wtorek, 27 sierpnia 2019

[83] Rosomak nad morzem (cz. II)


16.08
Dzisiaj zaczęło się zbierać na deszcz, zanim jeszcze wyszliśmy z kwatery. Miałam wielką ochotę pojechać do Słowińskiego Parku Narodowego, nie zważając na odległość, ale rozpętała się kolejna burza, tym razem bardzo widowiskowa. Z nieba tak się lało, że Szczur wrócił z krótkiej wyprawy po bułki mokruteńki, jakby zanurzył się po szyję. Samochód gryzonia płynął po drogach jak amfibia Pana Samochodzika. W takich okolicznościach wycieczka do parku narodowego nie wchodziła w grę. Zdecydowaliśmy, że ruszamy do Władysławowa, zobaczyć port rybacki i motylarnię.

Motylarnia we Władysławowie zrobiła na mnie zaskakująco dobre wrażenie, w przeciwieństwie do tej we wrocławskim zoo, w której kiedyś byłam. W tym niepozornym namiocie motyle okazały się być o wiele bardziej zadbane. Ani jeden nie leżał martwy na ziemi. Pracownice motylarni zmieniały się w namiocie - zawsze przynajmniej jedna z nich towarzyszyła gościom wewnątrz, opowiadając o motylach i pilnując, żeby ich nie chwytano. Zakaz dotykania jest tam egzekwowany, nie to, co we wspomnianym zoo, gdzie istnieje on tylko na papierze i nikt nie reaguje, gdy dzieci niedelikatnie obchodzą się z owadami. Motyla wolno podnosić tylko razem z kawałkiem owocu, na którym akurat usiadł. Jak na osobę pracującą z motylami od miesiąca, przewodniczka znała sporo ciekawostek o prezentowanych gatunkach, więc trochę sobie porozmawialiśmy. Niektóre gatunki widziałam na żywo pierwszy raz, na przykład słynnego "motyla-liść" Kallima inachus. Motyl sowa, Caligo memnon, na naszych oczach złożył kilka jaj. Na gałązkach roślin wisiało sporo poczwarek, między innymi danaida wędrownego.







Gdy byliśmy w motylarni, na dworze przestało padać i rozpogodziło się. Pod wpływem światła słonecznego docierającego do namiotu motyle wyraźnie ożywiły się. Niebieskie Morpho peleides wesoło goniły siebie nawzajem, a czasem też inne motyle. Niedługo później pożegnaliśmy się i poszliśmy na spacer po porcie, gdzie Szczur opowiadał mi o różnych rodzajach statków. Przyglądając się kutrom rybackim, zauważyłam sporo ptaków siedzących na masztach i radarach statków.

Zeszliśmy też na plażę, gdzie posiedzieliśmy trochę, żebym mogła w spokoju zjeść drugie śniadanie. Ludzi było niewielu, najwyraźniej wypłoszyła ich ulewa. Tam i z powrotem latało kilka jaskółek. Obserwowaliśmy kuter wychodzący w morze, wkrótce jednak na pierwszym planie pojawił się stylizowany na łódź Wikingów statek przewożący turystów, zwany przez Szczura "stonkowozem".






Podróż do Władysławowa i z powrotem trwała łącznie trzy godziny. Konieczność nieustannego uważania na tłumy turystów spowodowała, że Szczur wrócił wyczerpany psychicznie. Trudno mu się dziwić, bo na tej trasie nawet ja jako pasażer miałam uwagę napiętą do granic możliwości. Co chwilę na drodze pojawiał się ktoś, kto zachowywał się totalnie nieobliczalnie - a to chłopak jadący ulicą pod prąd na hulajnodze, a to facet jedzący gofra na środku ulicy, a to wyskakująca nagle pod koła samochodu kobieta z wielkim garem. Pomysłowość turystów, jeśli chodzi o niebezpieczne zachowania, nie zna granic. 

Dopiero późnym wieczorem udało mi się namówić Szczura na spacer na najbliższą plażę. Plusem tej sytuacji było to, że w ciemności morze wyglądało przepięknie. Najchętniej nie wracałabym na noc.


17.08
Dzisiejszej nocy wracamy do Nory. Wydawało mi się, że pożegnania z Zakopanem są trudne, ale teraz jest mi chyba jeszcze trudniej. Nie pamiętam, kiedy aż tak bardzo nie miałam ochoty wracać z wyjazdu. Zazwyczaj tęsknię przynajmniej za domowym jedzeniem, tym razem nawet jego mi nie brakuje, tak zasmakowała mi tutejsza kuchnia.

Ostatni dzień spędziliśmy w stu procentach na luzie. Zaproponowałam Szczurowi, żebyśmy dzisiaj nigdzie już nie wybierali się samochodem, a zamiast tego poszli spacerkiem na plażę i poodpoczywali tam sobie. Szczura, wciąż zmęczonego wczorajszym traumatycznym prowadzeniem samochodu, nie trzeba było długo namawiać. 

Spacerując brzegiem morza, w ciągu dwóch godzin zebrałam tyle muszelek, że jestem w ciężkim szoku. Pamiętam, że podczas wakacji z rodzicami nie udało nam się znaleźć ani jednej, w południe wszystkie były już wyzbierane przez osoby chodzące na plażę wcześnie rano. A tu tyle muszli w biały dzień! Część jest podniszczona, ale ponad dwadzieścia znalazłam w idealnym stanie. Natrafiłam też na małża, któremu pomogłam wrócić do wody, i na dwie meduzy - tych nie dotykałam. W tym czasie Szczur zdążył kilka razy się wykąpać i wybudować zamek z piasku o nazwie Szczurogród. Prawda, że ufortyfikowany jak należy?





sobota, 24 sierpnia 2019

[82] Rosomak nad morzem (cz. I)


14.08
Od dwóch dni jesteśmy ze Szczurem w małej miejscowości nad morzem. Obraliśmy rytm dnia, którym w znacznym stopniu różnimy się, z tego, co obserwuję, od innych. Większość ludzi wybywa na plażę zaraz po śniadaniu, a my w południe jeździmy zwiedzać okolicę, wracamy na obiadokolację i dopiero później udajemy się na plażę, co pozwala uniknąć tłumów.

Choć nie przepadam za wielogodzinnym leżeniem plackiem na słońcu i biernym opalaniem się (opalać się zresztą za bardzo mi nie wolno), za morzem jako takim długo tęskniłam. Budzi we mnie złożone uczucia, zakorzenione w dzieciństwie, bo jedyne dwa moje wakacyjne wyjazdy z rodzicami w dzieciństwie były właśnie wyjazdami nad morze. Wśród tych uczuć są podziw, respekt, wzruszenie, świadomość bycia maleńkim pyłkiem niewiele znaczącym w skali Wszechświata, odprężenie, ciekawość, tęsknota za dzieciństwem... długo by wymieniać.






Poznawanie okolicy zaczęliśmy od latarni morskiej w Rozewiu. W drodze do niej zaskoczyła nas burza, pierwsza z dwóch, które tego dnia przeszły. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ociekaliśmy wodą. Morze pierwszy raz zobaczyłam właśnie stamtąd, z samej góry. W latarni znajduje się małe muzeum z modelami latarni polskiego wybrzeża, światłami nawigacyjnymi i ciekawostkami z historii latarnictwa w Europie. (Żałuję, że kolos rodyjski nie przetrwał do naszych czasów, chciałabym móc go zobaczyć!) Eksponatem robiącym największe wrażenie jest moim zdaniem ogromny stary reflektor z soczewką, używany do lat 70-tych. 







Wtorek, dzień chłodny i wilgotny, przeznaczyliśmy na zwiedzenie zamku w Krokowej. Jego historia sięga aż XIV wieku i jest ściśle związana z dziejami rodu Krokowskich. Od początku swojego istnienia aż do II wojny światowej zamek należał do jednego rodu - najpierw do jego polskiej linii, a po jej wygaśnięciu do linii niemieckiej, która używała nazwiska von Krockow. Obecnie w zamku funkcjonują hotel i restauracja, ale za symboliczną opłatą można obejrzeć parter i pierwsze piętro. 

Oglądając pamiątki po dawnych właścicielach zamku, poznaliśmy kilkoro wyróżniających się przedstawicieli rodu. Najbardziej zaciekawiła mnie osoba Luizy von Krockow - kobiety o szerokich zainteresowaniach. Uzdolniona literacko hrabina była zarazem pasjonatką sztuki i filozofii, pomysłodawczynią parku romantyczno-krajobrazowego, autorką książki o edukacji dziewcząt. W zamku przez pewien czas mieszkał niemiecki filozof Johann Gottlieb Fichte, zatrudniony jako nauczyciel dzieci Luizy. Interesujące są też dzieje rodziny von Krockow w czasie II wojny światowej, kiedy to rodzeni bracia walczyli po przeciwnych stronach.







W okolicy zawsze widuję bociany. Dużo tu gniazd. W sąsiedniej miejscowości mieszka charakterystyczny bocian, który co wieczór stoi na lampie ulicznej (nie na słupie, tylko na samej lampie!). Kilkanaście metrów od jego ulubionej "miejscówki" znajduje się gniazdo na słupie, na którym przesiaduje drugi bocian. Szczur śmieje się, że ta para jest jak moi rodzice, którzy lubią przebywać na osobnych piętrach, albo że pan bocian nie może wytrzymać ze swoją żoną.

 
15.08
Odkąd przyjechaliśmy nad morze, kusiło mnie, żeby pojechać do fokarium na Helu. Na Hel jednak nie pojedziemy. Po dokładnym obejrzeniu map Szczur postawił sprawę jasno: nie ma mowy, bo wiązałoby się to ze zbyt długą i przebodźcowującą podróżą samochodem, wśród korków i tabunów turystów. Wobec tego znalazłam alternatywę - w teczce pełnej informacji o okolicznych atrakcjach, którą przygotował właściciel pokoi gościnnych, wyszperałam ulotkę z Sea Parku w Sarbsku. 

Sea Park to tematyczny park poświęcony morskiej florze i faunie, którego największą atrakcją jest niewątpliwie fokarium. W parku mieszkają też mniej i bardziej znane ptaki strefy przybrzeżnej Morza Bałtyckiego oraz (co było dla mnie pewnym zaskoczeniem)... paw, najwyraźniej wojowniczy, bo ostrzegają przed nim tabliczki. Pozostałe atrakcje powstały raczej z myślą o dzieciach, ale dorośli też mogą znaleźć coś dla siebie, chociażby Muzeum Marynistyczne albo park miniatur polskich latarni morskich.

Pokazy z udziałem fok odbywają się w Sea Parku kilka razy dziennie, przy okazji ich karmienia, średnio co dwie godziny. My dojechaliśmy do Sarbska na kilkanaście minut przed karmieniem kotików południowoamerykańskich, na którym nam zależało. Do samego końca nie miałam pewności, czy zdążymy - po zaparkowaniu musieliśmy jeszcze kupić bilety, przejść przez bramki i odnaleźć właściwą trybunę. To był prawdziwy wyścig z czasem! Szczur stwierdził, że pierwszy raz widział mnie idącą tak szybko. Czy warto było pędzić na złamanie karku? Moim zdaniem tak - taki pokaz to naprawdę fajna sprawa, sporo się dowiedzieliśmy o prezentowanym gatunku, a i za podejście do zwierząt Sea Park ma u mnie plusa. W pokazie brały udział dwie samice: Lisa i Luba, identyczne z wyglądu, ale różniące się usposobieniem. Lisa zachowywała się tak, jakby popisywanie się przed gośćmi sprawiało jej przyjemność, Luba robiła wrażenie spokojniejszej i bardziej nieśmiałej. Zwierząt nie zmuszano do wykonywania sztuczek - gdy nie chciały czegoś zrobić, pozwalano im odmówić. Widać było więź pomiędzy kotikami a ich trenerami. 

Po pokazie poznaliśmy również samca o imieniu Ricky, który w przeciwieństwie do samic nie lubi występować. Większość dnia spędza, śpiąc i jedząc. Na widok tego masywnego stworzenia, gładzącego się leniwie po fałdach na brzuchu, Szczur oznajmił mi, że odczuwa z nim więź duchową. Ja też jakoś nie mam wątpliwości, że są do siebie podobni...







W drodze powrotnej nadłożyliśmy odrobinę drogi do miejscowości Osetnik (czy tylko ja mam natychmiastowe skojarzenia z rusałkami?), żeby zwiedzić latarnię Stilo. Latarnia ta najbardziej spodobała się Szczurowi, gdy oglądaliśmy makiety, a ponieważ Osetnik jest blisko Sarbska, grzechem byłoby jej nie zobaczyć. Od parkingu do latarni idzie się przyjemną, piaszczystą drogą przez las, cudownie cichy. Stilo to bardzo fotogeniczna latarnia. Zwiedziliśmy ją dużo szybciej niż Rozewie, ponieważ nie ma tam tylu eksponatów, a poza tym w środku jest duszno, co silnie motywowało mnie do jak najszybszego pokonywania schodów.




Teraz czas na zasłużony poobiedni odpoczynek... i na kolejne spotkanie z morzem!




sobota, 3 sierpnia 2019

[81] Tajemnica pewnego pudla


Jeżeli ktoś potrzebowałby przykładu na to, jak dziwne formy może przybrać okazywanie antypatii w szkole albo na czym polega podatność osoby ze spektrum na niewybredne żarty rówieśników, to mam dla Was nie lada gratkę.

Robiąc porządki w swoim dawnym pokoju, a obecnie składziku, gdzie miała stanąć nowa szafa materiałowa (Bestia zniszczyła poprzednią), dokopałam się do dwóch worów z maskotkami. Przeglądałam je z pewnym wzruszeniem, bo w czasach bzika na punkcie psów kolekcjonowałam pluszowe psy, każdemu z nich nadając imię i osobowość. Znalazłam też ukochaną fokę od chrzestnej, kota od kumpla z gimnazjum (ów kumpel nieco później okazał się gejem i na resztę życia otworzył mnie na osoby homoseksualne), stareńkiego delfinka i inne pluszaki. Przeznaczyłam do oddania dzieciom kuzyna dwie będące w najlepszym stanie maskotki: żabę i pudla, którego w ogóle nie pamiętałam. Przygotowałam też gigantycznego misia od byłego chłopaka do podróży samochodem, żeby posłużył innym dzieciom. Żabę i pudla zostawiłam mamie w kuchni.

Wieczorem mama przyszła do mnie z pytaniem, czy ja wiem, co kryje w sobie ten pudel i czy naprawdę chcę dać go dzieciom kuzyna. Powiedziałam ze zdziwieniem, że nie wiem. Co może skrywać pluszowy pies?

Okazało się, że jak pudla pociągnąć za głowę, to... jego szyja wydłuża się, ukazując nadprogramowy element przypominający męskie genitalia. Nie miałam o tym pojęcia. Nie oglądałam go aż tak dokładnie. Mamę natomiast zainteresowało, że jak na maskotkę jest on dziwnie twardy w dotyku, jakby w środku miał jakiś mechanizm, ale ani nie wydaje dźwięków, ani nie posiada pojemniczka na baterie.

Niestety nie pamiętam już na sto procent, kiedy dokładnie weszłam w posiadanie tego pudla. Mama przypomniała sobie tylko, że przyniosłam go kiedyś ze szkoły. Chciałabym też wiedzieć, kto mi go dał. Jestem pewna, że żaden z moich kumpli ani bliskich koleżanek, bo od nich ceniłam każdy prezent. Pamiętałabym jakieś rozmowy na ten temat albo wygłupy. Z bliską osobą śmialibyśmy się razem, gdyby celem prezentu miał był żart w pozytywnym znaczeniu tego słowa (mający mnie rozbawić). Jako wzrokowiec doskonale pamiętałabym też samego pluszaka, jak większość otrzymanych prezentów, ja natomiast w ogóle nie pamiętałam nawet samego pudla, a co dopiero podtekstu w nim ukrytego. Skoro szybko go schowałam bez żadnych emocji, to znaczy, że nie był dla mnie ważny - najwyraźniej dostałam go od kogoś obcego i uznałam, że jest strasznie kiczowaty. A skoro nie wiem, od kogo, prawdziwą intencją osoby obdarowującej musiał być żart, ale chamski.

Prawdopodobnie ktoś z klasy zrobił mi taki dowcip na mikołajki w liceum, chcąc się ze mnie wyśmiać, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi. Choć w tamtym okresie nie doświadczałam przemocy ani otwartych konfliktów w szkole, miałam w niej tylko dwie bliskie osoby: przyjaciółkę i chłopaka. Nie było dla mnie tajemnicą, że kilka dziewczyn z klasy śmieje się ze mnie i mojej przyjaciółki z powodu naszej odmienności - raz dostałyśmy nieprzyjemny anonimowy liścik, innym razem neutralna koleżanka zdradziła nam, że obgadywano nas na imprezie. W tym wieku zupełnie się nie przejmowałam takimi rzeczami, miałam swój świat i swoje klocki. Mikołajki, jako jedyny dzień w roku, gdy w szkole dostawało się anonimowe prezenty od losowych rówieśników, mogły stanowić dla kogoś łatwą okazję do okazania swojej antypatii. Ja jednak nawet się nie zorientowałam w podwójnej naturze tego pluszaka.

Pudel był różowy, a ja przez długi czas nienawidziłam koloru różowego, więc zapewne szybko wrzuciłam go do szafy. Nie przyszłoby mi do głowy ciągnąć pluszaka za głowę, bo i po co? W dodatku zawsze bardzo słabo łapałam podteksty seksualne. Pamiętam, jak w gimnazjum koledzy z klasy mieli ubaw, gdy pod nieobecność nauczyciela narysowali na tablicy słynnego pieska Leszka (kreskówki o nim były wtedy na topie wśród chłopaków) obdarzonego sporym penisem, a ja nie rozumiałam, co w tym śmiesznego, bo przecież każdy samiec psa ma penisa. Z tego samego powodu nie mogłam pojąć, dlaczego nauczyciela tak rozdrażnił piesek Leszek.

Stereotypowy autysta z seriali: chcesz zrobić sobie z niego jaja, a on odkrywa twoje ukryte intencje po ponad dziesięciu latach.

Miałam ochotę podrążyć temat i spróbować się dowiedzieć, kto kupił pudla, dla czystej satysfakcji, bo nie lubię niedomkniętych historii. Przepytałam trzy osoby w moim wieku, które bliżej znam od ośmiu i więcej lat, na okoliczność znajomości z pluszakiem. Nikt go nigdy nie widział, co potwierdza hipotezę niechcianego prezentu mikołajkowego.

A pudel? Chyba po prostu się go pozbędę, bo nie znalazłam powodu, dla którego  byłoby warto go zatrzymać.




czwartek, 1 sierpnia 2019

[80] Pamiętniki wiosenne


2.03
Wyglądam sobie przez okno w łazience, a tam... leszczyna już kwitnie!

4.03
Z cyklu "Domowa terapia SI": pieczemy rogaliki.




5.03
Dzisiaj miałam koszmarny sen. W tym śnie pisała do mnie przyjaciółka, ale ja nie miałam ochoty rozmawiać, więc zignorowałam ją. Parę godzin później, gdy weszłam na fejsa, dowiedziałam się, że przyjaciółka nie żyje. Byłam zrozpaczona, płakałam i miałam żal do siebie, że nie odezwałam się, gdy był na to czas. We śnie nie pojawiła się żadna informacja, co się stało, że osoba wolna od przewlekłych chorób zmarła tak nagle. Nie potrafiłam się pozbierać, żeby pójść następnego dnia do pracy. Najgorsze było to namacalne uczucie przerażenia, że jeszcze tak niedawno mogłam z nią pomówić i nie zrobiłam tego, a teraz już nigdy nie porozmawiamy.
W pewnym momencie zaczęłam jakby uświadamiać sobie, że to sen, ale nie umiałam się obudzić. Gdy w końcu się obudziłam, leżałam przerażona i patrzyłam w sufit. W jakimś dziwnym odruchu chciałam rzucić się sprawdzać w telefonie, czy to na pewno sen.
No i rano miałam problemy żołądkowe, takie mi głowa zafundowała atrakcje. Możliwe, że w nocy zadziałał mój silny lęk przed zbliżającą się wizytą u dentysty, bo przed nimi często mam koszmary, ale już drugi raz w ciągu tygodnia śniła mi się śmierć bliskiej osoby i naprawdę mam dość. Mózgu, wyłącz ten tryb...

6.03
Z rozmowy ze Szczurem (narzekamy na swoich byłych):
Szczur: No ja nic nie poradzę, że nie jestem pasjonatem biologii.
Ja: Przecież lubisz hodować drobnoustroje.
Sz.: Ale one są mało wymagające.

7.03
Jest 7:30. Wychodzę na dwór zmobilizować tatę, bo przed wyprawą po pieczywo i podrzuceniem mnie do pracy musimy jeszcze zahaczyć o paczkomat. Tata stoi pod płotem zamyślony.
Ja: Tato, jedźmy.
Tata: Wiesz, kto tu dzisiaj był? Sójki.
Ja: Widziałam, kot tak jęczał na parapecie i machał ogonem, że wyjrzałam, a tam siedziała sójka.
T.: Dwie sójki. I one się zalecały, jedna się tak puszyła przed drugą, odrzucała głowę do tyłu...
Ja: O! To fajnie.
T.: ...no i patrzyłem na nie parę minut, a one się potem dziobami tak... tak tego... Coś pięknego.
Przez kilka minut zachwycamy się ptakami.
T.: Szkoda, że nie miałem jakiejś kamery, żeby to nagrać, no coś pięknego.
Ja, uświadamiając sobie, że czas leci: Tato! Jedziemy!
T.: Gdzie ten paczkomat?
Zawsze jeździmy do tego samego paczkomatu...
I pomyśleć, że wszyscy mają pretensje, że regularnie się zamyślam, zagapiam i zapominam o różnych rzeczach, jak tu takie wzorce od małego...

9.03
Z rozmowy ze Szczurem:
Ja: Jedynym niemowlęciem, które mi się jak dotąd podoba, jest Ganesh.
Szczur: Kto?
Ja: Ganesh z bloga "Życie stewardessy", dostał imię po bogu z głową słonia, kojarzysz. Jest słodki.
Sz., zaniepokojony: Niedobrze z tobą. Chyba powinnaś więcej zwierzątek oglądać... Kotków, szczurków...

Od wczoraj stawy bardzo mi dokuczają, dzisiaj prawie nic nie zrobiłam. W takie dni wraca wszystko, co złe. Nie wiem, jak sobie poprawić nastrój czy choćby zająć myśli, gdy nie da się nic robić prawą ręką i kolana bolą pierwszy raz od wielu miesięcy.

10.03
Liczne ptasie zgromadzenie siedziało sobie na linii energetycznej za oknem kuchennym i śpiewało. Niestety nie rozpoznałam, jaki to gatunek, bo jestem krótkowidzem.

Z serii "Domowa terapia SI":
Zrobiłyśmy z mamą takie kruche ciasteczka, żeby zużyć jajka, które ugotowałam, ale ich nie zjadłam. Przepis na nie okazał się banalnie prosty. Ciasto ugniatała mama, ale z moimi rękami było już lepiej i robiłam całą resztę.




12.03
Dziś na obiad była uwielbiana przeze mnie zupa z grzankami. Sfotografowałam ją dla Katji. To zupa jarzynowa, ale nie wiem, jakich konkretnie warzyw mama użyła. Może wygląda niezbyt apetycznie, ale smakuje przepysznie.




13.03
Po trzech dniach spokoju znowu sztywna ręka. I znowu to samo: żegnajcie, rozmowy na messengerze, edytowanie zdjęć, pieczenie i inne fajne rzeczy...

Co jest gorszym pomysłem od czytania kryminałów przed snem, kiedy trzeba wstać o szóstej?
Czytanie przed snem prawdziwych historii kryminalnych.

16.03
Skończyły się przygody Czkawki i Szczerbatka. Długo czekałam na ostatnią część.
"Jak wytresować smoka 3" to efektowny film, choć znacznie bardziej przewidywalny niż poprzednie. Przez większość czasu wiedziałam, co się wydarzy za chwilę. Niektóre sceny są jednak wzruszające, może i dlatego, że niezwykle ładne. Smocze gody śliczne, chociaż biała Nocna Furia przypomina aksolotla.
W kinie sporo osób płakało. Płakał Szczur, płakała dziewczyna przed nami. Płakały dziewczynki siedzące obok, w efekcie jedna z nich zostawiłaby w kinie torebkę, gdybym za nią nie zawołała. Ja tym razem nie płakałam. Rzadko rozklejam się przy oglądaniu filmów, ale podczas niektórych scen robiło mi się ciepło nad oczami jak przed płaczem.

17.03
Motyle się obudziły!
Cytrynki, pawiki, nawet jeden admirał - cała chmara tego towarzystwa pod lasem.

18.03
Zebrałam się na odwagę i zamówiłam pocztówkę z Vanuatu.
Vanuatu to kraj w Oceanii, który posiada dwie niezwykłe placówki pocztowe - jedną na wulkanie i jedną podwodną. Pocztówki sprzedaje poczta na swojej stronie internetowej. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Rodzice kłócą się o ptaka. Widzieli w weekend jakiegoś ptaka, który nigdy dotąd się tu nie pojawił, a przynajmniej tak twierdzą.
Tata: Siedział na słupie i był taki duży, chyba jakiś drapieżnik, bo trzymał coś między nogami i rozszarpywał dziobem. Dziób miał zakrzywiony.
W książce o ptakach tata zaznaczył pustułkę.
Mama: Coś ty, to nie ten, on takiego ogona nie miał.
No i dalej nic nie wiadomo.

19.03
Za mną nietypowy dzień, jeśli chodzi o pocztówki.
Dostałam kartkę z wodospadem z kanadyjskiej Wyspy Księcia Edwarda - tej samej, na której żyła Lucy Maud Montgomery i bohaterowie jej książek. Zawsze chciałam dostać stamtąd pocztówkę, ale nigdy nie było okazji.
Wysyłam list do sympatycznej Szwedki ze spektrum, pocztówkę do Kanady i... kartkę urodzinową na Trynidad i Tobago. W zamian za tę ostatnią mam dostać pocztówkę z Barbados, oby się powiodło.

20.03
Źle się czuję. Mam dobre dni w pracy, a mimo to jestem skrajnie niewyspana, przesypiam naraz tylko po pięć, sześć godzin. Problemem jest nie tylko zasypianie, ale i przedwczesne wybudzanie się, po którym już nie umiem spać. Dziś jest mi zimno i ogólnie nieprzyjemne. Jeśli nie z powodu niewyspania, to mogę jeszcze być przeziębiona i to dużo gorsza opcja, bo wtedy nic nie wyjdzie z planów na weekend.

W domu nadal na tapecie jest ptak, którego widzieli rodzice. Ów tajemniczy osobnik zawładnął Taty wyobraźnią. Tata twierdzi, że to była pustułka, i zastanawia się, czy ona jeszcze zjawi się w okolicy. Ja zaczęłam już podśmiechiwać się z tego tematu.
Ja: A może to był orzeł? Albo specjalnie dla ciebie przyleciał do nas kondor.
Tata: Pff! Orzeł na pewno nie, bo orłem to ja jestem. 

21.03
Wiosna w tym roku zaczęła się z przytupem - pierwszą w tym roku infekcją, przez którą wyjazdowo-spotkaniowe plany na weekend poszły się kochać. I pierwszym widokiem rozjechanego kota na ulicy.
Czekam na przyjemniejsze pierwsze razy, takie jak pierwszy bocian nad najbliższą rzeką, pierwsza burza i pierwsza gąsienica (byle nie za wcześnie z tą gąsienicą).

23.03
Infekcja się rozwinęła - rano doszła biegunka, potem gorączka, natomiast katar nagle zniknął. Przypominam sobie jak przez mgłę, że infekcję o podobnych objawach miał trzy tygodnie temu tata, więc może krąży coś takiego ostatnio po ludziach. Cieszę się, że nie pojechałam przeziębiona na weekend, bo dzisiaj byłoby naprawdę niewesoło. Nastrój? Nawet nie mam złego nastroju, bo nie mam za bardzo na to siły. Leżę i czasem dogrzewam się kotem, gdy pozwala się dotknąć.
Jakiś ptak prześlicznie śpiewał na dworze. Słyszałam i widziałam też kosa.

25.03
W drodze do pracy widziałam na polach bażanta. Może to dobry omen na nowy tydzień?
Tak, wiem, podczas spacerów po liście bażanty widuję często, ale to pierwszy raz w tym roku, stąd radocha.

Szczyt kotowatości: z frywolną miną nadstawiać brzuszek do głaskania, ale gryźć, gdy ktoś ten aksamitny brzuszek chce pogłaskać.




26.03
Wieje jak na wygwizdowiu. Spodziewam się śniegu albo czarownic spadających z nieba.

29.03
Jeśli ktoś uważa, że Wujek Gugiel wie o nas wszystko, to jednak trochę przesadza. Twarzoksiążka najpierw polecała mi wille na sprzedaż warte ogromną ilość mamony, a od pewnego czasu ciągle wyświetla mi reklamy kubeczków menstruacyjnych. Dlaczego akurat mnie - nie mam pojęcia, bo kompletnie sobie nie wyobrażam stosowania czegoś takiego w moim przypadku. Już noszenie soczewek kontaktowych to coś, do czego z powodów sensorycznych nigdy się nie przekonałam, a co dopiero to..

30.03
Zimą ktoś wyrzucił lodówkę na skraju lasu. Że też się komuś chciało jechać z lodówką tak daleko, w miejsce znacznie oddalone od zabudowań, a nie chciało mu się jechać w okolice urzędu gminy, gdzie oddaje się elektrośmieci - nie ogarniam...

31.03
Gramy we "Wrota Baldura".
Szczur o bohaterach: Czeka ich trudna walka, trzeba im wyłączyć inteligencję.
Kurczę, to takie życiowe!

1.04
Ostatnio moje sny nie tylko przeczą prawom logiki, ale dodatkowo kłócą się z zoologią.
W sobotnim śnie siedziałam na leżaku pod drzewem orzecha w ogrodzie, gdy obok mnie wylądowała młoda, śnieżnobiała gęś. Gęś ta wypadła z gniazda, choć nie wyglądała już na pisklę. Gdy zastanawiałam się, co z nią zrobić, z drzewa spadła jeszcze ogromna sowa i przemówiła do mnie.
Dzisiaj śniło mi się, że hodowałam kilka gatunków motyli. We śnie wiedziałam, jakie to gatunki, ale po przebudzeniu pamiętałam tylko, że byłam świadkiem wychodzenia narożnic z zakopanych poczwarek, które znajdowały się w terrarium. Dorosła narożnica była piękna. Następnie z innej poczwarki wyszło stworzenie wyglądające jak miniaturowy zielony smok
.


Pierwszy raz w życiu sama rozliczyłam PIT (w poprzednich latach znajomy taty pomagał nam z tym) i jestem z siebie dumna.

2.04
Myślałam, że nic na fejsie nie jest w stanie mnie zirytować bardziej niż wszechobecne błękitne okołoautystyczne szaleństwo, ale nie miałam racji. Znowu jedna osoba wstawiła zdjęcie swojego testu ciążowego. Nie pojmuję, jak można fotografować coś, na co się oddało mocz, i pokazywać to publicznie znajomym. Ble i fuj. Wracam za swoją szklaną szybę oglądać Kemono no Souja Erin.

3.04
Szczur regularnie ubolewa nad tym, że jego posty nie są zbyt często komentowane, a największy entuzjazm czytelników wzbudzają te o tematyce seksualnej. Dzisiaj stwierdziłam, że nie ma się czym martwić. Profil Kamila Janickiego na stronie Ciekawostki Historyczne świadczy, że jest to uniwersalny problem. Pan Kamil przystępnie i ciekawie pisze o średniowiecznych władcach, kobietach z dynastii Piastów i Jagiellonów, życiu codziennym ludzi - do wyboru, do koloru. Tymczasem na 430 jego artykułów na portalu całą czołówkę najpopularniejszych zajmuje tematyka seksualna. Sami zobaczcie, jakie artykuły mają najwięcej odsłon...

Migawka samochodowa:
Tata: Co za głupia dziewczyna! Jakby się zatrzymała, to tamci by przeszli. Coraz głupsza jest ta młodzież, bo ich nie uczą porządnie logiki, matematyki. Nieprzepisowo jeżdżą. A ta gdzie się pcha z wózkiem, w ogóle nie patrząc?
Mama: Ty nie gadaj o przepisach, bo jesteś aspergerowiec. Tylko aspergerowcy myślą tyle o przepisach, inni mają to gdzieś
.


5.04
Zła wiadomość: kolejna infekcja się rozbuchała, mam głowę zawaloną katarem i boję się, żeby to się znowu nie skończyło jakimiś zastrzykami z antybiotykiem i długim chorobowym. Paskudną mam tę głowę, ciągle mnie tam coś pobolewa albo kłuje. Nie potrafię czytać.
Dobra wiadomość: adoptowałam bratka. Jest niezwykły, piękny i ogromny jak ręka! Fakt, że moja ręka jest stosunkowo nieduża, ale... Takiego wielkiego bratka jeszcze nie widziałam.





Ale bym chciała taki namiot...
Niestety obawiam się, znając ludzi, że w naszym pięknym kraju zaraz ktoś by mi go przedziurawił albo w inny sposób popsuł...


6.04
Pierwszy raz zaobserwowałam obie sójki, którymi tak się zachwycał tata. Pochodziły po podwórku, posiedziały na orzechu, a potem samiec i samiczka kosa przegoniły je stamtąd. Kos usiadł na gałęzi najbliższej okna, więc jego też sobie pooglądałam.
Okno ciekawsze niż telewizja.

7.04
Kolejne sny o tematyce owadziej.
Dzisiaj mi się śniło, że Safonidy zaczęły wychodzić z jaj, a ja siedziałam i oddzielałam maleństwa od liści.

Można kochać lub nienawidzić Murakamiego. Ja zawsze należałam do grona tych kochających, bo jako nastolatka miałam odczucie, że nikt tak jak on nie rozumie samotności wśród ludzi. Wróciłam do Murakamiego po wielu latach i jest tak samo realny, jak zwykle. Zwłaszcza fragment, w którym przyjaciele bez słowa wyjaśnienia zrywają kontakt z Tsukuru Tazakim.
Been there. Done that.

8.04
Pierwszy raz w tym roku widziałam w drodze do pracy bociana.

11.04
Z serii "Domowa terapia SI":
Upiekłam marchewkowe ciasto. Jestem z siebie zadowolona, bo: 1) pierwszy raz, odkąd tydzień temu się pochorowałam, zrobiłam coś fajnego; 2) zrobiłam je całkiem sama, mama tylko potarła marchew, a potem poszła oglądać telewizję. To bardzo prosty przepis, nawet ze sztywną i mocno bolącą ręką da się go wykonać. Nie potrzeba też wiele czasu. Ciasto cudnie pachnie.




15.04
Jak to jest z migreną i telefonami?
Ktoś obiecuje, że zaraz oddzwoni. Czekasz z położeniem się, żeby oddzwonił, ale nie możesz się doczekać - nie dzwoni przez parę godzin. Migrena nasila się. Jeśli jednak położysz się na godzinę i wyciszysz telefon - o, możesz być pewien, że owa osoba wtedy akurat zadzwoni.

17.04
Jedną z nielicznych rzeczy, których Rosomak NIE lubi w pieczeniu, jest oddzielanie żółtek od białek.
W takich momentach przypomina mi się japońskie kreskówkowe żółtko o imieniu Gudetama, uosobienie lenistwa, które pływa w szklance białka z założonymi rękami i podpisem "Who cares".





18.04
W pewnej grze przeglądarkowej, którą ja i Szczur lubimy, rozpoczął się event wielkanocny. Aby zdobyć dodatkowe wyposażenie dla swojej postaci, trzeba grać w zręcznościowe minigierki - zbierać czekoladowe jajka, a potem je rozpuszczać.
Ja: Słuchaj, jak właściwie trzeba klikać, żeby rozgrzać te jajka? Udało mi się utrzymać strzałkę na górze, jak był koniec zadania, a mimo to mi nie zaliczyło.
Szczur: Strzałka musi być w tym polu nieco poniżej samej góry. To znaczy, nie można jajek przegrzać. Uwierz facetowi: jak jajkom jest za ciepło, to nie jest dobrze
.


19.04
Jedynym pozytywnym skutkiem tego, że Notre Dame płonęła - jakkolwiek beznadziejnie to brzmi - jest fakt, że w trzy dni dowiedziałam się o niej więcej niż przez całe dotychczasowe życie. Oczywiście wiedziałam o gargulcach, jak wszyscy. Dopiero teraz wiem, że na szczycie iglicy znajdował się relikwiarz w kształcie koguta, dlaczego tam był i co zawierał, że iglicę wybudowano drugi raz po rewolucji, co trzymano w skarbcu i tak dalej. A dzisiaj dowiedziałam się, że na dachu katedry żyją... pszczoły. I te pszczoły przeżyły!

21.04
Dzień Bez Internetu zaliczony. Może powinnam robić takie Dni częściej. Ku mojemu zdziwieniu, w ogóle nie brakowało mi mediów społecznościowych ani muzyki z YT, a jedynie ulubionych blogów uspokajających mnie w chwilach gorszego samopoczucia. W międzyczasie między innymi zrobiłam sobie wiosenną dekorację w pokoju, usmażyłam jajka sadzone z pomidorami i mozzarellą a la Rosomak, pospacerowałam, poczytałam, zaczęłam się uczyć do egzaminu.
Bilans na plus, pomijając spacer.
Pierwsze dłuższe spacery po zimie zawsze są dla mnie trudne. Zmiany w okolicy przyprawiają mnie o wielki dół. Tym razem się okazało, że powycinano jeszcze więcej młodych drzew niż w poprzednich latach, w tym kilka młodych wierzb samosiejek rosnących niedaleko, które bardzo lubiłam i które żywiły moich głodomorów. Nie wiem, czy przeżył jakiś jarząb oraz czy głóg przeżył, bo jeszcze nie wszystko ma liście, a po takich zmianach zawsze tracę orientację, gdzie co rośnie. Dlaczego ludzie tak bardzo nienawidzą wszystkiego, co dziko żyje? - nie wiem. Gdyby jeszcze w ramach swoich "porządków" raczyli posprzątać śmieci, ale gdzie tam... Drzewka pościnane, drewno w większości sobie pozabierali, a na skoszonych łąkach wala się dosłownie wszystko. Nawet stara umywalka. Rąbać to się da, ale od podnoszenia śmieci rączki usychają
.


23.04
Kosy podchodzą bardzo blisko, kiedy ja i tata czytamy na dworze. Wczoraj oprócz Pani Kos pojawił się mniejszy bury ptaszek. Podejrzewam, że może to być podlot.

25.04
Dzisiaj miałam sen z gatunku "What the heck".
Śniło mi się, że byłam w domu, w którym dwa pokoje przeznaczono na hodowlę owadów. Stało tam mnóstwo terrariów i pojemników z motylami na różnych etapach rozwoju, inne owady też chyba były. Ktoś jednak bardzo to wszystko zaniedbał, bo było brudno, brakowało jedzenia, niektóre owady zaczęły zjadać siebie nawzajem. Terraria nie były dobrze zabezpieczone, wypełzały z nich ogromne ilości larw, najwięcej było dużych białych larw wyglądających trochę jak attacusy. Były też egzotyczne motyle z podniszczonymi skrzydłami. Stałam w progu i wściekałam się, patrząc na to wszystko, choć nie pamiętam, czy to były cudze owady, czy moje, którymi ktoś miał się zająć przez parę dni. Czułam też paraliżującą bezsilność, bo nie wiedziałam, od czego mam zacząć doprowadzanie do porządku tego wszystkiego. Miałam świadomość, że gdy zdejmę jeden pojemnik, w tym samym czasie owady będą nadal umierać w innym lub wypełzać z niego.
Obudziłam się przerażona, tak jakby śnił mi się jakiś potwór albo operacja. To był prawdziwy koszmar, choć nietypowy. Chwilę mi zajęło połapanie się, gdzie jestem. Po chwili spałam jednak dalej i było już OK
.


26.04
Spędziłam chyba ze dwie godziny, siedząc z książką w ogrodzie i podglądając kosy. Pani Kos podjada owoce, co jakiś czas woła młodego, a on jej odpowiada takim samym dźwiękiem. Kiedy do niego bliżej podejść, mama próbuje zwrócić na siebie uwagę, żeby mnie od niego odciągnąć.
Teraz już na spokojnie można sobie mamę i młodego pooglądać.
Samca widziałam dzisiaj raz, raczej trzyma się wyżej. Sójek ostatnio nie widuję, bo Pan Kos je przepędza.





27.04
Rano padało, ochłodziło się i automatycznie mojej łapie się pogorszyło. Za to las trochę oddycha od upałów. Przyjechał Szczur, wpakowaliśmy Piesę do samochodu i pojechaliśmy na niedługi spacer.
Po deszczu na ścieżki wypełzło bardzo dużo ślimaków nagich, ale stosunkowo mało winniczków. Widzieliśmy też dwie śliczne małe żabki. Jakaś kukułka hałasowała przez całą godzinę, słyszałam ją nieustannie. Jedno z drzew po drodze okupują gąsienice w oprzędach, których jest co najmniej kilka, ale nie zabrałam ich, bo to miernikowce.
W drodze powrotnej spotkaliśmy bażanta. Wyfrunął z rowu, obok którego przejeżdżaliśmy, i przeleciał nad samochodem. Piękny był, jak to bażant.
Wieczorem graliśmy we "Wrota Baldura" i ułożyłam taki oto wierszyk na cześć krasnoluda Kagaina:
A krasnolud pędzi, a krasnolud gna!
Od knajpy do knajpy, takie hobby ma!  





30.04
Jakie reakcje w "normalnym półautystycznym domu" wywołuje zaproszenie na pierwszą komunię do znajomych?
Ja: Od razu zadzwoń i powiedz, że nie jadę, bo mam egzamin.
Tata: Kiedy i gdzie jest ta komunia? 

(tu informacje)
T.: Fatalnie. (do mamy, która prognozowała w święta, że się to może zdarzyć, bo znajomi mają niedużą rodzinę) Ty zawsze coś wykraczesz
.


2.05
Jestem na majówce w pewnym urokliwym miejscu niedaleko Ostrawy. Już wiem, że niełatwo będzie stąd wyjeżdżać. W Czechach jestem drugi raz, ale trudno mi wskazać choć jedną rzecz, która mi się nie podoba. Ludzie w pobieżnym kontakcie zachowują się bardziej otwarcie niż Polacy, zagadują, uśmiechają się częściej, proponują piwo (właściciel domu na wstępie przyniósł dwa piwa). Dzisiaj na dworze dosiadł się do mnie jakiś facet i widząc, że ja trochę rozumiem z jego słów, ale nie wszystko, zaczął mnie pocieszać, że on też jest Ślązakiem, a Ślązacy się zawsze dogadają, przykładowo on potrafi powiedzieć "smacznego" oraz zaproponować winko.
Bardzo lubię obiady w Czechach, niby podobne do polskich, ale jakieś inne. Jestem fanką mięs nadziewanych serem i smażonych serów. Porcje są ogromne, jak dla krasnoluda.
Szczur wczuł się w tutejsze klimaty i chrapie jak prawdziwy krasnoludzki wojownik.
Dzisiaj byliśmy w ogrodzie zoologicznym w Ostrawie. Zwierzęta mają duże, fajne wybiegi, w wielu miejscach sprytnie urządzone tak, żeby się dało je obserwować z dystansu bez zbytniego naruszania ich spokoju. Widzieliśmy między innymi słonicę ze słoniątkiem, jedzącego hipopotama, koczkodany, mandryle - małpy z niezwykłymi nosami i niebieskimi tyłkami, pokolce królewskie (ryby takie jak Dory z filmów Disneya), zebry i wiele innych. Pierwszy raz widziałam pawia siedzącego bardzo, bardzo wysoko na drzewie. W końcu udało mi się trochę poobserwować pandy czerwone i uważam, że angielska nazwa "firefox" o wiele bardziej pasuje do tych zwierząt. Kolor ich sierści jest jedyny w swoim rodzaju, uwielbiam też sposób, w jaki się poruszają. Są przecudne.
Jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie się tu przytrafiły, jest to, że w pobliżu płynie strumień i nocami słychać koncerty żab. Ten dźwięk jest równie uspokajający jak szum deszczu, kocham go
.

4.05
Na wszystkich bogów! Smażony ser w Czechach jest the best. 
W ogóle uwielbiam Czechy i uwielbiam to mieszkanko. Ależ mi się nie chce wracać do domu... Sytuację ratują gąsienice i jaja, z których lada chwila powinno coś wyjść.

5.05
Po powrocie z majówki czekała na mnie w domu moja pierwsza wyhodowana narożnica zbrojówka. Wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciach w Internecie - jak kawałek gałązki.

Odmóżdżanie się poprzez oglądanie urywków reality shows i obserwowanie reakcji internautów bywa zabawne, a czasem też pouczające.
Na Instagramie ludzie mają ból tylnej części ciała, że para uczestników "Big Brothera", jeśli dobrze rozumiem, podczas randki rozmawiała o fraszkach. Stało się to powodem do szydery, bo to nudne, lamerskie i w ogóle żal.pl.
Wolę się nie zastanawiać, co sobie ludzie myślą, gdy słyszą mnie i Szczura. Ostatnio ze Szczurem rozmawialiśmy w restauracji o oksytocynie, a na spacerze on nawijał coś o ciągach w matematyce. Do tego w naszych rozmowach regularnie pojawiają się książki i gąsienice. A o czym dyskutujemy w łóżku, lepiej nie mówić.
W zamian zastanawiam się, o czym "normalsi" (wszyscy ci szydzący internauci) gadają na randkach? Nie mam pojęcia, serio. Jeśli o niczym ciekawym nie mogą, bo ich to nudzi, to o czym tyle czasu da się rozmawiać?

7.05
Chyba mi odbiło, bo pomimo niższej wypłaty w tym miesiącu kupiłam za sto trzydzieści złotych grę planszową "Liski: Ojojanie".
Gra zostanie wydana dzięki crowdfundingowi. Lubię wspierać ulubionych twórców (blogerów, autorów komiksów) od czasu do czasu, a w tym przypadku nie dość, że jestem fanką Lisich Spraw, to jeszcze sam pomysł ojojania drobnych niedogodności i problemów dnia codziennego jest jak miód na moje serducho.
 

10.05
Zamierzam dziś po pracy tylko leżeć plackiem, grzać stawy pod kocem i świętować okres. No dobra, może z małymi wyjątkami.

15.05
Nie mogę się doczekać, aż będę już po egzaminach, bo póki co ograniczam swoją aktywność życiową do najważniejszych spraw (jedzenie, spanie, praca, nauka i larwy).
W tym tygodniu stała się ważna rzecz: moja kuzynka dostała Mówik. Działania w tym kierunku były prowadzone od ponad roku, może półtorej (!). Najpierw przekonywałam ciocię, wujka i resztę rodziny do idei Mówika. Początkowo pomysł był taki, żeby wszyscy zrzucili się, ale wujek chciał spróbować dostać dofinansowanie. Zapoznawałam kuzynkę z symbolami, które mam w domu, wydrukowane i zalaminowane. Potem kuzyn złożył wniosek o dofinansowanie, ale wniosek został odrzucony, a sprawa na pewien czas odłożona. W końcu wujek sam kupił Mówik.
Kuzynka podobno już dobrała się do tabletu i podoba jej się, że mówi on kobiecym głosem. Myślę, że opanuje go w mig. Trzeba jednak będzie nauczyć ciocię i wujka, jak dodawać własne słowa, jak wybierać słowa z "ukrytego" katalogu i tak dalej
.

17.05
Tata: To dzisiaj jedziemy po wierzbę, tak?
Ja: Tak.
T.: Dobrze, że już lepsza pogoda się robi, bo będzie można je wypuścić.
Ja: No tak, ale trzydzieści i tak zostanie.
T.: Ile?
Rodzice żyją w błogiej nieświadomości, jeśli chodzi o liczbę Safo, których jest kilkaset
.

Chmury zniknęły na dłużej po raz pierwszy od dwóch tygodni i wyłonił się księżyc, od razu w pełni. Piękny.

18.05
Już po egzaminie dyplomowym na podyplomówce. Teraz jeszcze zregenerować łapę po zapisaniu tylu kartek, co pewnie "trochę" potrwa...
Dzisiaj Eurowizja. Nie oglądałam pierwszego półfinału, z drugiego podobały mi się Rosja i Holandia, ale bez szału. Fani ciężkich brzmień, w tym Szczur, kibicują Islandii. A czy ktoś wie, o czym jest utwór Islandczyków? Ciekawi mnie to
.

Hołub Szczura swego!

19.05
Po egzaminie bardzo boli mnie łapsko od ręcznego pisania, ale dusza już trochę odpoczywa. Pojechaliśmy wczoraj do lasu.
Po wielu dniach deszczu w lesie jest pięknie, mocno pachnie żywicą, a wszystkie rośliny są bardziej zielone niż dwa czy trzy tygodnie temu. Wypuściliśmy mnóstwo Safonidów. Z drogi często uskakiwały żabki, spotkaliśmy też dziką mysz i słyszeliśmy kukułkę. Biedronki uprawiały seks. Widzieliśmy larwy pięciu różnych gatunków motyli, larwy trzech z nich zabrałam do domu.
Od dwóch dni pogoda ewoluuje jak Pokemony - dzisiaj burza z gradem.




25.05
Cudne... Chciałabym takie świetliki zobaczyć w realu.

26.05
Poszłam na wybory. W lokalu wyborczym dwie osoby - wysoki mężczyzna z włosami do ramion i dziewczyna na oko młodsza ode mnie - powiedziały mi "cześć", a ja nie mam zielonego pojęcia, kim byli ci ludzie. Standard.
W drodze powrotnej zastanawiałam się, czy pójść do domu krótszą, nudną drogą, mijając elegancko ubrane tłumy idące do kościoła, czy moją ulubioną okrężną trasą wzdłuż łąk. Po chwili wahania (nowe, czyste buty...) wybrałam łąki. Na ruchliwej drodze znalazłam trzy martwe rusałki osetniki, którym zabrałam skrzydełka, może będą z nich wisiorki. Biedne osetniki pożywiają się tam całą grupą na koniczynie i dla niektórych kończy się to tragicznie.
Niedaleko miejsca, gdzie zaczynają się zabudowania, usłyszałam szelest trawy. Spojrzałam w tamtą stronę i stanęłam jak wryta. Lis! Lis przeskoczył nad wysokimi trawami, przeciął ścieżkę dosłownie parę metrów przede mną i zniknął w trawie po drugiej stronie. Był cudny! Za nim leciała sroka, krzycząc głośno.
Do teraz sobie przypominam, jak pięknie biegł lis, aż przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie cofnęłam się o dwa kroki.
I pomyśleć, że mogłam być wtedy gdzie indziej.
Najpiękniejsze momenty zdarzają się wtedy, gdy chodzi się własnymi drogami
.


31.05
To uczucie, kiedy Twój znajomy z pracy - nie żaden bliski znajomy, ale jednak widywany na co dzień świetny nauczyciel, którego dzieci kochają do tego stopnia, że sam jego widok wywołuje uśmiech na twarzach - wstawia na portalu społecznościowym treści nawołujące do dyskryminowania osób LGBT... i masz ochotę go z miejsca wyrzucić ze znajomych bez wyjaśnień...
...a nazajutrz w pracy on miło się odzywa, ot takie tam pogaduchy, dzień jak co dzień. A Ty zamiast jego przyjacielskiego "Hej, co tam?" masz z tyłu głowy zupełnie inne słowa.
Dysonans jak stąd do Australii.