środa, 3 lipca 2024

[164] Pamiętniki wiosenne

 
2.04
W sobotę zorganizowałam dzieciom kuzyna zabawę w poszukiwanie "zajączka" w ogrodzie. Udało się nam to pierwszy raz od kilku lat - poprzednim razem, gdy się tak bawiliśmy, Młody miał nie więcej niż trzy lata. W międzyczasie na świecie pojawił się Młodszy, ale także koronawirus. A jeśli akurat nie było lockdownu na święta, to zawsze ktoś z rodziny musiał wtedy zachorować. Dopiero w tym roku los puścił do nas oko.
Ukryłam w ogrodzie ozdoby, słodycze i inne drobne upominki, przy czym starałam się zróżnicować poziom trudności kryjówek. Ze względu na różnicę wieku Młodszemu trudno jest dorównać bratu w takiej zabawie, dlatego w pobliżu niektórych kryjówek rozmieściłam żółte trójkąty. Pewne ułatwienie stanowiły też długie zajęcze uszy, którymi ozdobiłam część smakołyków. 
Sama nie wiem, kto miał więcej frajdy - czy chłopcy z szukania, czy ja z patrzenia, jak szukają 😅







17.04
W niedzielę przyszła pierwsza w tym roku burza, po której temperatura obniżyła się aż o dwadzieścia stopni (!). Zanim jednak trzeba było ponownie wyjąć z szafy zimowe ubrania, spędziłam bardzo przyjemnie dwa weekendy z rzędu, korzystając z pięknej pogody. W miniony weekend przyjechał Szczur, więc wybraliśmy się samochodem do lasu i do ogrodu botanicznego. Oczywiście towarzyszyła nam Piękna. Z kolei tydzień wcześniej zapakowałam Piękną do autobusu i zabrałam ją na długi spacer po sąsiedniej miejscowości.
Obserwacji przyrodniczych coraz więcej: w drodze do lasu widzieliśmy wiewiórkę, a w ogrodzie zauważyłam małe kuprówki rudnice tłoczące się w oprzędzie.






27.04
Pierwszy raz po przyjeździe do Nory zastałam w niej nowe życie, którego nie mam zamiaru się pozbywać. Tym razem Szczur nie wyhodował pleśni, tylko... cebulę. 
Bardzo podoba mi się ta cebula, która wykiełkowała w tak niesprzyjających warunkach. Jest urocza! ❤️ Innym roślinom trudno się tu żyje, a ona ma takie grube, mocne pędy. Skoro ma taką wolę życia, to zabiorę ją do domu, żeby ją zasadzić.




2.05
Majówkę czas zacząć.
Ostatni tydzień miałam dość intensywny. W sobotę pojechałam pociągiem do Warszawy na szkolenie, które trwało przez większość niedzieli, po czym musiałam wrócić do domu i pójść przez dwa dni do pracy. Na szczęście przynajmniej tam było dość luzacko, za to walczyłam z paskudną migreną po szkoleniu (standard). Jestem bardzo wdzięczna Szczurowi, który przywiózł mnie ze stolicy i woził przez te dwa dni na trasie dom-praca-dom. Zwłaszcza że nagle zrobiło się gorąco i światłowstręt dokuczał mi niemiłosiernie.
Wczoraj ponownie zakotwiczyliśmy w Norze. Jest z nami Piesa. W tym roku postanowiliśmy spędzić majówkę u Szczura i robić sobie niezbyt dalekie wypady na łono natury. Jak dotąd byliśmy tylko na krótkich spacerkach z Piękną, bo po podróży oboje padliśmy jak muchy. Zdążyłam jednak zaobserwować w parku namiotniki, posiedzieć nad genealogią i zasadzić wyhodowane przez Szczura cebule. Na spacer z prawdziwego zdarzenia, po lesie, mamy zamiar wybrać się po południu. 

5.05
Z cyklu "Normalny związek, normalna rozmowa": 
Ja: No nie wiem, czy nie powinnam zdjąć kołdry z łóżka... Wczoraj Piękna tu leżała. Mogła przenieść jakiegoś kleszcza.
Szczur: I co, myślisz, że on tam do dzisiaj siedzi, pije piwo i czeka, aż się rozbierzesz? 


Grafika wygenerowana przez Bing AI według moich wskazówek


17.05
Tegoroczna jesień prawdopodobnie będzie pierwszą, gdy nie będę narzekać na zbieranie setek orzechów. Całkiem możliwe, że jeszcze za tym zatęsknię i szybko zacznę narzekać na... brak orzechów.
Orzechy włoskie w naszym ogrodzie zakwitły wyjątkowo wcześnie. Kilka dni później wróciły przymrozki i biedne drzewa całkowicie przemarzły. Przez miesiąc stały pozbawione liści, podczas gdy dookoła wszystkie rośliny pyszniły się zielenią. Martwiłam się o te drzewa. Nie chciałabym, żeby doznały jakiegoś trwałego urazu. Odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie zdarzyło się im coś podobnego, więc nie wiem, czego się spodziewać w takiej sytuacji. Na szczęście w tym tygodniu orzechy zaczęły nieśmiało wypuszczać liście.




Drzewo ze zdjęcia było w moim życiu od zawsze - zawsze tak samo wysokie i szczodre. W gorące letnie dni babcia od strony taty lubiła przesiadywać w cieniu jego gałęzi i zagadywać każdego, kto przechodził naszą uliczką. Ja wtedy często bawiłam się obok albo wynosiłam na dwór żółwicę Teklę, żeby pospacerowała na świeżym powietrzu. Pod koniec lata razem z kolegami z sąsiedztwa urządzaliśmy wielkie orzechowe zbiory. Kilka lat później, grając z kolegą w badmintona, notorycznie wrzucaliśmy na drzewo lotkę. Pewnego razu na gałęziach zawisły również paletki, którymi próbowaliśmy ją strząsnąć. Interweniował tata przy pomocy miotły.
Łatwo zapomnieć o wdzięczności, gdy coś jest w naszym życiu tak powtarzalne, że wydaje się niezmienne. Może drzewa w tym roku zamiast orzechów postanowiły dać mi coś równie ważnego?

24.05
Ponieważ planujemy wycieczkę za granicę, w tym tygodniu stanęłam przed zadaniem załatwienia dla Piesy paszportu. Przedziwna to procedura, wyrobienie owego paszportu. Otóż pies musi zostać zaszczepiony przeciw wściekliźnie, nawet jeżeli ma aktualne szczepienie. Ba - nawet gdyby został zaszczepiony tydzień wcześniej, nadal musi ponownie dostać szczepionkę. Dawno nie spotkałam się z równie bezsensownym przepisem. Weterynarz zresztą uważa jak ja, że to kompletnie nielogiczne, ale tak właśnie jest i nie da się tego obejść. Piękna pojechała więc na szczepienie, choć już raz w ciągu ostatniego roku je dostała - i to niedawno, w lutym. 
Gdyby kogoś to interesowało, pies musi też mieć wszczepiony czip. Ten wymóg Piękna spełnia jednak od dawna, gdyż założenie psu chipa było jednym z warunków umowy adopcyjnej. Całe szczęście, że chipa nie trzeba wyjmować i wszczepiać ponownie!
Tym sposobem mam teraz w domu czworonożną obywatelkę Europy. Co więcej, moja Piesa ma paszport, mimo że ja go nie mam, bo nigdy nie wyjeżdżałam poza granice Unii 😆
Jak można się domyślać, Piękna nie była zachwycona z wyjazdu do weterynarza, zwłaszcza że zaledwie tydzień wcześniej odwiedziła gabinet z innego powodu. Najbardziej stresowała ją podróż autobusem do sąsiedniej miejscowości. Biedaczka ma lęki związane z drzwiami, więc za każdym razem, gdy ogromne drzwi autobusu otwierają się i zamykają, kuli się i drży. Niestety, nie chciała pójść w miejsce, z którego nie byłoby ich widać. Usiadła naprzeciwko, żeby być jak najbliżej wyjścia, i nie dała się stamtąd ruszyć.
Żeby zrekompensować małej nieprzyjemną podróż, zabrałam ją na krótki spacer po sąsiedniej miejscowości. Gdy tylko znalazła się blisko pól, rozluźniła się i zaczęła węszyć w powietrzu. Po drodze minęłyśmy kilka starych domów, które wyglądały, jakby czas zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych. Na jednej posesji stał drewniany wychodek, podobny do tych, jakich na mojej ulicy było jeszcze kilka, gdy chodziłam do przedszkola. Zauważyłam też okna z podwójnymi szybami, niczym w domu mojej babci. Na pierwszy rzut oka przynajmniej dwa z tych domów wyglądały na opuszczone. Jeden, z kilkoma dużymi oknami i pnącym się między nimi bluszczem, bardzo mi się podobał. Aż żal, że nie mogę się dowiedzieć, jakie wspomnienia skrywa w swoim wnętrzu.





31.05
Zawsze chciałam sprawdzić, jak to jest leżeć w piętrowym łóżku. Jakoś nie miałam okazji - nie jeździłam na kolonie, rodzeństwa nie mam, a u kuzynostwa czy przyjaciół takich łóżek nie było. Nigdy nie przypuszczałabym, że uda mi się to po trzydziestu latach życia i w dodatku za granicą.
Niestety, spać będę raczej na dole, bo mój tyłek ledwie daje się przepchnąć przez maleńkie schodki, najwyraźniej zaprojektowane z myślą o dzieciach.

18.06
Ostatni tydzień roku szkolnego to bez wątpienia jeden z moich ulubionych momentów w roku. Bardzo przyjemnie jest robić różne rzeczy ze świadomością, że robi się je po raz ostatni, ale nie tak całkowicie, ostatecznie, tylko na pewien czas. Ostatni raz podpisuję się w takim czy innym dzienniku. Ostatni raz wchodzę do klasy, która była dla mnie w tym roku największym wyzwaniem. Ostatni raz wstaję o wpół do szóstej. Ostatni raz podlewam rośliny w mojej sali.
Czekam na urlop jak na wybawienie między innymi dlatego, że od kilku lat upały bardzo mnie męczą. Mam wtedy najwięcej stanów lękowych i momentów "niemocy wykonawczej". Lubię słońce i ciepło, ale temperatury powyżej dwudziestu pięciu stopni to ciężki orzech do zgryzienia. W upalne dni trudno mi się zmusić do aktywności, za to nocami doświadczam przypływu energii i mam ochotę sprzątać szafy, piec, robić mydła, stimować przy muzyce (tańcem trudno to nazwać). Dlatego z ulgą witam końcówkę czerwca, gdy mogę przestawić swój rytm dobowy na bardziej intuicyjny. W sobotę już sobie na to pozwoliłam, robiąc mydła i galaretki do trzeciej.





Mimo skwaru staram się codziennie wyjść z Piękną na spacer - wieczorny, a przez to nie zawsze długi, ale mała cieszy się z każdego. Gdy temperatura spada do miłych dwudziestu stopni, ćwiczymy w ogrodzie ulubione sztuczki. Ostatnio Piesa nauczyła się kręcić dookoła swojej osi: na hasło "kółeczko" wsparte gestem robi obroty. Wygląda to cudnie. Pani z fundacji, z której adoptowałam Piękną, napisała, że nie może się napatrzeć, jak ona się zmieniła.
W zeszłym tygodniu miałyśmy z Piękną dwa spotkania z dzikimi zwierzętami, które warto odnotować. W środę poszłyśmy na spacer trochę zbyt późno i na sąsiedniej ulicy przebiegł nam drogę dzik. Zanim wybiegł z zarośli, usłyszałam głośny szelest, ale pomyślałam, że to pewnie lis (parę razy spotkałam je w tym miejscu). Po spotkaniu z dzikiem słyszałam go nadal, więc po cichu wycofałam się. Zapewne w krzakach siedziało więcej dzików. Na szczęście Piesa zachowała spokój - wyraźnie się bała, ale nie zaczęła szczekać ani warczeć. Na widok dzika stanęła jak wryta i czekała na moje instrukcje. 
Z kolei w nocy z soboty na niedzielę odwiedził nas jeż. O wpół do drugiej Piękna wstała i zaczęła domagać się wyjścia na dwór. Wyszłam z nią na chwilę i zobaczyłam tuż przed schodami do domu kolczastego gościa. Trochę się zdziwiłam, bo choć moja łobuziara każdego lata znajduje jeże, ten był wyjątkowo duży. W dodatku usłyszała lub wyczuła go z pierwszego piętra. Ciekawe, swoją drogą, który zmysł najbardziej jej w tym pomógł. I węch, i słuch ma doskonały.