poniedziałek, 12 lutego 2018

[51] Motyle 2017: Atki


Kiedy poznałam bliżej kilkanaście gatunków motyli, obudził się we mnie apetyt na więcej. Już dwa lata temu, jesienią, zaczęłam zastanawiać się, czy powinnam poprzestać na rodzimych gatunkach, czy też warto byłoby spróbować swoich sił w hodowli gatunków egzotycznych. Moje rozmyślania przeważnie kończyły się smutnym wnioskiem, że nie ma sensu brać się za motylich obcokrajowców. Przede wszystkim dlatego, że nie miałam pomysłu, co dalej z wyhodowanymi motylami. Dla mnie sensem tego hobby jest obserwacja ich cyklu życia, po wyhodowaniu wypuszczam je. W przypadku egzotycznych owadów wypuszczanie odpada, a ja nie należę do osób, które kolekcjonują owady w gablotach - widok martwych motyli jest dla mnie przygnębiający i nie mam zamiaru przykładać do tego ręki. Motyl musiałby więc całe życie spędzić u mnie, a ja nie mam warunków, żeby stworzyć jakąś wielką, wypasioną wolierę dla stworzeń, które potrzebują znacznie więcej przestrzeni niż nasze polskie motyle i własnego mikroklimatu.

Mimo wszystko, gdy pod koniec ubiegłego lata pojawiła się okazja - znana mi już hodowla motyli miała na sprzedaż larwy Attacus atlas - postawiłam wszystko na jedną kartę i kupiłam je. Obaw było mnóstwo, także dlatego, że właśnie zaczynał się dla mnie okres wzmożonej pracy zawodowej, więc dla zwierzaków miałam mniej czasu niż latem. Nie byłam pewna, czy podołam, ale skusiło mnie to, że pawice atlas uchodzą za stosunkowo łatwe w amatorskiej hodowli. Obczytałam się na różnych stronach internetowych i na amerykańskich forach, gdzie ludzie pisali, że w warunkach takich jak u mnie motyle powinny dać radę. Przeznaczyłam dla nich najcieplejszy pokój.

Gąsienice, które postanowiłam nazywać roboczo Atkami, spędziły u mnie dwa miesiące. Cieszę się, że ostatecznie zdecydowałam się na to, bo obserwacja ich rozwoju była prawdziwie niezwykłym doświadczeniem. Choć nauczyłam się już nieźle "czytać" z zachowania larw gatunków rodzimych, Atki zaskakiwały mnie nieraz. Żałuję tylko, że nie miałam wystarczająco dużo czasu, żeby to wszystko szczegółowo dokumentować.
 
W pierwszych dniach hodowli nastawiona byłam raczej sceptycznie. Przerażała mnie delikatność, kruchość tych stworzeń, których nie da się nawet przenieść z liścia na liść tak, by ich nie uszkodzić. Przez pewien czas męczyłam się, obsesyjnie kontrolując parametry w pokoju i obcinając liście z ligustrów, a gąsienice wydawały mi się w ogóle nie rosnąć. Po wylince odkryłam, że o wiele większy apetyt mają na bez, i już do końca żywiłam je liśćmi bzu. Wydaje mi się, że jedzenie bzu, którego liście są znacznie grubsze od liści ligustra, sprawiało malutkim larwom problem, później jednak bez sprawdzał się o wiele bardziej. Nawet nie zauważyłam, kiedy gąsieniczki zaczęły rosnąć jak na drożdżach. Ich wygląd stopniowo stawał się coraz bardziej "smoczy", zieleń wypierała biel, aż w końcu charakterystyczny biały "puder" zniknął niemal całkowicie.

Gąsienice Atków są swego rodzaju samotnikami. Niespecjalnie lubią towarzystwo rodzeństwa, w czasie żerowania siadają raczej daleko od siebie nawzajem. Gdy odrobinę podrosły, przeniosłam je do różnych pojemników, ponieważ widziałam, że przebywanie razem nie wpływa na nie dobrze, zwłaszcza podczas wylinek. Larwy właziły na siebie i "biły się" odwłokami, co samo w sobie może i wyglądałoby zabawnie, gdyby nie było oznaką stresu i nie stwarzało niepotrzebnego zagrożenia. Odseparowanie ich od siebie okazało się dobrym rozwiązaniem. Jadły jeszcze więcej, rosły jeszcze szybciej. Jedną z nich udało mi się przyłapać w kulminacyjnym momencie wylinki, obfotografować i sfilmować smartfonem.


Atek podczas zrzucania skóry.

Na wypadek, gdyby ktoś z Was zechciał kiedyś hodować Atki, muszę Was uczulić na kwestię dotykania, a raczej jego braku. Tych gąsienic lepiej nie brać na ręce i w ogóle niepotrzebnie nie dotykać, bo w początkowym etapie życia są niesłychanie delikatne i byle co może je zabić, a gdy podrosną, bardzo trudno odczepić je od ludzkiej skóry. Ich odnóża przyczepiają się do skóry znacznie silniej niż na przykład odnóża naszych polskich rusałek czy niedźwiedziówek, które bardzo przyjemnie jest brać na ręce. "Udało mi się" nawet raz czy dwa stracić przy tym odrobinę swojego naskórka. O wiele trudniej jest też skłonić je, żeby poszły w pożądanym przez nas kierunku, podtykając im liście. Może się okazać, że minie godzina, zanim gąsienica raczy zauważyć liść, na którym chcemy ją zobaczyć, a to jeszcze nie znaczy, że na niego wejdzie. Czasem prawie wejdzie, ale jednego czy dwóch ostatnich segmentów już jej się nie chce na ten liść przenieść i może tak sobie siedzieć dwie godziny. Jeżeli nie macie do takich sytuacji cierpliwości i nie chcecie być przez dłuższy czas uziemieni, znaczy ugąsieniczeni, nie zdejmujcie ich z liści.

Spośród czterech gąsienic, które hodowałam, dwie były od początku wyraźnie słabsze - wolniej rosły i zwykle pozostawały o jeden instar w tyle za swoim rodzeństwem. Jedna z nich niestety nie przeżyła. Druga miała bardzo duże problemy z przedostatnią czy ostatnią wylinką - nie umiała pozbyć się skóry, nawet po tym, jak skóra popękała. Myślę, że nie przeżyłaby, gdybym nie pomogła jej w tym mechanicznie. Zajęło mi to kilka wieczorów. Początkowo próbowałam pobudzić ją lekkim dotykiem do bardziej energicznego poruszania się, ale kiedy to również nie pomogło, dzień po dniu zdejmowałam po kawałku starej skóry, zaczynając od ostatnich segmentów odwłokowych, żeby dała radę wydalać. Gąsienica była w tym czasie bardzo apatyczna, ale jadła, gdy podtykałam jej jedzenie pod głowę. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, gąsienica wyszła z tego stanu, przeżyła i zrobiła kokon - tylko trochę mniejszy od pozostałych.

Obserwowanie, jak Atki robią kokony, było cudne. Także dlatego, że na tym etapie wszystkie miały już co najmniej dziesięć, dwanaście centymetrów długości i były grube jak parówki. Okazały się jednak równie szybkie i zwinne podczas robienia kokonów, jak wszystkie inne gąsienice. Oprócz typowego w tym momencie życia pobudzenia, można rozpoznać, że zbliża się przepoczwarczenie, gdy ich ciała zaczynają siwieć (widać to zwłaszcza z przodu i z tyłu). Gąsienicom udało się nawet zaskarbić sympatię mojej mamy, którą przyłapałam na siedzeniu nad jedną podczas robienia kokonu i mówieniu: "Biedaku, ale ty się musisz namęczyć".

Co będzie dalej? Szczerze mówiąc, nie wiem. Atki są w kokonach już od paru miesięcy, a ja póki co nie jestem w stanie zapewnić im wyższej temperatury niż 22-23 stopnie. Podejrzewam, że jeśli będą miały wyjść, zrobią to, gdy zacznie być cieplej. Czy wyjdą całe i zdrowe? Poczekamy, zobaczymy. Czasem słyszę szelesty w kokonach.



Garść notatek i zdjęć:

08/28
W ciągu najbliższych dwóch dni powinny dotrzeć moje Attacusy atlasy - lokum na początek już czeka.

08/31  
Wczoraj dotarły Atki. Niestety, na razie są problemy, Atki nie jedzą roślin wymienianych przez hodowców jako żywicielskie - ani brzozy, ani rododendronu. Jeden uszczknął bzu, reszta nadal uparcie jadła stare liście ligustra. Dzisiaj dodałam im parę innych roślin, w tym jedną zerwaną z żywopłotu na ulicy, która wyglądała podobnie do ich ligustra. Ale obawiam się, że nie przeżyją, są liche i niemrawe. 





09/01
JEDZĄ! Atki jedzą!
No dobra, "jedzą" to może zbyt wiele powiedziane. Jeden zrobił małą dziurę w bzie, drugi w jakiejś roślinie podobnej do ligustra zerwanej przed łąką. Ale wydalają, więc chyba jest w porządku. Trawią coś.
Niesłychani indywidualiści, nie dość, że nie lubią obok siebie siedzieć, to jeszcze każdy nadgryzł inną roślinę.
(dopisane później)
Coś skubią i załatwiają się, ale w moim odczuciu wyglądają licho. Są powolne jak na gąsienice. Martwi mnie zwłaszcza jeden, który jest dziwnie zielonkawy od spodu i wykonuje podejrzane ruchy. Czy on umiera, czy chce zrzucać skórę - nie wiem. Mam nadzieję, że nie dopadł go żaden grzyb.

09/02
Odkąd Atki jedzą rośliny znajdowane przeze mnie na Ścieżce Niedźwiedziówek i w żywopłotach na osiedlu (prawdopodobnie to różne gatunki ligustra), przestałam się przejmować ich apatycznością. One chyba po prostu tak mają, są znacznie powolniejsze niż większość gąsienic, które poznałam. 
Jedyne, co z nimi robię poza karmieniem, to niezwykle ostrożne przenoszenie na nowe liście. Zwykle podtykam im pod głowę nowe liście i długo czekam, aż same przejdą. Te stworzenia są bowiem tak delikatne, że lekki dotyk wystarczyłby, by je rozgnieść. 
Dzisiaj zauważyłam, że jeden z Atków znacznie urósł i różni się rozmiarami od rodzeństwa, a jego "kolce" wyglądały na bardziej wymiętoszone, ale nic poza tym nie zdarzyło się.

09/03
Atki siedzą i trochę jedzą. Jeden z nich jest wyraźnie większy niż reszta. Inny z kolei przez cały dzień wisi na ściance przyczepiony nitką i nic nie je.

09/04
Jeden z Atków jest już dwa razy większy od reszty.




09/06
Atki jedzą. Jeden jest bardzo duży. Drugi, choć mniejszy, zaczął go przypominać, gdyż wczoraj zrzucił skórę. Trzeci jest mały, ale intensywnie je. Czwarty chyba jest w trakcie wylinki, bo wygląda na bardzo wymiętoszonego i sterczy mu na "grzbiecie" jakiś dziwny strzęp.





09/20  
Attacusy w czasie mojej choroby dostają bez i z tego, co widzę, konsumują go nawet chętniej niż liście z żywopłotu. Bez jest na podwórku, więc hulaj dusza.
Jeden z attacusów wciąż ma biało-pomarańczowe ubarwienie, drugi coraz bardziej zbliża się do zieleni, a trzeci jest prawie całkiem zielony i długi jak połowa mojego palca wskazującego. Dzisiaj usiadł na wieczku, nie wiem, co on znowu knuje.

09/25  
O matulu, jaką ten Atek robi ogromną kupę! Chyba padnę z wrażenia.

09/29 
Największy attacus wygląda jak mały smok.




10/18 
U Atków jest ciekawie. Najmniejszy od czterech dni ma problem z wylinką, nie umie zrzucić skóry, mimo że ta wygląda coraz gorzej i jest pęknięta. Je i wydala, choć niewiele. Średni od jakichś czterech dni siedzi bez ruchu w jednym miejscu, teraz zaczął wykonywać ruchy, jakby zrzucał skórę. Największy ma się dobrze, zachowuje się jak maszynka do mielenia mięsa - jedzenie przodem wchodzi, tyłem wychodzi. Jest ogromny i gruby, aż goście pytają mnie, czy to naprawdę żywe zwierzę. 




10/23
Najdłuższy attacus zrobił kokon w piątek, drugi rośnie jak na drożdżach, trzeci je i wydala, ale dalej męczy się ze skórą. 




11/02

Przez cały dzisiejszy dzień towarzyszyły mi dziwne dźwięki w moim pokoju, coś pomiędzy szuraniem a skrobaniem. Nie mam pojęcia, co to, pomimo prób ustalenia źródła tego dźwięku. To przyglądam się z niepokojem kokonowi, czy przypadkiem coś innego niż attacus w nim nie siedzi, to znów zastanawiam się, czy nie ma jakiegoś ptaka w kominie. A może to tylko kabel od kompa przesuwa się po biurku i kartki papieru szeleszczą? Albo zaczynam łapać jakąś paranoję.
(dopisane później)
To dźwięki z kokonów.

11/07
"Trochę mi się urosło"...
Ostatni z Atków jest długi na około dziesięć centymetrów. A ja mam zaciesz, bo trudno go utrzymać tak, żeby się nie uczepił ręki - a te "nóżki" ma takie przyczepne, że gdy się przyczepi do skóry, to nie ma zmiłuj się.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz