środa, 20 sierpnia 2025

[174] Pożegnanie

 
Wiosna odeszła niepostrzeżenie, a razem z wiosną odszedł mój tata.

O terminalnej chorobie taty rodzice i ja wiedzieliśmy od dwóch lat z małym hakiem. Przez te dwa lata lekarze robili wszystko, co możliwe, aby dać mu jak najwięcej czasu. Dzięki leczeniu paliatywnemu choroba postępowała powoli. Właściwie aż do lutego tego roku wszystko było pozornie jak dawniej. Codziennie jednak wstawałam i kładłam się spać z większą niż kiedykolwiek świadomością, że ten czas, czas mojego taty i zarazem mój czas z tatą, jest limitowany. Oczywiście, o nieuchronności śmierci człowiek dowiaduje się w dzieciństwie, ale dopóki wydaje się ona należeć do nieokreślonej, odległej przyszłości, raczej nie przypominamy sobie co wieczór, iż jesteśmy o jeden dzień bliżej. Co innego, gdy życie bliskiej osoby dobiega końca. Zamykamy oczy po ciemku, ale wciąż widzimy. 

Klepsydrę. Pasek życia na ekranie. Wędrówkę Słońca po niebie. Koło roku. Pytania niczym z rachunku sumienia, codziennie te same.

Czy dzisiaj poświęciłam tacie wystarczająco dużo czasu? Czy nie zbyłam go jakąś wymówką, gdy byłam zmęczona, przebodźcowana po pracy? Czy udało nam się dłużej pogadać? Czy nie zapomniałam o czymś, o co mnie prosił? Gdzie w okolicy można kupić "Politykę", na której tak mu zależy? 

Z perspektywy czasu widzę, że to był dobry czas. Zdążyłam wypytać tatę o wspomnienia z dzieciństwa i z młodości, o osoby ze starych rodzinnych fotografii. Dużo żartowaliśmy, także z rzeczy najtrudniejszych. Rozwiązywaliśmy krzyżówki, choć tata nie mógł utrzymać długopisu w drżącej ręce - on zgadywał, ja wpisywałam litery. Zrobiliśmy testy DNA na pochodzenie etniczne, gdyż tatę zawsze ciekawiła genealogia naszej rodziny.  Starałam się przeżywać każde święta i urodziny tak, jakby miały być ostatnimi w tym samym składzie. Zbierałam monety na szpitalną telewizję, w walizce upychałam książki. Tata zawsze interesował się polityką krajową i zagraniczną, więc zamówiłam prenumeratę "Polityki" i załatwiłam mu głosowanie korespondencyjne w wyborach. Chodziłam po schodach tam i z powrotem, a także po lody, gdy miał na nie smaka.

Oprócz nowotworu tata chorował na kilka przewlekłych chorób, przez co dopasowanie mu właściwej kombinacji leków i ich dawek niejednokrotnie sprawiało lekarzom trudności. Leki kolidowały ze sobą albo wchodziły w interakcje. Podobnie działo się z innymi zaleceniami, na przykład dietetycznymi - to, co wpływało dobrze na jeden narząd, mogło zaszkodzić innemu. W międzyczasie przyplątał się także poważny uraz wymagający operacji i rehabilitacji. Mimo tych wszystkich problemów, stan taty długo był stabilny i gwałtownie pogorszył się dopiero dwa tygodnie przed śmiercią, na skutek komplikacji spowodowanych przerzutami.

Nie chcę tu wchodzić w medyczne szczegóły, ale ostatni tydzień życia ojca był najgorszym tygodniem w moim dotychczasowym życiu. Krewni bardzo wspierali mnie i mamę, podwozili nas wiele razy do szpitala. Zabierałyśmy domowe jedzenie, mama zbierała najładniejsze truskawki z ogródka. Każdego dnia coraz bardziej się bałam, co zastanę w szpitalu. Z dnia na dzień kluczowe parametry życiowe pogarszały się, a kontakt z tatą stawał się coraz słabszy. Dopóki choć trochę rozmawiał, żartował i swoim zwyczajem mrugał do mnie porozumiewawczo jednym okiem, miałam jeszcze nadzieję. Jednak i to wkrótce się skończyło. Pod koniec życia przez większość czasu spał i nie wiedziałam, czy w ogóle jest świadomy naszej obecności. Będąc w szpitalu, starałam się trzymać emocje w ryzach, delikatnie głaskałam tatę i mówiłam do niego. Włączałam mu nagranie śpiewającego kosa, nawet gdy już nie wiedziałam, czy ma tego świadomość, ponieważ zawsze uwielbiał słuchać kosów mieszkających w ogrodzie. Wewnątrz jednak rozpadałam się na milion kawałków.

Co rano po przebudzeniu, a później wiele razy w ciągu dnia, sprawdzałam odczyty z sensora w telefonie. Chciałam się upewnić, że tata jeszcze tam jest.

Lekarze nie owijali w bawełnę: nie zostało wiele czasu. Co to jednak znaczy: niewiele czasu, kiedy każda godzina ciągnie się w nieskończoność? Trzy dni, dwa tygodnie, kilka miesięcy? Patrzyłam na mojego ojca podpiętego do aparatury, oddychającego nierówno, na kroplówkę dostarczającą do jego krwiobiegu substancje odżywcze. Zaczęto rozważać przewiezienie go do innego szpitala, na oddział paliatywny. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy ojca bez kontaktu, przez wiele dni podtrzymywanego przy życiu w hospicjum, daleko od domu, i wzbierało we mnie przerażenie. Tata, gdyby mógł wybrać, nie chciałby tak umierać. Przez całe dzieciństwo powtarzał mi jak mantrę, żeby nie męczyć zwierząt, walczył o wypuszczenie każdej schwytanej do słoika żaby. Wiedziałam, że wolałby odejść spokojnie wśród najbliższych, w domu. Lekarze powiedzieli jednak mamie: "W domu pani nie da sobie rady". I o tym też wiedziałam. Tata potrzebował lekarzy, którzy byliby zawsze w pobliżu, oraz specjalistycznego sprzętu. Poza tym mama po kilku miesiącach opieki nad leżącym chorym była wyczerpana. Obie jesteśmy drobne i nawet we dwie nie byłyśmy w stanie podnieść taty, gdy już nie mógł nam w tym pomóc. 

Kiedy wracałam do domu, emocje zalewały mnie z ogromną siłą. Ból mnie obezwładniał, zwalał z nóg, choć nie był bólem ani trochę fizycznym. Żałowałam, że nim nie jest. Pragnęłam poczuć go na zewnątrz, w swoim ciele, a nie tylko w umyśle. Godzinami płakałam, czasami wręcz wyłam, siedząc na podłodze i opierając się o zimną powierzchnię ściany, żeby poczuć swoje ciało. W ostatnich dniach byłam bliska autoagresji - myślałam, że już dłużej tego nie wytrzymam. Ratowały mnie leki dobrane przez mądrą lekarkę oraz długie spacery. Wieczorami wychodziłam z domu i szłam przed siebie, dopóki nie znalazłam się wśród pól i łąk. Przyglądałam się detalom przyrody, którą tata tak kochał. Czasem przez całą drogę płakałam. Typowa modlitwa nigdy nie przynosiła mi ulgi, ale tam, daleko od domów, po swojemu pozwalałam swojej duszy krzyczeć. W myślach zwracałam się do duszy taty i wołałam do niej najgłośniej, jak mogłam, by nie obawiała się zostawić zmęczonego ciała, jeśli chce już odejść, by nie martwiła się o nas i o ziemskie sprawy, by pozwoliła sobie być wolna. 

Ostatecznie tata nie pojechał do hospicjum w innym mieście. Transport był już umówiony, gdy nastąpiło pogorszenie i dla lekarzy stało się jasne, że pacjent odchodzi. 

Odszedł w nocy, tak samo jak żył - na własnych warunkach.




piątek, 14 marca 2025

[173] Pamiętniki jesienne i zimowe

 
23.09
Pierwszy "dar" jesieni: mój (co najmniej) trzeci Covid.
Przeczuwałam, że tak będzie, bo zadziwiająco szybko rozwinęła się ta infekcja, a wczoraj po dwudziestej drugiej namierzyłam 38,5 °C. Takich temperatur to ja nigdy przy zwykłych infekcjach nie osiągam, chyba że to rotawirus albo Covid.
Objawy: od wczoraj ból gardła, od dzisiaj katar.
Żałuję, że ten ból gardła nie pojawił się kilkanaście godzin wcześniej, ponieważ wtedy Szczur zostałby w domu, a tak on też zapewne się zaraził. Niestety, w sobotę rano nic konkretnego mi nie dolegało. Od środy do piątku walczyłam z uporczywą migreną, co czasami mi się zdarza. W sobotę nie było nawet bólu głowy. Czułam się tylko trochę śnięta, ale to też nie jest po migrenie niczym niezwykłym. Zdążyłam jeszcze pochodzić po lesie.
Na szczęście w niedzielę rano gardło już mnie bolało, więc przynajmniej nie zawiozłam choróbska do cioci. Przez cały tydzień nosiłam się z zamiarem odwiedzenia cioci, zwłaszcza że mieli się u niej zjawić kuzyni z rodzinami. No i kicha.




13.11
We wrześniu i w październiku byłam tak zawalona różnymi sprawami, że w tym roku wyjątkowo nie dałam rady zorganizować żadnych halloweenowych wymian. Myślałam więc, że nie będzie wystawki z pocztówek, a przynajmniej nie z nowych. Tymczasem Dagmara wysłała mi tyle pocztówek w halloweenowych klimatach, ze szczurami i wiedźmami, że w pojedynkę zrobiła mi całą wystawkę! 
Mam już nawet jednego szczura od Dagi na grudniową wystawkę, ale ten musi jeszcze poczekać.




18.11
Miałam dzisiaj zły dzień, ale przynajmniej poprzedził go piękny sen. Śniło mi się, że oglądałam murmurację. We śnie czułam się przy tym tak samo jak kiedyś w rzeczywistości, czyli wprost euforycznie. Chciało mi się płakać ze wzruszenia.

14.12
Wielkimi krokami zbliża się zimowa przerwa świąteczna, która w tym roku może być u mnie w pracy wyjątkowo długa. Nie mogę się doczekać i mam tylko nadzieję, że w Wigilię będę już zdrowa, gdyż w spokojnych przygotowaniach do świąt trochę przeszkadza mi infekcja. W środę poczułam się przeziębiona, kolejnego dnia dokuczało mi gardło, a dzisiaj mam już katar i uciążliwą flegmę w krtani. Nie wiem jeszcze, co zrobię w poniedziałek. Na razie staram się paskudztwo pogonić, siedząc w domu, wygrzewając się i biorąc wypróbowany zestaw leków bez recepty. 
Nie dziwię się, że mój organizm tak zareagował na finiszu jesieni. Od września tempo życia było stanowczo za szybkie jak na moje możliwości fizyczne i psychiczne. Działo się po prostu zbyt dużo rzeczy naraz. Część stresów zafundowałam sobie sama, część wymusiły okoliczności i choć od połowy listopada bardzo starałam się zwolnić, nie do końca mi się udało. Poznaję to chociażby po psychosomach jelitowych, których od dwóch tygodni nie umiem się pozbyć. Oczywiście mam leki, dobrze dobrane, ale wszystko pomaga jedynie doraźnie, a dzień lub dwa dni później znowu to samo. 
Mam już za sobą pierwsze podejście do egzaminu praktycznego na prawo jazdy. Mimo że nie zdałam, po tym egzaminie jestem nastawiona bardziej optymistycznie. Dobrze poradziłam sobie na placu manewrowym, bez problemu wyjechałam z niego i pojeździłam kilkanaście minut po mieście, zanim oblałam. Miałam szczęście trafić na miłego egzaminatora, który był spokojny, nie pospieszał mnie ani nie rzucał żadnych stresujących uwag. Musiał mnie oblać, ale zrobił to w neutralnej atmosferze, a po wszystkim poświęcił jeszcze kilka minut na informację zwrotną. Jestem za to bardzo wdzięczna, bo najbardziej bałam się tego, że trafię na jakiegoś chamskiego, gburowatego typa, przez którego przy następnym podejściu będę się stresować bardziej. (Niestety, jestem bardzo podatna na wpływ pierwszych doświadczeń - te zawsze działają na mnie najmocniej i jeśli są negatywne, to trudno mi się potem wyzbyć negatywnego nastawienia). Oczywiście w nowym roku (w tym nie ma już wolnych terminów w najbliższym WORD-zie) będę dalej próbować. Zamierzam brać kolejne jazdy doszkalające i próbować aż do skutku. Jestem w tym temacie bardzo, bardzo zdeterminowana, zwłaszcza że ciągła zależność od autobusów jest jednym z głównych powodów mojego chronicznego stresu. 
W zeszłym tygodniu przyjechał Szczur i spędziliśmy razem bardzo fajny weekend. Byliśmy z Piesą na długim spacerze po parku, nagadaliśmy się, obejrzeliśmy "Miasteczko Halloween" (dobry film na okres bycia w rozkroku między Halloween a Gwiazdką) i wybraliśmy się do Muzeum Górnośląskiego na wystawę o wężu. To druga wystawa z cyklu "Zwierzęta przeklęte". Szczerze mówiąc, nie sądziłam, iż będzie trzeba czekać na nią aż tak długo - pierwsza (o wilku) odbyła się na przełomie 2019 i 2020 roku. Myślałam już, że muzeum porzuciło ten pomysł, być może przez pandemię. A jednak nie! 
Ekspozycja, podobnie jak poprzednia, poprowadziła nas tropem zwierzęcia przez historię, literaturę i sztukę. Poznaliśmy ciekawostki o różnych gatunkach węży, które sfotografowałam telefonem, by zapamiętać. Sporo uwagi poświęcono gatunkom występującym w Polsce. Z eksponatów biologicznych były między innymi węże w formalinie, połyskujące wylinki przywiezione przed laty do Polski przez badaczkę... owadów, szkielet pytona. Moim zdaniem, największe wrażenie robią jednak strzykawki pokazujące, jaka dawka jadu danego węża jest śmiertelna dla człowieka. 








A dzisiaj robię zawieszki zapachowe, jak rok temu w święta. Z powodu zatkanego nosa mam przytłumiony węch, co utrudnia mi zadanie. Prawdopodobnie tabliczki będą pachniały mniej intensywnie, bo z dwojga złego wolę dodać mniej olejku zapachowego niż z nim przesadzić. Tym razem oprócz zawieszek z typowo świątecznymi zapachami robię też takie z suszonymi kwiatami. Kilka będzie dla cioci, która zamierza dołączyć je do prezentów - mam nadzieję, że się spodobają. Pozostałe tradycyjnie dla innych członków rodziny, przyjaciół i znajomych, no i oczywiście kilka dla mnie.




15.12
Niestety, moja infekcja rozwija się. Dzisiaj ciągle męczył mnie kaszel i wygląda na to, że bez lekarza się nie obejdzie. Nie miałam też wystarczająco dużo łyżeczek, by zrobić cokolwiek konstruktywnego od początku do końca. Zaczęłam ubierać choinkę, ale nie skończyłam. Zaczęłam też pakować prezenty dla Młodych (synków kuzyna) i przy okazji pstryknęłam parę zdjęć smokom.
Kiedy pod koniec lata chłopcy byli u mnie na wsi, pokazałam im smoki ze sklepu Smocze Łapy i powiedziałam, żeby wybrali sobie po jednym. Młody wybrał smoka czarno-złotego, a Młodszy zielono-czarnego. Takie więc zamówiłam: ognistego i leśnego. Smok Młodszego okazał się znacznie mniejszy (musiałam przeoczyć tę informację przy zakupie), więc postanowiłam dać mu jeszcze breloczek z małą wiwerną, który dostałam gratis. Wiem z doświadczenia, jak ważne jest dla dzieci poczucie sprawiedliwości. Mam nadzieję, że chłopcy nie pokłócą się o swoich podopiecznych.
Moje zdjęcia nie oddają w pełni, jakie to piękne gadziny. Musiałam położyć je na blacie w kuchni, bo tylko tam oświetlenie jest choć trochę zadowalające. Udało się jednak uchwycić warstwy filamentu, ruchomość segmentów i - do pewnego stopnia - połysk, który w rzeczywistości jest jeszcze bardziej niesamowity, zwłaszcza u smoka leśnego.





21.12
Bing mnie zaskoczył. Chciałam sprawdzić, jak sztuczna inteligencja poradzi sobie z możliwie jak najkrótszym i bardzo ogólnym opisem. Poleciłam jej stworzyć przytulną ilustrację na przesilenie zimowe. Żadnych konkretnych wskazówek, co ma się na niej znaleźć. No i proszę - powstały całkiem ładne obrazy. Pomijając fakt, że na pierwszej ilustracji jest coś, co wygląda jak bałwan w zbyt dużej czapce, a na drugiej bliżej niezidentyfikowane stworzenie z deformacją twarzy...





6.01
Ledwie w Warszawie spadło trochę śniegu, w ludziach obudziła się uśpiona kreatywność. Wprawdzie materiału plastycznego za mało, żeby ulepić bałwana z prawdziwego zdarzenia, ale jaki to problem dla weny przez wielkie "W"? W sobotę na osiedlu zaroiło się od napisów i rysunków w śniegu.
Najpierw zauważyłam serce wyrysowane na przyprószonej ziemi w pustej donicy. Wieczorem drugie, jakieś takie fantazyjne, na górnej powierzchni kosza na śmieci. Jaka jest miłość, o której myśli się przy wyrzucaniu śmieci? - zastanowiłam się. W nocy na patio, na jednym z ulubionych murków Pięknej, pojawiły się krągłe, ładnie wykaligrafowane litery: "ELO RADEK, ELO EDEK". Gdy ten ostatni uległ częściowemu zatarciu, na sąsiednim murku ktoś napisał: "TOMEK + ZDZIŚ = WNM".
Szczyt możliwości twórczych osiągnęła jednak grupka nastolatków, którzy wczoraj wieczorem chodzili od samochodu do samochodu i rysowali palcami na zaśnieżonych szybach serca z inicjałami. Wracając z paczką, Szczur i ja zastanawialiśmy się głośno, czy intencją było w tym przypadku romantyczne wyznanie, czy też żart wymierzony w jakiegoś niczego nieświadomego kumpla. Obstawiam raczej to drugie.




16.01
Nareszcie jestem "uboższa" o dwie zatrzymane ósemki. ULGA. Ogromna ulga, że to już. I że na pewno nie odrosną. 
Widmo tego zabiegu od dłuższego czasu spędzało mi sen z powiek. Najprawdopodobniej właśnie przez to miałam przewlekłe kłopoty z brzuchem. Bałam się i niewiele mogłam na to poradzić. Czułam przymus czytania o ekstrakcji ósemek w Internecie, a im więcej czytałam, tym bardziej się bałam. Niestety zanim zdałam sobie sprawę, że mogłam tyle nie czytać, było za późno. Chciałam jak najlepiej się przygotować, po prostu.
Miałam szczęście trafić na wspaniałą panią chirurg, konkretną, spokojną i empatyczną. Przed każdym etapem zabiegu uprzedzała mnie, czego mogę się spodziewać. Znieczulenie było tak silne, że usuwanie zębów ani trochę mnie nie bolało, mimo że czułam ich podważanie i słyszałam dziwne dźwięki. Po wszystkim chirurżka pochwaliła mnie, że jestem bardzo dobrym pacjentem, bo mimo lęku jestem nastawiona zadaniowo i współpracuję z lekarzem. Cóż... tak właśnie działa mój mózg, że na długi czas przed trudnym dla mnie wydarzeniem jestem chora ze stresu, ale kiedy już jest w trakcie, spinam zadek i koncentruję się na działaniu. Poza tym miałam ze sobą gniotek i odtwarzacz MP3, które u dentystów są mi wielką pomocą. Mogłam też poleżeć w fotelu przed dłuższą chwilę po zabiegu, gdy kręciło mi się w głowie. Nikt mnie nie poganiał i nie kazał natychmiast wstawać.
Najbardziej bałam się, co się będzie działo, gdy znieczulenie zacznie schodzić. A konkretnie tego, że ból będzie tak silny, że przebije się przez lek przeciwbólowy, albo lek przestanie działać dużo szybciej niż będę mogła wziąć bezpiecznie kolejną dawkę. Tak było i przy zainfekowanym zębie, i przy ropniu - nie umiałam poradzić sobie z bólem. Tym razem jednak dostałam receptę na Nimesil. Ku mojemu zaskoczeniu, Nimesil niemal całkowicie blokuje ból i działa na mnie dłużej niż przewidziane w ulotce dwanaście godzin. To ewenement! 
Teraz czas na rekonwalescencję. Oprócz Nimesilu dostałam antybiotyk, Encorton i zwolnienie lekarskie. Dostałam też kartkę z zaleceniami na najbliższe dni - co robić i czego nie robić, żeby nie zaszkodzić gojącym się ranom. Przez pierwsze dwa dni głównie leżałam z uniesioną głową, regularnie przykładając zimne okłady. Byłam bardzo śnięta po znieczuleniu i podwójnej dawce leku przeciwlękowego. Mama zrobiła mi zupę z grysikiem, wypiłam też elektrolity i zjadłam odrobinę rozgotowanego ryżu. W nocy bez problemu przespałam siedem godzin. Następnego dnia czułam się nie najlepiej - byłam słaba, miałam podrażnione gardło i często robiło mi się zimno. Wyglądałam jak chomik i ta opuchlizna sprawiała mi dyskomfort. Sporo spałam albo leżałam pod kocem. Udało mi się jednak zadbać o higienę jamy ustnej zgodnie z zaleceniami lekarki. Dałam radę zjeść kilka niedużych posiłków: miękki ryż z pogniecionym bananem, utarte jabłko i marchew, zmiksowaną zupę jarzynową z mięsem. Poczułam się też na siłach, by zrobić sobie jajecznicę z mozzarellą. 
Dzisiaj obudziłam się już w lepszej formie, mimo że w nocy miałam istny festiwal nieprzyjemnych snów. Po tym, jak poziom stresu drastycznie opadł, mózg najwyraźniej postanowił urządzić sobie imprezę. Opuchlizna wydaje mi się jednak nieco mniejsza i nie tak uciążliwa, nie boli przy lekkim dotyku ani nie powoduje wrażenia rozpychania skóry. Inne nieprzyjemne odczucia (zimno, osłabienie, suchość w gardle) w zasadzie zniknęły. Odważyłam się dokładniej pooglądać ranę, myjąc zęby z czołówką komicznie założoną na głowę. Dalej biorę leki i staram się przestrzegać zaleceń. Dzięki wsparciu mamy repertuar żywieniowy stopniowo się poszerza. Najwięcej przyjemności sprawiły mi dzisiaj lody i ugniecione ziemniaki. Najbardziej tęsknię za słodyczami z czekoladą oraz za pizzą, ale na smakołyki trzeba jeszcze trochę poczekać. 
Przyjemnym skutkiem ubocznym zabiegu jest to, że chwilowo prawie nic nie muszę, jedynie dbać o siebie. Nie trzeba nigdzie się spieszyć, nic robić pod presją czasu. Dziwne to uczucie, na co dzień niespotykane. Nawet wakacje nie oznaczają przerwy od obowiązków. Nagle mam bardzo dużo wolnego czasu i chociaż możliwości fizyczne mam dość ograniczone, umysł może z niego korzystać. Cieszy mnie czytanie, częste mizianie zwierzaków, słuchanie audiobooków i wywiadów, oglądanie ciekawych rzeczy w sieci. Kończę post na bloga. Szukam inspiracji. Może w weekend zacznę układać urodzinowe puzzle? Grunt to nie forsować organizmu i dać mu czas na powrót do pełnej aktywności. 
W środę rano mam się zgłosić na zdjęcie szwów. Mam nadzieję, że do tego czasu nic złego się nie wydarzy i z każdym dniem będę czuć się coraz lepiej (i więcej jeść).

19.01
Minęły kolejne dwa dni od zabiegu (dla niewtajemniczonych: usunięto mi dwie częściowo wyrżnięte ósemki). W moim odczuciu miejsce po ekstrakcji wygląda całkiem znośnie. Opuchlizny na zewnątrz zostało tylko trochę.  
W sobotę zrobiłam eksperyment: wzięłam Nimesil o pierwszej w nocy, a przez resztę dnia nie. Chciałam zobaczyć, co się stanie, gdy przestanie działać. Przestał dopiero po dwudziestej pierwszej! Zaczęłam wtedy odczuwać pewien dyskomfort i ucisk przy niektórych ruchach żuchwą. Nie pojawiły się jednak żadne silne dolegliwości bólowe. Uznałam, że mogę odstawić lek, ewentualnie przejść na słabszy. Niestety, dzisiaj wróciłam do Nimesilu ze względu na migrenę, która od wczoraj daje mi się we znaki. Przez głowę źle mi się spało, kilka razy się budziłam. No, ale nie to ma być tematem tego posta.
Cały czas staram się jeść bardzo ostrożnie, więc zajmuje mi to sporo czasu. Jem codziennie kilka miękkich posiłków o delikatnej konsystencji, ale do wody dodaję już trochę esencji z herbaty. Studzę wszystko, żeby nie było gorące. Wczoraj zjadłam pokrojoną bułkę mleczną i dwa placki ziemniaczane, które sprawiły mi taką frajdę, jakbym dostała wymarzony prezent. Nabrałam też ochoty na nabiał, ponieważ jelita nareszcie się uspokoiły. Z braku czekoladowych słodyczy pałaszuję lody, a rodzice korzystają na mojej diecie i pałaszują też (chyba nigdy wcześniej nie jedliśmy lodów w środku zimy!). 
Jutro ostatni dzień antybiotyku. Nareszcie koniec z ohydnym posmakiem w ustach!
W międzyczasie rodzice odebrali moją paczkę z Temu, pełną różnych przydatnych drobiazgów. Piękna dostała ode mnie okrągłą zabawkę intelektualną. Aby dostać się do smaczków, pies musi pokombinować - poprzesuwać zakrywające je "klapki". Piękna błyskawicznie załapała, o co w tym chodzi. Zabawa wyraźnie sprawia jej przyjemność, jak wszystkie z wykorzystaniem węchu. Najbardziej bawi mnie jej upewnianie się, czy aby na pewno niczego nie pominęła.

21.01
Hurra! Ostatnia dawka antybiotyku połknięta!

22.01
Szwy zdjęte. Poszło błyskawicznie, a lekarka nie miała żadnych zastrzeżeń do gojenia się rany. Od poniedziałku szczypie mnie od strony policzka dziąsło obok siódemki, jakbym miała tam aftę, więc przy okazji napomknęłam o tym. Lekarka powiedziała, że takie odczucia mogę mieć jeszcze przez jakiś czas, aż ta okolica całkiem się nie zagoi. Mam dalej dbać o higienę, odkażać i smarować Elugelem.
Dałam radę! 💪😀
Również od poniedziałku, co zaskakujące, czuję się przeziębiona i mam katar. Z nikim prócz rodziców nie widziałam się od zeszłej środy, siedziałam w domu, a oni też niewiele wychodzili i nie złapali żadnej infekcji. Ciekawe, jak złapałam ten katar. Może od częstego przykładania zimnych okładów na głowę? Na pewno spadła mi odporność przez stres przed zabiegiem i branie antybiotyku. 
Zaczęłam układać puzzle z ćmami, które dostałam od Szczura na urodziny. Najpierw, jak zwykle, podzieliłam je na grupy według kolorów i wzorów. Przypuszczam, że to mogą być najłatwiejsze puzzle w moim życiu, bo na widok wielu wzorów domyślam się od razu, do jakiej ćmy lub przynajmniej rodziny należą. Już sam podział puzzli był wyjątkowo przyjemny w porównaniu na przykład z obrazami Anne Stokes, które zwykle są utrzymane w mało zróżnicowanych barwach. Chyba będę układać bez obrazka, żeby podnieść sobie poziom trudności.




18.02
Ferie w tym roku zaczęły się z przytupem. W czwartek Szczur napisał mi, że wziął urlop na pierwszy tydzień moich ferii. W pierwszej chwili nie rozumiałam, o co mu chodzi, ponieważ zamiast "tydzień" napisał "weekend", a w weekendy przecież nie pracuje. Później bardzo się ucieszyłam. Cudnie jest mieć kilka dni urlopu w tym samym czasie.
W sobotę wybraliśmy się razem do escape roomu "Tajemnica bibliotekarza" w Gliwicach. Podoba mi się, że coraz więcej twórców pokoi decyduje się wprowadzić dłuższy czas niż standardowa godzina - w tym przypadku mieliśmy do dyspozycji siedemdziesiąt pięć minut, a wyszliśmy dziesięć minut wcześniej. W pokoju okazało się, że tytułowy bibliotekarz miał upodobanie do astronomii, co odzwierciedlały też zagadki. Z większością poradziliśmy sobie sami, ale pan z obsługi dwa razy podpowiedział nam przez krótkofalówkę, gdy zauważył zastój w naszym toku myślenia. Trochę zaskoczyło mnie, że ten pokój jest dość nisko oceniany na LockMe. Może i nie ma tam fajerwerków, jeśli chodzi o wystrój i budowanie klimatu, jednak wszystko jest spójne i działa jak należy.
Od niedzieli jesteśmy już we troje w Norce. Sporo śpimy, zwłaszcza Szczur, który miał ostatnio wymagający okres w pracy. Chodzimy na spacery z Piękną, zwykle na zmianę, ale dziś wieczorem byliśmy na wspólnym spacerze nad fosą. Próbuję wrócić do genealogii, choć na razie trudno mi się skupić przez dłuższy czas na jednej czynności. Mając większość dnia dla siebie, najchętniej robiłabym po kilka rzeczy naraz, by maksymalnie go wykorzystać. A ponieważ tak się da tylko czasami, to nie potrafię się zdecydować, czym zająć się w pierwszej kolejności.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak bardzo zimowy początek ferii. W Warszawie powitał nas śnieg. Chociaż jest go za mało na lepienie bałwanów, bez wątpienia zimę widać i czuć. Od soboty temperatura utrzymuje się poniżej zera, a nocami spada nawet do minus dziesięciu, dwunastu stopni. Zdecydowanie wolę takie mrozy podczas urlopu niż wtedy, gdy trzeba co rano sterczeć na przystankach... Fosę całkowicie pokrył lód. Kaczek ani śladu, widziałam za to grupkę nastolatków próbujących wyciąć przerębel. Dzisiaj wieczorem ludzie jeździli już po fosie na łyżwach.
W poniedziałek spotkałyśmy z Piękną w parku wiewiórkę. Nie wiem, kto bardziej się przestraszył, Piesa czy wiewiórka. Rudzielec przeszukiwał liście pod drzewami, ale na widok psa błyskawicznie zwiał na drzewo. Piesa była zszokowana, widząc, jak wysoko wspięło się zwierzątko. Nie umiała oderwać wzroku od wiewiórki, mimo że ta ostrzegawczo cmokała na nas z góry. Kiedy w końcu udało mi się odciągnąć Piękną, jeszcze przez dłuższy czas zatrzymywała się co kilka kroków i odwracała głowę. Jak zahipnotyzowana patrzyła w stronę drzewa, na którym została wiewiórka.






23.02
Zaczynam układać kolejne puzzle Anne Stokes, które dostałam od Szczura na urodziny. Tyle udało mi się dopasować wczoraj. Układanie puzzli z tej serii w czasie zimowego urlopu to już chyba nowa tradycja.
Uwielbiam ilustracje Anne Stokes, szczególnie te z magicznymi stworzeniami. Przed urodzinami podpowiadam Szczurowi, jakie zestawy najbardziej mi się podobają. Smoki nigdy mi się nie znudzą, ale za rok może dla odmiany zażyczę sobie wilków.




czwartek, 23 stycznia 2025

[172] Motyle 2023/24: Mała, mniejsza i najmniejsza


Kiedy opowiadam innym o motylach, przeważnie skupiam się na tych najbardziej niezwykłych. Pokazuję zdjęcia gąsienic, które zaskakują swoim wyglądem jak widłogonka albo rozmiarami jak barczatki. Jeśli chcę kogoś zadziwić na całego, chwalę się attacusami. Nie oznacza to jednak, że mniejsze, bardziej niepozorne gatunki mnie nie interesują. One też miewają ciekawe zwyczaje i zachowania. Gąsieniczy drobiazg trudniej zidentyfikować niż duże, charakterystyczne larwy, a co za tym idzie, można wyhodować sobie niespodziankę.


Pyszałek orion (przezimowany)

2023/06/12
W sobotę wydarzyło się coś pięknego. Z poczwarki, którą miałam od sierpnia zeszłego roku, wyszedł pyszałek orion! Mój pierwszy pyszałek. Dopiero za drugim razem udało mi się go wyhodować. Z pozostałych trzech poczwarek nic nie wyszło.
Z bliska pyszałek jest jeszcze ładniejszy niż na zdjęciach w sieci. Zieleń na jego skrzydełkach przypomina odcieniem liście pałki wodnej - taki przyjemny seledyn. Na nóżkach ma urocze, biało-czarne futerko. Warto było szukać gąsienic w lesie.
Wczoraj wypuściłam pyszałka na dębie. Nie spieszył się do odlotu.






Ptycholoma lecheana

2023/05/22
Wczoraj na krzewie naprzeciw "dzikich" jabłoni znalazłam maleńką poczwarkę. Wypatrzyłam ją, ponieważ liście na jednej z gałązek były mocno poobgryzane. Niestety nie wiem, jaki to krzew. Poczwarka porusza się, gdy jej lekko dotykam. Jestem bardzo ciekawa, kto siedzi w środku!




05/25
Stworzonko ze znalezionej poczwarki nie kazało mi długo na siebie czekać. Zdziwiłam się, bo już wczoraj w pojemniku siedziała ciemka! Okazało się, że to Ptycholoma lecheana, którą kiedyś zaobserwowałam w lesie. To była miła niespodzianka. Dzisiaj zwróciłam jej wolność.





Piętnówka smuklica i niezidentyfikowana ciemka

05/22
Mam dwa nieduże, zielone stworzonka, które trafiły do mnie zupełnie przypadkowo, bo w liściach dla brudnic. One też jedzą jabłoń, choć mniejsza na początku siedziała na klonie. Mniejsza porusza się w sposób typowy dla miernikowców. Jak na swoje niewielkie gabaryty, obie wygryzają w liściach całkiem sporo dziur!





05/30
Większa zielona gąsienica w niedzielę przeszła wylinkę i jest teraz jeszcze bardziej okazała. Dzięki wzorkom na jej ciele ustaliłam, że to prawdopodobnie piętnówka smuklica.




06/08
Smuklica zaczęła podejrzanie się zachowywać na początku tygodnia. We wtorek zauważyłam, że jest dziwnie niemrawa i wydaje się mniejsza. Przełożyłam ją do pojemnika z ziemią i ona również w nocy zakopała się. Bardzo się cieszyłam. Nie wiem jednak, czy nie cieszyłam się za wcześnie, bo dzisiaj gąsienica wyszła z powrotem. Mam nadzieję, że jest zdrowa i że jednak uda się jej przepoczwarczyć... Na wszelki wypadek włożyłam jej dwa liście, gdyby chciała jeszcze coś zjeść.
Mniejsza zielona gąsieniczka z jabłoni nadal je. 

06/11
Mała gąsieniczka z jabłoni zrobiła delikatny kokon przytwierdzony do papieru na dnie pojemnika. 




06/12
Niesforna piętnówka jednak przepoczwarczyła się! Jakoś tak dziwnie, bo zrobiła to na powierzchni ziemi zamiast się w niej zakopać.




06/30
Z delikatnego kokonu wyszła maleńka ciemka. Nie mam pojęcia, jaki to gatunek. Ze względu na rozmiary trudno mi nawet było zrobić jej wyraźne zdjęcie!




Piętnówka smuklica nigdy nie wyszła z poczwarki.



Zimiczka bukówka
 
2023/05/20
Dzisiaj w Starym Lesie znalazłam gąsienicę zimiczki bukówki. Larwa jest już dość wyrośnięta, a na jej trop naprowadziła mnie poobgryzana roślina. Dałam bukówce liście klonu i dębu. Podobno do trzech razy sztuka, więc może tym razem uda się ją wyhodować? 
 
05/30
Zimiczka dostaje jabłoń i bez, z czego bez wydaje się jej bardziej smakować. Repertuar roślin, które je, jest na szczęście całkiem spory. Do tej pory karmiłam te gąsienice czeremchą, klonem i dębem szypułkowym.  




06/04
Dzisiaj zauważyłam, że zimiczka niewiele zjadła i weszła pod papierowy ręcznik. Przełożyłam ją do pojemnika z ziemią. 
 
06/05
Rano w pojemniku nie było już po zimiczce ani śladu. Zakopała się.

08/07
Dzisiaj ze zdziwieniem odkryłam, że z ziemi wyszła dorosła zimiczka bukówka. To moja pierwsza wyhodowana ćma tego gatunku - próbowałam już wcześniej, ale dopiero tego lata wszystko poszło dobrze. Wypuściłam ją w Karwieńskich Błotach, bo tu akurat jestem na wakacjach.





Zielonka ukośnica

2023/08/18
Zielona gąsienica z dębu jest u mnie cały czas i na razie nie spieszy jej się do przepoczwarczenia. Zarówno nad morzem, jak i w Warszawie ani razu nie sprawiła mi kłopotu. Je niewiele, ale regularnie.

08/19
W tym tygodniu trochę bawię się w identyfikowanie zaobserwowanych ciem na podstawie zdjęć. Przy okazji poszukałam na Lepidoptera.eu również gąsienicy z dębu, która jest u mnie od 30 lipca. Jestem pewna, że to zielonka ukośnica (Pseudoips prasinana). Wszystkie szczegóły się zgadzają. Kolejna nietuzinkowa ćma - zielona w białe pasy. I nawet futerko ma zielone! Gdyby udało się ją wyhodować, byłoby super!




08/31
Przykra wiadomość: nie wyhoduję zielonki ukośnicy, a przynajmniej nie tym razem. 
W zeszły piątek dostrzegłam, że z gąsienicą dzieje się coś niedobrego. Wyglądało to tak, jakby jeden z segmentów jej ciała został uszkodzony i wydostała się z niego pojedyncza kropla. Gąsienice jednak rzadko ulegają urazom same z siebie, a co dopiero w takich warunkach. Podejrzewałam więc, że to raczej pasożyt próbuje opuścić swoje dotychczasowe lokum...
I rzeczywiście. Następnego dnia w pojemniku leżała maleńka (tylko kilka milimetrów długości) poczwarka pasożyta.






Niezidentyfikowana ciemka

2024/04/10
Mam pierwszą w tym sezonie "znaleźną" gąsienicę. Jest malutka, zielona i porusza się trochę jak miernikowce. Wypatrzyłam ją wczoraj na jabłoni dzięki dziurkom w liściach i kupkom.




04/15
Znalazłam na jabłoni, z której czasami zrywam liście, jeszcze jedną zieloną gąsienicę. Wygląda prawie identycznie jak poprzednia, tylko jest trochę mniejsza. Ona też zwija liście w śmieszne tutki i skleja je oprzędem, więc zakładam, że to ten sam gatunek. Będą w jednym pojemniku.

04/28
Mam już pierwsze tegoroczne poczwarki. W czwartek małe, zielone gąsienice z jabłoni zaczęły się przepoczwarczać. Jedną z nich przyłapałam w trakcie, ponieważ nie była niczym przykryta. Drugiej już nie zobaczyłam, bo ukryła się w kokonie pod liściem. 

04/30
Tuż przed moim wyjazdem do Nory mała gąsienica z jabłoni błyskawicznie przepoczwarczyła się w zwiniętym liściu.

05/13
Dwa dni temu, w sobotę, wypuściłam pierwszą ćmę wyhodowaną w tym roku. Było to małe stworzonko znalezione na jabłoni. Teraz powinno być łatwiej je zidentyfikować. Ciemka, w którą się zmieniło, jest maleńka, niewiele większa od mola. 






Zwójka (różóweczka?)

2023/06/08
Dzisiaj w lesie znalazłam na pokrzywie ciemną, smukłą gąsienicę, która pod wpływem dotyku zachowuje się jak węgorz. Nie wiem, jaki to gatunek.




06/12
Stworzonko z pokrzywy zrobiło kokon z liścia. Nawet nie zdążyłam drugi raz go nakarmić.




06/20
Wyhodowałam dwie ćmy z gatunków, których nie znam. To ekscytujące! 🙂(...) Dzisiaj z poczwarki wyszło stworzonko znalezione na pokrzywie w Starym Lesie. Również jest nieduże, ale udało mi się je sfotografować. 
Gdy tylko uda mi się znaleźć trochę więcej czasu i energii, spróbuję je zidentyfikować. 

06/21
Wypuściłam stworzonko z pokrzywy. Przed odlotem zrobiłam ciemce jeszcze kilka zdjęć, chętnie pozowała w słońcu. Dzisiaj rano przysiadłam nad identyfikacją i stwierdziłam, że jest to jakiś gatunek zwójki. Prawdopodobnie zwójka różóweczka. Było mi stosunkowo łatwo odgadnąć rodzinę, bo ćma miała wyraźne cechy wspólne z Ptycholoma lecheana. Jej wzory na skrzydłach wyglądają różnie w zależności od oświetlenia, ale w słońcu wydaje się mieć na nich srebrny, błyszczący pyłek. Trochę jak brokat, a trochę jak gwiezdny pył.






Stworzonko z brzozy (zwójka?)

05/13
Od zeszłego tygodnia mam jeszcze jedno nieduże stworzonko, tym razem z brzozy. Robi tutki z liści (patrz: zdjęcie) i w nich siedzi. Pod wpływem dotyku porusza się jak węgorz.





05/15
Gąsienica przepoczwarczyła się. 

05/25
Małe stworzonko z brzozy wyszło z kokonu i jest teraz równie małą, wzorzystą ciemką. Powinno się udać ją zidentyfikować.
Wieczorem zabrałam panią widłogonkę i maleństwo na łąki, żeby je wypuścić. Maleństwo odleciało szybko (...).






Piętnówka rdestówka
Ta gąsienica jest całkiem okazała i bynajmniej do maluchów nie należy, ale nie pasowała mi też do innych planowanych postów, więc postanowiłam umieścić ją tutaj. 

2024/08/19
Z wakacji przywiozłam jedną nową gąsienicę - piętnówkę rdestówkę. Larwy tego gatunku nie są wybredne. Moja chętnie żywiła się brzozą, z której znalezieniem zwykle nie ma problemu. Pod koniec wyjazdu gąsienica przestała jeść i zmieniła kolor. Spodziewałam się przepoczwarczenia, ponieważ była już duża. Stało się jednak inaczej i wylazło z niej pięć larw muchy.