czwartek, 23 stycznia 2025

[172] Motyle 2023/24: Mała, mniejsza i najmniejsza


Kiedy opowiadam innym o motylach, przeważnie skupiam się na tych najbardziej niezwykłych. Pokazuję zdjęcia gąsienic, które zaskakują swoim wyglądem jak widłogonka albo rozmiarami jak barczatki. Jeśli chcę kogoś zadziwić na całego, chwalę się attacusami. Nie oznacza to jednak, że mniejsze, bardziej niepozorne gatunki mnie nie interesują. One też miewają ciekawe zwyczaje i zachowania. Gąsieniczy drobiazg trudniej zidentyfikować niż duże, charakterystyczne larwy, a co za tym idzie, można wyhodować sobie niespodziankę.


Pyszałek orion (przezimowany)

2023/06/12
W sobotę wydarzyło się coś pięknego. Z poczwarki, którą miałam od sierpnia zeszłego roku, wyszedł pyszałek orion! Mój pierwszy pyszałek. Dopiero za drugim razem udało mi się go wyhodować. Z pozostałych trzech poczwarek nic nie wyszło.
Z bliska pyszałek jest jeszcze ładniejszy niż na zdjęciach w sieci. Zieleń na jego skrzydełkach przypomina odcieniem liście pałki wodnej - taki przyjemny seledyn. Na nóżkach ma urocze, biało-czarne futerko. Warto było szukać gąsienic w lesie.
Wczoraj wypuściłam pyszałka na dębie. Nie spieszył się do odlotu.






Ptycholoma lecheana

2023/05/22
Wczoraj na krzewie naprzeciw "dzikich" jabłoni znalazłam maleńką poczwarkę. Wypatrzyłam ją, ponieważ liście na jednej z gałązek były mocno poobgryzane. Niestety nie wiem, jaki to krzew. Poczwarka porusza się, gdy jej lekko dotykam. Jestem bardzo ciekawa, kto siedzi w środku!




05/25
Stworzonko ze znalezionej poczwarki nie kazało mi długo na siebie czekać. Zdziwiłam się, bo już wczoraj w pojemniku siedziała ciemka! Okazało się, że to Ptycholoma lecheana, którą kiedyś zaobserwowałam w lesie. To była miła niespodzianka. Dzisiaj zwróciłam jej wolność.





Piętnówka smuklica i niezidentyfikowana ciemka

05/22
Mam dwa nieduże, zielone stworzonka, które trafiły do mnie zupełnie przypadkowo, bo w liściach dla brudnic. One też jedzą jabłoń, choć mniejsza na początku siedziała na klonie. Mniejsza porusza się w sposób typowy dla miernikowców. Jak na swoje niewielkie gabaryty, obie wygryzają w liściach całkiem sporo dziur!





05/30
Większa zielona gąsienica w niedzielę przeszła wylinkę i jest teraz jeszcze bardziej okazała. Dzięki wzorkom na jej ciele ustaliłam, że to prawdopodobnie piętnówka smuklica.




06/08
Smuklica zaczęła podejrzanie się zachowywać na początku tygodnia. We wtorek zauważyłam, że jest dziwnie niemrawa i wydaje się mniejsza. Przełożyłam ją do pojemnika z ziemią i ona również w nocy zakopała się. Bardzo się cieszyłam. Nie wiem jednak, czy nie cieszyłam się za wcześnie, bo dzisiaj gąsienica wyszła z powrotem. Mam nadzieję, że jest zdrowa i że jednak uda się jej przepoczwarczyć... Na wszelki wypadek włożyłam jej dwa liście, gdyby chciała jeszcze coś zjeść.
Mniejsza zielona gąsieniczka z jabłoni nadal je. 

06/11
Mała gąsieniczka z jabłoni zrobiła delikatny kokon przytwierdzony do papieru na dnie pojemnika. 




06/12
Niesforna piętnówka jednak przepoczwarczyła się! Jakoś tak dziwnie, bo zrobiła to na powierzchni ziemi zamiast się w niej zakopać.




06/30
Z delikatnego kokonu wyszła maleńka ciemka. Nie mam pojęcia, jaki to gatunek. Ze względu na rozmiary trudno mi nawet było zrobić jej wyraźne zdjęcie!




Piętnówka smuklica nigdy nie wyszła z poczwarki.



Zimiczka bukówka
 
2023/05/20
Dzisiaj w Starym Lesie znalazłam gąsienicę zimiczki bukówki. Larwa jest już dość wyrośnięta, a na jej trop naprowadziła mnie poobgryzana roślina. Dałam bukówce liście klonu i dębu. Podobno do trzech razy sztuka, więc może tym razem uda się ją wyhodować? 
 
05/30
Zimiczka dostaje jabłoń i bez, z czego bez wydaje się jej bardziej smakować. Repertuar roślin, które je, jest na szczęście całkiem spory. Do tej pory karmiłam te gąsienice czeremchą, klonem i dębem szypułkowym.  




06/04
Dzisiaj zauważyłam, że zimiczka niewiele zjadła i weszła pod papierowy ręcznik. Przełożyłam ją do pojemnika z ziemią. 
 
06/05
Rano w pojemniku nie było już po zimiczce ani śladu. Zakopała się.

08/07
Dzisiaj ze zdziwieniem odkryłam, że z ziemi wyszła dorosła zimiczka bukówka. To moja pierwsza wyhodowana ćma tego gatunku - próbowałam już wcześniej, ale dopiero tego lata wszystko poszło dobrze. Wypuściłam ją w Karwieńskich Błotach, bo tu akurat jestem na wakacjach.





Zielonka ukośnica

2023/08/18
Zielona gąsienica z dębu jest u mnie cały czas i na razie nie spieszy jej się do przepoczwarczenia. Zarówno nad morzem, jak i w Warszawie ani razu nie sprawiła mi kłopotu. Je niewiele, ale regularnie.

08/19
W tym tygodniu trochę bawię się w identyfikowanie zaobserwowanych ciem na podstawie zdjęć. Przy okazji poszukałam na Lepidoptera.eu również gąsienicy z dębu, która jest u mnie od 30 lipca. Jestem pewna, że to zielonka ukośnica (Pseudoips prasinana). Wszystkie szczegóły się zgadzają. Kolejna nietuzinkowa ćma - zielona w białe pasy. I nawet futerko ma zielone! Gdyby udało się ją wyhodować, byłoby super!




08/31
Przykra wiadomość: nie wyhoduję zielonki ukośnicy, a przynajmniej nie tym razem. 
W zeszły piątek dostrzegłam, że z gąsienicą dzieje się coś niedobrego. Wyglądało to tak, jakby jeden z segmentów jej ciała został uszkodzony i wydostała się z niego pojedyncza kropla. Gąsienice jednak rzadko ulegają urazom same z siebie, a co dopiero w takich warunkach. Podejrzewałam więc, że to raczej pasożyt próbuje opuścić swoje dotychczasowe lokum...
I rzeczywiście. Następnego dnia w pojemniku leżała maleńka (tylko kilka milimetrów długości) poczwarka pasożyta.






Niezidentyfikowana ciemka

2024/04/10
Mam pierwszą w tym sezonie "znaleźną" gąsienicę. Jest malutka, zielona i porusza się trochę jak miernikowce. Wypatrzyłam ją wczoraj na jabłoni dzięki dziurkom w liściach i kupkom.




04/15
Znalazłam na jabłoni, z której czasami zrywam liście, jeszcze jedną zieloną gąsienicę. Wygląda prawie identycznie jak poprzednia, tylko jest trochę mniejsza. Ona też zwija liście w śmieszne tutki i skleja je oprzędem, więc zakładam, że to ten sam gatunek. Będą w jednym pojemniku.

04/28
Mam już pierwsze tegoroczne poczwarki. W czwartek małe, zielone gąsienice z jabłoni zaczęły się przepoczwarczać. Jedną z nich przyłapałam w trakcie, ponieważ nie była niczym przykryta. Drugiej już nie zobaczyłam, bo ukryła się w kokonie pod liściem. 

04/30
Tuż przed moim wyjazdem do Nory mała gąsienica z jabłoni błyskawicznie przepoczwarczyła się w zwiniętym liściu.

05/13
Dwa dni temu, w sobotę, wypuściłam pierwszą ćmę wyhodowaną w tym roku. Było to małe stworzonko znalezione na jabłoni. Teraz powinno być łatwiej je zidentyfikować. Ciemka, w którą się zmieniło, jest maleńka, niewiele większa od mola. 






Zwójka (różóweczka?)

2023/06/08
Dzisiaj w lesie znalazłam na pokrzywie ciemną, smukłą gąsienicę, która pod wpływem dotyku zachowuje się jak węgorz. Nie wiem, jaki to gatunek.




06/12
Stworzonko z pokrzywy zrobiło kokon z liścia. Nawet nie zdążyłam drugi raz go nakarmić.




06/20
Wyhodowałam dwie ćmy z gatunków, których nie znam. To ekscytujące! 🙂(...) Dzisiaj z poczwarki wyszło stworzonko znalezione na pokrzywie w Starym Lesie. Również jest nieduże, ale udało mi się je sfotografować. 
Gdy tylko uda mi się znaleźć trochę więcej czasu i energii, spróbuję je zidentyfikować. 

06/21
Wypuściłam stworzonko z pokrzywy. Przed odlotem zrobiłam ciemce jeszcze kilka zdjęć, chętnie pozowała w słońcu. Dzisiaj rano przysiadłam nad identyfikacją i stwierdziłam, że jest to jakiś gatunek zwójki. Prawdopodobnie zwójka różóweczka. Było mi stosunkowo łatwo odgadnąć rodzinę, bo ćma miała wyraźne cechy wspólne z Ptycholoma lecheana. Jej wzory na skrzydłach wyglądają różnie w zależności od oświetlenia, ale w słońcu wydaje się mieć na nich srebrny, błyszczący pyłek. Trochę jak brokat, a trochę jak gwiezdny pył.






Stworzonko z brzozy (zwójka?)

05/13
Od zeszłego tygodnia mam jeszcze jedno nieduże stworzonko, tym razem z brzozy. Robi tutki z liści (patrz: zdjęcie) i w nich siedzi. Pod wpływem dotyku porusza się jak węgorz.





05/15
Gąsienica przepoczwarczyła się. 

05/25
Małe stworzonko z brzozy wyszło z kokonu i jest teraz równie małą, wzorzystą ciemką. Powinno się udać ją zidentyfikować.
Wieczorem zabrałam panią widłogonkę i maleństwo na łąki, żeby je wypuścić. Maleństwo odleciało szybko (...).






Piętnówka rdestówka
Ta gąsienica jest całkiem okazała i bynajmniej do maluchów nie należy, ale nie pasowała mi też do innych planowanych postów, więc postanowiłam umieścić ją tutaj. 

2024/08/19
Z wakacji przywiozłam jedną nową gąsienicę - piętnówkę rdestówkę. Larwy tego gatunku nie są wybredne. Moja chętnie żywiła się brzozą, z której znalezieniem zwykle nie ma problemu. Pod koniec wyjazdu gąsienica przestała jeść i zmieniła kolor. Spodziewałam się przepoczwarczenia, ponieważ była już duża. Stało się jednak inaczej i wylazło z niej pięć larw muchy. 





poniedziałek, 20 stycznia 2025

[171] Podsumowanie lata

 
W zeszłym roku napisałam je rekordowo wcześnie, a w tym niewiele brakowało, żebym skończyła je rekordowo późno... ale najważniejsze, że wreszcie jest. Czas na podsumowanie lata.




1. Ubiegłego lata pojechałam ze Szczurem i z Piękną na urlop w dwa skrajnie różne regiony: nad Bałtyk i w Góry Połabskie. Około miesiąca wakacji spędziłam w Norze, a nieco ponad dwa tygodnie u siebie na wsi, starając się załatwić w tym czasie różne zaległe sprawy. 

2. Tata po wiosennej serii naświetlań miał naprawdę dobre lato. Bez wizyt na izbie przyjęć, bez nieplanowanych pobytów w szpitalu. Jakby tego było mało, sensory do pomiaru glukozy znacznie poprawiły jakość życia taty i codzienne funkcjonowanie naszej rodziny. Skończyły się nocne pobudki co dwie godziny. Mama może spać spokojnie. Łatwiej zapobiegać dużym spadkom cukru, a kontrola poziomu glukozy nie wymaga ciągłego kłucia palców. 

3. Byłam w trzech parkach narodowych: Słowińskim, Kampinoskim i Saskiej Szwajcarii. 

4. Zwiedziłam tylko jeden zamek, za to jaki! Twierdzy Königstein poświęciłam sporo miejsca w poprzednim poście

5. Jak zwykle dużo spacerowałam z Piękną - na wyjazdach i nie tylko. Kiedy mieszkałyśmy w Norze, łaziłyśmy głównie po rozległym parku, ale zabierałam ją też w inne miejsca. W domu chodziłyśmy różnymi trasami po mojej miejscowości albo zapuszczałyśmy się na pola. Czasem dołączał do nas Szczur, zabierając nas samochodem na przykład do Najbliższego Lasu czy Lasu Bemowskiego.

6. (Tu będzie punkt o motylach.)

7. Pierwszy raz udało mi się pozyskać jaja od ćmy, która sama, bez żadnej przynęty, wleciała mi do pokoju. W dodatku od ćmy zdecydowanie nieprzeciętnej, barczatki napójki. Z jaj wylęgły się gąsienice, które mogłam obserwować przez resztę lata i większą część jesieni, a obecnie zimują w szopie. 




8. Idąc w środku nocy wynieść śmieci, spotkałam obok śmietnika modliszkę. Siedziała sobie przyczajona na ścianie jak gdyby nigdy nic. A właściwie siedział, bo prawdopodobnie był to samiec. 

9. Lato obfitowało w spotkania z jeżami. Zaczęło się od ogromnego osobnika w ogrodzie, a później Piękna regularnie wpadała na ich trop na szczurzym osiedlu i w parku. Pewnego wieczoru, gdy ja i Szczur oglądaliśmy na dworze "Mroczne Materie", jeż podszedł bardzo blisko nas. Innego cudem udało się uratować przed śmiercią pod kołami samochodu. 

10. Zaobserwowałam też inne dzikie zwierzęta:
- trzy dziki, w tym jednego tuż obok wejścia na osiedle,
- dwa lisy - jednego na osiedlu, drugiego w drodze do Lasu Bemowskiego,
- jelenia,
- okazałą ropuchę za domkiem w Błotach i maleńkie ropuszki,
- pasikoniki,
- kunę majstrującą w środku nocy przy samochodzie Szczura,
- mysz na werandzie naszej niemieckiej "kwatery",
a w Czołpinie zobaczyłam wolierę z bielikami, jednak po tylu latach w niewoli trudno uznać je za dzikie zwierzęta. 




11. W lipcu zrobiłam dalsze postępy w tworzeniu drzewa genealogicznego. Zaskoczyło mnie odkrycie, iż moja praprababcia miała nieślubne dziecko, syna urodzonego pół roku przed ślubem z prapradziadkiem. Początek XX wieku, mała miejscowość na Śląsku... musiało być jej ciężko, kiedy wszyscy dookoła się dowiedzieli. Nigdy o tym nie słyszałam, mój tata też nie. Może dlatego, że dziecko przeżyło tylko kilka miesięcy?

12. Pożyczyłam od dalszej krewnej (zwracam się do niej "ciociu", ale w rzeczywistości to kuzynka mojego ojca) album ze starymi rodzinnymi zdjęciami. Zeskanowałam interesujące mnie fotografie, a część wykorzystałam w drzewie genealogicznym. Najbardziej ucieszyło mnie portretowe zdjęcie prapradziadka - wcześniej widziałam go tylko na średniej jakości grupowej fotografii.

13. Kilka razy odwiedziłam ze Szczurem jego rodziców. 

14. Tradycyjnie zorganizowaliśmy urodzinową domówkę w Norze. Przyjechali: Alex, Marcin, Asia, Tomasz, Maciej, Łukasz i Emmeline. Z Emmeline widzieliśmy się w "realu" dopiero pierwszy raz i mam nadzieję, że nie ostatni. 

15. Spotkałam się z Olą po dwuletniej przerwie. Poszłyśmy razem na wystawę immersyjną o Fridzie Kahlo i na spacer po parku, a później spędziłyśmy wieczór w Norze. 

16. Na wystawie o Fridzie pierwszy raz wzięłam udział w seansie VR. 

17. Spotkałam się z koleżanką z pracy na kawę, którą obiecywałyśmy sobie co najmniej od roku. 

18. Wspólnie ze Szczurem i Marcinem spróbowaliśmy swoich sił w escape roomie "Ale sztuka!" w Chorzowie. Co ciekawe, pokój powstał we współpracy z Teatrem Rozrywki. Niektóre elementy jego wystroju należały kiedyś do wyposażenia prawdziwego teatru, ale nie będę zdradzać szczegółów, żeby nie zepsuć komuś zabawy.

19. Przez dwie noce słyszałam nawoływania młodych uszatek wokół domu. 

20. Szczur kilka razy wykazał się wobec mnie anielską cierpliwością. Zwłaszcza gdy w środku nocy pomagał mi polować na gigantyczną muchę latającą po korytarzu. I gdy innej nocy jeździliśmy po Warszawie, szukając skrzynki pocztowej. 

21. Lista warszawskich muzeów, które odwiedziłam, wydłużyła się o kolejne dwa: Muzeum Etnograficzne i Cosmos Muzeum. Chociaż każdego lata staram się zobaczyć w Warszawie coś nowego, zawsze jest gdzie się wybrać. 

22. W drodze nad morze natknęliśmy się na ogromne pole słoneczników. Rzadko zatrzymujemy się w podróży w innych celach niż zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, ale tym razem musiałam zrobić parę zdjęć. Widok był cudowny!




23. Wchodziłam w morskie fale odważniej niż kiedykolwiek. Kto wie, może jak tak dalej pójdzie, kiedyś wykąpię się w morzu? Na razie mam opory, ponieważ jestem ciepłolubna i woda w Bałtyku jest dla mnie za zimna.

24. Znowu odwiedziłam Gdynię. Tym razem Szczur i ja pojechaliśmy do Redłowa, żeby zobaczyć 11. Baterię Artylerii Stałej. Działa znajdują się na terenie rezerwatu Kępa Redłowska, więc przy okazji pooglądałam sobie klifowe wybrzeże i zaobserwowałam kilka ciekawych owadów. 

25. Wybrałam się ze Szczurem i z Piesą do osady słowiańskiej w Sławutowie. Spodziewałam się, że zastaniemy tam typową statyczną rekonstrukcję, tymczasem po osadzie oprowadzili nas przewodnicy wcielający się w różne role i sypiący ciekawostkami jak z rękawa. Oboje byliśmy akurat świeżo po lekturze "Cywilizacji Słowian", więc mieliśmy sporo pytań, a pracownicy osady wykazali się szczegółową wiedzą. Opowieści przewodników tak nas wciągnęły, że mimo upału spędziliśmy w Sławutowie parę godzin.

26. Zobaczyłam na własne oczy zatopiony las w pobliżu Czołpina. Aby tam dotrzeć, musieliśmy ze Szczurem przejść około cztery kilometry plażą, z powrotem - drugie tyle. Odcinek o takiej długości szybko się pokonuje w zacienionym lesie, lecz w Słowińskim Parku Narodowym zmęczenie dopadło mnie błyskawicznie. Słońce prażyło, buty zapadały się w sypkim piasku, do tego ciągle trzeba było kogoś wymijać. Mimo początkowych oporów, drogę powrotną pokonałam już boso brzegiem morza, tak jak Szczur. I tu dochodzimy do kolejnego punktu...

27. Tylko jednego dnia przeszłam cztery kilometry na bosaka. To prawdopodobnie więcej niż przedtem łącznie w ciągu całego życia! 

28. Byłam w niedużym, ale urokliwym skansenie w Nadolu nad Jeziorem Żarnowieckim. Kiedy w Żarnowcu miała powstać elektrownia, postanowiono objąć ochroną zabytkową kaszubską zagrodę z dziewiętnastego wieku. Należała ona do rodziny gburów, czyli zamożnych kaszubskich gospodarzy, a znajdowała się dokładnie tam, gdzie stoi do dziś. Później do skansenu przeniesiono także zagrodę rybacką. 




29. Szukając muszelek, znalazłam nad brzegiem morza gigantycznego małża. Nigdy wcześniej nie widziałam nad Bałtykiem tak okazałej muszli, w dodatku z żywym stworzonkiem w środku. Przyznam bez bicia, że jakaś część mnie bardzo zapragnęła zabrać muszlę. Przez dłuższą chwilę musiałam powalczyć ze sobą, jednak ostatecznie zwróciłam małża morzu. Specjalnie weszłam z nim trochę dalej do wody i dopiero tam wypuściłam, żeby już nikogo nie kusił.




30. Najdziwniejsze wspomnienie z wakacji: niechcący ugotowałam ćmę. Było mi jej strasznie żal, ale kto jej, u licha, kazał pakować się do garnka z wrzątkiem?

31. Pojechałam do Niemiec po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat. Od czasów liceum nie mam na co dzień żadnej styczności z niemieckim, a jego gramatyka mnie przerasta. Mimo to umiałam dogadać się w sklepach i rozumiałam większość napisów, podobnie jak w Austrii.

32. Wypatrywałam Perseidów z podwórka naszej "kwatery" w Górach Połabskich, leżąc na materacu do ćwiczeń. Trochę się ze Szczurem nakombinowaliśmy, by zasłonić lampy w ogrodzie, ale widok rozgwieżdżonego nieba był oszałamiający. W bezchmurne dni widać stamtąd znacznie więcej gwiazd niż na Śląsku, gdzie niebo jest zanieczyszczone światłem.

33. Spełniłam swoje marzenie o zwiedzeniu Bastei, aczkolwiek do pełni szczęścia zabrakło mi wstępu do ruin zamku Neurathen. Następna okazja raczej nieprędko się zdarzy, bo Szczur i Piesa byli tam bardzo przebodźcowani.

34. W Szwajcarii Saksońskiej wędrowałam kilkoma urokliwymi szlakami, na których zaskakująco często pojawiają się wzmianki o diabłach. Na szczęście na żadnego czorta się nie napatoczyłam. Zobaczyłam za to imponujące formacje skalne, małą elektrownię wodną w Lohmen i liczne domy z muru pruskiego (uwielbiam!).




35. Wróciłam z wakacji bardziej opalona niż zwykle. Nie lubię leżeć plackiem na słońcu, ale ostatniego dnia naszego pobytu nad morzem trafiła nam się piękna pogoda i spędziliśmy na plaży więcej czasu. (Żeby nie było, pamiętałam o kremie z filtrem.)

36. Regularnie ćwiczyłam i jestem z tego dumna.

37. Wypróbowałam dwie nowe planszówki: "Na skrzydłach smoków" i "Escape Room: Misja w Tokio". W tę pierwszą ograłam Szczura i Paulinę, natomiast drugiej nie zdołaliśmy ze Szczurem przejść.

38. Zaobserwowałam kilka grzybów wartych odnotowania. Dzięki GreenU i aplikacji Seek dowiedziałam się, że w rezerwacie Kępy Redłowskiej sfotografowałam pięknoróg największy (to ten pomarańczowy) i czernidłaka gromadnego. Z kolei niedaleko Nory pod koniec wakacji wyrósł najładniejszy żółciak, jakiego w życiu widziałam. 





39. Minęło piętnaście lat, odkąd dołączyłam do postcrosserów. Jak co roku dostałam maila z gratulacjami. Z oficjalnej strony postcrossingu korzystam już tylko sporadycznie, bo od kilku lat wolę wymieniać się z innymi kolekcjonerami prywatnie. Nie chcę jednak likwidować konta i raz na jakiś czas zdarza mi się wylosować pocztówkę do wysłania.
 
40. Wygrałam pocztówkę z Kuby. Niestety, do dzisiaj nie doszła.

41. Szczur i ja poradziliśmy sobie z kilkoma dniami przerw w dostawie wody do Nory. Pamiętam, jak pierwszy raz przeczytałam informację na klatce schodowej i nogi się pode mną ugięły. Była tam mowa o ponad dwóch tygodniach bez wody. Oczywiście na początku zrozumiałam to dosłownie. Kiedy coś nagle rozbija moją rutynę, w pierwszej chwili zawsze widzę najczarniejsze scenariusze. Później jak zwykle okazało się, iż nie taki diabeł straszny. Wodę wyłączano tylko w dni robocze między dziewiątą a piętnastą. Czasem nie mieliśmy jej dzień po dniu, ale zdarzało się i tak, że przez kilka dni nic się nie działo. Wystarczyło zawsze mieć zapas mineralnej do picia, a przed snem przygotować kranówkę do używania następnego dnia w kuchni.

42. Korzystając z promocji, zainstalowałam apkę Empik Go i... wsiąkłam. Początkowo zamierzałam używać jej tylko przez trzy miesiące, dopóki będę miała darmowy dostęp. Aplikacja okazała się jednak być strzałem w dziesiątkę. Dzięki niej przesłuchałam już kilkanaście audiobooków i słucham nadal. Na migrenowe dni jak znalazł.

43. Przeczytałam dziesięć książek. Z literatury faktu najlepsze były "Służące do wszystkiego" Joanny Kuciel-Frydryszak, a z powieści - "Wyznania" Kanae Minato. 




44. Skończyłam oglądać "Mroczne Materie". Jakoś długo nie umiałam się zabrać za trzeci sezon, a jak już usiedliśmy do tego ze Szczurem, poszło ekspresowo.

45. Oswoiłam się z nowym komputerem.

46. Szczur pomógł mi wykąpać Piękną.

47. Zrobiłam porządki w kilku miejscach w domu rodzinnym i w Norze, które tego wymagały. Przede wszystkim walczyłam z molami spożywczymi w Norze. Główną siedzibę urządziły sobie w barku, w różnych przekąskach i słodyczach. Wyrzuciłam wszystkie stare lub podejrzane produkty, wysprzątałam większość szafek w kuchni i prawie cały kredens. Mam doświadczenie w tępieniu omacnic, więc wiem, gdzie i jak ich szukać, ale na jednej akcji zapewne się nie skończy. 

48. Kupiłam sobie nowe adidasy i (nareszcie!) wygodną bieliznę. Wszystkie części garderoby noszone od pasa w dół jest mi ciężko tak dopasować, by nigdzie nie uwierały, nie uciskały i jednocześnie ze mnie nie spadały. Każdy taki zakup jest na wagę złota.

49. Odbyłam wizyty u trzech lekarzy. A jeśli liczyć również weterynarzy, to u pięciu.

50. Cieszyłam się z drobnych letnich przyjemności: jedzenia lodów i sezonowych owoców, leżenia w hamaku, czytania książki na leżaku w ogrodzie... 




sobota, 28 grudnia 2024

[170] W Szwajcarii Saksońskiej (cz. II)


Dzień czwarty
 
W Szwajcarii Saksońskiej roi się od zamków i pałaców z różnych epok. Gdyby nie dopisywała nam pogoda, pewnie skupiłabym się na poszukiwaniu właśnie takich miejsc, gdzie w razie potrzeby można schronić się pod dachem. Mamy jednak dobre warunki do spędzania czasu pod gołym niebem, więc postanowiliśmy wybrać tylko jeden zamek, za to wyróżniający się na tle innych. Padło na twierdzę Königstein, która zajmuje wysoką pozycję we wszystkich zestawieniach najciekawszych atrakcji Gór Połabskich.

Bardzo mile zaskoczyła mnie informacja, że twierdzę można zwiedzać z psem. Rzecz jasna, zwierzaki muszą być na smyczy i nie mają wstępu na wystawy, ale reszta zamku stoi przed nimi otworem. Dzięki temu nie musieliśmy zostawiać Pięknej samej na większość dnia. Zabraliśmy dla niej smaczki, wodę w butelce i miskę, z której najchętniej pije w podróży. Z kwestią wystaw też sobie poradziliśmy, wybierając kilka i zwiedzając je na przemian, tak jak to robiliśmy z latarniami morskimi.

Königstein to bez wątpienia jeden z najbardziej niezwykłych zamków, jakie do tej pory odwiedziłam. W ciągu kilkuset lat swojej historii pełnił różne role, między innymi klasztoru, więzienia dla więźniów politycznych, kryjówki rodziny królewskiej czy ośrodka wychowawczego. Jest on dosłownie wbudowany w skały, a w niektórych miejscach jego mury sprawiają wrażenie, jakby wręcz się w te skały wtopiły. Nigdy nie został zdobyty i nie trzeba wiele czasu, by przekonać się, dlaczego. Jedynego wejścia do twierdzy strzegą cztery bramy, trzy fosy, trzy mosty zwodzone i niezliczona ilość innych urządzeń obronnych. Największe wrażenie zrobiła na mnie droga pod domem bramnym (Torhaus), nazywana "ciemną rampą". Nie dość, że stroma i wyłożona śliskimi kamieniami, co samo w sobie musiało być przeszkodą dla najeźdźców, to jeszcze naszpikowana pułapkami. A wśród tych atrakcji: brona, zrzutnie kamieni, machikuły, otwory w stropie do wylewania smoły... Od samego spoglądania w górę na imponujące mury zapierało mi dech.






Warto odnotować, że ta niezdobyta przez wieki twierdza obecnie jest wyposażona w windę. Osoby niepełnosprawne mogą dostać się na dziedziniec z pominięciem całego tego prowadzącego pod górę "toru przeszkód", który opisałam wyżej. Skorzystać z windy mogą także ci turyści, którzy po prostu nie mają chęci tyle chodzić. Moim zdaniem, nie warto jednak rezygnować z wejścia na zamek pieszo, jeśli jesteśmy w pełni sprawni ruchowo i mamy czas. Droga jest niesamowita, można tam samemu poczuć się jak zdobywca.

Mniej więcej w centrum głównego dziedzińca twierdzy znajduje się okrągły Plac Augusta, otoczony lipami. Tam właśnie na przemian zostawaliśmy z Piękną, starając się zapewnić jej odpoczynek w cieniu, podczas gdy drugie z nas zwiedzało wybrane budynki. Wokół placu mieści się kilka obiektów, które miały kluczowe znaczenie dla funkcjonowania tak potężnego zamku: magazyn żywności, zbrojownia, skarbiec, dom studzienny. Myślę, że ten ostatni jest jedną z największych atrakcji twierdzy, choć z zewnątrz wygląda jak zwykły pałacyk. Kryje się w nim druga pod względem głębokości historyczna studnia w Niemczech, mierząca 152,5 metra - obecnie jest podświetlona, więc można do niej zajrzeć. Nie mniejsze wrażenie robi replika ogromnego koła, które od XVII wieku służyło do wydobywania wody. Według informacji z oficjalnej strony zamku, "codziennie czterech mężczyzn musiało zrobić 28.000 kroków, aby 36 razy wciągnąć na górę beczkę z wodą". Jakże mozolna i monotonna musiała być ich praca!







Następnie poszliśmy we troje na spacer wzdłuż murów obronnych, podziwiając rozpościerające się stamtąd widoki na okolicę. Po drodze wypatrywaliśmy kolejnych miejsc oznaczonych na mapce turystycznej. Zdziwiło mnie, iż jedna z najładniejszych wieżyczek jest nazywana "wieżą głodową". Niewykluczone, że służyła jako cela dla więźniów skazanych na śmierć głodową, ale zarówno pochodzenie tej nazwy, jak i przeznaczenie wieżyczki nie zostały ustalone. Z kolei barokowy pawilon zwany pałacykiem Fryderyka skrywa innego rodzaju tajemnicę. Władcy mieli zwyczaj zaskakiwać tam swoich gości mechanicznym stolikiem, który pojawiał się nieoczekiwanie w sali, jak w baśni "Stoliczku, nakryj się".







Zwiedzając twierdzę Königstein, wspomagaliśmy się internetowym audioprzewodnikiem, dzięki czemu poznaliśmy nieco ciekawostek z dziejów zamku. Nie zabrakło polskich akcentów - w końcu dwaj polscy królowie elekcyjni, August II Mocny i August III, wywodzili się z saskiej dynastii Wettynów. Pamiętacie ze szkoły powiedzenie "od Sasa do Lasa"? To właśnie August Mocny gościł na zamku pruskiego króla, od którego imienia wzięła się nazwa "pałacyk Fryderyka" - w ten sposób Sas wyróżnił swojego gościa. Inny rodzaj "gościny", bo w charakterze więźniów, zafundował polskim książętom Jakubowi i Konstantemu Sobieskim. August II rywalizował także z pewnym księciem o to, który z nich wybuduje największą... beczkę na wino. Beczka króla mogła pomieścić ponad 238 litrów trunku. Ciekawe, czy August Mocny miał mocną głowę?

Dzień piąty

Na ostatnią wycieczkę Szczur, Piękna i ja wybraliśmy się dopiero po szesnastej, ponieważ wcześniej mieliśmy w Gohrisch burzę. Liczyłam, że po deszczu w okolicy nieco się ochłodzi, ale zamiast tego zrobiło się niebywale parno, wręcz nie było czym oddychać.

Szlak, który wybrał Szczur, zaczyna się 26 kilometrów od naszej "kwatery", w miasteczku Wehlen. Wehlen, podobnie jak Bad Schandau, leży bezpośrednio nad Łabą. Przeszliśmy przez rynek, gdzie trudno było mi oderwać wzrok od pięknych budynków, i podążyliśmy w górę szlakiem czerwonych kropek. Poprowadził on nas wąskimi uliczkami miasta obok ruin niedużego zamku, aż znaleźliśmy się w parku narodowym. Tam szliśmy chwilę ścieżką równoległą do asfaltowej drogi, po czym odbiliśmy głębiej w las. Ani się nie obejrzałam, a znaleźliśmy się w wąwozie pełnym formacji skalnych o ciekawych kształtach.







W wąwozie nastrój całkowicie się zmienił. Zrobiło się ciemno, chłodno, a także soczyście zielono od wszechobecnych paproci, mchów i porostów. Niektóre skały zdawały się przeczyć prawom grawitacji. Poczułam się, jakbym teleportowała się do lasów Śródziemia lub innego uniwersum fantasy. Piesa była w swoim żywiole, wskakiwała na głazy i leżące pnie. Prawdziwa zabawa miała jednak dopiero się zacząć...

Gdy doszliśmy do rozstaju dróg, Szczur powiedział, że stąd możemy pójść dalej w lewo albo w prawo, a tak czy siak zatoczymy koło i wrócimy w to samo miejsce. Wybraliśmy drogowskaz w lewo. Wkrótce znaleźliśmy się w krainie pełnej majestatycznych głazów oraz wąskich lub niskich przejść między nimi. Musieliśmy się schylać, przeciskać przez szczeliny i motywować Piękną do pokonywania metalowych schodków. Jeśli wcześniej las przypominał krainę elfów, teraz było mu bliżej do siedziby krasnoludów. Niemcom wąwóz kojarzył się najwyraźniej z zupełnie inną istotą, gdyż nazwali go Teufelsgrund - znowu od diabła 😈







Ku refleksji

Na zakończenie kilka moich przemyśleń po wakacjach w Saksonii:

💭 Nie należę do osób, które w Polsce widzą wyłącznie to, co najgorsze, a inne państwa postrzegają bezkrytycznie. Na co dzień zauważam sporo prawdy w powiedzeniu "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Zdecydowanie brakuje mi jednak w Polsce takiej otwartości na podróżnych z psami jak w Czechach i w Niemczech. Pies w parku narodowym? Nie ma problemu, wystarczy prowadzić go na smyczy. Z psem do knajpy? Zapraszamy. Zwiedzanie zamku z pupilem? Owszem.
Da się? Da.
Kosze na psie odchody mijaliśmy nawet w małych miejscowościach, a przed pobliskim supermarketem stała nie tylko miska z wodą, ale i druga ze smaczkami. Tak się w Niemczech traktuje psy.




💭 Polacy mogliby też co nieco nauczyć się od Niemców w kwestii podejścia do recyklingu. Przykładowo, w supermarketach stoją automaty na opróżnione plastikowe butelki. Robiąc następne zakupy, można od rachunku odliczyć kaucję za oddane butelki. Możecie wierzyć lub nie, ale do tych butelkomatów ustawiają się kolejki niczym w sezonie grypowym do apteki, a butelek walających się po lesie lub na ulicy nie zaobserwowałam. Kaucja jest wystarczająco wysoka, by ludziom recykling się opłacał.

💭 W Dittersbach napotkaliśmy budkę telefoniczną przekształconą w mikrobibliotekę. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Jestem fanką bookcrossingu, chętnie korzystam z podobnego miejsca w Warszawie i chciałabym, żeby było ich jak najwięcej. Zanim wyrzucimy przedmiot, który przestał być nam potrzebny, warto się zastanowić, czy można dać mu drugie życie. W tym przypadku dostały je nie tylko książki, ale również sama budka.




💭 Na zamku zauważyłam pięknie ozdobiony kamień, który ktoś zostawił pomiędzy cegłami w murze, najpewniej w ramach popularnej w Internecie zabawy kamyczkowej. Niestety, nie mogłam go zabrać, gdyż znajdował się całkowicie poza zasięgiem ludzkich rąk. Zachodzę w głowę, jak ktoś zdołał go tam położyć?