyświetliła mi się w Internecie reklama takiej pufy.
Ciekawe, czy Yennefer i Geralt uprawialiby seks na nosorożcu
.


14.11
Długi listopadowy weekend skończył się dla mnie, zanim jeszcze się zaczął.
Planowałam, że przyjedzie Szczur, skorzystamy z zaproszenia znajomych z netu do Kato, następnego dnia może pojedziemy na pizzę, a może i wystawę o chomiku europejskim uda się zaliczyć. Wyszła z tego wszystkiego jedna wielka kicha, bo spędziłam weekend w łóżku, walcząc z silnymi bólami głowy (takich jak w sobotę to jeszcze nie miałam), stanami podgorączkowymi i gorączką. Infekcja, którą "przechodziłam" w październiku, a na którą nie dostałam od lekarza z ośrodka żadnych porządnych leków, przerodziła się w zapalenie zatok. Takiego zapalenia zatok, jak żyję, nie pamiętam, choć trochę ich już miałam. Zdarzały się hardkory, ale to - to był armagedon. Najgorzej było w sobotę, gdy ledwie kontaktowałam, nie widziałam na oczy i przy próbie chodzenia kręciło mi się w głowie. Zmiany położenia głowy skutkowały silnym bólem, przed oczami latały mi jakieś mroczki. Od zatok bolał mnie nawet ząb. Potem było niewiele lepiej. Jeśli chodzi o mnie, cały weekend poszedł się kochać. Szczur natomiast okupował kompa i grał w jakąś grę, w której walczył z Australijczykami. Było mi go żal, bo zawsze śmialiśmy się z "Bede grał w gre".
We wtorek pojechałam na prywatną wizytę u laryngologa, gdzie moje problemy laryngologiczne są dobrze leczone od dziecka. Wybuliłam, niestety, srogą kasę za na wizytę z USG zatok oraz leki. Zatoki okazały się być porządnie zajechane (zero zaskoczenia). Dostałam zwolnienie lekarskie i antybiotyk w zastrzykach.
No i teraz sobie siedzę w domu z obolałym zadkiem, kłuciem w zatokach i katarem, stopniowo zaczynam znowu czytać i jestem zachwycona wizją paru dni wolnego. Obolałym zadkiem i kłuciem w zatokach jestem zachwycona jakby mniej...
W środę zdarzyła się Bardzo Przyjemna Rzecz: dostałam przesyłkę-niespodziankę od kumpla, który postanowił uprzyjemnić mi chorowanie i podarował mi książkę o kulturze kawaii w Japonii. Dołączył nawet odręcznie wypisaną kartkę - a pisać tradycyjnych listów raczej nie lubi! Kumpel nie lubi też robienia sobie prezentów na tradycyjne okazje, jest za to fanem niespodzianek. Bardzo takie rzeczy doceniam i cieszę się, że mam przyjaciół. Cały czas mordeczka mi się śmieje do tej książki z uśmiechniętym onigiri na okładce
.


16.11
Słucham sobie piosenek na młodzieżową Eurowizję - generalnie to taka miła dawka pozytywnego nastroju, ale kilka piosenek podoba mi się nieco bardziej, a walijska piosenka BARDZO. Jaki to piękny język. I nie wstydzi się dziewczyna śpiewać w całości po walijsku, podczas gdy nasi reprezentanci zawsze dostają za zadanie męczyć ten angielski, nawet jeśli trudno rozróżnić poszczególne słowa przez nich śpiewane.
Dzisiaj coś nowego: słucham audiobooka. Moja głowa ma się nieco lepiej, więc coraz bardziej nudzę się w łóżku i potrzebuję książek, ale nie umiem jeszcze zbyt długo czytać. Ciekawe, jak to będzie.

19.11
Dziś w nocy spadł pierwszy śnieg.
Rano byłam na ostatnim zastrzyku.
Nie jestem jeszcze zdrowa. Bardzo uporczywe to zapalenie zatok, jednak pod wpływem antybiotyku po trochu odpuszcza.
Rzadko rozmawiam teraz z ludźmi czy piszę, bo nastrój mam kiepski, a od zastrzyków bolą mnie plecy i nie chcę ciągle smęcić.
 
24.11
Dziś obudziła mnie Chandra.
Wstawałam 1,5 godziny
.


25.11
Polska wygrała młodzieżową Eurowizję.
Wiem, że dla wielu osób to śmieszne, ale czasami cieszę się z tego typu rzeczy. Nawet jeśli nasza eurowizyjna piosenka nie była w moim guście, to i tak lubię fakt, że nareszcie coś wygraliśmy.
Podobały mi się Francja, Portugalia, Włochy, a najbardziej Gruzja i Walia, którą bardzo hejtowano i która dostała najmniej punktów. Nie mam "eurowizyjnego" gustu, haha..
.


27.11
Dotarła kolejna część Otoyomegatari i jest jak zwykle przepiękna.
(Tak naprawdę dotarły dwie, ale jedną schowałam na święta/urodziny...)

29.11
Dostanę na urodziny śliczną ładną polarową bluzę, która wygląda jak kwitnąca wiśnia i jest NIEZIEMSKO MIĘCIUTKA!

sobota, 5 stycznia 2019

[68] Zimowe czary-mary


Ten weekend miał wyglądać inaczej. Miał przyjechać Szczur, przywożąc ze sobą moje rzeczy przywiezione do Nory na Sylwestra i parę poprzedzających go dni, a spakowane w Nowy Rok. Mieliśmy gdzieś się razem wybrać. Ambitnych planów wprawdzie nie było, ale marzyły mi się spacer nad zalewem i zimowe zdjęcia. Tymczasem biednego Szczura dopadła grypa żołądkowa, zupełnie jakby jego żołądek pozazdrościł mojemu tego niedawnego doświadczenia. W efekcie ja mam do dyspozycji tylko charakterystyczne dla zimy na śląskiej wsi powietrze, które można gryźć, a ośnieżone pola i drzewa mogę fotografować co najwyżej telefonem, bo aparat został w Norze.  

Żeby trzymać jak najdalej od siebie czarne myśli, przez cały dzień starałam się być zajęta. Poszłam na krótki spacer, pobawiłam się śniegiem, poprosiłam mamę o nauczenie mnie domowej receptury na pierogi, przeczytałam parę artykułów naukowych. Na koniec odgrzebałam trochę zimowych zdjęć sprzed roku i zaraz je tu wstawię w ramach odczyniania złych uroków, czyli przypominania sobie, że zimowe weekendy jednak potrafią być przyjemne. Na pohybel grypom żołądkowym, lękom i innym koszmarkom.

Oto żywa szopka ze śląskimi akcentami - aby ją zobaczyć, wybraliśmy się ze Szczurem do Piekar Śląskich:







Tak wyglądał zamek w Starych Tarnowicach, kiedy odwiedziliśmy go po raz pierwszy:





Podczas ferii zimowych w Norze znalazłam upodobanie w tropieniu bałwanów ulepionych przez dzieci i dorosłych z osiedla. Od tego czasu namierzone bałwany z premedytacją fotografuję, nie zważając na ich stan psychofizyczny. Moim ulubieńcem został Olaf Bramkarz.





A tak prezentują się okoliczne zbiorniki wodne na początku zimy i pod jej koniec - dwa pierwsze zdjęcia pochodzą już z grudnia 2018 roku.







Na zakończenie zostały jeszcze trzy najnowsze zdjęcia - kacze umizgi (samica moim zdaniem wyglądała uroczo, jakby się wstydziła) oraz oszroniony listek:






A czy Wy macie swoje sposoby na zimowe spadki nastroju?