wtorek, 14 lutego 2017

[26] Dlaczego związek ze mną nie jest łatwy


Z powodu walentynek bardzo mnie dziś korciło, by odgrzebać pewien tekst, który napisałam ponad rok temu, gdy byłam rozczarowana swoimi dotychczasowymi doświadczeniami i musiałam coś zrobić z negatywnymi emocjami. Zatytułowałam go wtedy "Dlaczego już nigdy nie chcę być w związku z kimś neurotypowym". Obecnie myślę, że bardziej pasuje do niego tytuł "Dlaczego związek ze mną nie jest łatwy". Postanowiłam też wprowadzić zmiany w samym tekście, ponieważ w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy bardzo dużo się w moim życiu pozmieniało, w tym mój sposób myślenia o niektórych sprawach. 



Dlaczego związek ze mną nie jest łatwy 

Ponieważ jest tego trochę, pozwoliłam sobie wypunktować:

1. W wielu sytuacjach moje potrzeby różnią się od potrzeb większości ludzi w wystarczającym stopniu, by niemożliwe było jednoczesne uszczęśliwienie zarówno mnie, jak i "normalsa".
Przykładowo, nocą z 31 grudnia na 1 stycznia większość ludzi odczuwa potrzebę hucznego świętowania w licznym gronie, niekoniecznie znajomych, ze szczególnym uwzględnieniem tańczenia i picia jak dzika świnia. A ja nie. Mój wymarzony Sylwester to całonocne sam na sam z drugą osobą, z dobrym jedzeniem, małym kieliszkiem wina, rozmowami, filmem lub planszówkami, ochotą na seks i obowiązkowym długim spacerem na okoliczne wzniesienia, gdzie można stać przez godzinę wśród ośnieżonych pól, oglądając fajerwerki nad najbliższymi miastami. And that's all.
Dopisane dzisiaj: Ostatnie dwa Sylwestry spędziłam w gronie aspich i nerdów, m.in. ze Szczurem, Katją i Sysadminem. I bardzo możliwe, że kolejne będą wyglądały podobnie, bo ta formuła wyraźnie się sprawdza. Nadal jednak nie poszłabym na typową imprezę taneczną i nadal uważam, że Sylwester we dwoje byłby naj naj.

2. Konwencjonalne sposoby okazywania uczuć na dłuższą metę odbieram jako nudne.
Jeśli raz na pewien czas dostanę od faceta bombonierkę lub zostanę przez niego zaproszona do eleganckiej restauracji, jest OK. Ale jeśli widujemy się regularnie i on co tydzień przywozi mi identyczną bombonierkę, a co miesiąc chce mnie zabierać do eleganckiej restauracji, po pewnym czasie zaczynam się śmiertelnie nudzić, ubolewając nad jego brakiem inwencji twórczej. I nawet nie mam komu się wyżalić, bo koleżanki mi powiedzą, że przecież każda chciałaby poślubić takiego mężczyznę (WTF?).
Gdybym miała stworzyć listę niekonwencjonalnych sposobów okazania mi uczuć, które ujęły mnie najbardziej, wyglądałaby ona mniej więcej tak:
- W Dzień Kobiet kolega z Internetu, aspi, zagaduje do mnie jako pierwszy na gadu (co zdarzało się bardzo rzadko) i pokazuje mi szablon na bloga, który w tajemnicy dla mnie wykonał. Przepiękny szablon z postacią z mojej ulubionej wówczas mangi, w moim ulubionym kolorze i ogólnie w moim stylu.
- Jestem chora, leżę w łóżku i czuję, że wpadam w dół głęboki jak Rów Mariański, zasypiam na chwilę (ot, taka sobie drzemka), budzę się i... widzę na suficie tęczę. Wyglądającą jak prawdziwa. Mój chłopak pogłówkował i taką zmajstrował. Nie zdradzę, jak!
- W kilka dni po tym, jak powiedziałam chłopakowi, że chcę z nim zerwać, on przyjeżdża do mnie z okazałą, starannie zapakowaną do pudełeczka po obiektywie, larwą narożnicy zbrojówki, którą przypadkowo znalazł. Nie z bukietem róż, nie z zamiarem padania na kolana i błagania o powrót do niego, nie ze łzami w oczach - przeciwnie, o nic nie prosi, nie robi szopki. Tylko podnosi z ziemi i niesie przez czterdzieści minut drogi gąsienicę - on, człowiek, który larw motyli i ogólnie owadów się brzydzi - żeby mi ją dać. Bo wie, jak bardzo fascynują mnie motyle. A później wychodzi, o nic nie prosząc. 
- Dostaję na urodziny zegar z tarczą o odwróconym kierunku ruchu wskazówek.
- Innym razem dostaję na święta własną stronę internetową poświęconą mojemu kolekcjonerskiemu hobby, a na urodziny - garstkę eksponatów do kolekcji, trudnych do zdobycia, znalezionych na portalu aukcyjnym. I jest to prezent, który cieszy mnie o wiele bardziej szczerze niż wszystkie standardowe prezenty otrzymane w tym czasie (aczkolwiek, oczywiście, nie mówię tego nikomu, ponieważ i tak nie zrozumieliby).
Dopisane: Bombonierki, bukiety i eleganckie restauracje to wciąż nie jest to, co Rosomaki lubią najbardziej. I pewnie tak już zostanie, bo czy widział ktoś kiedy rosomaka, który żywiłby się kawiorem?
Związek ze Szczurem zmienił jednak moje podejście do okazywania uczuć, chyba dlatego, że często pomieszkujemy razem przez kilka dni, a czasem też przez dłuższy czas. Zaczęłam przywiązywać większą wagę do wspólnej codzienności i tego, czy druga osoba się stara, żeby ta wspólna codzienność była jak najlepsza. Obecnie, chociaż nie przestałam lubić nietypowych prezentów (zwłaszcza tych związanych z moimi zainteresowaniami), znacznie bardziej doceniam wszystkie drobne sytuacje z kategorii "Życie codzienne", które świadczą o tym, że drugiej osobie zależy. Polubiłam też wspólne wycieczki jako sposób okazywania uczuć. Ale o tym wszystkim pewnie jeszcze kiedyś napiszę.

3. Wkurza mnie odstawianie szopki i deklarowanie Wielkiej Miłości, by kogoś przelecieć.
Nikt mi nie wmówi, że nie ma już na świecie ludzi, którym zależy na autentycznej, trwałej więzi emocjonalnej z drugą osobą, i wcale nie sądzę, by naszemu gatunkowi groziło rychłe wymarcie. Nikt mi też nie wmówi, że osoby, które wolą niezobowiązujące relacje i mówią szczerze o swoich oczekiwaniach, nie wyrządzając nikomu krzywdy, robią coś złego. Jest jednak coś, czego szczerze nienawidzę: kiedy ludzie mają ochotę po prostu się z kimś bzyknąć, ale nie mówią o tym wprost, tylko starannie budują wokół swojego pożądania otoczkę Wielkiej Miłości. Niestety, zjawisko to bardzo często występuje wśród ludzi, niezależnie od płci, wieku, orientacji seksualnej i innych czynników.
Co składa się na przepis na Wielką Miłość? Mniej więcej to, co na komedię romantyczną: robienie prezentów, wspólne wyjścia, bieganie za drugą osobą i koniecznie wyznawanie miłości - im więcej, tym lepiej, jak głoszą poradniki.
Tak się składa, że poznałam panów, którzy mogliby bez wysiłku zagrać w typowej komedii romantycznej albo napisać poradnik wzorowego lowelasa. Panowie ci nie tylko skrupulatnie przestrzegali przepisu na Wielką Miłość, ale robili znacznie więcej niż minimum. Dzwonili do mnie o każdej porze dnia i nocy, wyznawali miłość każdego poranka, komplementowali każdą moją cechę i wznosili się na wyżyny poezji, pisząc SMS-y pełne metafor i innych środków stylistycznych będących zmorą gimnazjalisty. Twierdzili, że nigdy nie spotkali kogoś równie wspaniałego jak ja i będą mnie kochali aż po grób. Ba, planowali nawet ślub i dzieci, po zaledwie kilku miesiącach znajomości!
Żadnego z wspomnianych panów już w moim życiu nie ma. Czy usychają z miłości do mnie po zerwaniu znajomości? He, he, ależ skąd. Znalezienie kolejnej osobniczki, której prawią te same banały,  zajęło każdemu z nich nie więcej niż dwa miesiące. Taka to była Miłość. 
Swoją drogą, mam ogromny szacunek do mojego przyjaciela, który w całym swoim dwudziestokilkuletnim życiu nie użył słów "kocham cię" wobec partnerki, ponieważ jest przekonany, że żadnej z nich nie kochał. Mówi, że dzięki temu jego "kocham cię" nie jest wyświechtane i że zamierza podarować je drugiej osobie, gdy będzie to stuprocentowa prawda. Żeby nie było zbyt romantycznie, jego szczerość nie dotyczy tylko miłości: w zamierzchłych początkach znajomości ze mną pan ów zapytał prosto z mostu, czy pójdę z nim do łóżka. Odmówiłam. Jakkolwiek nietypowo to brzmi, tak się zaczęła jedna z najlepszych przyjaźni w moim życiu.
Dopisane: Czasami - zwłaszcza wtedy, gdy dokucza mi PMS i staję się wybitnie przytulaśna - mam ochotę wyznawać drugiej osobie uczucia. Jest to w pełni szczere. Nie uważam jednak, by teatrzyki jednego aktora, takie jak opisane powyżej, miały cokolwiek wspólnego z prawdziwym uczuciem. 
Naprawdę, kochani neurotypowi i nie tylko, wcale nie trzeba wypowiadać słowa "kocham" tyle razy dziennie, ile razy przeciętny człowiek chadza do toalety. Jeżeli zależy Wam głównie na tym, by pójść do łóżka z osobą z ZA, zapytajcie ją wprost, czy ma na to ochotę. Efekt będzie taki sam, a przynajmniej oszczędzicie tej osobie złudzeń na temat charakteru waszej znajomości.

