Dzień pierwszy
Postanowiliśmy ze Szczurem, że na ostatni wspólny tydzień urlopu wybierzemy się w góry, do Czech. Wynajęliśmy domek w miejscowości Radvanice w kraju hradeckim, skąd mamy niedaleko do skalnych miast Adršpach, Ostaš i Teplice. Rok temu spędziliśmy długi czerwcowy weekend w Chvalcu i już wtedy wiedzieliśmy, że mamy ochotę na więcej. Kiedy Szczur podsunął mi pomysł powrotu w te okolice właśnie teraz, nie byłam jednak do końca przekonana. Jakoś nie bardzo ciągnęło mnie w tym roku w góry. Mimo wszystko przystałam na tę propozycję. I już teraz wiem, że dobrze się stało.
Na miejsce dotarliśmy wczoraj po dwudziestej trzeciej, po pięciu godzinach podróży samochodem i odrobinie błądzenia po okolicy. Początkowo podjechaliśmy do domku od niewłaściwej strony, przez co wylądowaliśmy wśród krzaków. Psiocząc na GoogleMaps, Szczur zniknął w ciemnościach, by się rozejrzeć, a ja zostałam z Piękną w samochodzie. Po chwili jednak wyszłam rozprostować kości i pooddychać chłodnym, rześkim powietrzem. Ledwie wyszłam, uderzył mnie widok ciemnego nieba rojącego się od gwiazd. Bardzo, bardzo dawno nie widziałam tak dobrych warunków do obserwowania nieba - ostatni raz może jeszcze przed związkiem ze Szczurem, na zlocie miłośników astronomii. Zadarłam głowę do góry i w tym samym momencie zobaczyłam niezwykle piękny meteor mknący po niebie - lśniący bielą, o wyjątkowo długim torze lotu.
Sporą część poniedziałku przeznaczyliśmy na ładowanie baterii po dwóch z rzędu wieczorach w aucie. Późnym popołudniem czuliśmy się już wystarczająco wypoczęci, żeby ruszyć się z domku na parę godzin. Szczur wybrał dla nas szlak niezbyt wymagający, ale dosyć długi jak na pierwszy dzień. Celem była wieża widokowa na szczycie wzniesienia Žaltman.
Przeczytałam w Internecie, że Žaltman jest najwyższym szczytem pasma Gór Jastrzębich, a nawet należy do Korony Sudetów. Ma 739 metrów nad poziomem morza. Czerwony szlak, którym szliśmy od "naszej" miejscowości, przebiega w dużej mierze przez las, więc nie dokuczało nam ostre słońce. Po drodze napotkaliśmy źródełko zapraszające do skosztowania górskiej wody - co ciekawe, ktoś się nim opiekuje, bo obok wisi nawet koszyczek z kubkami! Woda rzeczywiście jest tam pyszna (a pisze to osoba, która nie przepada za smakiem wód mineralnych).
Mniej więcej w połowie drogi minęliśmy kilka urokliwych domów z zadbanymi ogródkami pełnymi kwiatów, a także nieduże schronisko. Z jednej z posesji rozlegało się przeraźliwe wycie - słyszeliśmy je na długo przedtem, nim stanęliśmy przed owym domem. Szczur zastanawiał się, czy to koboldy, ja jednak w pewnym momencie domyśliłam się, że to husky. I rzeczywiście, naprzeciw domu stał samochód z naklejką z psim zaprzęgiem.
W drodze na górę mieliśmy też okazję zobaczyć kilka bunkrów z ciągnącej się wzdłuż zbocza linii umocnień. Wybudowano je w latach trzydziestych ubiegłego wieku, z myślą o obronie przed Niemcami, jednak nie zostały użyte podczas wojny. Na dachach niektórych bunkrów rosną drzewa.
Z wieży widokowej znajdującej się na szczycie roztacza się rozległa panorama czeskich Gór Stołowych. Szczur wszedł na samą górę, mnie wystarczyło wejście do połowy wieży, gdzie i tak niemiłosiernie wiało. Widoki były boskie, zwłaszcza że akurat zachodziło słońce. Drogę powrotną pokonaliśmy częściowo po ciemku, ale ponieważ nie zatrzymywałam się na zdjęcia i szłam szybciej, latarki musieliśmy użyć dopiero nieopodal domu z huskym. Tym razem nie wył, lecz wydawał inne dziwne odgłosy, które trochę zaniepokoiły Piękną, jakby zastanawiała się, co to za leśne licho. Wydaje mi się, że Piesa z huskym nie miała jeszcze styczności, choć u mnie na wsi ma znajomą malamutkę.
Po powrocie wyszłam jeszcze na trochę poobserwować niebo. Opatuliłam się szczelnie kocem i położyłam się na ławce w ogrodzie. Szybko jednak wróciłam do domu, bo temperatura spadła chyba do dziesięciu stopni 🥶
Dzień drugi
Dzisiaj chyba nie będzie długo, bo wróciliśmy z wycieczki bardzo zmęczeni. Aktualnie ja półleżę na kanapie, Piękna śpi rozciągnięta na dywanie obok mnie, a w sąsiednim pokoju Szczur także śpi jak zabity i chrapie wniebogłosy.
Co się nam przydarzyło?
Božanovský Špičák się przydarzył.
Góra tylko odrobinę wyższa od Žaltmana (781 m n.p.m.), trasa zbliżona do wczorajszej pod względem długości i uśrednionego czasu przejścia. Szło się jednak zupełnie inaczej, gdyż znaczna część trasy biegnie asfaltową drogą w pełnym słońcu. Planując wycieczkę, Szczur niestety o tym nie wiedział. Mimo paru postojów droga bardzo mi się dłużyła, ostre słońce i wysoka temperatura dawały się we znaki mojej migrenowej głowie. Gdyby jeszcze na tym długim odcinku było co oglądać i fotografować, pewnie łatwiej byłoby to przetrwać, ale ciekawych przyrodniczych szczegółów było zaskakująco mało w porównaniu do wczorajszej wycieczki. A jeśli już pojawiał się ładny widok, to jak na złość pod słońce. Byłam zarówno zmęczona fizycznie, jak i znużona monotonią szlaku.
W połowie drogi stanęliśmy na rozwidleniu, gdzie kończył się nasz dotychczasowy czerwony szlak, a zaczynał żółty. Od tego momentu im wyżej wchodziliśmy, tym bardziej robiło się interesująco. "Patelnia" powoli przechodziła w sosnowy las. Z ulgą stawiałam kroki na zacienionej leśnej drodze. W końcu w oddali zobaczyliśmy pierwsze wysokie skały z piaskowca. I kolejne, i jeszcze jedne, aż znaleźliśmy się w skalnym labiryncie. Formacje skalne na ostatnim odcinku tej trasy prezentują się naprawdę imponująco. Szkoda, że ten odcinek to tylko mniej więcej jedna czwarta trasy. Niektóre skały mają osobliwe kształty, przypominające grzyby albo zwierzęta, co znalazło odzwierciedlenie w ich nazwach. Moim ulubieńcem został Wielbłąd.
Na szczycie wzniesienia można pooglądać okolicę z dwóch punktów widokowych. Tak też zrobiliśmy, przy okazji odpoczywając na niedużych głazach. Później zaczęliśmy schodzić - nadal żółtym szlakiem, ale inną drogą. Jak się okazało, ta część szlaku nie biegnie tak blisko skał, za to pozwala zobaczyć nowe "skalne rzeźby" i jest łatwiejsza, mniej stroma. Przez około dwieście metrów szliśmy też fragmentem zielonego szlaku, po czym znaleźliśmy się znowu na czerwonym i dalej wracaliśmy znaną nam już drogą.
Co ciekawe, chociaż Božanovský Špičák nie jest położony daleko od naszej bazy wypadowej (według GoogleMaps pół godziny, a w praktyce godzina jazdy samochodem), to należy do innego pasma górskiego niż Žaltman: Broumowskich Ścian. Te z kolei wchodzą w skład czeskiej części Gór Stołowych.
Szczur, któremu dzisiejsza wycieczka też dała w kość, kilka razy pytał mnie, czy podobały mi się skały. Po paru zapewnieniach, że tak, przyznałam:
- Skały były super, ale zobaczyłam je raz i więcej na tę drogę nie wracam, choćby nawet te skały s**ły 😆
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz