wtorek, 24 marca 2020

[97] Wiosna w czasach zarazy


Przyszła jak zawsze na palcach, małymi kroczkami, zaskakując pochłoniętych swoimi zmartwieniami ludzi.

Kilkanaście dni temu zauważyłam przez okno, że u sąsiada zakwitła leszczyna. A później poszło już z górki: cała łączka przebiśniegów u sąsiadki, kilka domów dalej białe i fioletowe krokusy, a u nas pierwiosnek, stokrotki, narcyzy... W kolejce czekają hiacynty. Na wielu drzewach pojawiły się pąki, trawa stała się bardziej zielona. Przerzuciwszy się na pracę zdalną, zauważyłam, jak głośno zrobiło się w ogrodzie w porównaniu do poprzednich miesięcy - rano i w południe ptaki właściwie nie milkną. 

W obecnej sytuacji dziękuję Nornom, Mojrom i innym prządkom ludzkich losów, że urodziłam się i nadal mieszkam na wsi, gdzie mogę tego wszystkiego doświadczać na co dzień. Zarówno własny ogród, jak i krótki spacer po okolicy pozwalają mi zapomnieć na chwilę o wszystkim, co dzieje teraz się na świecie, o walce ludzi z wirusem, o zdjęciach z nagłówków artykułów, o odwołanych i przełożonych planach. Czasem wystarczy podejść po cichu do okna z wytężonym wzrokiem i słuchem. 

I czekam. Na lepsze dni. Na pomyślne wieści z tego przedziwnego frontu - jak nie jutro czy pojutrze, to za kilkanaście dni. Na kolejne spotkanie ze Szczurem (oby jak najszybciej!). Na powrót do normalności. Na brak lęku w głowie i spokój w serduchu. Na motyle... co prawda pierwszego już widziałam, 15 marca.

Żeby łatwiej było czekać, wysiałam dzisiaj w doniczce owies wielkanocny - będzie odliczał dni bardziej namacalnie niż kalendarz.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz