sobota, 6 kwietnia 2019

[74] Jak Szczur odczarował Zakopane


Od dawna obiecywałam sobie, że napiszę o moim pierwszym od lat wyjeździe w Tatry, i jakoś nie potrafiłam się do tego zabrać. Po pierwsze, z Zakopanego przywiozłam mnóstwo zdjęć, z których trudno było mi wybrać rozsądną ilość do opublikowania. Po drugie, moje pamiętniki z tego wyjazdu są wyjątkowo skąpe i nie opisują nawet połowy wycieczek. Był to jednak dla mnie wyjazd bardzo ważny, jeśli chodzi o pokonywanie swoich wewnętrznych barier, i choćby tylko z tego powodu nie chciałabym go pomijać milczeniem. A są jeszcze przecież inne powody, małe i duże, związane głównie z tatrzańską przyrodą, za którą od tamtej pory ciągle tęsknię.

Wszystko zaczęło się pewnego dnia w drugiej połowie sierpnia, w bardzo nieoryginalny sposób: Rosomak i Szczur władowali do samochodu tuzin bagaży, włącznie z jajami i poczwarkami motyli, i wyruszyli na południe...


08/18
Kiedy późnym wieczorem wjeżdżaliśmy do Zakopanego, było tak ciemno, że nie miałam szans zobaczyć, jak wygląda nasz pensjonat, a co dopiero mówić o okolicy. Jedyne, co widziałam, to niebo - bardzo dobrze widoczne w tej stosunkowo ciemnej okolicy, a więc pełne gwiazd, z wyraźnie zaznaczoną Drogą Mleczną.
Niemałe zdziwienie przeżyłam rano, gdy się okazało, że z balkonu mam widok na góry i piękne góralskie domy. I to taki widok, którego nic nie szpeci - żadne ściany ani śmietniki, jak to czasami bywa.
Szczur długo namawiał mnie na wyjazd do Zakopanego, co najmniej od dwóch lat. Ja natomiast długo opierałam się, ponieważ mój jedyny dotychczas wyjazd do tego miasta sprawił, że nie miałam ochoty tam wracać. Nawet Świetlikowi ani razu nie udało się mnie na to namówić. Od czasu nieudanej dla mnie szkolnej wycieczki Zakopane kojarzyło mi się tylko z zatłoczoną, nieprzyjemną drogą do Morskiego Oka, hałaśliwymi Krupówkami i dyskoteką, która należy do moich najgorszych wspomnień ze szkoły. Zwłaszcza z dyskoteką, bo skończyła się ona dla mnie bardzo szybko - ucieczką do pokoju i płaczem po tym, jak chłopcy z równoległej klasy mnie wyśmiali, a jeden obmacał.
Kto wie - może właśnie przyszedł czas, żeby rozprawić się z tym kawałkiem przeszłości i odczarować Tatry? Szczur gorliwie zabrał się do tego zadania. Już dziś zafundował mi niemałą porcję cudownych widoków, dźwięków i zapachów. Wybraliśmy się do Doliny Olczyskiej, na spacer niedługi, ale klimatyczny. A tam - zakochałam się w górskich strumieniach. Szczur zaś, chcąc zamoczyć stopy w jednym z nich, poślizgnął się i skąpał się w zimnej wodzie aż po szyję.
Jeszcze na początku spaceru byłam spięta i nerwowa. Prawie wszystko przeszło jak ręką odjął, gdy, zajęta dłubaniem przy torbie na aparat, niespodziewanie usłyszałam soczyste PLASK i "Cholera jasna!", po czym moim oczom ukazał się komicznie ociekający wodą Szczur wygrzebujący się z wody. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szczerze się śmiałam z czegoś tak banalnego. Żeby nie było, śmiać się mogłam, bo on sam się śmiał. Cieszył się nawet, że będzie mu mniej gorąco. Gryzoń jedyny w swoim rodzaju, nie?



 
08/19
Poszliśmy dzisiaj z Kuźnic do schroniska na Hali Kondratowej. Ta wycieczka, choć również niedługa, była już bardziej wymagająca dla mnie, biorąc pod uwagę moją lichą kondycję i niepewność grawitacyjną. Początek nie należał do najprzyjemniejszych, trzeba było bowiem przez 15 minut iść po brukowanej drodze, z gatunku tych, za jakimi nie przepadam nawet w miastach. Bruk szybko jednak ustąpił miejsca kamienistej drodze wiodącej przez las. Przez pewien czas towarzyszył nam urokliwy szum potoku płynącego w dole. Druga połowa szlaku, składająca się już wyłącznie z dużych kamieni, dostarczyła licznych bodźców mojemu układowi przedsionkowemu... że nie wspomnę o ćwiczeniu koordynacji wzrokowo-ruchowej! Na szczęście udało się dotrzeć do schroniska.
Polubiłam schronisko na Hali Kondratowej - podobają mi się domy budowane w tym stylu, a w środku panuje kojący półmrok, idealny po zmaganiach ze słoneczną pogodą. Czerwone firanki przykuwały moje rozmiłowane w szczegółach oko, że hej.
Podczas schodzenia, tuż po pokonaniu najbardziej kamienistego odcinka, a więc w połowie drogi, spotkaliśmy wchodzącego do góry Pana, który zagadnął Szczura:
- Czy tak jest już do końca?
- Tak - przyznał gryzoń.
- Oj, pan mnie chyba nie lubi! - zaśmiał się Pan.
Poczułam ulgę, że nie tylko dla mnie chodzenie po głazach jest wyzwaniem!

 





Ostatnie dwa zdjęcia są z wjazdu kolejką linową na Gubałówkę i z samej Gubałówki. Szczur uznał wczoraj wieczorem, że powinnam tego doświadczyć, i faktycznie jazda kolejką po zmroku zrobiła na mnie wrażenie. W Gubałówce jednak się nie zakochałam - zero tam dzikości, atmosferę można porównać do wielkiego jarmarku czy festynu, zwłaszcza że na szczycie akurat odbywał się koncert. Dopisał za to Księżyc, widoczny niemal idealnie w połowie - i był to pierwszy raz, gdy oglądałam go z tak wysoka.
Od wczoraj byliśmy również dwa razy na Krupówkach. Za pierwszym razem chodziliśmy długo, aż w końcu Szczur się niestety przebodźcował. Druga wizyta była bardziej udana - zahaczyliśmy o początek Krupówek, gdzie Szczur zjadł cały talerz placków ziemniaczanych, a ja kupiłam pocztówki do wysłania znajomym i płyty z muzyką góralską. Polubiłam przywożenie z wyjazdów płyt z muzyką charakterystyczną dla odwiedzanego regionu - moim zdaniem są o wiele bardziej sensownymi pamiątkami niż na przykład pluszowe jednorożce i emotki, jakich pełno na Krupówkach.

08/20
Kolejny raz pobiłam swój rekord w zakresie nieogaru.
Chciałam wysłać pocztówkę cioci, ale nie pamiętam numeru domu, tylko nazwę ulicy, więc próbowałam znaleźć jej dom w Google Maps. I wtedy się okazało, że nie umiem rozpoznać domu cioci.

08/22
Jest już co najmniej jedno miejsce w Tatrach, które nie tylko polubiłam, ale wręcz pokochałam - to Dolina Strążyska. I wcale nie dlatego, że ta planowana od dwóch dni wycieczka była jak dotąd najłatwiejsza, choć rzeczywiście była. Po prostu poraziła mnie ilość szczegółów. Gdybym mogła, co pięć minut przysiadałabym na półgodzinne obserwacje, żeby się tak skutecznie na wszystko napatrzeć, by się nie dało zapomnieć.
Jakie tam widoki na ścianę Giewontu! Jaki spokój...! Jaki piękny strumień przez całą drogę towarzyszy wędrującym - a to z prawej, a to z lewej, to znów przecinając szlak pod mostkami! Jak czysta i zimna jest woda w tym strumieniu! A to jeszcze nie wszystko, bo spacer kończy odpoczynek przy najprawdziwszym wodospadzie... pierwszym tak wysokim wodospadzie, jaki widziałam na własne oczy. Nazywa się Siklawica.
Na szlaku spotkaliśmy mnóstwo rodzin z dziećmi, od niemowląt niesionych w chustach po samodzielnie pokonujących kamienie dzieci w wieku szkolnym, więc chyba można Dolinę Strążyską bez obaw polecić wszystkim dzieciatym. Odnotowałam, że dzieci zachowywały się wyjątkowo cicho. Możliwe, że na nie też działa magia tego miejsca.






W tym miejscu komputerowe notatki urywają się, bo zwyczajnie szkoda mi było czasu na pisanie. Zastanawiałam się po powrocie, czy nadrabiać te braki, i ostatecznie doszłam do wniosku, że to, co zostało napisane, oddaje moje wrażenia w pełni. Kolejne dni były podobne: Szczur zabierał mnie na niedługie wycieczki, w sam raz dla kogoś zupełnie początkującego, a ja uczyłam się utrzymywać równowagę i zachwycałam się detalami po drodze. Najczęściej zatrzymywałam się, żeby nacieszyć się szumem i kojącym dotykiem wartko płynącej wody. Nad każdym strumykiem musiałam choć przez chwilę posiedzieć. Innym cudownym odkryciem było drzewo, po którym spływała różnokolorowa, intensywnie pachnąca żywica.

Jednego dnia rozdzieliliśmy się, ponieważ po kilku dniach chodzenia z rzędu potrzebowałam dłuższego odpoczynku. Gdy ja czytałam i wypisywałam pocztówki, Szczur w ekspresowym tempie wszedł nad Czarny Staw Gąsienicowy. Po wznowieniu wspólnych wycieczek poszliśmy Doliną ku Dziurze do jaskini zwanej Dziurą lub Zbójecką Jamą. Ostatniego dnia weszliśmy na Myślenickie Turnie, gdzie znajduje się stacja przesiadkowa kolejki linowej, a Szczurowi udało się zrobić mi zdjęcie dokładnie w momencie, gdy za mną znajdował się wagonik.

Nie mogę się doczekać, kiedy znowu pojadę do Zakopanego, zwłaszcza że mam tam już ulubiony pensjonat, taki z miłymi właścicielami, domową atmosferą i pysznymi obiadami. Nie wiem jeszcze, kiedy to będzie. Na razie planuję inny wyjazd i mocno zaciskam kciuki, żeby wypalił. Jedno jest pewne: warto było powalczyć ze złymi wspomnieniami. Żadne miasto na mapie Polski nie kojarzyło mi się tak źle jak Zakopane, słowo daję. Teraz niewiele jest miast, do których tak bardzo chcę wracać.








 

3 komentarze:

  1. Hej. Patrzę, że ostatnio jakieś zagęszczenie wpisów ;) To ciekawe, co piszesz o wspólnych wyjazdach. Myślałem, że osoby z ZA to minimaliści, centusie i dusigrosze, a tu proszę... Skąpstwo, to chyba jednak przy jakiś zaburzeniach osobowości występuje.

    Druga taka rzecz - nie wiem, czy dobrze mi się wydaje, ale jesteście ze szczurem typami aspergerowców mocno aspołecznych? Tzn. bardziej jak Agnieszka Warszawa niż Joanna Ławicka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Co do skąpstwa, różnie to bywa. Zdarzają się osoby o bardzo minimalistycznych potrzebach, ale z tego, co widzę, osoby ze spektrum raczej lubią wydawać kasę na swoje zainteresowania, a oszczędzają na innych rzeczach. Ja jestem oszczędna w wielu dziedzinach, w których inni sporo wydają - np. o ubrania dbam => ulubione ciuchy noszę przez lata, w ogóle się nie maluję => mam tylko podstawowe kosmetyki do mycia i pielęgnacji, nie przepadam za biżuterią inną niż organiczna/etniczna, nie palę papierosów itp. Jestem też fanką powtórnego wykorzystywania różnych rzeczy. Wydawać pieniądze najbardziej lubię na wyjazdy, wycieczki, książki i inne rzeczy związane z zainteresowaniami. Oczywiście jest też dużo codziennych spraw, na które wydawać trzeba.

      Trudno mi stwierdzić, na ile aspołeczni jesteśmy na tle innych. Oboje pracujemy na co dzień z ludźmi, więc po pracy zazwyczaj nasze zasoby energii "na ludzi" są zużyte lub mocno uszczuplone. Ja po pracy nie mam siły na spotykanie się z ludźmi, jeśli muszę, to często boli mnie głowa. Znajomych wolę widywać w dni wolne. Szczur czasem widuje się ze znajomymi po pracy. Oboje też wolimy spotykać się w małym gronie. Źle znosimy tłumy. Ale np. Szczur jest w stanie iść na koncert metalowy, a ja koncertów nie wytrzymuję. Mogę iść jedynie do opery czy filharmonii, gdzie jest specyficzna akustyka, ludzie siedzą spokojnie i nie wrzeszczą.

      Nie znam osobiście Agnieszki, więc na temat porównania się nie wypowiem :)

      Swoją drogą mam prośbę... Czy mógłbyś podpisywać się pod komentarzami imieniem lub jakąś ksywką? Wiem, że nie ma na to osobnego pola, ale wystarczy podpis w samym komentarzu. Czuję się trochę niekomfortowo, gdy piszą do mnie same "Anonimy", a ja nawet nie umiem tych osób zacząć rozróżniać i kojarzyć :D

      Usuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń