sobota, 2 września 2023

[156] Pamiętniki lipcowe

 
9.07
Od około dwóch tygodni walczę z jelitem rozdrażnionym. Oczywiście nie codziennie, ale mimo leków regularnie miewam epizody biegania do toalety. Jestem już tym naprawdę zmęczona. Zwykle mam mniejszy lub większy problem z przestawieniem się z trybu "praca" na tryb "urlop" i odwrotnie, lecz tym razem trwa to wyjątkowo długo. Czuję, że moja głowa nadal funkcjonuje w trybie zadaniowym, nie potrafi wyluzować. Różne drobne rzeczy nadmiernie mnie pobudzają lub wytrącają z równowagi, z kolei do czynności, które trzeba wykonać, podchodzę zanadto ambicjonalnie. Jakbym sama narzucała sobie presję, mimo że w rzeczywistości presji nie ma. Wiem, że na linii mózg-jelita zapanuje spokój, gdy uda się okiełznać mózg, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. 🤔 Ciągle szukam sposobu, żeby się odprężyć, być bardziej tu i teraz.
Najlepiej czułam się w sobotę wieczorem i w niedzielę rano. W sobotę zdołałam wyciszyć się na dłużej w towarzystwie Szczura, Magdy i Maćka. Magda śpiewała nam i grała na instrumentach. Byliśmy też z Piękną na długim spacerze  po okolicy. Wracając, słuchałam w samochodzie płyty Sanah "Poezyje" i czułam się spokojna. Ten stan utrzymał się mniej więcej do południa następnego dnia. Wstałam wyspana, w dobrym nastroju. Niestety, spokój nie trwał długo - zepsuł mi go wieczorny bunt jelit.
W przerwie między fochami brzucha udało nam się pojechać we trójkę do Lasu Bemowskiego. Piękna odpoczęła po wrażeniach z poprzednich dni. Jak zwykle była pełna energii: hasała po leżących pniach, pokonywała niektóre przeszkody na ścieżce zdrowia, obszczekiwała inne psy. Wskoczyła nawet z własnej inicjatywy na ławkę, żeby usiąść obok Szczura i mnie, choć ogólnie od długich pieszczot na kanapie woli wspólną aktywność ruchową. Przy okazji wypuściłam kilka samic brudnicy, które nie znalazły partnerów. Krótko żyją, więc nie widzę sensu trzymania ich dalej w domu.
Na zdjęciu nasz nowy znajomy, jeżyk. Wczoraj w nocy spotkałyśmy go już drugi raz, niemal w tym samym miejscu. Wydaje mi się, że mieszka na terenie osiedla. Zastanawiam się, jakie imię pasowałoby do niego. W przeciwieństwie do Jeża Jerzego, suto nakrapianych imprez na razie nie urządza.



 
11.07
Dzisiejszy dzień był specyficzny. Działy się zarówno rzeczy bardzo pozytywne, jak i bardzo niefajne.
Mój tata zaczął leczenie onkologiczne. Po długiej diagnostyce, operacji i kilku konsyliach dostał lek w postaci tabletek, na razie na dwa tygodnie. Dzisiaj zażył pierwszą dawkę. Póki co czuje się dobrze. Pogadaliśmy długo przez telefon, był w dobrym nastroju. Mama pilnuje taty z mierzeniem poziomu glukozy.
Ni z gruchy, ni z pietruchy Naleśnik złośliwie odmówił współpracy dzień przed naszym planowanym wyjazdem. Zaczął szwankować Szczurowi w drodze od dentysty do domu. Niestety, nie obyło się bez lawety. Kiedy Szczur był już w drodze do mechanika, Naleśnik rozkraczył się na Powązkowskiej. W efekcie został na hospitalizacji u mechanika, a Szczur zamiast odpoczywać po dentyście spędził cały wieczór, załatwiając naprawę i zamianę auta. Na szczęście ojciec pożyczył mu swój samochód na podróż.
Podczas gdy Szczur był w rozjazdach, do Norki przyleciał samiec brudnicy. Ale się ucieszyłam! Po tygodniu bezowocnych prób w różnych miejscach (Śląsk, Warszawa, Głosków, Wołomin...) pan ciem po prostu wpadł do mojego pokoju przez okno. Od razu rozstawiłam siatkę do rozmnażania, posadziłam w niej samice i wpuściłam samca. Zaplemnił dwie samice, które teraz znoszą jaja. Szczur z kolei żartuje, że biedny pan ciem został uwięziony celem zmuszenia go do stosunków. Jakie tam zmuszanie! Sam przyleciał, możliwe, że z daleka 🙂
Dużo czasu spędziłam dziś, gotując i myjąc zapuszczony balkon, ale jeszcze więcej na dworze z Piękną. W porze obiadowej zabrałam ją na godzinę do ogrodzonego parku, gdzie może pobiegać bez smyczy. W zeszłym roku bałam się ją spuszczać, bo miała tendencje do uciekania. Teraz potrafi już tyle, że mogę jej zaufać - wiem, że na znanym nam, ogrodzonym terenie przyjdzie do mnie na zawołanie. Przynajmniej raz dziennie pozwalam jej się wyszaleć, rzecz jasna pod obserwacją. Wieczorem natomiast wzięłam ją na długi spacer na smyczy, nad fosę i do ogrodu społecznościowego.
Po powrocie Piesa bardzo zmartwiła się, że Szczur długo nie wracał do domu. Szukała go po pokojach, a potem wskoczyła na jego łóżko. To pierwszy raz, gdy to zrobiła. Jestem dumna z wytrwałości Szczura i z postępów Pięknej. Teraz tylko czekać, aż zacznie z nim spać!

 

 
22.07
Gdy na początku lipca przyjechałam do Nory, postanowiłam doprowadzić do ładu balkon. Szczur prawie wcale z niego nie korzysta, a to miejsce ma potencjał, żeby stać się fajnym kącikiem wypoczynkowym. Problem w tym, że po zimie balkon zawsze jest w przerażającym stanie. Nie dość, że bardzo zapylony, to jeszcze miejscowe wrony urządzają sobie tam toaletę.
Myłam balkon przez dwa dni (oczywiście nie całe, tylko po trochu, na miarę możliwości moich łapek). W tym czasie po kilka razy wymieniałam wodę w misce, bo błyskawicznie stawała się czarna. Tak brudnej wody chyba jeszcze nie widziałam. Musiałam umyć też fotele i stolik, które nie były w żaden sposób zabezpieczone na zimę, a na koniec odkurzyłam balkon. Kiedy kafelki odzyskały swój prawdziwy kolor, ukryty pod warstwą pyłu, poczułam się bardzo z siebie dumna. Szczur stwierdził, że posprzątałam balkon Augiasza.
Niestety, w trakcie naszej podróży nad morze wrony znowu zdążyły zrobić kilka kup na balkonie. Zaczęłam więc szukać sposobów, jak by tu odstraszyć ptaki. Kumpel zasugerował plastikowego kruka. Inni - kolorowe, połyskujące wiatraczki. Wiatraczki te przymocowałam prowizorycznie do poręczy, aczkolwiek byłam sceptycznie nastawiona co do ich skuteczności. Być może gołębie łatwo odstraszyć, ale krukowate są bardzo inteligentne. I uparte.
Wystarczył jeden dzień od zainstalowania wiatraczków. Już wczoraj po obiedzie było mi dane zobaczyć ptaka siedzącego luzacko tuż obok wiatraczka. Wrona nie tylko w ogóle się nie bała, ale najwyraźniej uznała, że to zabawka dla niej. Popychała i ciągnęła wiatraczek, jakby chciała wprawić go w ruch. Albo, co też możliwe, ukraść.
Chyba będzie trzeba zmienić taktykę i zamiast odstraszaniem zająć się oswajaniem tej mądrej wrony...

24.07
Niedawno Szczur skończył czterdzieści lat. Świętowaliśmy przez bite dwa dni: najpierw we dwoje i z rodzicami Szczura, a później w gronie przyjaciół.
Jesienią i zimą zdarzało się Szczurowi łapać doła z powodu zbliżającej się czterdziestki. Obawiał się tego momentu. Tłumaczyłam mu, iż "zmiana kodu na cztery z przodu" to rzecz umowna, bo przecież czas jest względny, a z dnia na dzień nikt nie zostaje staruszkiem. Na początku niewiele to pomagało. Wydaje mi się jednak, że krok po kroku udało mu się oswoić ten temat. Ostatecznie Szczur wszedł w kolejną dekadę życia z uśmiechem.
Z okazji "okrągłych" urodzin postanowiliśmy urozmaicić domówkę konkursem wiedzy o solenizancie. Pomysł był mój, ale Szczur też się do niego zapalił. Wystarczyły nam dwa posiedzenia, by ułożyć listę pytań, których miało być łącznie czterdzieści. Zadawaliśmy je po kolei, dając wszystkim czas do namysłu, po czym goście dzielili się swoimi odpowiedziami. Szczur przyznawał punkty za każde pytanie, ogłaszał prawidłowe odpowiedzi i opowiadał historyjki ze swojego życia. Początkowo nasi goście byli nieco skonsternowani, ponieważ nikt nie spodziewał się "kartkówki" na imprezie. 😀 Poszło im jednak naprawdę nieźle! Tak jak przewidywałam, quiz wygrała Paulina, która przyjaźni się ze Szczurem najdłużej. Główny cel tej zabawy został osiągnięty: było przy niej mnóstwo śmiechu.
 

 
 
Kochani, jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za obecność - było jak zwykle super! ❤ Dziękuję też za wsparcie nas w organizacji domówki (pomoc w przygotowaniu Nory, jedzenie i picie)!
W niedzielę odsypialiśmy do późna. Kiedy w końcu wygramoliłam się z łóżka, miałam migrenę. Mimo to dzień był udany - Alex została u nas na jeszcze jeden dzień, więc bardzo dużo rozmawiałyśmy. Wieczorem zabrałam Alex na spacer, żeby pokazać jej pełen graffiti fort i ogród społecznościowy. Gdy wchodziłyśmy do ogrodu, Piękna stanęła jak wryta, wpatrując się w jakiś kształt w trawie. Po chwili zaczęła wyrywać się do przodu i szczekać. Spodziewałam się, że zobaczymy jeża albo kota, więc bardzo się zdziwiłam na widok czmychającego w krzaki... lisa. Aż dopytywałam Alex, czy widziała to samo, co ja. Gdzie jak gdzie, ale tutaj lisa jeszcze nie widziałam. Choć było już ciemno, zgodziłyśmy się, że był to prawdziwy lis, sporych rozmiarów i z białą końcówką kity.
Tego lata to już drugie spotkanie moje i Pięknej z lisem. Czwartego czerwca lis trzymający w pysku ofiarę przeciął nam drogę na spacerze po naszej miejscowości, zaledwie trzy ulice od domu. Dzikie zwierzę było równie zaskoczone jak my. Przez chwilę wszyscy - ja, pies i lis - staliśmy w bezruchu w odległości kilku metrów od siebie. Dopiero po paru sekundach lis zniknął w krzakach. Do teraz się dziwię, że lisa tak zamurowało, a Piesa nawet się nie poruszyła.

31.07
Dzisiaj na spacerze z Piesą spotkałam Panią o Radykalnych Poglądach.
Szłyśmy sobie niespiesznie obok fosy, gdy nagle zaczepiła mnie kobieta o fioletowych włosach, na oko po czterdziestce. Niosła zakupy i miała skwaszoną minę.
- Widziała pani tych ludzi, co teraz przechodzili? Tych Żydów?
Potwierdziłam, bo faktycznie chwilę wcześniej mijałam żydowską rodzinę: dorosłych, młodzież i dziecko.
- Jak oni się tu panoszą! Przyjeżdża ich tutaj tyle, a potem na wszystkich patrzą z góry. Widziała pani, jaką miał wrogą minę ten facet? Wszystkich mają za nic. Co oni robią tym biednym Palestyńczykom... A u nich też niedługo nie będzie lepiej. Słyszała pani o tej ustawie o sądach, która u nich przeszła?
Prawdę mówiąc, ja żadnej wrogiej miny nie widziałam - ot, szli sobie ludzie i wyglądali całkowicie neutralnie - a o tym, jakie ustawy przechodzą w Izraelu, nie mam pojęcia. Do Żydów też nic nie mam i próbowałam łagodnie to wyartykułować. Pani nieszczególnie to jednak przeszkadzało.
- Tu w okolicy mieszka pewna aktywistka, może przyjechali w odwiedziny. A wie pani, że oni ich tam wszystkich zmusili do szczepień?
W mojej głowie trwała tymczasem gonitwa myśli, jak tu spławić tę kobietę. Piękna przyszła mi z pomocą, wąchając trawnik, bo pani na chwilę oddaliła się. Niestety, wkrótce znów spotkałam ją na skrzyżowaniu.
- Nie przeszkadzają pani te kajaki? - zagaiła kolejny raz, wskazując fosę.
- Nie, płynęłam kilka razy i było całkiem przyjemnie.
Kilkanaście minut wcześniej sama zauważyłam kajaki. Tyle że mnie to ucieszyło i zaczęłam zastanawiać się, czy nie wyciągnąć Szczura na kajak.
- Straszą ciągle te biedne kaczki, przy takim poziomie wody, a biurwy zamiast dolać więcej wody...
- Szczerze mówiąc, mnie dużo bardziej przeszkadza, że ludzie nadal karmią je chlebem, mimo że tyle się o tym mówi. Kiedyś przyniosłam im warzywa i nie chciały, tyle dostają chleba - stwierdziłam.
Co do kaczek z fosy, one nie wydają się niczym trwale przejmować - ani kajakami, ani psami, ani rowerzystami. Z kolei letnia wypożyczalnia kajaków i rowerów wodnych to jedna z moich ulubionych lokalnych inicjatyw.
Na szczęście kobieta wkrótce musiała pójść w innym kierunku. Z ulgą pospieszyłam w swoją stronę, upewniając się jeszcze ostrożnie zza drzew, czy aby na pewno pozbyłam się uciążliwego towarzystwa.
Jeśli kiedyś w drodze do nas zauważycie kobietę o fioletowych włosach, taką około czterdziestki, to posłuchajcie mojej rady i WIEJCIE. Chyba że macie ochotę z nią podyskutować na jej ulubione tematy.
Po powrocie do Nory opowiedziałam Szczurowi o tym kłopotliwym spotkaniu.
- A wiesz, akurat dzisiaj pomyślałam, że moglibyśmy popływać kajakiem. Może nadepniemy jej na odcisk.
- Najlepiej śpiewając przy tym żydowskie piosenki - zaproponował Szczur.