wtorek, 29 grudnia 2020

[111] Gdy opada mgła

 
Pierwszy raz poczułam "to" w nocy z 31 października na 1 listopada, niedługo przed świtem.
 
Obudziłam się kilka godzin przed ustawionym alarmem, ponieważ moje ciało domagało się wizyty w toalecie. Zamiast jednak jak zwykle grzecznie wrócić do łóżka, zawędrowałam do dużego pokoju i rozsiadłam się tam w fotelu z kubkiem herbaty. Nie miałam ochoty wracać do pozycji horyzontalnej. Spacer po domu sprawił, że ogarnęła mnie jakaś przedziwna błogość. Przesiedziałam prawie godzinę, sącząc herbatę, chłonąc tajemnicze uczucie i zastanawiając się, skąd pochodzi.
 
Dookoła było cicho jak makiem zasiał. Stół w moim pokoju, przystrojony poprzedniego dnia darami jesieni, świeczkami i halloweenowymi słodyczami, przypominał o przyjemnym wieczorze ze Szczurem. Za oknami panował specyficzny półmrok, jakby nowy dzień ociągał się ze wstawaniem, a noc też nie spieszyła się do odejścia. Ogród sąsiada zasnuwała gęsta mgła, która rozmyła kontury zabudowań, huśtawki i zabawkowego domku dla dzieci. Za nimi nie dało się zobaczyć już nic - ani kolejnych domów, ani lasu na horyzoncie.
 
 
Zwardoń, ładnych kilka lat temu.

 
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że ten zagadkowy stan ducha najbardziej przypomina wdzięczność. Jestem wdzięczna, że dożyłam do momentu, gdy budzę się w nocy i nie boję się, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. I że w ogóle dożyłam do listopada. Za Szczura, rodziców i Bestię śpiących spokojnie w innych pokojach, za przyjaciół i znajomych. Za samo tu i teraz, pomiędzy nocą a dniem, gdy można po prostu być, nie trzeba się nigdzie spieszyć ani niczego od siebie wymagać.  
 
 
***
 
 
Przez pewien okres w życiu nie potrafiłam autentycznie się cieszyć świętami Bożego Narodzenia. Miałam wyrzuty sumienia, że udaję, stwarzam pozory radości, podczas gdy tak naprawdę czuję co innego. W Wigilię bardziej niż kiedykolwiek tęskniłam za zmarłą babcią i za innymi osobami, które zniknęły z mojego życia. Był to również dzień, gdy szczególnie mocno dręczyły mnie myśli o mojej odmienności, której źródeł jeszcze nie znałam. W życzeniach od rodziców i innych członków rodziny oraz w pozornie niewinnych aluzjach pobrzmiewały echa oczekiwań wobec mnie, a ja nabierałam coraz większej pewności, że nie chcę tych oczekiwań spełniać.
 
Teraz jest inaczej. Już przez ostatnie dwa, trzy lata przygotowania do świąt i one same sprawiały mi radość, ale tego roku żadna z myśli, które nawiedzały mnie dawniej, nie przyszła. Zamiast nich znowu pojawiło się "to" - uczucie, które kazało mi w listopadową noc odwlec powrót do łóżka i nacieszyć się chwilą. Przez całe święta udawało mi się nie myśleć o przeszłości ani o przyszłości. Chłonęłam rozmowy (i te w niewielkim gronie domowników, i te online), muzykę, widok dekoracji rozświetlających dom, smaki ulubionych potraw i wypieków, pogodne historie. Jakby ktoś mnie podmienił. A przecież z zewnątrz wszystko zostało po staremu - nie stałam się nagle ani zdrowsza, ani wierząca, ani wolna od lęków, ani neurotypowa, ani bogata, ani nawet mężata.
 
Myślę, że zmieniła się tylko (i aż) jedna ważna rzecz we mnie: po długich zmaganiach w końcu zaczęłam powoli akceptować to, iż nigdy nie spełnię oczekiwań innych. Wiedziałam o tym od dawna, ale od wiedzy do akceptacji bywa bardzo daleko. Z szerzej rozumianymi oczekiwaniami społecznymi szło mi nie najgorzej. Długo jednak miałam wyrzuty sumienia wobec rodziców, mniej lub bardziej uświadomione. Nasiliły się one w okresie studiów, gdy dzieci prawie wszystkich krewnych i znajomych rodziców poukładały sobie życie inaczej niż ja, a owi krewni i znajomi zaczęli się tym chwalić. W mojej głowie rodziły się w tym czasie zupełnie inne marzenia.
 
Jak narodziła się ta akceptacja? Cóż... Chciałabym napisać, że pomogła praca nad sobą, ale to tylko część prawdy. Przegadałam z przyjaciółmi dziesiątki godzin, wałkując temat wzdłuż i wszerz, zanim znalazłam się na tym etapie. Równie ważne okazało się zrozumienie, że moja motywacja do życia opiera się na zupełnie innych fundamentach niż u większości ludzi. Ale o tym napiszę już innym razem.
 

czwartek, 10 grudnia 2020

[110] Motyle 2020: Motyle dzienne

 
Zwinne, kolorowe, mile widziane w ogrodach... Nawet ci z moich krewnych i znajomych, którzy niechętnym okiem patrzą na ćmy, lubią motyle dzienne. Moim zdaniem to niesprawiedliwe, że te drugie większość ludzi podziwia, a te pierwsze bez żalu traktuje kapciem. Z drugiej strony, zauważyłam, że urok rusałek czy pazi może pomóc w budowaniu pomostu pomiędzy ludźmi a ćmami. Dlatego rozmowy o owadach często zaczynam od motyli dziennych.

W tym roku hodowałam tylko dwa gatunki rusałek: pojedynczego ceika i kratkowce. Pasożyty oszczędziły większość z nich, w tym niemal wszystkie zimujące poczwarki. Co więcej, pierwszy raz wyhodowałam dwa pokolenia w tym samym roku. Nie powiódł się za to mój plan poobserwowania i wypuszczenia cytrynków - kupiłam kilka poczwarek z hodowli, ale żaden motyl nie wyszedł. 


Rusałka kratkowiec - I pokolenie
 
04/16
Dzisiaj z jednej poczwarki rusałki wypadła poczwarka pasożyta, zapewne jakiejś muszki.
Nie jest to dobra wiadomość. Zazwyczaj jeśli jedna poczwarka rusałki ma pasożyta, to spasożytowane są wszystkie lub prawie wszystkie. Bardzo chciałabym, żeby jakiemuś motylowi się udało, jak w zeszłym roku pokrzywnikowi Harry'emu. Poczwarek jest dwadzieścia. Trzymajcie kciuki.
 
04/20
Wczoraj wieczorem przeżyłam spore zaskoczenie, gdy w terrarium z poczwarkami kratkowców zobaczyłam dwa żywe motyle. Nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei, że muchy oszczędziły niektóre motyle. A jednak!
Dzisiaj wyszedł trzeci kratkowiec. Po obiedzie wypuściłam całą trójkę. Nie były zbyt chętne na sesję zdjęciową - wzbiły się w powietrze błyskawicznie, ledwie poczuły słońce i wiatr.
Tym samym pierwszy raz wyhodowałam kratkowce z wiosennego pokolenia. Do tej pory miałam tylko jesienne pokolenie, które ma czarne skrzydła.
 
04/22
Wczoraj był kolejny piękny dzień. Aż dziewięć kratkowców wyszło z poczwarek. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że mimo obecności pasożyta zimę przeżyła większość!
Dzisiaj wyszedł jeszcze jeden mały motylek. W południe wypuściłam całe towarzystwo. Motyle nie były tak chętne do odlotu jak dwa dni temu, może przez zimny wiatr i pochmurne niebo. Przedwczoraj odlatywały natychmiast, gdy tylko padły na nie promienie słoneczne, dzisiaj ociągały się i pozwalały się fotografować. Dlatego udało mi się zrobić kilka fotek. 
 




04/28  
Z ostatniej, dwudziestej poczwarki kratkowca, wyszła mucha. Druga mucha opuściła poczwarkę pasożyta, która wypadła dwa tygodnie temu z pierwszej poczwarki kratkowca (wiem, to nieco poplątane). Muchy też wypuściłam.
 
 
Rusałka ceik
 
08/07 
Dzisiaj w Starym Lesie znalazłam na pokrzywie rusałki: jedną dużą już larwę ceika i dwadzieścia mniejszych gąsienic, których gatunku nie jestem na razie pewna. 
 
 

 
08/11
Wczoraj gąsienica ceika weszła na wieczko i zawisła w charakterystycznej pozycji. Dzisiaj jest już poczwarką. Zobaczymy, czy wyjdzie z niej motyl, czy też pasożyt.
 
08/19
Dzisiaj będzie wypuszczanko. Ceik wyszedł nocą z poczwarki. Jest jeszcze bardzo świeży.
(wieczorem)
Ceik już wypuszczony. Wypuściliśmy go na osiedlu Szczura, gdzie po sąsiedzku jest ogromny park. Odleciał tak szybko, że nie było szans na zdjęcie na wolności. Z rusałkami prawie zawsze tak jest.
 
 

 
Rusałka kratkowiec - II pokolenie
 
08/07 
Dzisiaj w Starym Lesie znalazłam na pokrzywie rusałki: jedną dużą już larwę ceika i dwadzieścia mniejszych gąsienic, których gatunku nie jestem na razie pewna. 

08/09
Małe gąsienice przeszły wylinkę. Myślę, że to mogą być kratkowce. Pawiki na pewno nie, bo nie "plują".
 
 

 
08/17
Wczoraj pierwsza rusałka przepoczwarczyła się. Wygląda na to, że to kratkowce, które będą zimowały jako poczwarki. Dziś kilka kolejnych wisi w pozycji "do przepoczwarczenia". Zdjęcia na razie nie robię, bo nie chcę ich narażać na upadek. Niech robią swoje. 
 
08/20
U rusałek jest już jedenaście poczwarek. Dwie gąsienice umarły bez widocznej przyczyny zamiast się przepoczwarczyć. Pozostałe jeszcze jedzą.
 
 

 
08/25
W ciągu ostatniej doby z poczwarek wyszły trzy kratkowce. Bardzo się zdziwiłam, bo byłam przekonana, że to już pokolenie zimujące! Tymczasem motyle wyszły teraz i mają czarne skrzydła, typowe dla letniego pokolenia. 
Niestety jedna rusałka wyszła z tak zdeformowanymi skrzydłami, że musiałam ją uśpić. Nie byłaby w stanie się przemieszczać, więc nie mogłaby jeść. Pozostałe dwie są zdrowe. Chcę je wypuścić i sfotografować w południe, gdy jest ciepło i słonecznie.  
 
 


 
08/28
Wczoraj wyszły kolejne kratkowce: trzy zdrowe i dwa z pokurczonymi skrzydłami. Nie robiłam zdjęć, a zdrowe motyle wyjątkowo wypuściłam przez okno, bo po długim dniu w pracy nie miałam na nic siły. Biedactwa bez sprawnych skrzydeł musiałam uśpić.
 
 
Cytrynek listkowiec
 
06/09  
Od dłuższego czasu chcę wyhodować cytrynka, ale nie potrafię żadnego znaleźć. Oczywiście cytrynków jest całe mnóstwo, ale ja nie umiem rozpoznawać jego roślin żywicielskich. Je tylko kruszynę i szakłak - musiałabym wiedzieć, jaką fakturę mają liście w dotyku, bo po wyglądzie nie potrafię poznać, które to mogą być rośliny. Dlatego na pocieszenie kupiłam sobie trzy poczwarki.
Wczoraj rodzice odebrali poczwarki, które były bardzo pieczołowicie zapakowane w probówki. Dostałam jeszcze jedną gratis.
Cytrynka niestety raczej nie dałabym rady przezimować, bo ma tylko jedno pokolenie rocznie i zimuje jako dorosły motyl. To jeden z najdłużej żyjących polskich motyli. Mimo wszystko fajnie będzie go trochę poobserwować w domu i wypuścić. W tym roku mam bardzo mało motyli dziennych, nie znalazłam jeszcze rusałek.
Chciałabym, żeby jakiś cytrynek mi zdradził, jak wśród wielu podobnych roślin znaleźć tę właściwą.
 
 

 
(dopisane jesienią)
Niestety, z żadnej poczwarki nie wyszedł motyl. Nie było pasożytów ani żadnych widocznych gołym okiem oznak, że coś zaatakowało cytrynki. Podejrzewam, że mogło im być za gorąco.
 

niedziela, 29 listopada 2020

[109] Podsumowanie lata

 
Wyjątkowo trudno było mi w tym roku dochować tradycji i napisać podsumowanie lata. Słowa długo nie chciały układać się w zdania. 
 
Raczej nie będę oryginalna, jeśli napiszę, że minione lato było inne niż zwykle, ale nie mam na myśli tylko i wyłącznie pandemii. Szczerze mówiąc, tak trudnego okresu w życiu nie miałam od dobrych kilku lat. Zdarzało się, że samo dotrwanie do rana odczuwałam jako ogromny wysiłek. Mimo wszystko nie chcę rezygnować z pisania o tym czasie, może właśnie dlatego, że było tak ciężko. Nie mogę powiedzieć, że nic dobrego się w tym czasie nie działo - przeciwnie, nie brakowało też pięknych momentów. Nie chcę za kilka lat pamiętać tylko tego, co było złe.
 
 
1. Większość lata spędziłam w Norce i w rodzinnej miejscowości. Z bólem serca zrezygnowałam z wyjazdu w Tatry, ponieważ przerażała nas perspektywa większych niż zwykle tłumów na szlakach. Z jeszcze większym bólem serca przerwałam wyjazd nad morze, gdy poczułam, że to konieczne. Nie znaczy to, że całe lato przesiedziałam w czterech ścianach. Starałam się codziennie wyjść z domu i spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu.




2. Przetrwałam kryzys psychiczny. Nigdy nie zgadłabym, że coś takiego dopadnie mnie akurat latem, zwłaszcza że ostatni tak silny kryzys miałam na drugim roku studiów. Wakacje to dla mnie najbardziej wyczekiwane miesiące w roku, czas relaksu i bezstresowego życia dniem dzisiejszym. Niestety, przez pandemię i lockdown wszystko stanęło na głowie. Kryzys udaremnił wiele moich planów. W środku urlopu musiałam nagle wrócić do domu i zacząć się leczyć. Gnębiło mnie kilka silnych psychosomów naraz. Po paru miesiącach można uznać, że sytuacja została opanowana, choć we wrześniu bardzo dowaliło mi odejście Piesy. 
 
3. Pożegnałam się z Piesą. Odeszła pod sam koniec lata, we wrześniu, który moim zdaniem już się do lata nie zalicza (podział meteorologiczny jest mi najbliższy), ale to w wakacje robiłam z nią różne rzeczy po raz ostatni. Ostatni raz ją kąpałam, ostatni raz byłam z nią na spacerze poza ogrodem (na tym spacerze było już wyraźnie widać, że nie daje rady), towarzyszyła mi przy leżaku... Może największym plusem tego, że częściej i dłużej niż zwykle byłam w domu, było właśnie spędzenie z nią tego czasu. Ciągle boli mnie jej śmierć, ale staram się pamiętać, że Piesa przeżyła ponad szesnaście szczęśliwych lat i nawet z ostatnich tygodni udało się jeszcze wycisnąć dobre chwile.
 
4. Przekonałam się, na kogo mogę liczyć, zgodnie z przysłowiem, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Szczur był dla mnie ogromnym oparciem. Wiem, że to lato i jemu przysporzyło trosk, bo często występował w roli opiekuna, a nie równorzędnego partnera. Całe szczęście, że był przy mnie. Jestem także wdzięczna rodzicom i przyjaciołom, którzy w najgorszych momentach rozmawiali ze mną nawet w środku nocy. No i lekarzowi.
 
5. Tegoroczne lato obfitowało w komary. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widywałam je w takich ilościach, ale z pewnością dawniej niż cztery lata temu. Aż przypomniały mi się niektóre lata dzieciństwa, gdy po otworzeniu okien wlatywało ich do pokoju kilkadziesiąt. Zużyłam co najmniej dwa razy więcej środków na komary niż rok temu.
 
6. Kupiłam rower. Myślę, że to jedno z najważniejszych wydarzeń tego lata, pomimo że na razie nie miałam wielu okazji, żeby pojeździć. Rower tymczasowo został w Norze, bo nie zmieścił się do samochodu pełnego bagaży. Pokładam w nim spore nadzieje, najpierw jednak muszę... ponownie nauczyć się jeździć. Od lat nie siedziałam na rowerze, a ponieważ jestem mniej sprawna niż kiedyś, muszę nauczyć się trochę inaczej rozkładać ciężar ciała.
 
7. Wynagrodziłam sobie na całego czas, gdy nie miałam styczności z lasem. Właściwie co parę dni wybieraliśmy się ze Szczurem na spacer po jakimś lesie, czasem nawet dwa dni z rzędu. Chodziliśmy po czterech różnych lasach. W samym tylko Kampinosie, który uwielbiam, byliśmy pięć razy! 
 
8. Na spacerach spotkałam więcej dzikich zwierząt niż jakiegokolwiek innego lata. (Pisałam już o nich tutaj.)
 
 


9. Często bywałam w ogrodzie społecznościowym. Wypuszczałam tam motyle, zbierałam jabłka, wyrzucałam odpady na kompost, relaksowałam się, a nawet grałam w RPG. 

10. Pojechałam do ogrodu botanicznego i nad najbliższe jezioro.

11. W tegorocznym sezonie na gąsienice mieszkali ze mną przedstawiciele aż 22 (!!!) gatunków motyli. Wyhodowałam dorosłe owady z 13 gatunków (11 od gąsienic, 3 od poczwarek - tak, to nie błąd), 2 gatunki rozmnożyłam, a 5 próbuję przezimować. Spasożytowanych gąsienic też znalazłam dużo, w tym niestety 4 z gatunków, których nie spotkałam nigdy wcześniej ani później.
 
12. Pierwszy raz rozmnożyłam niedźwiedziówki nożówki. Byłam w szoku, gdy samiec i samica wyszli z kokonów w ciągu jednej doby, a niedługo później w jeszcze większym, bo udało się je skłonić do zbliżenia. Wyjście kilkuset małych niedźwiedziówek pobiło jednak wszystko.
 
13. Spotkałam świetliki, co nigdy dotąd mi się nie zdarzyło. 
 
14. Po raz pierwszy udało mi się zaobserwować nietoperze. I to nie raz, a cztery czy pięć razy! Okazało się, że o takie spotkanie nietrudno i w Kampinosie, i w Najbliższym Lesie, a nawet w rozległym parku obok szczurzego osiedla. Wystarczy częściej wybierać się na spacery tuż przed zachodem słońca.
 
15. Spędziłam kilka godzin na plaży w ulubionej miejscowości nad morzem, z dala od tłumów. Bardzo żałuję, że nie mogłam zostać tam dłużej i zobaczyć morza więcej razy. Staram się jednak cieszyć tym, że te dwie wycieczki na plażę były mi dane, bo wiem, że nie wszyscy w tym roku mogli sobie pozwolić na wyjazdy. Dzięki ładnej pogodzie udało mi się zamoczyć nogi, pochodzić boso brzegiem morza i pozbierać jego dary. 
 
 


16. Pierwszy raz w życiu byłam na strzelnicy i podobno nieźle mi poszło. Możliwe, że stanę się stałym bywalcem tego miejsca, bo uznałam, że strzelanie do celu jest bardzo wyciszającym zajęciem. 
 
17. Zwiedziłam wystawę stałą i wystawę czasową "Piąta strona Mazowsza" w Muzeum Sportu i Turystyki.
 
18. W ramach corocznego najazdu na ulubiony warszawski sklep z planszówkami moja szafa wzbogaciła się o nowe gry. Szczur kupił również podręcznik do RPG w świecie Warhammera i karty tarota. Wydaliśmy tam dużo więcej niż zazwyczaj wydajemy w innych sklepach.
 
19. Oddałam głos w wyborach prezydenckich. Wyjątkowo zrobiłam to w ostatniej chwili, niedługo przed dwudziestą pierwszą. Nie chcę poruszać na blogu kwestii politycznych, ale polityka nie jest mi obojętna, dlatego staram się chodzić na wybory. 
 
20. Odwiedziłam ze Szczurem Piotra. Razem wybraliśmy się do Żyrardowa i do Teresina pooglądać opuszczone budynki. 
 
21. Udało się nam też dwa razy wybrać do Kampinosu wspólnie z Asią, Tomaszem i Mistrzem Zen.
 
22. Byłam w Parku Miniatur Województwa Mazowieckiego.
 
23. Uczestniczyłam w kolizji drogowej. Pewnego razu w drodze z Kampinosu, gdy Szczur musiał nagle zahamować przez rowerzystkę, inny samochód wjechał w tył szczurzego wozu. Całe szczęście nikomu nic się nie stało, ale sytuacja i tak była stresująca. Ponieważ auto Szczura jest dość wytrzymałe, w jego przypadku skończyło się na kilku otarciach na zderzaku. Drugi samochód miał mocno pokiereszowaną maskę. 
 
24. Spotkałam się z dwójką starych znajomych, których poznałam w czasach licealnych przez Internet. Tym razem wybraliśmy się do Śląskiego Ogrodu Zoologicznego. 
 
25. Wyhodowałam bardzo długie strąki fasoli. Co prawda to nieco oszukany punkt, bo przez większość lata dbali o moją fasolę rodzice. Ja ją tylko zasiałam, jeszcze przed urlopem. Wszyscy jednak mówili o niej, że to moja fasola. Po moim powrocie fotografowaliśmy się ze strąkami, żeby móc pochwalić się nimi znajomym. 
 
 


26. Zaobserwowałam kilka Perseidów. Co najmniej osiem, a jeśli mniejsze błyski też były meteorami, to dziesięć. Wypatrywaliśmy ich ze Szczurem z leżaków w ogrodzie, w noc poprzedzającą maksimum roju. Pogoda w połowie sierpnia dopisała - mieliśmy ciepłą, pogodną noc, idealną do patrzenia w niebo.
 
27. Niestety, nie udało mi się zaobserwować komety Neowise. W dniach, kiedy miała być najlepiej widoczna gołym okiem, ciągle coś nam przeszkadzało. Pewnej bezchmurnej nocy próbowaliśmy znaleźć ją na niebie, ale patrzyliśmy w złą stronę. Innym razem chcieliśmy wybrać się na bunkry i odkryliśmy, że ktoś kupił ten teren i go ogrodził. W pozostałe noce albo byliśmy w mieście, albo niebo zakrywały chmury, albo znowu byliśmy w mieście. 
 
28. Przespacerowałam się w środku nocy po cmentarzu, czego nigdy jeszcze nie zrobiłam. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na cmentarz - nie umieliśmy znaleźć komety, mijaliśmy bramę i zwróciłam uwagę, że jest otwarta. Weszliśmy i w spokojnym tempie, przyglądając się grobom, obeszliśmy część terenu.
 
29. Zwiedziłam kolejny obiekt ze Szlaku Zabytków Techniki: szyb "Prezydent" w Chorzowie.
 
30. Ja i Szczur spotkaliśmy się z Arkiem i poznaliśmy jego rodzinę. Arek bardzo nam pomógł, kiedy dopadł mnie wspomniany już kryzys. Szkoda, że nie udało się nam spędzić razem więcej czasu.
 
31. Kilka razy odwiedziłam ze Szczurem jego rodziców. Świętowaliśmy też u nich urodziny Szczura. Nigdy wcześniej tak się nie złożyło, bo zwykle co najmniej dwoje z nas było w tym czasie na jakimś wyjeździe.
 
32. Pooglądałam sobie wynalazki Leonarda da Vinci. A konkretnie ich repliki na interaktywnej wystawie "Machiny Leonarda da Vinci" w Gliwicach. 
 
33. Po dłuższej przerwie odwiedziłam ciocię i kuzynkę. Nie widziałam ich w realu przez pół roku!
 
 

 
34. Zaczęłam grać w opowiadane RPG. Jako nastolatka grywałam z przyjaciółkami z netu, ale nie byłam w tym dobra. Teraz też nie jestem, więc sama nie wiem, czy powinnam kontynuować grę. Wiem tyle, że Szczur jako Mistrz Gry mi imponuje i lubię go poznawać od tej strony.
 
35. Uczyłam się wróżyć z kart tarota. Coś trzeba robić w deszczowe wieczory.
 
36. Wzięłam udział w międzynarodowej akcji liczenia motyli. 
 
37. Jechałam windą z Anitą Włodarczyk. Jeszcze mi się nie zdarzyło niespodziewanie spotkać znanego sportowca.
 
38. Wygrałam płytę w konkursie internetowym. Zdziwiło mnie to nie lada, bo minęły wieki, odkąd coś gdzieś wygrałam (ostatni raz darmowe wejściówki do kina na czwartym roku studiów).
 
39. O mały włos nie zgubiłam swojego aparatu. Powiesiłam go na szlabanie w Kampinosie, przebierając się, i przypomniałam sobie o nim dopiero jakiś kilometr później. Następnie przeżyłam kilka minut grozy. Miałam ogromne szczęście, ponieważ aparatu w międzyczasie nikt nie zabrał. Wisiał cały i zdrowy tam, gdzie go zostawiłam.
 
40. Inna przygoda przydarzyła mi się na spacerze po szczurzej okolicy. Przechodziliśmy sobie nad fosą, gdy nagle z wysoka, zza gałęzi drzew znienacka wyleciał w naszą stronę duży, okrągły obiekt. W pierwszej chwili przemknęło mi przez głowę: "Orzech kokosowy!". Była to jednak zwykła piłka do piłki nożnej, którą ktoś wykopał na dużą odległość z pobliskiego stadionu. Odruchowo cofnęliśmy się, a piłka wpadła do fosy. Po chwili pojawił się jeden z piłkarzy, obficie przeklinając na widok zguby w wodzie. Sytuacja nie była jednak tak zła, jak się początkowo wydawało. Woda szybko zniosła piłkę w stronę brzegu. 
 
41. Dokonałam niemożliwego: umówiłam Szczura do dentysty na ten sam dzień, właściwie na cito. Biedak miał zapalenie miazgi, więc trudno mu czegokolwiek zazdrościć. A jednak trochę mu zazdrościłam - farta. Gdy kilka lat temu sama miałam zapalenie miazgi, zwijałam się z bólu przez dwa zbyt długie dni, nim doczekałam się wizyty. Tym razem los wyjątkowo nam sprzyjał. Na chwilę przed moim telefonem odwołał wizytę pacjent umówiony za kilka godzin!

42. Zaczęłam stosować maseczkę. Trochę śmiesznie to brzmi, bo obecnie maseczki kojarzą się wszystkim jednoznacznie, a ja mam tu na myśli kosmetyk z węgla aktywnego. Cera chyba faktycznie trochę mi się wygładziła, ale najbardziej podobała mi się mina Szczura, gdy zobaczył mnie z czarną twarzą.
 
43. Skończyłam ze słuchaniem podcastów true crime. Przynajmniej na jakiś czas. Stwierdziłam, że obecnie nie wpływają dobrze na moje samopoczucie.

44. Pod koniec sierpnia przyłapałam bele słomy na polach w mojej miejscowości i zrobiłam im sesję zdjęciową. W poprzednich latach mi się nie udawało, bo w porze żniw zazwyczaj przebywałam poza domem.
 
 

 
45. Zaoszczędziłam sporo pieniędzy, które planowałam wydać w wakacje. Głównie na wyjazdach i na pamiątkach. 
 
46. Z czytaniem było kiepsko. W wakacje zazwyczaj czytam mało książek, ale wśród nich pojawiają się te najbardziej wymagające intelektualnie, na przykład grube biografie w języku angielskim. Tym razem napoczęłam prawie dziesięć książek, ale większości nie skończyłam, co jest dla mnie typowe w okresach trudnych psychicznie. Najbardziej zaskoczyło mnie drugie podejście do Petera Wohllebena: po "Duchowym życiu zwierząt" zaczęłam lubić tego autora. Poza tym kibicowałam Scarlett i Rhettowi, którzy są genialnie napisani.
 
47. Obejrzałam kilka filmów (m. in. "Paul", "Księga Henry'ego", "Turbo", dwie części "Kung Fu Pandy", "Bakemono no Ko", "Green Book").
 
48. Odbębniłam kolejną wizytę u dentysty.
 
49. Wytropiłam w Norze pleśniaczka, który był na dobrej drodze do wynalezienia koła. Można go zobaczyć na ostatnim zdjęciu. Tym razem Obcy zadomowił się w chlebaku, gdzie przez kilka miesięcy nikt nie zaglądał. W poprzednim życiu pleśniaczek prawdopodobnie był chlebkiem z owocami.
 
50. Najważniejsze: przeżyłam.