Dzień czwarty
W Szwajcarii Saksońskiej roi się od zamków i pałaców z różnych epok. Gdyby nie dopisywała nam pogoda, pewnie skupiłabym się na poszukiwaniu właśnie takich miejsc, gdzie w razie potrzeby można schronić się pod dachem. Mamy jednak dobre warunki do spędzania czasu pod gołym niebem, więc postanowiliśmy wybrać tylko jeden zamek, za to wyróżniający się na tle innych. Padło na twierdzę Königstein, która zajmuje wysoką pozycję we wszystkich zestawieniach najciekawszych atrakcji Gór Połabskich.
Bardzo mile zaskoczyła mnie informacja, że twierdzę można zwiedzać z psem. Rzecz jasna, zwierzaki muszą być na smyczy i nie mają wstępu na wystawy, ale reszta zamku stoi przed nimi otworem. Dzięki temu nie musieliśmy zostawiać Pięknej samej na większość dnia. Zabraliśmy dla niej smaczki, wodę w butelce i miskę, z której najchętniej pije w podróży. Z kwestią wystaw też sobie poradziliśmy, wybierając kilka i zwiedzając je na przemian, tak jak to robiliśmy z latarniami morskimi.
Königstein to bez wątpienia jeden z najbardziej niezwykłych zamków, jakie do tej pory odwiedziłam. W ciągu kilkuset lat swojej historii pełnił różne role, między innymi klasztoru, więzienia dla więźniów politycznych, kryjówki rodziny królewskiej czy ośrodka wychowawczego. Jest on dosłownie wbudowany w skały, a w niektórych miejscach jego mury sprawiają wrażenie, jakby wręcz się w te skały wtopiły. Nigdy nie został zdobyty i nie trzeba wiele czasu, by przekonać się, dlaczego. Jedynego wejścia do twierdzy strzegą cztery bramy, trzy fosy, trzy mosty zwodzone i niezliczona ilość innych urządzeń obronnych. Największe wrażenie zrobiła na mnie droga pod domem bramnym (Torhaus), nazywana "ciemną rampą". Nie dość, że stroma i wyłożona śliskimi kamieniami, co samo w sobie musiało być przeszkodą dla najeźdźców, to jeszcze naszpikowana pułapkami. A wśród tych atrakcji: brona, zrzutnie kamieni, machikuły, otwory w stropie do wylewania smoły... Od samego spoglądania w górę na imponujące mury zapierało mi dech.
Warto odnotować, że ta niezdobyta przez wieki twierdza obecnie jest wyposażona w windę. Osoby niepełnosprawne mogą dostać się na dziedziniec z pominięciem całego tego prowadzącego pod górę "toru przeszkód", który opisałam wyżej. Skorzystać z windy mogą także ci turyści, którzy po prostu nie mają chęci tyle chodzić. Moim zdaniem, nie warto jednak rezygnować z wejścia na zamek pieszo, jeśli jesteśmy w pełni sprawni ruchowo i mamy czas. Droga jest niesamowita, można tam samemu poczuć się jak zdobywca.
Mniej więcej w centrum głównego dziedzińca twierdzy znajduje się okrągły Plac Augusta, otoczony lipami. Tam właśnie na przemian zostawaliśmy z Piękną, starając się zapewnić jej odpoczynek w cieniu, podczas gdy drugie z nas zwiedzało wybrane budynki. Wokół placu mieści się kilka obiektów, które miały kluczowe znaczenie dla funkcjonowania tak potężnego zamku: magazyn żywności, zbrojownia, skarbiec, dom studzienny. Myślę, że ten ostatni jest jedną z największych atrakcji twierdzy, choć z zewnątrz wygląda jak zwykły pałacyk. Kryje się w nim druga pod względem głębokości historyczna studnia w Niemczech, mierząca 152,5 metra - obecnie jest podświetlona, więc można do niej zajrzeć. Nie mniejsze wrażenie robi replika ogromnego koła, które od XVII wieku służyło do wydobywania wody. Według informacji z oficjalnej strony zamku, "codziennie czterech mężczyzn musiało zrobić 28.000 kroków, aby 36 razy wciągnąć na górę beczkę z wodą". Jakże mozolna i monotonna musiała być ich praca!
Następnie poszliśmy we troje na spacer wzdłuż murów obronnych, podziwiając rozpościerające się stamtąd widoki na okolicę. Po drodze wypatrywaliśmy kolejnych miejsc oznaczonych na mapce turystycznej. Zdziwiło mnie, iż jedna z najładniejszych wieżyczek jest nazywana "wieżą głodową". Niewykluczone, że służyła jako cela dla więźniów skazanych na śmierć głodową, ale zarówno pochodzenie tej nazwy, jak i przeznaczenie wieżyczki nie zostały ustalone. Z kolei barokowy pawilon zwany pałacykiem Fryderyka skrywa innego rodzaju tajemnicę. Władcy mieli zwyczaj zaskakiwać tam swoich gości mechanicznym stolikiem, który pojawiał się nieoczekiwanie w sali, jak w baśni "Stoliczku, nakryj się".
Zwiedzając twierdzę Königstein, wspomagaliśmy się internetowym audioprzewodnikiem, dzięki czemu poznaliśmy nieco ciekawostek z dziejów zamku. Nie zabrakło polskich akcentów - w końcu dwaj polscy królowie elekcyjni, August II Mocny i August III, wywodzili się z saskiej dynastii Wettynów. Pamiętacie ze szkoły powiedzenie "od Sasa do Lasa"? To właśnie August Mocny gościł na zamku pruskiego króla, od którego imienia wzięła się nazwa "pałacyk Fryderyka" - w ten sposób Sas wyróżnił swojego gościa. Inny rodzaj "gościny", bo w charakterze więźniów, zafundował polskim książętom Jakubowi i Konstantemu Sobieskim. August II rywalizował także z pewnym księciem o to, który z nich wybuduje największą... beczkę na wino. Beczka króla mogła pomieścić ponad 238 litrów trunku. Ciekawe, czy August Mocny miał mocną głowę?
Dzień piąty
Na ostatnią wycieczkę Szczur, Piękna i ja wybraliśmy się dopiero po szesnastej, ponieważ wcześniej mieliśmy w Gohrisch burzę. Liczyłam, że po deszczu w okolicy nieco się ochłodzi, ale zamiast tego zrobiło się niebywale parno, wręcz nie było czym oddychać.
Szlak, który wybrał Szczur, zaczyna się 26 kilometrów od naszej "kwatery", w miasteczku Wehlen. Wehlen, podobnie jak Bad Schandau, leży bezpośrednio nad Łabą. Przeszliśmy przez rynek, gdzie trudno było mi oderwać wzrok od pięknych budynków, i podążyliśmy w górę szlakiem czerwonych kropek. Poprowadził on nas wąskimi uliczkami miasta obok ruin niedużego zamku, aż znaleźliśmy się w parku narodowym. Tam szliśmy chwilę ścieżką równoległą do asfaltowej drogi, po czym odbiliśmy głębiej w las. Ani się nie obejrzałam, a znaleźliśmy się w wąwozie pełnym formacji skalnych o ciekawych kształtach.
W wąwozie nastrój całkowicie się zmienił. Zrobiło się ciemno, chłodno, a także soczyście zielono od wszechobecnych paproci, mchów i porostów. Niektóre skały zdawały się przeczyć prawom grawitacji. Poczułam się, jakbym teleportowała się do lasów Śródziemia lub innego uniwersum fantasy. Piesa była w swoim żywiole, wskakiwała na głazy i leżące pnie. Prawdziwa zabawa miała jednak dopiero się zacząć...
Gdy doszliśmy do rozstaju dróg, Szczur powiedział, że stąd możemy pójść dalej w lewo albo w prawo, a tak czy siak zatoczymy koło i wrócimy w to samo miejsce. Wybraliśmy drogowskaz w lewo. Wkrótce znaleźliśmy się w krainie pełnej majestatycznych głazów oraz wąskich lub niskich przejść między nimi. Musieliśmy się schylać, przeciskać przez szczeliny i motywować Piękną do pokonywania metalowych schodków. Jeśli wcześniej las przypominał krainę elfów, teraz było mu bliżej do siedziby krasnoludów. Niemcom wąwóz kojarzył się najwyraźniej z zupełnie inną istotą, gdyż nazwali go Teufelsgrund - znowu od diabła 😈
Ku refleksji
Na zakończenie kilka moich przemyśleń po wakacjach w Saksonii:
💭 Nie należę do osób, które w Polsce widzą wyłącznie to, co najgorsze, a inne państwa postrzegają bezkrytycznie. Na co dzień zauważam sporo prawdy w powiedzeniu "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Zdecydowanie brakuje mi jednak w Polsce takiej otwartości na podróżnych z psami jak w Czechach i w Niemczech. Pies w parku narodowym? Nie ma problemu, wystarczy prowadzić go na smyczy. Z psem do knajpy? Zapraszamy. Zwiedzanie zamku z pupilem? Owszem.
Da się? Da.
Kosze na psie odchody mijaliśmy nawet w małych miejscowościach, a przed pobliskim supermarketem stała nie tylko miska z wodą, ale i druga ze smaczkami. Tak się w Niemczech traktuje psy.
💭 Polacy mogliby też co nieco nauczyć się od Niemców w kwestii podejścia do recyklingu. Przykładowo, w supermarketach stoją automaty na opróżnione plastikowe butelki. Robiąc następne zakupy, można od rachunku odliczyć kaucję za oddane butelki. Możecie wierzyć lub nie, ale do tych butelkomatów ustawiają się kolejki niczym w sezonie grypowym do apteki, a butelek walających się po lesie lub na ulicy nie zaobserwowałam. Kaucja jest wystarczająco wysoka, by ludziom recykling się opłacał.
💭 W Dittersbach napotkaliśmy budkę telefoniczną przekształconą w mikrobibliotekę. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Jestem fanką bookcrossingu, chętnie korzystam z podobnego miejsca w Warszawie i chciałabym, żeby było ich jak najwięcej. Zanim wyrzucimy przedmiot, który przestał być nam potrzebny, warto się zastanowić, czy można dać mu drugie życie. W tym przypadku dostały je nie tylko książki, ale również sama budka.
💭 Na zamku zauważyłam pięknie ozdobiony kamień, który ktoś zostawił pomiędzy cegłami w murze, najpewniej w ramach popularnej w Internecie zabawy kamyczkowej. Niestety, nie mogłam go zabrać, gdyż znajdował się całkowicie poza zasięgiem ludzkich rąk. Zachodzę w głowę, jak ktoś zdołał go tam położyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz