niedziela, 1 kwietnia 2018

[54] Tęsknota


23 czerwca 2015 r.

Kiedy pierwszy raz spotkałam w realu przyjaciółkę, którą poznałam w wieku piętnastu lat przez Internet, Lawenda wykaligrafowała mi w pamiętniku cytat:


After tonight, who knows where we'll be tomorrow
What if we're never here again?
After tonight, this will be a lifetime ago,
So let's stay up until the sky bleeds red (...)

And we are here
But I already miss you,
Even as you're lying next to me (...)

This time is ours
If I could hold this moment in my hands,
I'd stop the world from moving,
I'd stop the clocks from turning
This time is ours
Inside a frozen memory of us
And we are motionless, motionless

Bravery, Ours


Od siedmiu lat uważam, że mogłoby to być motto dni, gdy spotykam się z przyjaciółmi i najbliższymi znajomymi. Nic, nawet moje własne słowa, nie oddałoby tego, co czuję w te dni, aż tak dobrze. A to dlatego, że większość ludzi, którzy są mi bliscy i w których towarzystwie mogę być w pełni sobą, dzieli ode mnie ponad pięć godzin podróży (a zwykle więcej).

A w niedzielę jedna z dwóch bliskich mi osób, do których mogę dotrzeć w dwadzieścia minut, kolejny raz wyjeżdża na drugi koniec świata, na inny kontynent. I będzie tam mieszkała co najmniej przez dwa lata z krótkimi przerwami.

Dzisiaj, siedząc na kanapie u Mewy i wcinając chiński kisiel sezamowy, który wygląda paskudnie i smakuje przepysznie, czułam, że już tęsknię. Mimo tego udało mi się utrzymać emocje na krótkiej smyczy.

Powtarzałam sobie w myślach: mamy siebie - tego jestem pewna bardziej niż kiedykolwiek.
Mamy też azjatycki komunikator, ponoć lepszy niż ostatnim razem.
I mamy poczucie humoru.

- Pamiętaj: uważaj na siebie! Nie rób tam głupot jak ostatnio. Odezwij się, gdy będziesz na miejscu - wygadywałam po raz n-ty to samo, wisząc na szyi Mewy. - Trzymaj się!
Na co Mewa, która - w przeciwieństwie do Lawendy - nie jest zbyt sentymentalna, odpowiedziała:
- Ja się zawsze trzymam, tylko czasami się puszczam.

A później, kiedy znalazłam się nocą na opustoszałej ulicy, emocje jakimś dziwnym trafem wyswobodziły się z obroży i niespodziewanie poczułam, że mam w ręce już tylko smycz. Poprawiłam plecak na lewym ramieniu i przez jakiś czas biegłam przed siebie najszybciej jak umiałam, jakby tylko to mogło mi pomóc nie myśleć.



31 marca 2018 r.

Ten post miał być o czymś innym niż będzie. Wszystko dlatego, że dzisiaj pada deszcz.

Mam sporo wspomnień związanych z wiosennym deszczem, ale ostatnio na pierwszy plan wysuwa się tamta wiosna, gdy walczyłam o utrzymanie kontaktu z Mewą, i kolejna, kiedy na chwilę odzyskałam tę przyjaźń, żeby później znowu ją utracić. Dzisiejszy wieczór jest szczególny, bo na szum deszczu za oknem nałożył się utwór Coldplay - Everglow, którego nastrój i słowa pasują do tych wspomnień idealnie.

Jestem bardzo kiepska w poznawaniu ludzi - trzeba naprawdę sporego wysiłku z mojej strony i ze strony drugiej osoby, żebym otworzyła się przed kimś nowym. Gorsza niż w poznawaniu ludzi jestem chyba tylko w radzeniu sobie z ich odchodzeniem z mojego życia. Prawdę mówiąc, nigdy sobie z tym nie radzę. Zawsze z taką samą jaskrawością pamiętam tych, którzy na jakimś etapie życia, choćby krótko, byli mi bliscy; pamiętam ich tak, jakby nie dzieliły mnie od nich kilometry ani lata. 

Jeśli chodzi o ludzi, moja szczególna pamięć często sprawia mi ból - wystarczy byle drobnostka, jak smak, zapach czy świstek papieru znaleziony w starej książce, który kojarzy mi się z jakimś zdarzeniem z przeszłości, a zdarzenie to powraca do mnie w najmniejszych szczegółach. Pamiętam, co wtedy jadłam, co czytałam, jaka była pogoda, czasami pamiętam nawet dzień tygodnia, przede wszystkim jednak pamiętam, jak się czułam. Przyłapuję się na tym, że chcę się podzielić tym wspomnieniem z kimś, kto powinien je dzielić ze mną - i nagle uświadamiam sobie, że tej osoby już dla mnie nie ma. Odeszła. W najlepszym razie jestem dla niej miłym wspomnieniem. W najgorszym - już nikim.

Tamtej wiosny, gdy nawalały chińskie komunikatory, burze zastawały mnie w różnych okolicznościach. Najpiękniejsza była jednak ta, którą przeczekiwałam w Teorii, pijąc rooibos i pisząc długi list do Mewy na swoich studenckich wkładach do segregatora - miłych dla oka kartkach w drobną kratkę. Ludzi prawie nie było, jak zwykle o tej porze. Za oknami tańczyły pioruny, ofiary rzęsistego deszczu biegały z parasolami i bez, a ja czułam się jak w bańce, ciepłej i bezpiecznej. Jakby cały świat poza mną i Mewą na dwie godziny przestał istnieć.

Jedne z najważniejszych słów, jakie dostałam od drugiego człowieka, też przyszły do mnie wiosną:
Nie musisz być kobiecą kobietą, możesz być wszystkim. Dziewczynką, mężczyzną, włóczykijem, gwiazdą rocka, ideą. Grunt to otworzyć umysł i nie przejmować się takimi małostkowymi rzeczami. (...) Nie plącz się w normach, tylko eksperymentuj z formą.
(...)
Nie martw się już. Czemu miałabym teraz zdanie o Tobie zmienić? Przecież nic się nie zmieniło.
Być może, ale tylko być może, będę pisać opowiadanie, w którym wystąpią moi przyjaciele. Chcesz być w nim kobietą czy mężczyzną?

Możliwe, że tkwię w błędnym kole. Nie potrafię się pogodzić z odchodzeniem bliskich ludzi, bo tak trudno mi poznawać nowych. Trudno mi wpuścić kogoś nowego do swojego życia, gdy boję się, że on także mnie oswoi, a następnie zniknie w najbardziej nieoczekiwanym momencie, może nawet bez słowa wyjaśnienia. Za każdym razem zadaję sobie to samo pytanie: czy jeszcze potrafię otworzyć się na kogoś nowego? 


They say people come,
Say people go (...)
But when I'm cold, cold,
When I'm cold, cold,
There's a light that you give me
When I'm in shadow,
There's a feeling within me, an everglow 

Coldplay, Everglow





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz