niedziela, 29 marca 2020

[98] Pamiętniki zimowe


23.12
Dotarła kolejna porcja świątecznej poczty, a w niej kartki od Alex i Dagmary, obie ręcznie wykonane. Prześliczne! Alex jakiś czas temu prosiła mnie o adres, żeby móc wysłać kartkę, ale tej od Dagi zupełnie się nie spodziewałam! Ona zawsze robi takie niespodzianki. Dziękuję!




26.12
Dzisiaj przeziębienie trochę zelżało, flegma aż tak mi nie dokucza i mam mniej kataru. Spałam też lepiej, tylko stawy bardzo mnie bolą. Zaczęłam pakować rzeczy do Nory. Po spakowaniu paru rzeczy zmęczyłam się i poszłam leżeć, ale dobre i to. Od czegoś trzeba zacząć.
Cieszę się, że nie muszę iść do pracy ani jutro, ani przez najbliższych jedenaście dni. I że nie muszę iść po zwolnienie do przychodni, gdzie jest mnóstwo chorych. Przeziębienie spokojniej mija, kiedy nie trzeba wychodzić, przebywać wśród innych zainfekowanych i stresować się. Cieszę się też, że nie boli mnie głowa. Gdy nie leżę, czytam książki i mangi, a wieczorami oglądam filmy z mamą. Jem pyszne pozostałości z Wigilii i z wczoraj. Ciągle kontroluję kokony atków, czy któryś nie wychodzi. Zostały trzy kokony i jedna z poczwarek jest już bardzo prześwitująca.
Dostałam od Szczura śliczny termoforek w kształcie sowy, pudełko na herbatę i kolejną książkę Kamila Janickiego o żonach polskich władców. Od rodziców dostałam mangi, czapkę, skarpety, spinki i słodycze. Większość tych prezentów wybrałam sama, ale mnie to odpowiada.
Ja kupiłam mamie bluzkę, kalendarz i kosmetyki, a tacie kosmetyki i książkę. Szczur zażyczył sobie samych książek. Takim bibliofilom jak my łatwo się kupuje prezenty!

31.12
Dzisiaj Sylwester w Norze. Bardzo się cieszę, choć niestety nie wszyscy, których chciałabym zobaczyć, mogą przyjechać. Jednocześnie większa ilość ludzi zawsze trochę mnie stresuje, więc w przerwach w ogarnianiu robię origami.

Z rozmów w Norze:
Szczur: - Niektórzy mężczyźni zostają dziećmi do końca życia.
Ja: - Niektórzy nawet dłużej.
Szczur: - Niż do końca życia?
Ja: - No tak, potem mamy takiego wampira na poziomie gimbazy.

1.01
Dzisiaj nie byłam ani zbyt aktywna, ani kreatywna. Głównie odpoczywałam po Sylwestrze i napawałam się faktem, że wyjątkowo nie muszę 1 stycznia wstawać wcześnie, by zdążyć na pociąg.
W tym roku spędziliśmy sylwestrową noc w siedmioosobowym gronie, a więc jak dotąd największym. Niestety nie wszyscy, których chciałabym zobaczyć, mogli tu być, ale może w przyszłym roku się uda. Już sam fakt, że znam tyle osób, z którymi lubię się spotykać, jest ewenementem w skali mojego życia.
Jak co roku, na szczurzej domówce były planszówki, tym razem nawet jedna samodzielnie stworzona przez naszego gościa. (Czapki z głów! Zdarzało mi się obmyślać planszówki dla dzieci, ale to nie ten poziom trudności). Pojawiło się też origami, no i oczywiście bardzo dużo gadaliśmy. Najwięcej gadała wstawiona Szczurzyca. Było sporo jedzonka, bo każdy przyniósł coś, co lubi. (Niniejszym dziękuję Wam za galaretowatą galaretkę, sałatkę, rybę, słodycze i całą resztę tego mniamuśnego wkładu w imprezę!) Ja i Szczur przygotowaliśmy krakersy-biedronki i koreczki-pszczoły. Jeśli chodzi o alkohol, jak zwykle nie wypiłam dużo, ale nie mogłam się obejść bez mojego ulubionego likieru.
Dostałam od Asi niecodzienny prezent: albumy z pocztówkami jej Babci. Na pocztówkach są polskie rośliny, głównie chronione i lecznicze, a czasami także zapiski na ich temat robione ręką Babci. W ten sposób dowiedziałam się, która roślina jest dobra na wahania nastrojów. Reszty jeszcze nie przeczytałam.
Za smakołyki już podziękowałam, a na koniec mam ochotę jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy przyjęli zaproszenie, za najważniejsze - za obecność. Kochani, to dzięki Wam było tak miło! :-)
Postanowień noworocznych tradycyjnie nie robię. Jak znam siebie, traktowałabym taką listę zbyt poważnie i dosłownie. Mam jednak kilka luźnych pomysłów, które chciałabym zrealizować.

2.01
Znalazłam ciekawy artykuł o niepełnosprawnym bracie Jane Austen.  

3.01
(nad ranem)
Nie umiem dzisiaj zasnąć. Zaskoczyło mnie to, bo zwykle czuję się dobrze w Norze, ale dzisiaj w nocy jestem lękowa. Przede wszystkim bardzo wali mi serce, mam niespokojny brzuch i nie umiem znaleźć pozycji do spania, bo w każdej mnie coś boli. Już dawno mi się to nie zdarzyło.
Najprawdopodobniej zestresowała mnie wizyta rodziców Szczura i rozmawianie o remoncie, pomimo że sama chciałam już tę wizytę mieć jak najszybciej za sobą. Nic nie umiem poradzić, nawet melatonina nie pomogła. Mam do siebie żal, że obudziłam Szczura. Na szczęście on szybko zasnął, po piętnastu minutach już chrapał - poznaję to po oddechu, ale ja dalej nie potrafię. Jak nie śpię, to czuję się jakbym była całkiem sama na świecie. Najbardziej beznadziejne jest to, że jak zrobi się jasno, mogę już w ogóle nie zasnąć i będę w dzień jak nieżywa, z migreną i ciągłym zimnem z niewyspania. W sumie już jest dzień, czasami o wpół do szóstej wstaję...

(wieczorem)
Szczur zebrał całą armię bobasów, mimo że jest bobasosceptyczny.




4.01
Wracam do domu z dobrą wiadomością: tata Szczura przełożył remont Nory, będzie po moich feriach. Ta sprawa mocno mnie stresowała, więc jeśli da się być szczęśliwym z migreną i bólem stawów, to dziś jestem szczęśliwa.

5.01
(nad ranem)
Dzisiaj z powodu bólu nie udało mi się zasnąć. Po czwartej poddałam się, wyszłam z łóżka i zaczęłam gotować ryż. Szalony weekend, nie ma co. Nie imprezuję, a od dwóch dni chodzę jak na kacu, choć to tylko dwie nieprzespane noce. Trzy razy sprawdzałam, czy wyłączyłam palnik, bo ledwie kontaktuję.

(w południe)
Jadę do domu. Dzisiaj spałam tylko półtorej godziny i rano miałam kryzys - nie wierzyłam, że uda mi się pojechać pociągiem. Zapomniałam jednak, że kupiłam miejsce w pierwszej klasie. Chyba pierwszy raz jadę pierwszą klasą w Pendolino, bo gdy dostałam rogaliki z konfiturą i wafelka w cenie biletu, poczułam się jak arystokratka. Bilet, kupowany wcześniej, nie był jednak droższy niż bilet w drugiej klasie kupowany na ostatnią chwilę.
Trochę się martwię, bo kilka rzędów przede mną siedzi starszy pan, który bardzo kaszle i pociąga nosem, a to automatycznie uruchamia moje lęki. W szkole dzieci smarkają regularnie i zwykle nie choruję, ale zazwyczaj nie jestem tak osłabiona jak teraz przez zarwane noce.
Mam nadzieję, że nic nie złapię i że w domu szybko poczuję się lepiej, zwłaszcza że pogoda jest piękna pierwszy raz od dłuższego czasu. A przede wszystkim, że zdołam spać. Oby udało się jakoś pozbierać fizycznie i psychicznie do soboty, bo głupio byłoby w ferie tak niedomagać.

12.01
Skończyłam czytać biografię Jane Austen. W całej książce, zawierającej liczne fragmenty korespondencji pisarki, nie znalazłam ani jednego argumentu, który mógłby uzasadniać pośmiertne podejrzewanie jej o ZA, często spotykane w różnych zestawieniach. Ani jednego.
Jane była osobą towarzyską, w której życiu nie widać ani śladu problemów w funkcjonowaniu w społeczeństwie - przeciwnie, bardzo dobrze rozumiała wszelkie normy społeczne, co widać w powieściach, ale też w jej życiu. Funkcjonowała w licznej rodzinie, co wiązało się z częstymi wizytami braci z dziećmi i wizytami u tych braci. Z całą rodziną miała dobry kontakt. Utrzymywała też inne znajomości. Życie towarzyskie było dla niej źródłem radości, uwielbiała bale i tańce, o czym świadczą listy. Odrzucała zaproszenia tylko wtedy, gdy zapraszały ją osoby o znacznie wyższej pozycji społecznej. Owszem, nigdy nie wyszła za mąż, ale był to zupełnie normalny los u bezposażnej kobiety z jej otoczenia. Zresztą, pisarka otrzymała propozycję małżeństwa od zamożnego mężczyzny, brata przyjaciółki, ale odrzuciła ją, ponieważ go nie kochała. Nie wynikało to z braku zainteresowania związkami jako takimi - interesowała się płcią przeciwną, co najmniej dwa razy była zakochana, tyle że nieszczęśliwie.
Nie ma też w korespondencji Jane ani we wspomnieniach bliskich o niej ani śladu innych poszlak: nietypowych zwyczajów, nadwrażliwości, problemów psychicznych, itd. We wspomnieniach bliskich pojawia się nawet zdanie, że w usposobieniu Jane nie było żadnego ekscentryzmu, wyróżniał ją tylko talent pisarski. Owszem, bardziej osobiste listy zostały zniszczone przez siostrę, ale i w powieściach nic nie wskazuje jednoznacznie na to, by Jane przyjmowała punkt widzenia osoby ze spektrum. Nie ma nic, co mogłoby świadczyć o tym, że nie była ponadprzeciętnie inteligentną, uzdolnioną, ale neurotypową kobietą.
Gdybym miała się pokusić o pośmiertne "podejrzewanie" spektrum u jakiejś słynnej angielskiej pisarki, to byłaby nią Charlotte Bront
ë. I jestem w stanie podać dziesiątki argumentów. Lektura biografii Jane, żyjącej tylko o jedno pokolenie wcześniej, jeszcze bardziej podkreśla - poprzez kontrast - jak bardzo Charlotte (a wraz z nią także reszta rodzeństwa Brontë) różniła się od współczesnych jej ludzi. Obie przyszły na świat jako córki niezamożnych pastorów, wychowały się na wsi, a jednak kontrast jest uderzający. To, jak rodzeństwo Brontë nie potrafiło funkcjonować poza swoją rodziną, jak trudne były dla nich sytuacje społeczne i jak odmienny był świat ich przeżyć wewnętrznych, jest jedyne w swoim rodzaju.
Owszem, nigdy nie poznamy dziewiętnastowiecznych pisarek osobiście. A jednak Jane wydaje się być tak bardzo neurotypowa, jak Charlotte nieneurotypowa, i moim zdaniem należy jej na to pozwolić.

12.01
Zaczynam ferie. W tym roku wyjątkowo wcześnie. Szczerze mówiąc, wolałabym pochodzić miesiąc do pracy i mieć ferie w lutym, ale narzekać bynajmniej nie zamierzam. Zwłaszcza że udało się przesunąć remont Nory, a ja już w niej jestem. :-)
W dniu urodzin dotarła do mnie przesyłka ze Stanów Zjednoczonych - kalendarz "Caterpillar a Day" wydany przez Caterpillar Lab, organizację szerzącą wiedzę o motylach. Pieniądze ze sprzedaży kalendarza są przeznaczane na działalność popularyzującą naukę. Kilka gąsienic z kalendarza hodowałam: Safo, brudnicę nieparkę, błyszczkę jarzynówkę... Fascynujące jest odkrywanie podobieństw w wyglądzie gąsienic z tej samej rodziny. Najbardziej jednak podoba mi się, że na fanpage'u Caterpillar Lab zamieszcza codziennie ciekawostki o gąsienicy dnia, zdjęcia innych instarów i dorosłego owada.
Dzisiaj pojechaliśmy ze Szczurem do pobliskiego miasta wpłacić na WOŚP i przy okazji zobaczyć żywą szopkę. Sporo zwierząt rozpoznałam po imionach i ubarwieniu, bo fotografowałam je rok i dwa lata temu. Najwyraźniej co roku są wypożyczane z tego samego gospodarstwa (lub kilku gospodarstw). Figury również są te same, co w poprzednich latach. Za to pierwszy raz zauważyliśmy na sianie maskotkę gryzonia, co Szczurowi oczywiście od razu się spodobało.

15.01
Trochę się boję cieszyć, ale od kilku dni moja prawa ręka nareszcie ma się lepiej. Inne części ciała też. W przeciwieństwie do innych części Polski, na Śląsku od świąt było wilgotno, pewnie dlatego stawy tak mi dokuczały. Obecna pogoda, niekorzystna dla przyrody i niezbyt adekwatna do ferii zimowych, ma przynajmniej ten plus, że nie boli.
Codziennie po śniadaniu chodzę na spacery nad fosę i obserwuję ptaki. Nie ma mrozu, ale ponieważ ludzie i tak dokarmiają kaczki pieczywem, wczoraj wysypałam im na brzegu dla przeciwwagi trochę zdrowego jedzenia. Kaczki nie były jednak zbyt zainteresowane zdrowym jedzeniem, zamiast tego pływały za starszą panią rzucającą im chleb. Tak to jest, gdy się rozpuści zwierzęta. Tylko dwie czy trzy kaczki wyszły z wody spróbować jedzenia. Niedługo później przyleciały wrony i zabrały się do ucztowania.
Dzisiaj na spacerze byłam dwa razy: raz sama w południe, a raz wieczorem ze Szczurem.
Gdy Szczur jest w pracy, gotuję i nadrabiam zaległości w oglądaniu anime. Chcę dokończyć wreszcie Kemono no Souja Erin i zeszłoroczny Fruits Basket. Z kolei ze Szczurem obejrzałam już dwa filmy - oba zabawne, bo nie miałam ochoty na nic poważnego.
Pierwszy raz złożyłam zamówienie w sklepie internetowym Carrefoura, bo w poniedziałek nie udało nam się kupić mojej ulubionej ryby, a nie uśmiecha nam się za bardzo jechać po nią specjalnie do galerii. Zamówiłam też parę innych produktów. Nigdy wcześniej nie robiłam zakupów żywnościowych przez Internet i jestem ciekawa, czy będę zadowolona z jakości produktów.
Dzisiejszy wieczór upłynął pod znakiem pociągów, mimo że nie należą one do naszych zainteresowań. Najpierw rozmawiałam z Alex o pociągu do Warszawy, później Szczur opowiadał mi o nieudanej próbie dywersji z wykorzystaniem pociągu na początku II wojny światowej. To nas zainspirowało do zagrania w pociągi. Jak zwykle przegrałam, ale w tej grze przewaga Szczura nade mną zazwyczaj nie jest aż tak duża jak w innych. Stworzyliśmy bardzo długie linie kolejowe.
Po kolacji dowiedziałam się od mamy, że dotarła paczka z poczwarkami z Wielkiej Brytanii - mój prezent urodzinowy od Szczura. Zmartwiłam się, bo zaznaczałam w panelu klienta, że przez dwa tygodnie mnie nie będzie. Jeszcze bardziej zmartwiłam się, gdy zobaczyłam w panelu, że przesyłka podróżowała od zeszłego poniedziałku, choć owady od tej firmy miały rzekomo być dostarczane w ekspresowym tempie. W paczce powinny być jaja znamionówki, poczwarki zawisaka i pavonii. Mam nadzieję, że przeżyły taką długą podróż i że nic nie wylazło. Jaja i poczwarki są bardziej wytrzymałe niż gąsienice, zimują ukryte w różnych dziwnych miejscach pod śniegiem, ale jednak nie w paczkach, a te stworzenia dużo kosztowały Szczura. Jestem też zmartwiona, że akurat jestem w Norze i nie mogę sama ich rozpakować. 





17.01
Dlaczego tak bardzo nie lubię, kiedy ktoś do mnie mówi podczas pisania:
Dzisiaj próbowałam redagować posty o motylach, gdy Szczur do mnie mówił, siedząc przed kompem. Chciałam podzielić post na dwie części. Wszystko było już gotowe. Teraz odkryłam, że połowę posta skasowałam zamiast zapisać. Zapisałam tę samą połowę dwa razy.

18.01
Nareszcie udało nam się dotrzeć do escape rooomu, gdzie już raz byliśmy zapisani, ale musieliśmy odwołać zabawę. Było warto! Pokój w klimacie pracowni artysty, z nieliniową fabułą i kilkoma bardzo ciekawymi zagadkami.
Dzisiaj z kolei odwiedziła nas Alex. Choć znamy się z Internetu ładnych parę lat, jeszcze nie miałyśmy okazji się spotkać. Jak to często bywa z poznawaniem znajomych ze spektrum, po kilkunastu minutach oswajania się z mimiką i głosem nowej osoby poczułam się, jakbyśmy znały się od lat. Większość dnia przegadaliśmy we trójkę, byliśmy też na spacerze po okolicy i zjedliśmy domowy obiad. Szczur miał chętkę na urbex w opuszczonym budynku, w którym niedawno wyważono drzwi, ale po natknięciu się na ludzkie odchody zarządził szybki odwrót. Cóż... Tym razem nie wyszło...
Po intensywnych dwóch dniach, w których zmieściły się spore porządki przed wizytą gości, escape room, nocowanie mamy Szczura i wizyta Alex, czuję się dość zmęczona. Boli mnie żołądek z powodu sporej dawki emocji. Oboje ze Szczurem jesteśmy też nieco przebodźcowani i śpiący. Było fajnie, ale czas na relaks.

19.01
Jak rozpoznać przebodźcowanie? A chociażby tak, że wrzuciłam makaron do garnka z wodą przed postawieniem go na piecu, mimo że od dziesięciu lat wiem, że wrzuca się go do zagotowanej wody. I zorientowałam się dopiero po tym, jak wrzuciłam prawie całą paczkę makaronu. Nic się nie stało, zrobiłam poprawkę. Ale to dobrze pokazuje, jak działa przebodźcowanie - człowiek może pomylić się nawet przy czynnościach, które dobrze zna.
Piątek i sobota były pełne wrażeń i kontaktu z ludźmi, przez co wczoraj wieczorem padliśmy jak muchy, ale pomimo tego nocą mieliśmy oboje problemy ze snem i dziś nadal czujemy się niewyspani. W nocy zaatakował mnie natłok myśli - słowa z rozmów, obrazy, bodźce, wszystko mi się przypominało. Czasem duża ilość emocji tak na mnie działa, nawet gdy są to emocje pozytywne. Dzisiejszy dzień będzie regeneracyjny - siedzenie w domu, jedzonko, czytanko lub granko, pewnie jakiś spacer po okolicy.

22.01
W poniedziałek rozebrałam szczurzą choinkę. Wolę ubierać choinki niż je rozbierać, ale sortowanie ozdób według kształtu i dopasowywanie ich do pudełek to też relaksujące zajęcie, bardzo "autystyczne". Większość ozdób, które rodzice zostawili Szczurowi w Norze, jest bardzo stara, niektóre pamiętają jeszcze czasy ich dzieciństwa lub młodości. Najbardziej niepowtarzalne ozdoby - między innymi księżyc, żaglówkę, latarnię morską i biedronkę - wykonał sam ojciec Szczura w dzieciństwie.
Gdy już wszystko spakowałam, poprosiłam Szczura, żeby schował pudła do szafy. Rodzice Szczura przechowują je na najwyższych półkach, właściwie pod samym sufitem. Dlatego ułatwiliśmy sobie to zadanie - gryzoń wszedł na krzesło, a ja podawałam mu po kolei pudła. Zaczęliśmy od pudła z rękodziełem ojca. Kiedy już wszystko było schowane, wróciliśmy do choinki, żeby zwinąć łańcuchy. A wtedy...
- Patrz, pod łańcuchem schował nam się jakiś chopek - powiedziałam. - W czerwonej czapce.
- To nie żaden chopek - stwierdził Szczur - tylko latarnia morska taty!
Uśmialiśmy się, bo z powodu psotnej latarni trzeba było dostać się jeszcze raz do pudła, które zostało schowane najgłębiej.
Obejrzałam choinkę jeszcze raz, żeby się upewnić, że to wszystko. I byłam pewna. Mimo to Szczur na sam koniec sprzątania znalazł jeszcze srebrną gwiazdkę.

24.01
Czwartek był bardzo kiepskim dniem. Wieczorem miałam meltdown z powodu rodziców Szczura, którzy całkowicie zniweczyli nasze plany na wieczór, ale nie będę o tym szczegółowo pisać na blogu. W każdym razie większość wieczoru upłynęła mi na płakaniu i rozładowywaniu myśli o autoagresji. Szczur też był zdenerwowany.
Piątek przyniósł zupełnie inną atmosferę, nawet pogoda dopisała. Przyjechał Marek i większość dnia spędziliśmy na gadaniu, poszliśmy też na spacer i zjedliśmy. Ta wizyta nie zestresowała mnie, a wręcz przeciwnie, w końcu rozluźniłam się i uspokoiłam.
Niestety, wkrótce po tym, jak za Markiem drzwi się zamknęły, mój brzuszek postanowił się na mnie zemścić za to, że się wczoraj znerwicowałam. Mam nadzieję, że do jutra się uspokoi i ostatni dzień w Norze będzie tak samo dobry jak większość.

25.01
Sroka przyleciała i jadła nasiona, które wysypałam na balkonie.

Nigdy nie myślałam, że będę kiedyś narzekać na to, że mój facet ma szerokie zainteresowania. Przyszedł jednak i taki moment - a mianowicie, gdy się okazało, że trzeba spakować cały księgozbiór w Norze.
No i pakowałam. Pakowałam Verne'a i Londona, Poppera i Platona, Szymborską i Osiecką, mnóstwo książek o górach tudzież o alpinistach, jeszcze więcej książek o wojnie i o służbach specjalnych, podręczniki survivalu (zaczytane, lecz niespecjalnie przez Szczura stosowane w praktyce), całe stosy fantastyki. Pakowałam knigi o różnych dziedzinach nauk ścisłych, związane ze studiami i pracą. Następnie o ziołach, o czytaniu nieba, o sztukach walki i o mowie ciała. "Historię materiałów wybuchowych" i "Nową matematykę chaosu". Upychałam Tischnera obok "Antypapieża", a "Inną rozkosz" obok pilota Pirxa. Łatwiej byłoby powiedzieć, czego tu nie było, niż co było.
Spakowałam dwa regały i różne rozproszone po domu książki, a i tak została jeszcze Szczurowi cała biblioteczka z dużego pokoju.
Powinno się tu zatrudnić takiego robota bibliotecznego jak w filmie "Robot i Frank", Pana Darcy'ego.
W gruncie rzeczy pakowanie jest jednak przyjemne. Nieprzyjemne jest co innego: myśl, że gdy przyjadę następnym razem, te książki nie będą poustawiane dokładnie tak samo jak do tej pory. I znów będę musiała uczyć się ich lokalizacji od nowa czy chociażby ułożyć estetycznie fantastykę.

26.01
Wczoraj, czyli tuż przed wyjazdem do domu, pojechałam ze Szczurem do Muzeum Azji i Pacyfiku na nową wystawę czasową o piśmie.
Wystawa przedstawia różne rodzaje pisma używane współcześnie i kiedyś, historię pisma, a przy okazji także ciekawe materiały piśmiennicze (np. liście palm). Można spróbować swoich sił w piśmie klinowym czy chińskiej kaligrafii na piasku.
Tym razem trudno mi wskazać ulubiony eksponat. Może książki z Birmy? Wyglądają jak pozłacane tabliczki, a są na nich religijne manuskrypty. Albo historia wędrówki ludu Azteków. Ulubione pismo - Azteków oraz z Wyspy Wielkanocnej.
Gdy miałam jedenaście lat i przed którymś etapem Olimpiady Wiedzy Biblijnej musiałam nauczyć się między innymi niektórych haseł ze słownika, jednym z nich była "stela". Dopiero teraz miałam okazję taką prawdziwą wiekową stelę zobaczyć na żywo. 

30.01
Koniec ferii i powrót do pracy w tym roku przebiegły łagodniej niż się spodziewałam. Zmiana codziennej rutyny przyszła mi łatwiej niż zwykle. Wprawdzie mam więcej roboty z powodu choroby koleżanki, ale dostałam czas na rozplanowanie jej.
Po pracy póki co głównie śpię i czytam, bo nic innego nie chce mi się robić, gdy przychodzą "te dni". Przed feriami wypożyczyłam kolejną porcję książek z mojej listy poszukiwanych, które kupiła nowa bibliotekarka, i teraz muszę je przeczytać. Pomaga mi też świąteczny prezent od Szczura: termofor w kształcie sowy. Przydałoby się w weekend zmobilizować się do rozebrania choinki, ale na razie nie umiem.
Jaja znamionówek nadal nie dotarły z Anglii. Wysmarowałam wczoraj długiego formalnego maila na adres sklepu. Odpowiedź dostałam zaraz dzisiaj - dużo mniej formalną niż moja, ale konkretną. Jaja zostały wysłane osobno i pewnie niedługo dojdą.
W tym tygodniu kupiłam też materac do ćwiczeń. Nigdy nie byłam szczególnie wysportowana, ale odkąd stawy mają się lepiej, czuję większą potrzebę ruchu, więc może czasem zmobilizuję się do odrobiny ćwiczeń.
Wczoraj trochę poprószył śnieg, jednak szybko stopniał.

1.02
Korzystając z niezbyt zimowej aury (dzisiaj mieliśmy czternaście stopni na plusie), namówiłam Szczura na mały spacer po lesie. I jak zwykle zapomniałam, że gdzie człowiek wejdzie, niekoniecznie wjedzie samochód - po deszczu nierówna droga do lasu stała się nieprzejezdna.
Rozmawialiśmy sobie o bażantach, które spotkaliśmy parę razy na tej drodze, gdy samochód wylądował w koleinie. Stało się jasne, że do przodu nie pojedziemy. Błoto nie ułatwiało też cofania. Przez moment Szczur myślał, że ugrzęźliśmy i trzeba będzie wzywać traktor. W tym momencie na scenie niespodziewanie pojawił się bażant - oczywiście jak zwykle wtedy, gdy nikt nie miał głowy do wyjmowania aparatu - i przemaszerował przed autem. Na szczęście udało się wycofać, ale dalej poszliśmy sobie pieszo, a samochód z ubłoconymi kołami musiał odpocząć wśród pól.
W lesie jest teraz bardzo cichutko, tylko jedna sosna trzeszczała głośno. Znalazłam kilka modrzewiowych szyszek. Poza tym szybko uświadomiłam sobie, że zapomniałam zabrać z auta aparatu, ale nie chciało mi się o dwa razy więcej brnąć przez to błocko. Perypetie z błotem i bażant zupełnie mnie rozkojarzyły. A to feler.





2.02
W chodzeniu po lesie jest jedna nieprzyjemna rzecz: mycie butów po powrocie.
Błoto, błoooto everywhere...

3.02
Znalazłam świetny timelapse o mrówkach i bananie.

4.02
Dzisiaj leje jak z cebra. W tak mocnym deszczu już dawno do pracy nie szłam. A tu dzisiaj trzeba było jeszcze wstąpić po ksero...
Teoretycznie deszcz mi nie straszny. Zawsze mam przy sobie pelerynę (taką, jakie łatwo kupić w Tatrach) i skarpety na zmianę. I w takie dni bardzo się cieszę, że jestem tak przywiązana do swojej rutyny pakowania plecaka, na którą inni często narzekają. Widzę, jak ludzie muszą taszczyć ze sobą parasole, a nierzadko mokną, podczas gdy ja sobie otwieram właściwą przegródkę i ze spokojem wyjmuję, co trzeba.
Nie zmienia to jednak faktu, że gdy dotarłam, fryzurę miałam nieziemską.

6.02
Czytanie przed snem o głośnych nierozwiązanych sprawach kryminalnych, a zwłaszcza o sadystycznych mordercach, nie jest dobrym pomysłem. Mimo wszystko czasem ulegam ciekawości. A później dostaję karę od swojego mózgu, który jak wykwalifikowany behawiorysta zsyła mi koszmary i inne kłopoty.
Dziś nie było tak źle. Wprawdzie obudziłam się lękowa, ale śniło mi się tylko, że wypadł mi ząb i że moją mamę odwiedziła dentystka.

8.02
Weekend zaczął się tak sobie.
Od wczoraj coś mnie uwiera w gardle w dziwny sposób - inaczej niż zwykle przy infekcjach, punktowo, ale raczej nie wzięło się to znikąd. Martwię się, bo pewnie jak zwykle rozkłada mnie coś w najgorszym możliwym momencie.
Na domiar złego zwierzaki domowe dzisiaj zorganizowały sobie dzień paskudzenia. Najpierw, rano, wymiotował kot. Później piesa zwymiotowała duże ilości kociej karmy, co nasunęło podejrzenia, że rano znalazła kocie wymiociny, zanim odkrył je tata. Do karmy nie miała jak się dobrać, bo miska kota stoi na oknie. Ugh. Fuj.
Oby było już tylko lepiej...

9.02
W Muzeum Górnośląskim w Bytomiu planowany jest cykl wystaw "Zwierzęta przeklęte", który ma przybliżać zwiedzającym zwierzęta okryte złą sławą i obalać stereotypy na ich temat. Na pierwszy ogień poszedł wilk.
Na wystawie można poczytać o życiu wilków, o ich ochronie, o współczesnych metodach badań, o antywilczej propagandzie, a także o wilku w folklorze i sztuce. Warto się uważnie rozglądać, bo w jednej sali zagospodarowano nawet sufit. Można też wilka posłuchać i obejrzeć krótki film. Nie zabrakło spreparowanych krewnych wilka i samych wilków - jeden ma futro letnie, a dwa zimowe. Niektóre ciekawostki są bardzo fajne, na przykład o tym, jak wilk widzi.
Powiem szczerze, że zaskoczyło mnie, jak duży i potężny wydaje się wilk w zimowym futrze w porównaniu z tym chudzielcem w letnim. Nie pogniewałabym się za trochę więcej futra na swoim kościstym ciele!
Wystawa o wilku ma być dostępna dla zwiedzających do końca marca. Na drzwiach wejściowych znajduje się ostrzeżenie o drastycznych zdjęciach, ale moim zdaniem spokojnie można zabrać swoje dzieci, jeśli wiedzą o łańcuchu pokarmowym i nie są jakoś szczególnie wrażliwe na tę kwestię. We mnie szczątki ofiar wilków nie budziły żadnych negatywnych emocji. Triggeruje mnie okrutne znęcanie się ludzi nad zwierzętami, a to, że zwierzęta zjadają siebie nawzajem, to zupełnie inna kategoria.
Gdy byłam mała, fascynował mnie szal z wilka, który babcia ze strony taty przechowywała w szafie. Lubiłam ten dzień przed Bożym Narodzeniem, gdy dorośli sprzątali szafę i mogłam pomacać futro wilka. Zdarzało mi się też pod nieobecność rodziców zaglądać do szafy i patrzeć na niego. Widać nie miałam należytego respektu do wilka.
Zastanawiam się, jakie zwierzęta będą następne. Może nietoperz albo świnia? Chciałabym nietoperza.
PS Ze Szczurem doszliśmy do wniosku, że świnia jest mało prawdopodobna, ale mogą się pojawić nietoperz, kruk, szczur i węże.





12.02
Dotarła moja pocztówka z Zambii. Szła dłużej niż ta z Bangladeszu - wysłano ją we wrześniu.

Od dwóch dni walczę z infekcją już na dobre. W poniedziałek ciągle miałam podwyższoną temperaturę i bardzo silny katar, wczoraj dużo kataru już bez gorączki. Od wieczora jednak nie mam kataru, wydzielina stała się gęsta i siedzi w zatokach. Dzisiaj zaczynam brać Sinupret, który zawsze w takich sytuacjach daje mi laryngolog. Nie jest sztuką zatrzymywać katar, problem w tym, żeby to świństwo schodziło z zatok, bo jak nie schodzi, to robi się silny stan zapalny i pojawiają się problemy (np. paskudne bóle czy antybiotyk w zastrzykach). Dlatego teraz wywołuję katar z nosa. Jestem bardzo zdeterminowana, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji jak dwa lata temu, gdy za wcześnie uznałam się za zdrową i niedługo później wylądowałam na zastrzykach.
Szczura też zaczyna coś rozkładać. Zapewne się zaraził.
Wygrzewam się, robiąc niewiele konstruktywnych rzeczy. Głównie słucham po trochu audiobooka - kolejnego kryminału Rowling. W ostatnich latach to jedna z moich ulubionych serii czytadeł. Jeszcze bardziej niż wątki kryminalne interesuje mnie rozwijająca się stopniowo relacja Cormorana i Robin, która jest mistrzowsko napisana. Gdybym była nastolatką, pewnie pisałabym o nich fanfiki. Ci dwoje powinni wreszcie zostać parą. 

14.02
Dziś walentynki. Ostatnio nie mam szczęścia do tego dnia, mimo że nie przywiązuję do niego dużej wagi - to dla mnie tylko jedna z wielu okazji do dawania fajnych prezentów.
Rok temu spędziłam walentynkowy wieczór niezadowolona, bo mama Szczura akurat w tym dniu przyjechała znienacka na noc, a jednocześnie zaniepokojona jej chorobą. Wypad na spacer też się nie udał. W tym roku sama jestem chora i siedzę w domu. W weekend też będę siedzieć w domu, czego nie lubię. Bez Szczura, bo również się pochorował.
Udało mi się jednak kupić sobie i Szczurowi po zestawie do hodowli sukulentów. Wybrałam dla Szczura adenium opasłe, które mu się podobało w egzotarium, a dla siebie tygrysią paszczę. Do nasion dołączone jest wszystko, co danej roślinie potrzebne oprócz wody: odpowiednia ziemia, pałeczka nawozu, doniczka z podstawką i długa instrukcja. Ciekawe, czy uda się je wyhodować. Mam nadzieję, że tak, bo znam jeszcze kilka fajnych osób, którym chciałabym sprezentować przy jakiejś okazji roślinkę...
Ani ja, ani Szczur nie jesteśmy dobrzy w uprawianiu roślin. Dużo lepiej radzimy sobie ze zwierzętami. Dlatego trzymajcie kciuki!




16.02
Pierwszy raz od ponad tygodnia wyszłam na dwór. U sąsiadki mnóstwo przebiśniegów.




22.02
Tydzień, który powoli się kończy, dał mi popalić - infekcja się skończyła, ale stawy nadal nie mają się najlepiej. Przez większość czasu staram się skupiać na małych przyjemnościach: smacznym jedzeniu, książkach, ulubionych blogach, pocztówkowych rozdaniach, kupionych ubraniach i nowym plecaku. W pracy moje pomysły przynoszą dobre efekty, co działa motywująco. Obejrzałam finał Voice Kids. A teraz najbardziej mnie cieszą weekend i obecność Szczura, choć weekend zawsze jest za krótki, kiedy boli.
W tym tygodniu jadłam sporo pyszności w wykonaniu mamy: pizzę, kluski na parze z czekoladą, placki ziemniaczane, placki warzywne, przekąski z ciasta francuskiego. Niektórych muszę się dopiero nauczyć. A rodzice właśnie kupili blender.
Czytam dalej Dyakowskiego oraz "Onyx & Ivory" Mindee Arnett. "Onyx & Ivory" nie jest złą książką, w porównaniu z większością nowej fantastyki czyta mi się przyjemnie pomimo wtórności niektórych pomysłów (jak magia dzikunów, bardzo zbliżona do Rozumienia u Robin Hobb). Minusem jest kiepska redakcja tej książki - a to jakieś słowo napisane dwa razy, a to brakuje znaków interpunkcyjnych, a to słowo jest źle odmienione... coraz to inne błędy. A to dopiero sto stron! Na litość boską, bardzo zniechęca mnie do siebie to wydawnictwo!
W czwartek wykiełkowały nasiona tygrysiej paszczy. Roślinki są maleńkie, ale dzisiaj już widać, że jest ich pięć, a jedna znacznie wyższa od innych. Może na moim nieprofesjonalnym zdjęciu z telefonu wyłapiecie choć niektóre.  




24.02
Przetrwałam kolejną wizytę u dentystki. Na szczęście tym razem znowu tylko założenie plomby. Byle do przodu z tegorocznym wiosennym zestawem badań i wizyt u lekarzy (chyba zacznę go nazywać "przeglądem technicznym").
Weekend dobrze podziałał na mój nastrój, choć tym razem wyjątkowo nie wychodziliśmy z domu. Lało jak z cebra, a my graliśmy w planszówki. Dwa razy ograłam Szczura w memory, a przegrałam z nim w Eurobiznes i w Koszmarium.
 
27.02
Zazwyczaj nie ulegam zbiorowej żałobie po celebrytach, bo niezbyt się interesuję ich życiem prywatnym. Ale Pawła Królikowskiego bardzo lubiłam. Do tego miał przefajny głos, a Kusy z "Rancza" w pewnym momencie serialu zaczął być wręcz w moim typie.

28.02
Piątek, godzina szesnasta. Mój ulubiony moment tygodnia. Za oknem znowu śnieg. Pyszny obiad, kot wczepiający się pazurkami w nogę, a przede wszystkim... CISZA. Rodzice na imprezie urodzinowej cioci, żadnego telewizora. Żyć nie umierać.
Ten tydzień bardzo mnie zmęczył. Nie dość, że musiałam pójść do dentysty, czego nienawidzę, to jeszcze mam istny nawał pracy. Nawet jeśli koronawirus jeszcze tu nie dotarł, wirusy grypy i przeziębienia mają się dobrze. Dużo osób  było w tym tygodniu na zwolnieniu. Co za tym idzie, pozostałym jest ciężko.
Zamierzam się teraz cieszyć ciszą i samotnością. Cudowna perspektywa.



 

3.03
W weekend pojechaliśmy ze Szczurem zobaczyć Zamek Sielecki w Sosnowcu. To jeden z nielicznych zamków w okolicy, w których żadne z nas jeszcze nie było. Zwiedzania nie ma tam dużo, większość zamku nie jest na co dzień udostępniona turystom. W udostępnionej części odbywają się wystawy, wykłady o sztuce współczesnej i spotkania z ciekawymi osobami. Aktualnie można zobaczyć jedną wystawę, poświęconą kobietom ważnym dla sztuki współczesnej - "Kreatorki". Na sobotę planowano też spotkanie z psychologiem na temat kryzysu męskości, ale psycholog się rozchorował i spotkanie zostało odwołane.
Jeśli chodzi o wystawę, trochę mnie rozczarowała. Pomysł uważam za świetny, ale forma niezbyt do mnie trafiła. Na wystawie przedstawiono biogramy artystek z różnych dziedzin sztuki: malarek, rzeźbiarek, tancerek, reżyserek, fotografek itd., w niektórych przypadkach też cytaty z ich wypowiedzi albo wypowiedzi innych na ich temat. Niestety nie pokazano nic, co mogłoby pomóc człowiekowi, który zapamiętuje obrazami, przyswoić te informacje - żadnych zdjęć dzieł ani samych artystek, tylko teksty. One z kolei były zbyt krótkie, żeby każda osoba utrwaliła się w mojej głowie jako charakterystyczna, odrębna jednostka. Po przeczytaniu kilkunastu takich tekstów bez grafik poczułam, że wiadomości zlewają się w mojej głowie i po powrocie nie będę prawie nic pamiętać. Nie było też żadnego albumiku czy ulotki z listą przedstawionych artystek, którą można by zabrać ze sobą do domu. Wyjęłam telefon i spisałam ich nazwiska, pomijając tylko te znane mi wcześniej (jak Boznańska czy Leibovitz), żeby móc w domu pooglądać ich twórczość w Internecie. 






Na wystawie bardzo spodobała mi się myśl Susan Sontag: "Nasza kultura opiera się na nadmiarze, nadprodukcji, w rezultacie czego nasze doświadczenie zmysłowe stopniowo coraz bardziej traci na wyrazistości. Warunki współczesnego życia - materialnej obfitości, namnożenia rzeczy - osłabiają naszą zdolność odczuwania. (...) Dziś ważne jest uleczenie naszych zmysłów. Musimy się nauczyć więcej widzieć, słyszeć i odczuwać". Spodobała mi się chyba dlatego, że ja mam dokładnie na odwrót - ciągle widzę, słyszę i czuję za dużo - i wiem, że inni w większości tego nie rozumieją.
Później pojechaliśmy do mojej cioci, gdzie spotkaliśmy zupełnie przypadkiem kuzyna z synkiem. Młody nadal ma totalnego bzika na punkcie zwierząt. Obecnie najbardziej pasjonuje go to, że zwierzęta polują, walczą i pożerają inne zwierzęta. Opowiadał o tym, jak kobra odstrasza mangustę jadem, jak poluje krokodyl i że w książce o gadach widział węża boa połykającego w całości krowę z kopytami. Ciocia chyba była już tym tematem nieco zmęczona, ale ja mogłabym wypożyczyć chłopaka na cały weekend i się nie znudzić.
Poza tym w niedzielę uczyłam się robić kluski na parze. Jak na pierwszy raz, wyszły bardzo dobre, choć może nie najpiękniejsze wizualnie. Ciągle jeszcze je jemy. Większość jest z czekoladą, a kilka z suszoną śliwką.





7.03
Znowu dopadła mnie jakaś infekcja. A dopiero niedawno byłam chora. Zaczęło się tym razem nietypowo, bo od problemów żołądkowych, potem doszło skrobanie w gardle, a od wczoraj mam męczący, silny katar. Dołuje mnie, że mimo dbania o siebie i bardzo zdrowej jesieni jestem trzeci raz chora od Bożego Narodzenia oraz że znowu nie mogę wziąć leku na stawy (a dopiero niedawno zaczęło się im poprawiać po poprzedniej chorobie). Staram się więcej czasu spędzać na siedząco przykryta kocem niż leżąc, bo od leżenia bolą mnie stawy. Chciałabym, żeby katar się zmniejszył i żebym mogła poćwiczyć, bo trochę się do tego przyzwyczaiłam. Perspektywa pójścia w poniedziałek do lekarza też mnie nie cieszy.
Infekcje zawsze bardzo źle mi robią psychicznie, jestem przygnębiona i marudna niczym faceci cierpiący na męską grypę. Staram się jak najmniej myśleć, bo gdy myślę, dopadają mnie negatywne myśli. Słucham audiobooka, a kiedy katar jest mniej uporczywy, trochę czytam lub oglądam. Zaczęłam oglądać film "Only Yesterday" ze Studia Ghibli, ale muszę rozbić go na części. Niestety Szczur też się rozchorował i nie przyjechał na weekend.
Zanim mnie rozłożyło, w tym tygodniu znowu upiekłam z mamą przekąski z ciasta francuskiego, tym razem z mozzarellą i z konfiturą śliwkową. Wcześniej szukałam pomysłów w necie, ale i tak najbardziej mi się podobają kształty, które sama wymyśliłam: "wiatraczek" i "świński ryjek". 




9.03
To uczucie, kiedy z dystansem i nieco ironiczną miną oglądasz na YT filmik z jasnowidzem komunikującym się z duchem, gdy nagle słyszysz kilkukrotne głośne stukanie, jakby ktoś pukał do drzwi wejściowych, po czym wyglądasz przez okno i tam nikogo nie ma...
PS Duch został jednak szybko zidentyfikowany - z drugiej strony domu sąsiadka dłubała coś przy aucie.

10.03
U mnie w domu zasmarkaństwo.
Po trzech dniach chorowania czuję się już trochę lepiej, ale łeb mam zainfekowany, dużo kaszlę i jutro pójdę po kolejne zwolnienie, żeby nie szerzyć zarazy. Wystarczy, że mamę zaraziłam. Gorączki nie mam, moja temperatura tylko dwa czy trzy razy nieznacznie przekroczyła trzydzieści siedem stopni, więc głównie siedzę przykryta kocem i czytam lub oglądam anime. Marzę o kieliszku rumu, ale przy takiej ilości leków to chyba nie jest dobry pomysł.
Zdrówka wszystkim!

11.03
(po północy)
Za pięć godzin wstaję do lekarza, ale z kaszlem i głową nabitą wszechobecną paniką o wirusa zasypia mi się jeszcze gorzej niż zwykle.
Opera będzie zwracać pieniądze za bilety - przynajmniej oni zawsze mają klasę.
W uniknięcie kolejnych zachorowań nie bardzo wierzę, dopóki ludzie pracują i jeżdżą autobusami. Teraz też w pracy, w domu, u cioci wszyscy byli zdrowi, a jednak ktoś gdzieś mnie zaraził.

(w dzień)
W obawie przed tym, że nawet wiejska biblioteka może zostać jutro zamknięta i że mogę zostać uziemiona bez ciekawych książek, wysłałam dziś tatę do biblioteki. Dałam tacie książki do oddania i listę, z której pani bibliotekarka miała wybrać trzy książki. Nie wiem, jak to zrobił, ale wrócił z siedmioma, mimo że w tej bibliotece zwykle wypożycza się do czterech! Powiedział mi tylko tyle, że "ta pani mu tyle dała". Cóż, albo bibliotekarka założyła ojcu kartę i na nią wypożyczyła cztery książki, albo w obliczu zarazy nagięła zasady. Narzekać nie będę, zwłaszcza że niektóre są szczuplutkie i przeczytam je w mig!
U lekarza byłam, przedłużył mi zwolnienie do piątku i pozmieniał leki na kaszel. Infekcja wyraźnie ustępuje, codziennie mam mniej kataru i czuję się mniej osłabiona. Zostałam osłuchana, płuca podobno czyste. Męczy mnie tylko nieustanna flegma w krtani i kaszel. Inna sprawa, że ciągle z kimś gadam.
Jutro dowiem się od koleżanki, co dalej z pracą.
Przez cały czas zastanawiam się, co zrobić z czasem izolacji społecznej, żeby to nie był czas bezproduktywnego siedzenia i ciągłej ekspozycji na budzące lęk newsy w mediach. Póki co mam kilka pomysłów:
- Odłączanie się od sieci na część dnia, odobserwowanie części osób, czytanie wiadomości tylko o wybranej porze i z sensownych źródeł.
- Czytanie i oglądanie anime.
- Powtórka hiszpańskiego lub niemieckiego - w ferie i wakacje, gdy jest tyle do zwiedzania, jakoś nie udało mi się zmobilizować.
- Jakieś szkolenie online związane z moja pracą i zrobienie w końcu kursu online z mindfulness, który mam wykupiony.
- Codzienna aktywność fizyczna, gdy już wyzdrowieję.
- Przygotowanie zdjęć z zeszłego roku do wywołania.
- Wypróbowanie nowych przepisów.
- Post na bloga.
- Planszówki lub RPG ze Szczurem, a w wersji optymistycznej (przestanę tak charlać) las zamiast opery. 

- Chciałabym zobaczyć kumpla z żoną, których już od prawie roku nie widziałam. Na razie fizycznie się nie da spotkać, ale można zrobić piżama party online.
Może choć część wypali.


wtorek, 24 marca 2020

[97] Wiosna w czasach zarazy


Przyszła jak zawsze na palcach, małymi kroczkami, zaskakując pochłoniętych swoimi zmartwieniami ludzi.

Kilkanaście dni temu zauważyłam przez okno, że u sąsiada zakwitła leszczyna. A później poszło już z górki: cała łączka przebiśniegów u sąsiadki, kilka domów dalej białe i fioletowe krokusy, a u nas pierwiosnek, stokrotki, narcyzy... W kolejce czekają hiacynty. Na wielu drzewach pojawiły się pąki, trawa stała się bardziej zielona. Przerzuciwszy się na pracę zdalną, zauważyłam, jak głośno zrobiło się w ogrodzie w porównaniu do poprzednich miesięcy - rano i w południe ptaki właściwie nie milkną. 

W obecnej sytuacji dziękuję Nornom, Mojrom i innym prządkom ludzkich losów, że urodziłam się i nadal mieszkam na wsi, gdzie mogę tego wszystkiego doświadczać na co dzień. Zarówno własny ogród, jak i krótki spacer po okolicy pozwalają mi zapomnieć na chwilę o wszystkim, co dzieje teraz się na świecie, o walce ludzi z wirusem, o zdjęciach z nagłówków artykułów, o odwołanych i przełożonych planach. Czasem wystarczy podejść po cichu do okna z wytężonym wzrokiem i słuchem. 

I czekam. Na lepsze dni. Na pomyślne wieści z tego przedziwnego frontu - jak nie jutro czy pojutrze, to za kilkanaście dni. Na kolejne spotkanie ze Szczurem (oby jak najszybciej!). Na powrót do normalności. Na brak lęku w głowie i spokój w serduchu. Na motyle... co prawda pierwszego już widziałam, 15 marca.

Żeby łatwiej było czekać, wysiałam dzisiaj w doniczce owies wielkanocny - będzie odliczał dni bardziej namacalnie niż kalendarz.