4. Nienawidzę kłamstw.
Mam kontakt z osobami z ZA od dziewięciu lat i w ciągu tych dziewięciu lat tylko dwa razy okłamała mnie osoba z ZA, wliczając w to byłego partnera, z którym spędziłam naprawdę mnóstwo czasu. Za każdym razem kłamiący przyznał się bez większych ceregieli.
Gdybym miała obliczyć, ile razy przyłapałam na kłamstwie osoby neurotypowe, musiałabym chyba pożyczyć od ojca wypasiony kalkulator geodezyjny. Kłamstwa te dotyczyły spraw najróżniejszego kalibru - a to ktoś rzekomo miał wuja w Argentynie, a to zmyślał na temat swojego życia seksualnego, a to niemalże uśmiercił własnego ojca. Jest jedna zaleta takiego stanu rzeczy: wyjątkowo łatwo przychodzi mi podczas lektury kryminałów Agathy Christie przyjmowanie wstępnego założenia, że każda z postaci może nie mówić prawdy.
Dopisane: W powyższym fragmencie nic nie będę zmieniać, ponieważ zawiera tylko i wyłącznie fakty. Statystycznie rzecz biorąc, spotykani przeze mnie ludzie neurotypowi kłamią dużo częściej niż ludzie ze spektrum.

5. Nienawidzę szantażu emocjonalnego.
A ten - jak wynika z moich obserwacji - ludzie stosują nader często, nie tylko wobec swoich partnerów, ale także rodziny i przyjaciół. Przykładów sytuacji, gdy druga osoba próbowała wymusić na mnie określone zachowanie, manipulując moimi emocjami, mogę wymienić mnóstwo. Począwszy od czasów przedszkola, gdy syn sąsiadów regularnie groził mi, że pójdzie do domu, jeśli nie pożyczę mu danej zabawki, a skończywszy na jednej z najbardziej absurdalnych sytuacji w moim życiu, kiedy to mój były chłopak rozpłakał się, ponieważ nie chciałam się zgodzić na bycie duszoną w łóżku.
Dopisane: Ten fragment zmodyfikowałam najbardziej. Podczas ostatnich ferii Szczur uświadomił mi, że mnie też zdarza się wymuszać coś, czego chcę. Nie jestem z tego zadowolona, pomimo że nie są to tak skrajne sytuacje jak te, które przydarzyły mi się w jednym z poprzednich związków. Na ogół nie jestem tego świadoma na bieżąco, nie robię tego z premedytacją. Niewątpliwie jednak jest to coś, nad czym trzeba pracować. Zwłaszcza że nienawidzę tego u innych.

