niedziela, 31 stycznia 2021

[114] Za późno

 
Obejrzałam wreszcie "Koe no Katachi" i film ten pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Bynajmniej nie chodzi mi o sposób przedstawienia niepełnosprawności czy bullyingu w szkole - bywa aż do bólu realistycznie. Szczerze mówiąc, nie wierzę w drugą połowę tej historii. 
 
Jako ktoś, kto doświadczył bullyingu, nie umiem wyobrazić sobie miłości do swojego prześladowcy, nawet po wielu latach. Już przyjaźń z dawnym prześladowcą przekracza granice mojej wyobraźni, a co dopiero mówić o miłości. Nie wierzę, że mogłabym się na taką osobę otworzyć i jej zaufać. Nawet gdyby autentycznie się zmieniła i szczerze żałowała, skończyłoby się w najlepszym razie na rozmowie, po czym oczekiwałabym, że pójdziemy w dwie różne strony. 

Jeszcze dziesięć lat temu byłoby mi trudno uwierzyć także w samą wewnętrzną metamorfozę szkolnego prześladowcy. Ani ja, ani żadne z moich przyjaciół i znajomych takiego cudu nie zaznało, dlatego wydawałoby mi się to totalną abstrakcją. Teraz jednak wiem, że się zdarza, za sprawą pewnej prawdziwej historii.

 ***
 
Długi weekend był tuż, tuż. Siedziałam w wypasionym samochodzie marki nieznanej (zupełnie nie znam się na samochodach), na miejscu obok kierowcy, gdzie nie dokucza mi choroba lokomocyjna. Świetlik rozłożył się z tyłu z gameboyem i naszymi dość skąpo spakowanymi plecakami. Wybieraliśmy się do centrum miasta, więc nie taszczyliśmy ze sobą żadnego sprzętu do obserwacji nieba, tylko aparat Świetlika i nieodłączny statyw. 

Kierowca, starszy od nas o kilkanaście lat blondyn z włosami do ramion, bez skrępowania opowiadał o swoim życiu. Nie pierwszy raz jechaliśmy "internetowym autostopem", więc byliśmy przyzwyczajeni, że kierowcy dzielą się na gadatliwych i małomównych. W tym przypadku od razu się zorientowałam, że facet należy do pierwszej grupy. Robił wrażenie wyjątkowo ekstrawertycznego i otwartego. Po paru godzinach jazdy znaliśmy już całą historię jego wielkiej pasji do snowboardu i jego własnego biznesu - sklepu ze sprzętem sportowym.
 
W pewnym momencie nastrój opowieści nagle się zmienił, jakby nasz rozmówca poczuł potrzebę podzielenia się czymś osobistym. Mówił ciszej i wolniej niż przedtem, a odstępy między poszczególnymi zdaniami stawały się coraz dłuższe. Czułam, że przychodzi mu to z trudem, ale chce pokonać jakąś niewidzialną barierę.

- Pewnego dnia, kiedy mój biznes już nieźle funkcjonował, zaciekawiło mnie, co robią teraz inni ludzie z mojej klasy z liceum. Miałem akurat więcej czasu, więc wszedłem na fejsa i zacząłem wyszukiwać jednego kolegę po drugim. Ten miał już żonę i dzieci, tamten pracował w korpo... W końcu wyszukałem też naszego klasowego kujona. Wstyd o tym mówić, ale w liceum nie dawaliśmy mu żyć. Sam nim gardziłem, dlatego że był takim stereotypowym prymusem w okularach, cienkim w sporcie. Na jego profilu znalazłem świeczki. Później dowiedziałem się od dawnego kumpla, że kilka lat temu się powiesił. 

Przeszedł mnie dreszcz. W lusterku zobaczyłam, że Świetlik podniósł głowę i patrzył wyczekująco.

- Bardzo mnie to ruszyło - kontynuował blondyn. - Od matury wiele się zmieniło. Dojrzałem. Musiałem uczyć się na błędach, zacząłem patrzeć na świat inaczej. Może nasze zachowanie... miało wpływ? Może gość przez nas wpadł w depresję. Ciągle wraca do mnie pytanie, czy mogłem coś zrobić już jako dorosły facet. Powinienem był przynajmniej odezwać się do niego. Przeprosić za to, jakim byłem dupkiem. Ale nigdy nie miałem odwagi, a teraz jest już za późno.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz