niedziela, 11 grudnia 2016

[20] O tym, jak chciałam zostać psem, ale zostałam szkolnym pośmiewiskiem (cz. I)


Dawno, dawno temu zdarzył się w moim życiu okres, kiedy najbardziej na świecie chciałam być psem.

Wszystko zaczęło się od tego, że w "Świerszczyku" pojawiła się rubryka na temat ras psów. Była to maleńka rubryka, składająca się z nagłówka z nazwą prezentowanej rasy (białe litery na czerwonym tle), jej krótkiego opisu (drobna czcionka na jasnożółtym tle) i ilustracji. Obok ilustracji znajdował się numer informujący, który raz rubryka się ukazuje, a ukazywała się - jak i "Świerszczyk" - co dwa tygodnie. Czasem prezentowano jedną rasę, czasem dwie. Każdy odcinek tej rubryki wycinałam i przechowywałam razem z poprzednimi w jednym miejscu. Mogłam mieć wtedy około pięciu lat, może trochę mniej. Nie było mowy, by przegapić nowy numer "Świerszczyka", chyba tylko raz czy dwa przegapiłam numer.

Później zaczęło mnie interesować wszystko, co związane z psami. W tamtych czasach o Internecie nawet nie było jeszcze słychać, a przynajmniej nie w moim małym światku. Szukałam więc informacji w książkach i czasopismach. W 1998 roku pojawił się "Przyjaciel Pies", miesięcznik w całości poświęcony psom. Pierwszy jego numer zobaczyłam w jakimś sklepie w pobliskim mieście. Na okładce były dwa briardy: dorosły pies i szczenię, a w środku... całe mnóstwo zdjęć, kilkustronicowe opisy ras i kilka innych stałych rubryk, na przykład o wychowaniu czy zdrowiu psa. Oczywiście, z zakupów wróciłam z czasopismem, które dość szybko podzieliłam na czynniki pierwsze, wycinając interesujące mnie rubryki. Od tej pory należało już tylko co miesiąc pilnować, kiedy pojawi się kolejny numer, i tym sposobem w segregatorze w modne wówczas dalmatyńczyki powstała przemyślana i nieustannie porządkowana "Księga Psów".

Jednocześnie kolekcjonowałam maskotki psów i tanie, porcelanowe figurki sprzedawane na odpustach. Każdemu pieskowi ze swojej kolekcji nadawałam imię, które dostawał raz na zawsze, a niektóre miały też dane raz na zawsze cechy charakteru. Uwielbiałam bawić się, odgrywając scenki pomiędzy psami, które potrafiły mówić i przeżywały rozmaite przygody (zwykle zaczerpnięte z "Wieczorynki" i innych kreskówek). W podobny sposób bawiłam się wycinkami z czasopism przedstawiającymi zwierzęta. Byłam w tym całkowicie samowystarczalna, nikt nie musiał organizować mi zabawy. Dużo czasu zajmowało mi też porządkowanie wycinków. Gdy dostałam komputer, utworzyłam plik z alfabetycznym spisem wszystkich ras, które znałam. Większość moich marzeń koncentrowała się wokół psów: książka o rasach psów reklamowana w "Przyjacielu Psie", kalendarz z ulubioną rasą, encyklopedia Larousse'a "Pies", z powodu której uwielbiałam jeździć do ciotki... No i własny pies - to chyba oczywiste. Każdego roku prosiłam w liście do Świętego Mikołaja o psa, ale pod choinką nieodmiennie znajdowałam maskotki i chodzące psy na baterie. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że Mikołaj jest po prostu tępy, i precyzować w nawiasie, że pies ma być prawdziwy. Na wszelki wypadek dodawałam jeszcze po kilka wykrzykników.

Oprócz ras psów, ich wychowywania i dbania o nie, szczególnie interesowały mnie informacje na temat mowy ciała psa. Myślęże zachowanie psów było dla mnie czytelne i zrozumiałe, w przeciwieństwie do tego, czego chcieli ode mnie inni ludzie. W domu często bawiłam się w psa, kiedy odczuwałam silne emocje. Pies, którego udawałam, szczekał, warczał, piszczał, wchodził pod biurko, turlał się, wskakiwał na łóżko. W jakiś sposób pomagało mi to, dlatego bycie psem wydawało mi się czymś cudownym. Kiedy dostałam książkę "Mowa zwierząt" Stephena Harta, zainteresowały mnie też sposoby porozumiewania się innych zwierząt.

Niestety, czasopism dla dzieci, które tłumaczyłyby w szczegółach zachowania ludzi i uczyłyby je przewidywać, nie było. Znane mi opowiadania i książki, których głównymi bohaterami były dzieci, opisywały różne sytuacje, ale nie wyjaśniały ich, nie podawały wiedzy wprost jak czasopisma o zwierzętach. Może z wyjątkiem książek dotyczących zasad dobrego wychowania. Wiedziałam więc, że nie powinno się siorbać przy stole, rozpychać się w kolejce czy zwlekać miesiącami z oddaniem książek do biblioteki, ale to nie pomogło mi, gdy znalazłam się w buszu zwanym szkołą podstawową. Inne dzieci beztrosko łamały zasady opisywane w książkach, a niepisane reguły, które obowiązywały naprawdę, były dla mnie czarną magią. Jak zresztą wszystko, czego nie opisywały książki i nie pokazywały ilustracje.

Kiedy przebywałam na wakacjach lub w szpitalu, potrafiłam bez większych problemów zawierać nowe znajomości. Podchodziłam do dzieci bawiących się na przykład w piaskownicy, przedstawiałam się i proponowałam wspólną zabawę. Zazwyczaj to wystarczało. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zachowywałam się tak samo w pierwszych dniach szkoły podstawowej. Być może dlatego, że te dni były dla mnie szokiem. Huk, jaki następował po każdym dzwonku na przerwę, nie przypominał niczego, co znałam. Nienawidziłam, gdy ktoś na mnie wpadał, i bałam się upadków. Wszyscy biegali dookoła bez widocznego celu, a ja całą uwagę koncentrowałam na tym, by przetrwać przerwę i nie zostać stratowana ani popchnięta. Możliwe też, że długotrwałe zainteresowanie psami w jakiś sposób zmieniło mnie. 

Tak czy siak, bardzo chciałam poznać starsze koleżanki, gdyż dziewczyny ze starszych klas wydawały mi się spokojne i "bezpieczne". Stały w niewielkich grupkach i rozmawiały zamiast tratować innych, w przeciwieństwie do moich rówieśników. Zaczęłam do nich podbiegać, udając psa, to znaczy trącałam je ręką niczym łapą i przyjaźnie szczekałam. Wydawało mi się, że każdy powinien rozumieć zachowanie psa i że to taki fajny, wesoły sposób na rozpoczęcie znajomości. Było to jednak najgorsze, co mogłam zrobić. Co mądrzejsi po prostu zignorowali moje dziwne zachowanie, ale znalazły się osoby, które zignorować nie zamierzały.

Już kilka dni później kojarzyło mnie i nabijało się ze mnie wielu starszych uczniów, którzy w innych okolicznościach nawet by mnie nie zauważyli, a ja zupełnie nie rozumiałam, dlaczego.



Tego psa sfotografowałam jako nastolatka. Podszedł do mnie na ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz