piątek, 28 czerwca 2019

[77] Przygarnij śmiecia!


Ponieważ upał odrobinę zelżał, a ja już prawie skończyłam tegoroczne wielkie sprzątanie swojego pokoju wzdłuż i wszerz, zrobiłam wczoraj coś, co miałam ochotę zrobić od dawna. Poszłam mianowicie na spacer moją ulubioną trasą, ale z innym niż zazwyczaj ekwipunkiem i w innym celu. Poszłam posprzątać śmieci.

Kiedy wczesną wiosną pierwszy raz wybrałam się na dłuższy spacer, z trudem powstrzymałam meltdown na widok powycinanych drzewek i walających się wszędzie śmieci. W tym roku topniejący śnieg odsłonił ich wyjątkowo dużo. Droga pomiędzy wiaduktem a łąkami, kiedyś śliczna samotnia, stała się miejscem poszukiwań wjazdu na autostradę przez kierowców oraz wycieczek rowerowych. A tym samym stała się miejscem, gdzie można bardzo wygodnie, bez wysiadania z samochodu czy zsiadania z roweru, pozbyć się zbędnego balastu. Najczęściej - butelki po wodzie, puszki po piwie czy energetyku, paczki po papierosach.

Tak, wiem, co większość ludzi myśli o sprzątaniu zastanych gdzieś śmieci. Nie lubią na nie patrzeć, zwłaszcza w takich miejscach jak ulubiona plaża czy ulubiona trasa spacerowa, narzekają, ale nawet ci, którzy sami zawsze zabierają swoje śmieci do domu, raczej nie sprzątają po innych. To prawie tabu. A bo z jakiej paki sprzątać po kimś obcym, jego śmieci - jego problem. A bo to wstyd, jeszcze mnie zobaczy sąsiadka albo kolega z pracy i się pośmieje. A bo można się upaprać. A bo szkoda czasu, nie po to tu przyszedłem, żeby zbierać czyjeś śmieci.

Problem w tym, że jak myślący ludzie nie będą sprzątać po idiotach, to nikt po nich nie posprząta. I jeśli nie zaczniemy tego robić, na każdym obszarze niezabudowanym będziemy deptać po puszkach i potykać się o butelki. Coraz trudniej zrobić zdjęcie łąki bez śmiecia w kadrze. Żyjemy w czasach, gdy sprzątanie po sobie i udawanie, że reszta nas nie dotyczy, nie wystarcza. 

Wiecie, co mnie wkurza najbardziej? To, że się da. Raz w roku w mojej miejscowości odbywają się generalne porządki. Młodzi i starzy wychodzą na ulice, żeby posprzątać - wyrywają chwasty spomiędzy płyt chodnikowych, zamiatają, zabierają śmieci leżące przy drodze. Tak, ludzie potrafią się zmobilizować, nawet staruszkowie i damy pracujące w korpo w najbliższym wielkim mieście. A wszystko to dlatego, że zbliża się Boże Ciało. Niestety, wszyscy zachowują się tak, jakby ich Bóg mógł chodzić tylko głównymi ulicami. To, co się dzieje pół kilometra dalej, gdzie procesja nie przechodzi, nikogo nie interesuje. A pod lasem to już w ogóle może być syf, kiła i mogiła.

Jakiś czas temu w mediach społecznościowych pojawiła się akcja nawołująca do tego, aby zebrać codziennie trzy czy pięć śmieci (dokładnie nie pamiętam), pstryknąć zdjęcie i oznaczyć się hashtagiem. Lepsze to niż nic, ale ja jednak wolę przy sprzątaniu mieć ze sobą żel antybakteryjny i lateksowe rękawiczki, a nie chcę codziennie zużywać pary rękawiczek. Dlatego wolę raz na jakiś czas a porządnie. Nie liczyłam, ile zebrałam, ale pomimo upychania w połowie drogi zabrakło mi miejsca w reklamówce, więc trzeba będzie w najbliższych dniach pójść drugi raz.

Jak widać na załączonym obrazku, pozbierałam cudze śmieci. Nadal żyję. Łapki mi nie uschły. Ofiar w ludziach brak, nikt na mój widok nie zamienił się w kamień. Korona też mi z głowy nie spadła, bo zostawiłam ją w domu. Nie ubrudziłam ani jednej części garderoby. I nawet się uśmiecham.

A Ty, kiedy podniesiesz śmieci?



niedziela, 2 czerwca 2019

[76] Pamiętniki zimowe


1.12
Dzisiaj postanowiłam, że wyjdę na dwór.
Wytrzymałam piętnaście minut, po czym zwiałam do domu z postanowieniem wyjęcia z szafy jeszcze cieplejszych ubrań.

3.12
Dotarła "Japonia" (a właściwie "Japonja", bo tak wtedy pisano) Lafcadio Hearna, którą kupiłam w internetowym antykwariacie. Ta książka została wydana jeszcze przed wojną! Jest stareńka i totalnie mnie rozczula.





Wczoraj pierwszy raz upiekłam taki oto piernik z powidłami.
Moja mama zazwyczaj piekła go na Boże Narodzenie, ale ja tam mam taką filozofię, że nigdy nie jest za wcześnie ani za późno na osłodzenie sobie życia.




7.12
Jest już pierwsza porcja pierniczków na święta vel zimowe przesilenie.

8.12
Pierniczki za dnia stały się przyjemnie puchate.
Jestem z nich dumna, ale następną porcję pierniczków zrobię z innego przepisu, bo ten jest skomplikowany. Trzeba między innymi ugotować i rozgnieść ziemniaki, stopić miód razem z cukrem i masłem, a potem studzić tę dziwną masę miodowo-cukrowo-maślaną, co trwa wieki. Na koniec mama musiała pomóc doprowadzić do ładu ciasto, bo mimo postępowania zgodnie z przepisem było trochę za rzadkie. Nie potrzeba za to mleka ani rumu, ani wkładania ciasta do lodówki na całą noc przed wykrawaniem.
Niektórzy już niebawem spróbują i o tym wiedzą, a inni dopiero się dowiedzą.

9.12
Paskudny dzień. Bolą mnie ręce, boli mnie brzuch, dusza też mnie boli. Myślałam o spacerze na poprawę nastroju, ale leje jak z cebra. Po południu mają przyjechać goście na zjazd rodzinny, a ja najchętniej bym weszła pod kołdrę i udawała, że nie istnieję.

11.12
W nocy napadało śniegu i choć śnieg ma swoje minusy, przynajmniej za oknem jest ładniej.

17.12
Czemu się urodziłaś wraz ze śniegu nastaniem?
Powinno było cię witać kukułki wołanie
Albo winne grona, co w zieleni trwają
Lub chociaż jaskółki, które się zbierają
Do wyścigu ze światem,
By nie umrzeć latem.

Czemu umarłaś, nim owce skończyły skubanie?
Powinno było cię żegnać jabłek z drzew spadanie,
Gdy konika polnego koniec jest już blisko,
A łan pszenny się zmienia w rozmokłe ściernisko
I wiatr cicho zawodzi
Bo słodycz odchodzi.


Christina G. Rossetti, Elegia

Dzięki książce J. K. Rowling "Wołanie kukułki", wydanej pod pseudonimem Robert Galbraith, poznałam taki wiersz. W gruncie rzeczy połowa jest o mnie.

18.12
Dzisiaj jestem chandrowata. Powód jest dość przyziemny: typowe babskie Złe Samopoczucie. Z byle powodu się irytuję i nie mam ochoty na rozmowy z ludźmi (jedynie bardzo, bardzo chciałabym się przytulać), a już najdrobniejsza krytyczna uwaga działa na mnie jak płachta na byka. O mało się nie pobeczałam, gdy mama mnie upomniała, że rozgotuję jajko na twardo. Dlatego po spakowaniu tony rzeczy do pracy wypiłam cappuccino, wlazłam pod kołdrę i wylazłam dopiero o 21:30. Posłuchałam muzyki, poczytałam i ponownie właduję się pod kołdrę.

19.12
Czwarty dzień bez pigułek z hormonami. Jeszcze trzy...
Wczoraj byłam płaczliwa, dzisiaj dla odmiany jestem wredna, złośliwa i czuję ogromną chęć wysłania wszystkich dorosłych na Wenus, na czele z tymi z mojej pracy, żeby ich więcej nie oglądać. (Obiektywnie nic wielkiego mi nie zrobili poza tym, że ciągle ktoś przyłazi i czegoś nowego ode mnie chce, często nie umiejąc dokładnie sprecyzować, czego. Albo ktoś mi coś zleca, a następnie zmienia zdanie o 180 stopni). Ale jakby dzisiaj zaczął się Ragnarok, to też byłabym zadowolona, delikatnie mówiąc. 

20.12
Huśtawka emocjonalna w końcu zatrzymała się w przyjemniejszym punkcie tego całego spektrum nastrojów. Dziś jestem spokojna i wesoła. Miło było w pracy.

21.12
Jest pierwsze popołudnie przerwy świątecznej, a zatem przetrwałam najgorsze cztery miesiące pracy w roku i dożyłam do świąt. Jak zwykle to do mnie nie dociera. Nadszedł czas, żeby z wielką ulgą i poczuciem nieźle spełnionego obowiązku na jedenaście dni wyłączyć obszar mózgu odpowiedzialny za działania wpracowe.
Zacznę chyba od spania - znowu się nie wyspałam, bo śniła mi się wojna.
PS Nie wiem, czy to ma być sugestia, ale w fejsbukowych ikonkach nie znalazłam łóżka, podczas gdy jest nawet trumna.
 

22.12
Dotarła do mnie pocztówka z Namibii, którą zdobyłam w nietypowy sposób - wspierając na portalu crowdfundingowym projekt wydania książki o Namibii. Jest na niej obrazkowy dowcip o gepardzie. Niestety, to jeden z nielicznych przypadków, gdy nie jestem zadowolona z pocztówki z tak rzadkiego kraju. Nie jestem wybredna, jeśli chodzi o pocztówki - zbieram różne motywy: krajobrazy, zabytki, dzikie zwierzęta, ludzi w tradycyjnych strojach lub podczas tradycyjnych zajęć, festiwale, potrawy... Ale pocztówek z dowcipami po prostu nie lubię i nie umiem się do nich przekonać. Tak, wiem, że Namibia to rzadki kraj, a kartka nie jest całkowicie od czapy, bo gepardy w Namibii występują. Na znaczku jest ładna, egzotyczna żaba. Powinnam się cieszyć, że się udało. Mimo wszystko jestem rozczarowana, wolałabym jakiekolwiek zdjęcie z tego kraju i nic na to nie poradzę. Tak, wiem, że to fiksacja.




22.12
Dzisiaj przeżyłam szok. Około 18:20 wyszedł z kokonu attacus.




23.12
Tak bardzo chciałam mieć spokojne, sprzyjające regeneracji święta - no i jak zwykle chciałam za bardzo. Po czterech godzinach spania wyrwały mnie ze snu silne skurcze żołądka, biegunka i wymioty. Musiałam zarazić się w pracy, gdzie od paru dni dużo mówiono o grypie żołądkowej. Bałam się tej grypy jak cho... jak ho ho, a wszyscy mówili, że przesadzam - no, to teraz ciekawe, co by powiedzieli.
Najgorsze ze wszystkiego były wymioty, które w życiu miałam tylko parę razy. Żołądek nie przyjmował picia ani leków do trzynastej, wszystko zwracałam. Dopiero kiedy tata pojechał po lek na wymioty do lekarki, sytuacja ustabilizowała się. Teraz siedzę głodna i słaba, piję elektrolity, a w TV pokazują pieczone kaczki.
Nie wiem, jak będzie reszta przerwy świątecznej wyglądała, i staram się o tym nie myśleć. Takie infekcje zwykle trwają niedługo, ale ja jestem szczupła, więc bardzo mnie osłabiają. Z wielkim trudem poszłam się umyć
.


24.12
Jestem słabiutka, przez pół dnia bolał mnie bardzo brzuch, ale od osiemnastej miałam dobry dzień. A na dworze spadł śnieg - wprawdzie jest go niewiele i zapewne do jutra stopnieje, ale i tak to mały wigilijny cud, bo od paru dni nic nie zapowiadało śniegu, a tu cienka warstewka leży sobie od wieczora.

25.12
Wbrew temu, czego się obawiałam, Wigilia i pierwsze święto minęły spokojnie. W Wigilię przez pół dnia bolał mnie mocno żołądek i raz się rozkleiłam, ale wieczór był równie miły jak rok temu, nie licząc faktu, że zjadłam tylko ryż i kawałek gotowanej ryby. Prezenty też w tym roku były skromniejsze, ale grunt, że byliśmy razem w komplecie. Pamiętając pewien trudny dzień z października, cieszyłam się, że kolejny raz była też z nami przy stole stareńka Piesa.
W Boże Narodzenie zasiadłam nad paczką z filmami Davida Attenborough, które kupił Szczur, w nastroju pod tytułem "Osiołkowi w żłoby dano". Groziło mi, że odpłynę w nadmiar stimów, zanim się zdecyduję na jedną płytę z tego radosnego stosu. W końcu wybrałam pierwszy lepszy, zawołałam tatę i jak za dawnych lat, zanim poszłam do uprzykrzonej szkoły, siedzieliśmy i oglądaliśmy zwierzęta. Myślę, że tacie również dobrze to zrobi od czasu do czasu, bo na emeryturze za dużo przebywa w towarzystwie tzw. normalsów i przejmuje od nich niepokojący nawyk zachwycania się każdym spotkanym berbeciem (brr).
Wieczorem wygrzebałam z szafy 500-elementowe puzzle, które dostałam od Lawendy latem. Bardzo dawno nie układałam puzzli, pomyślałam jednak, że przyda mi się trochę rozrywki umysłowej i treningu uważności, bo po grypie żołądkowej zawsze jestem paranoiczna na punkcie jedzenia. Puzzle przedstawiają obraz Klimta "Portret Adele Bloch-Bauer I". Gdybym to ja wybierała motyw, wybrałabym zapewne coś innego (średnio lubię obrazy Klimta, ponieważ kojarzą mi się z domem moich znajomych z czasów, zanim się rozwiedli), ale skoro takie mam, takie zostaną ułożone. Na razie ułożyłam głowę i dekolt Adele, żeby pozbyć się najjaśniejszych i najciemniejszych puzzli - szybko poszło. Ale z tłem, pełnym typowych dla Klimta barw i wzorów, będzie trudniejsza zabawa
.


26.12
Choinkowy Atek.




31.12
Udało mi się przyjechać do Nory na Sylwestra.
Powszelatek powiedział o przygotowanym przeze mnie obiedzie: "Wygląda trochę, jakby ktoś już raz to zjadł, ale jest dobre". W sumie to jest dobre określenie na wszystko, co sobie robię do jedzenia.
Dzisiaj na spacerze po najbliższej okolicy Nory zobaczyłam takie drzewko. Młode drzewko wyrastające ze zniszczonego pnia...
Może to ładna metafora na nowy rok (choć ludzkie kalendarze są czysto umowne). 





2.01
Jestem zła na siebie, bo zgubiłam rękawiczkę, wysiadając z auta po ciemku. Niby nic wielkiego, ale miałam tylko trzy pary rękawiczek, które nie mają ściągaczy i od których mi nie puchną stawy w nadgarstkach. Jedne są bardzo grube, na większy mróz, a w pozostałych chodzę od jesieni do wiosny, aż robi się mi subiektywnie ciepło w ręce (czyli długo). Nie wiem, skąd ja wytrzasnę takie rękawiczki bez ściągaczy, które w dodatku nie są grube i dają radę też na wiosnę.
Co ciekawe, akurat parę dni temu Szczurowi się śniło, że zgubił moje rękawiczki i byłam na niego zła, mimo że była wojna - a to były właśnie te rękawiczki. Tyle że nie Szczur zgubił... 


4.01
Wraz z powrotem do pracy zaczęły się moje typowe problemy ze snem. W czasie przerwy świątecznej spałam codziennie po siedem godzin, nieprzerwanie. Tymczasem wczoraj nie umiałam zasnąć i przespałam może dwie, trzy godziny. Z kolei dzisiaj zasnęłam o czasie, ale obudziłam się po pięciu godzinach snu i już nie umiałam usnąć. Takie wybudzanie bez możliwości dalszego snu jest u mnie większym problemem niż zasypianie. Melatonina ani inne leki nie sprawiają, że się nie wybudzam. 

8.01
W ostatnich dniach zdarzyło się, oprócz choroby Szczura, także kilka znacznie milszych niespodzianek okołourodzinowych.
Zaczęło się w piątek, gdy dostałam od Marka kalendarz z pięknymi zdjęciami jego autorstwa - akurat w momencie, gdy brak kalendarza zaczynał mi doskwierać, ale nie umiałam się zdecydować. Na urodziny dostałam od rodziców ocieplaną bluzkę ukochanej marki Crivit, "Tajemnice Wichrowych Wzgórz", kwiatek doniczkowy i moje ulubione pierniki korzenne (o których pisałam nawet na blogu). Było też dużo fajnych życzeń od znajomych, niektóre nawet motylowe. A dzisiaj po powrocie do domu zastałam kartkę od Dagmary. Cudowna! Pamiętam ten obrazek, już go kiedyś u niej widziałam i mówiłam, że przepiękny!
W tym roku to w ogóle jakiś prezentowy szał, bo już przed Sylwestrem dostałam od Szczura ogromne puzzle, a od Powszelatka artykuł z dedykacją na Wikipedii. I prezentów wykonanych samodzielnie wyjątkowo dużo, a one są przecież rewelacyjne
!



 
  
9.01
Zaczęłam oglądać Inuyashę i na razie zastanawiam się, czy na pewno dam radę wytrzymać ponad sto sześćdziesiąt odcinków z tytułowym Inuyashą, który zachowuje się totalnie jak mój kumpel kilka lat wstecz. Gość na okrągło a to pręży muskuły, a to się focha, a to kogoś ratuje, po czym się znowu focha. Mam globalne deja vu, bo tak wyglądały trzy lata moich studiów - non stop żeśmy się żarli, po czym on przychodził jakby nigdy nic. Tyyyle razy miałam ochotę go wystrzelić w kosmos, a gdy się obrażał, bałam się, że tym razem to już na zawsze, po czym wracał i po parunastu dniach znowu miałam ochotę go wystrzelić w kosmos. Myślałam zawsze, że tylko mnie bogowie tym pokarali. 
Nie wiem, jak to możliwe, ale chyba tylko dzięki temu przeżyłam lata 2011-2015.

11.01
Mój ulubiony moment w tygodniu? Nie jestem oryginalna - piątek po powrocie z pracy...




13.01
Szczur przyjechał tym razem. Wczoraj pojechaliśmy do salonu, gdzie przedłużyłam umowę i wybrałam nowy telefon - cieszę się, że Szczur ze mną był, bo nie lubię załatwiać tego typu spraw i dobrze mieć to już za sobą. W salonie było OK, po prostu mnie zmiany takie jak zmiana urządzeń, gdzie mam wszystko w szczegółach ustawione pod swoje potrzeby, stresują. Teraz oswajam telefon i w związku z tym mogą mi się zdarzać gafy jak nieplanowane machanie do ludzi na fejsie.
Dzisiaj pojechaliśmy zobaczyć tegoroczną żywą szopkę i wpłacić na WOŚP, po czym wybraliśmy się do Gliwic na wystawę figur stalowych. Na wystawie najbardziej podobało mi się siedzenie na tronie z "Gry o tron", mimo że ta seria mnie nie pociąga. Tron, wbrew pozorom, był wygodny. Nie ma jak właściwy człowiek na właściwym miejscu
.


14.01
Dostałam pocztówkę z Gwinei-Bissau. Na tę pocztówkę czekałam od sierpnia, a na samo jej wysłanie chyba dwa lata (Postcrosser, który zaoferował kartki z tego kraju, miał przez pewien czas poważne problemy zdrowotne i zniknął z netu). Warto było!

16.01
Ostatnio bardzo mi zasmakowały suszone pomidory. Bardzo chciałabym spróbować takie zrobić. Zna ktoś jakiś sprawdzony przepis na coś innego niż pizza, gdzie można je wykorzystać? Mniam-mniam.
Przedwczoraj i wczoraj były niezwykłe dni. Po pierwsze dlatego, że przez dwa dni walczyliśmy ze śnieżycami. Głównych dróg biegnących przez wieś nie odśnieżono należycie i samochody nie potrafiły wjechać pod górkę. Tata Rosomaka dzwonił po kilka razy dziennie do odpowiednich służb. Na parkingu wpracowym rozgrywały się dantejskie sceny, podobnie w naszej małej ślepej uliczce. W poniedziałek trzeba było zostawić samochód na głównej ulicy i do domu dojść pieszo, we wtorek z kolei wracałam taksówką, ponieważ tata bał się prowadzić, a ja miałam do przewiezienia dużą paczkę z fontanną pokojową.
Tak, fontannę już dostałam. Lubię patrzeć, jak woda płynie, a jeszcze bardziej lubię tego słuchać. Myślę, że zgodnie z moimi przewidywaniami Kula będzie mi pomagać w stanach lękowych. Poza tym ładna z niej ozdoba pokoju. Bestia póki co boi się fontanny, podchodzi tylko na odległość kilkudziesięciu centymetrów
.


19.01
Szczur opowiada mi o pewnym trollu, który atakuje jedno z jego ulubionych forów tematycznych. Osobnik ten jest ciągle banowany, ale wraca na nowo pod innymi nickami.
Ja: Podobny troll był kiedyś na forum fanów Musierowicz. Nazywał się LezboBimbo.
Szczur: Jak? Hahaha!
Ja: I tak dobrze, że nie LezboDambo.
Sz.: No, to by już było rasistowskie.
Ja: Nie Bambo, tylko Dambo! W książkach Musierowicz był facet o ksywce Dambo. Nazywali go tak, bo miał odstające uszy.
Sz.: A już myślałem, że długą trąbę.
Ja: Oj, bo wstawię to do netu.
Sz.: Wstaw.

20.01
Podliczyłam, że w zeszłym roku zrobiłam ponad 700 zdjęć gąsienic, poczwarek i motyli.
Nie wiem, ile zrobiłam sobie czy innym ludziom, ale znacznie mniej.  


21.01
Bestia dostała ode mnie nową kanadyjską karmę - Acana Pacifica. Ponoć składa się ona w 75% z ryb.
Tata Rosomaka donosi, że Bestia tak się pchała, czując zapach tej karmy, że było mu trudno przesypać karmę do worków. 
 
22.01
Znalazłam w bibliotecznej szafie płyty z muzyką przeznaczoną rzekomo do medytacji. Okładki wyglądały bardzo relaksująco. Coś mnie podkusiło i wypożyczyłam jedną.
Okazało się, że ta muzyka jest tak niepokojąca i depresyjna, że prędzej bym przy tym dostała stanu lękowego niż dała radę medytować, a dzieciom to w ogóle wolę tego nie puszczać.

23.01
Ten moment, kiedy o 23:55 Twój tata (śpiący piętro niżej) dzwoni na komórkę i lecisz przez całe piętro odebrać, z duszą na ramieniu, czy wszystko OK, a on mówi, że zapomniał, na którą jutro jedziemy samochodem (choć mu przypominałam)...
I z tego powodu potencjalnie budzi innych o 23:55.

25.01
No, to weekend!
Teraz tradycyjnie gorąca kąpiel, czekoladowe cappuccino i kocyk, a plan na wieczór to laptopik, książeczki, motyl i święty spokój od wychodzenia na mróz.
Dostałam piękną pocztówkę z Turcji, w dodatku z niesamowicie długą i miłą wiadomością... po polsku. Facet, który wysłał kartkę, był w Polsce na wymianie studenckiej. Napisał, że kocha Polskę. Tak to wymiany pocztówkowe bywają zaskakujące.

27.01
Nie mam chęci na nic.

29.01
Jutro wizyta u dentystki...
I nawet fakt, że mam najfajniejszą, najbardziej wyrozumiałą dentystkę na świecie, u której mogę słuchać muzyki z mp3 i siedzieć z gniotkiem, i nikt się ze mnie nie śmieje, nie zmienia faktu, że się zwyczajnie strasznie boję. Jak zawsze. Mam koszmarną nadwrażliwość na dotyk w jamie ustnej i to zawsze jest sensoryczny koszmar, muszę brać dużą dawkę leku przeciwlękowego, po wizycie przez parę dni mnie wszystko w gębie boli, a z ranek w jamie ustnej najczęściej robią mi się afty i nic nie jest w stanie mnie nastroić optymistycznie.
Dzisiaj w pracy miałam takie myśli jak Poirot przed wizytą u dentysty, kiedy to owszem, zapisał się, dzielnie wyszykował, ale do ostatniej chwili miał nadzieję, że dentyście jednak coś wypadnie. Siedziałam, co pewien czas patrzyłam na zegarek i myślałam sobie, że coś długo dziś nie dzwonią potwierdzić wizyty, to może jeszcze jest nadzieja... Może będzie trzeba jeszcze raz się umówić na po feriach... Może dentystka się przeziębiła. Może daty pomylili jak kiedyś. A nuż widelec, a może łyżka...
No i trąba, zadzwonili
.


3.02
Kiepski dzień. Dobrze, że Szczur nie przyjechał, bo by się wynudził tylko. Po tygodniu pełnym stresu i zażyciu leku na stawy brzuch odmówił posłuszeństwa. Nie umiem się niczym zająć, bo ciągle muszę przerywać czynność w celu odwiedzenia miejsca, gdzie król chodzi piechotą. Niedziela upływa mi właśnie tam w towarzystwie książek autorstwa entomologa i stewardessy.

7.02
Skończył się styczeń, który był dla mnie bardzo dobrym miesiącem, zwłaszcza psychicznie i emocjonalnie. Tylko dwa razy miałam większy stan lękowy, w domu nie było problemów, a w pracy po pewnych sporych zmianach szybko się odnalazłam i poczułam się bardzo dobrze. Dopiero przełom stycznia i lutego niemożebnie mi dowalił. Najpierw stało się coś, co mną wstrząsnęło w kontekście mojego hobby, potem była wizyta u dentysty i lęk, aż wreszcie ni z gruchy, ni z pietruchy straciłam osobę, o której przez dłuższy czas (choć nie bardzo długi) myślałam jako o kimś bliskim. Po dwóch pierwszych zdarzeniach już się otrzepałam, po trzecim na razie nie potrafię.
Ale życie toczy się dalej. Minęły jedna wpracowa impreza, druga wpracowa impreza i pełne burzliwych dyskusji zebranie, za dwa dni ferie. Chciałabym, żeby ten czas dał mi ukojenie i zapomnienie. Chciałabym zbudować jakieś podwaliny, żeby za jakiś czas odzyskać znowu po trochu wiarę w człowieka. Niestety za każdym razem potrzebuję go więcej i więcej. I za każdym razem coraz trudniej mi otwierać się na kogoś nowego.
"Dziwny przypadek psa nocną porą" to może nie jest najbardziej udana książka o osobie ze spektrum, ale jest w niej co najmniej jeden dobry cytat: "Znowu komuś zaufałem i znowu efekt był taki, jak zwykle."


11.02
Na rozpoczęcie ferii wyciągnęłam Szczura do egzotarium. Bardzo lubię tam jeździć, bo widok zwierząt mnie relaksuje i wprawia w dobry nastrój. Tak też było i tym razem. Śmialiśmy się z ryb przypuszczających na siebie gębowe ataki i dziwiliśmy się agamie, która przez 3 godziny siedziała w jednej pozycji. Gdy kucnęłam przed legwanami, jeden z nich podszedł do szyby, po czym zaczął się przed nią prężyć i wysuwać język - nie znam się na zachowaniu legwanów, może kojarzyła mu się ta sytuacja z karmieniem, a może z drapieżnikiem? Kajmany, jak zwykle, ignorowały zwiedzających. Pod lampą wylegiwał się też legwan numer dwa. Na jego widok stwierdziłam, że tak właśnie zamierzam spędzić ferie. 






Wczorajszy dzień - dzień podróży do Nory - był jak zwykle nieco bardziej nerwowy, ale podróż okazała się bezproblemowa. Szczur cieszył się z niewielkiej liczby użytkowników dróg, szczególnie tirów. Większość podróży przegadaliśmy, bo po dwóch tygodniach bez widywania się było o czym opowiadać.
Po przyjeździe poczułam znajome odprężenie, które towarzyszy mi do teraz.  Bardzo dobrze mi się spało w "moim" tutejszym łóżku (de facto jest to szczurze łóżko). W Warszawie niebrzydka pogoda, nie ma obecnie śniegu, zza chmur wygląda słońce. Mam zamiar cieszyć się spokojem, możliwością zapomnienia o pracy i tym, że oprócz robienia sobie posiłków nie mam stałych obowiązków. Żeby walczyć z dopadającym mnie czasami smutkiem po utracie kogoś bliskiego, zabrałam sporo rzeczy: kilka książek, puzzle, stary zeszyt do hiszpańskiego, poradnik na temat fotografii cyfrowej od kuzyna, laptopa, pocztówki, filmy Davida Attenborough, materiały ze studiów do czytania, trochę papieru do origami. Aż nie wiadomo, za co się zabrać najpierw, a przecież można jeszcze wychodzić z domu. Zapewne połowy rzeczy, które chciałabym zrobić, nie zrobię, bo będę się lenić, ale świadomość tylu możliwości sama w sobie jest przyjemna.

12.02
Człowiek uczy się w przeróżnych okolicznościach. Dzisiaj poznałam nowe pojęcie: bajka ajtiologiczna. I nie, nie jest to wcale taka, nad którą się robi "aj, aj, aj".

13.02
Tak jak zaplanowałam, siedzę sobie w Norce i nadrabiam zaległości w czytaniu (aktualnie czytam o motylach oraz o literaturze dziecięcej), oglądaniu anime i filmów przyrodniczych. Staram się nie myśleć o tym, co złe, i skupiać się na teraźniejszości, choć nie zawsze mi wychodzi. Sporo czasu zajmuje mi przygotowywanie dla siebie posiłków. Czasem mnie to odpręża, gdy robię coś, co już potrafię. Czasem odpręża mnie nawet zmywanie naczyń. Codziennie w południe wychodzę na około pół godziny na spacer, najczęściej idę wtedy przywitać się z kaczkami w fosie. Na wczorajszym spacerze odkryłam stanowisko do bookcrossingu; pogrzebałam tam, ale nie zabrałam żadnej książki, bo mam sporo własnych do czytania. Dobrze jednak wiedzieć, że tam jest.
Pierwszej nocy miałam zabawny sen. Śniło mi się, że Szczur mnie poinformował, że będzie wynajmował pokój koleżance, Paulinie. Zapytałam, czy chodzi o Paulinę, którą znam, na co on odpowiedział, że koleżance z pracy. Byłam zła, bo nie chciałam, żeby jakaś koleżanka z pracy pomieszkiwała u Szczura, gdy jestem daleko.
Postanowiłam, że jeśli mi się nie znudzi, codziennie wylosuję i wypiszę pocztówkę na Postcrossingu lub PostcardUnited. Wczoraj wysłałam pierwszą porcję: do Rosji i do Słupska (na PU losuje się także osoby z własnego państwa).
Wczoraj ubrałam się na czarno, żeby podobać się Szczurowi. Szczur jednak raczej tego nie zauważył, bo trzeba było pojechać do galerii handlowej, co go bardzo zmęczyło. Zrobiłam więc zapas kotlecików z soczewicy, zamroziłam mięso, a potem zrobiłam tosty z mozarellą. I w ciągu tych może dwóch godzin zdążyłam ufajdać sobie ładne czarne gacie masłem, a bluzkę czekoladą. Soczewicę zaś znalazłam nawet na baterii w zlewie. Brawo ja.
Podczas wczorajszego spaceru czułam się tak, jakby miał spaść śnieg. Wisiało to w powietrzu. I dzisiaj, ledwie odsłoniłam żaluzje, zobaczyłam, że rzeczywiście zaczął padać, póki co dość drobny.


15.02
Szczur: Ja trochę poczytałem o tej aferze Gamers Gate i wiesz, co podobno jest dowodem na seksizm graczy?
Ja: Co?
Sz.: Że w Mario Bros dwóch hydraulików w krainie grzybów ratuje księżniczkę.
Ja: To w takim razie wszystkie baśnie i bajki do czasów Mulan, Meridy są seksistowskie.
Sz.: No. Niedługo jeszcze powiedzą, że w Mario jest znęcanie się nad zwierzętami.
Ja: Mnie tam było zawsze bardziej żal tych żółwi niż księżniczki.

Fejsbuk od wczoraj proponuje mi jakiegoś posta o prezentach walentynkowych z nieznanego mi bloga o psychoterapii dla par. U nas tymczasem w walentynki nie było typowych prezentów. Nie było też szans na wieczór sam na sam, bo nocowała u nas mama Szczura. Ponieważ nie udało nam się dojechać w żadne z miejsc, gdzie Szczur chciał mnie zabrać wieczorem, wstąpiliśmy do sklepu z klockami Lego i Szczur kupił dla nas ludziki Lego z uniwersum HP. Ludziki losowaliśmy - nie wiadomo było, jaki się trafi. Najzabawniejsze, że Szczur wylosował Rona ze szczurem Parszywkiem w zestawie! Ode mnie gryzoń dostał z kolei przekąski i gniotka.




Poza tym zrobiłam sobie przepyszny obiad i galaretkę wiśniową, kupiłam słodycze i bukiet tulipanów, które postawiłam w kuflu na stole, bo nie umiałam znaleźć wazonu. Tak, sama je kupiłam. I wiecie co? Było w Norze miło. Było miło, bo tak chciałam.
Dzisiaj z kolei Szczur wyciągnął mnie na pierwszą w życiu imprezę w towarzystwie osób ze znanego mu kręgu miłośników BDSM. Zważywszy że nie siedzę jakoś szczególnie mocno w klimatach BDSM - lubię tylko elementy i to bardzo delikatne, nic hardkorowego - zastanawiałam się, czy pójść. W mojej głowie przeważyło szalę chyba to, że sporo tam również osób LGBTQ. Byliśmy tam krótko, w ramach oswajania mnie z nowym miejscem, ale nie czułam się źle. Stwierdziłam, że taka impreza, wbrew temu, co ktoś z zewnątrz mógłby sobie wyobrażać, jest spokojniejsza niż przeciętna przerwa na wydziałowym korytarzu. Serio. Muzyka w owym klubie nie jest zła (rock, ale nie bardzo ciężki), słodkie drinki są słodkie, atmosfera luzacka, a ludzie kulturalnie rozmawiają zamiast drzeć paszczęki. Zdarzało mi się o wiele gorzej czuć na typowej rodzinnej imprezie, na przykład na urodzinach u wuja.

16.02
Szczur poszedł do mojego pokoju z laptopem.
Szczur: Oj. Spadła ci bułka.
Ja: Pewnie nie sama spadła, tylko zrzuciłeś.
Sz.: Nie, no sama. Ja nie rzucam jedzeniem.
Ja: Ja tam nie wiem.
Sz.: Z produktów spożywczych rzucam tylko mięsem.
To fakt - czasem mięsem rzuca, i to obficie.
 

17.02
Pozostaliśmy w klimatach erotycznych i wybraliśmy się dzisiaj do escape roomu o wiele mówiącej nazwie "Sex Room". W tym pokoju wcieliliśmy się w detektywów, których zadaniem było odnalezienie kilku przedmiotów należących do pani lekkich obyczajów szantażującej swojego klienta. Udało nam się wyjść na kilka minut przed czasem.
Szczur kazał napisać, że ten pokój ma wartość dydaktyczną - fabuła może skutecznie zniechęcić kogoś do korzystania z przybytków wątpliwej rozkoszy i niewątpliwej rzeżączki. 

18.02
Pierwszy raz od dawna piszę po kawałku notkę stricte okołoautystyczną - o życiu seksualnym. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Szczur ostro mnie motywował w ten weekend poprzez udział w nietypowych wyjściach. Od dawna chciałam ją napisać, bo brakuje mi podejmowania tego tematu w kontekstach innych niż molestowanie seksualne i masturbacja osób z ASD (per "trudne zachowania"). Jest tyle innych rzeczy, które chciałabym powiedzieć. Na razie jednak trochę mi z tym dziwnie. 

19.02
W grupie do poszukiwania penpali, w której jestem, pojawiło się ogłoszenie od Szwedki ze spektrum - mojej rówieśnicy (nie dość, że urodziła się w tym samym roku co ja, to zaledwie kilka dni przede mną). Napisałam. Ciekawe, czy odpowie.
Zaczęłam też grać ze Szczurem w "Baldur's Gate". Z koboldami radzimy sobie nieźle, ale mamy problemy z ludźmi. Całkiem jak w życiu.

22.02
Z rozmowy telefonicznej z tatą:
- Słyszałam, że ciągle gdzieś gościcie pod moją nieobecność - a to jesteście u cioci W., a to u cioci A...
- To mama tak się lubi gościć! Ja wcale tak nie lubię się gościć!

26.02
Kiedy wiesz, że komuś, na kim ci bardzo zależało, jest źle, i nie możesz nic zrobić, nawet po prostu być, bo z własnej woli cię wyrzucił ze swojego życia... tobie też jest źle, choć wiesz, że trzeba to przeżyć.

27.02
Znalazłam zdjęcie swojej ukochanej wysłużonej "eko-torby" z czasów, gdy jeszcze sporo rysowałam, zrobione tuż po tym, jak ją ozdobiłam. Myślałam, że tego zdjęcia już nigdzie nie mam, znalazłam je przypadkowo. Mówiłam o tej torbie paru osobom, ale pewnie już nie pamiętają, bo nie miałam wtedy foty.
Piosenka z torby była dla mnie jak coś w rodzaju motta, kiedy byłam nastolatką. Nawiązuje do historii Everetta Ruessa. Kiedy człowiek ma kilkanaście lat, często marzy o dziwnych rzeczach. Ja marzyłam, żeby się wykształcić i zniknąć z cywilizowanego świata.





Powrót z ferii okazał się mniej bolesny niż sądziłam, a już na pewno mniej bolesny niż w ostatnich latach. Praca ostatnio mi służy.
Oprócz escape roomu i imprezy w klubie, zaliczyłam jeszcze - w ostatni weekend - małą wystawę Muzeum Techniki oraz Muzeum Domków dla Lalek. To ostatnie było tak relaksujące w sposób, który lubię, że aż się dziwię, że nie wybrałam się tam wcześniej. Jeśli lubicie oglądać maleńkie, ale piękne, dopracowane kompozycje, wyłapywanie szczegółów cieszących oko i porównywanie architektury różnych państw, koniecznie musicie tam zawitać.
Bilans ferii jest w tym roku korzystny także pod innymi względami. Przeczytałam jedną opasłą lekturę z podyplomówki i parę innych fajnych książek (m.in. "Dlaczego motyl zjada muchę" - boskie!), przyrządziłam sobie jedenaście obiadów (przy czym bardzo polubiłam pieczenie), obejrzałam parę odcinków anime i filmów dokumentalnych. Wysłałam siedem pocztówek i choć początkowo planowałam pisać po jednej dziennie, to i tak bardzo dużo naraz jak na mnie. Zgodnie z postanowieniem, codziennie troszkę spacerowałam, na ogół odwiedzając kaczki z fosy. Grałam ze Szczurem we "Wrota Baldura", choć de facto to on gra, a ja tylko podejmuję z nim decyzje i mu doradzam. Kupiłam sobie parę nowych ciuchów w galerii, wykorzystując deszczowy czwartek, plus parę innych rzeczy przez Internet. Przede wszystkim zaś spałam do późna i żyłam w atmosferze totalnego, niczym nieskrępowanego luzu (no, wyłączając może dwa dni wizyty szczurzych rodziców, które zawsze podnoszą mi poziom adrenaliny), a taka atmosfera jest nie do przecenienia. Na ile umiałam, otrzepałam się po niedawnych wydarzeniach, które mnie zabolały. Po takiej dawce czasu dla siebie, spokoju, ciszy zawsze przez pewien czas jestem lepszym człowiekiem.
W domu czekały na mnie cały pęk pięknych pocztówek (w tym jedna z kardynałem i jedna z Mali), jeden wybitnie stęskniony kocur, jeden pies, a także... wiadomość, że Tata od 2 tygodni nie pali papierosów. To nie jest pierwsza próba rzucania nałogu przez Tatę, w szczytowym momencie wytrzymał aż pół roku. Cukrzyca i psychika zbliżona do mojej nie ułatwiają mu zadania, jest jednak bardzo zdeterminowany. W gorszych chwilach chodzi po domu tanecznym krokiem i wymachuje kończynami. Proszę trzymać za Tatę kciuki oraz duże palce u nóg.
 

28.02
Śmieci to ostatnio coraz większy problem w okolicy. Dziś znowu odkryłam, że są śmieci obok naszego podwórka - jakiś niebieski wór, papierek po Snickersie... Nigdy tu nie było tyle śmieci, co ostatnio, więc siłą rzeczy podejrzewam nieporządnych sąsiadów z lewej, choć teoretycznie wiatr też mógł je przywiać. Bo idioci przyjeżdżają samochodami z miast i wyrzucają śmieci pod lasem.

Nadszedł taki piękny dzień, gdy weszłam na fejsa i ujrzałam, że tablica pierwszy raz nie jest zdominowana przez tematykę dzieciowo-ciążową. Zamiast dzieci koleżanek ze studiów na podłodze i w fotelikach, na śniegu i na trawie, "baby showers" w restauracji, ciążowych brzuszków, sprzedawanych na grupach zabawek zobaczyłam... pączki. Pączki na talerzach i na grafikach, z dziurkami i bez, z lukrem i z cukrem pudrem, z rączkami i bez rączek. Ludzi gładzących się po brzuchach, acz nie ciążowych, a wypchanych słodkościami. Wielką pochwałę obżarstwa.
Ale nie łudzę się - o północy czar pryśnie. Jutro Kopciuszki zaczną się odchudzać i wszystko wróci do normy.

Dzisiaj dotarły zamówione ciuchy. Niestety, doszło do jakiejś pomyłki przy pakowaniu i zamiast ładnego czarnego żakietu, który sobie upatrzyłam, dostałam... biustonosz. W rozmiarze 90D. Taki biustonosz mogłabym sobie włożyć tylko i wyłącznie na głowę, dlatego przez cały dzień leży na stole, a ja i mama nabożnie go kontemplujemy.
Tata, który odebrał paczkę, myślał w pierwszej chwili, że zamiast żakietu dostałam czapkę. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zobaczył w swoim domu ową część garderoby w rozmiarze innym niż A.
Aldona rano napisała, że trzeba zjeść pączków do pary, ponieważ wtedy biust urośnie. Ja na razie nie widzę różnicy, ale jakby jednak taki cud miał się zdarzyć, to przynajmniej stanik już jest.