6. Potrzebuję przestrzeni. Trochę jak na pewnym obrazku z astronautą, podpisanym "I need some space", który widziałam w necie.

Tak, wiem, że nie wszyscy neurotypowi faceci mają potrzebę wywierania wpływu na każdy aspekt życia swojej partnerki. Ale akurat ci neurotypowi faceci, którzy podobali mi się pod względem osobowości i intelektu, byli perwersyjni, a do tego zainteresowani mną jako potencjalną partnerką, taką potrzebę mieli. Upraszczając: jeśli już zakochiwałam się z wzajemnością w neurotypowym facecie, to przy bliższym poznaniu okazywał się on być Nieuleczalnym Dominantem. A ja potrzebuję na co dzień partnera, nie pana i władcy. Kogoś, kto będzie ze mną dzielił swoje życie, a nie obsesyjnie układał scenariusz mojego.
Potrzebuję więc kogoś, kto zrozumie i zaakceptuje między innymi, że czasami potrzebuję pobyć w samotności, że po powrocie do domu muszę odreagować dzień, że nie jestem w pełni zdrowa i sprawna fizycznie, że potrzebuję czasu na swoje pasje, że chcę się czasem uczyć, że potrzebuję czasu spędzanego ze swoją rodziną i znajomymi, w tym znajomymi płci męskiej. Niestety, dla Nieuleczalnego Dominanta jest to nie do przejścia.
Pewnego razu poznałam mężczyznę, który podczas pierwszej rozmowy deklarował, że chce być z niezależną kobietą. Kilka miesięcy później, decydując się na związek, powiedziałam mu szczerze wszystko o sobie i swoich potrzebach, pytając, czy na pewno mnie akceptuje. Powiedział, że tak. Cóż, do dzisiaj nie wiem, co miał na myśli przez "niezależną kobietę", bo czułam się przez następnych kilka miesięcy, jakby facet chciał stłamsić całą moją indywidualność. 
Miałam więc do czynienia z ciągłymi fochami i awanturami. Mój były miał pretensje, że po powrocie z uczelni potrzebuję czasu na naukę angielskiego do certyfikatu (być może dlatego, że przygotowałam się sama w dwa miesiące, podczas gdy on chodził na kurs, ale nie uczył się i zrezygnował z egzaminu? No, ale co miałam zrobić, zmusić go do nauki?), że gadam z przyjaciółką przez Skype, że chcę iść do kina z przyjacielem (notabene, na niszowy film, jakich on nie lubił), że nie chcę się malować i chodzę na co dzień w polarze. Przyłapałam go też na grzebaniu w moim telefonie. Dopiero po rozstaniu uświadomiłam sobie, w jak wielkim napięciu psychicznym żyłam, jak wiele mnie stresowało. Poczułam ulgę.
Dopisane: Ja i Szczur na co dzień potrzebujemy równie dużo przestrzeni. Wydaje mi się, że jest to jeden z elementów układanki, które sprawiają, że tak dobrze rozumiemy siebie nawzajem. Problemy pojawiają się w dni odbiegające od rutyny dnia codziennego - zwłaszcza wtedy, gdy tylko ja mam wolne od pracy, a Szczur nie - ale o tym jeszcze napiszę.

7. Męczy mnie obsesyjna zazdrość.

Właściwie o tym już napisałam, gdyż punkty 5, 6 i 7 są ze sobą powiązane.
Chcę, aby druga osoba mi ufała i nie drżała przy każdej możliwej okazji, że pójdę do łóżka z kimś innym. Bo nie pójdę. Po pierwsze, rachunek prawdopodobieństwa - jestem dziwna, więc bardzo rzadko ktoś, kto mnie fascynuje aż tak, że myślę o nim w tym kontekście, też o mnie fantazjuje. Po drugie, nawet jeśli tak jest, mam bardzo silną wolę i nie zdradzę tylko dlatego, że jestem, dajmy na to, sama w mieszkaniu z kolegą. Serio. Po trzecie, nie piję, nie biorę i jestem świadoma, co robię. Nie mam zamiaru chodzić przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w pasie cnoty tylko dlatego, że ktoś naoglądał się filmów porno, w których stada facetów wpadają z wizytą przez okno, by chędożyć żonę, gdy tylko mąż znika z pola widzenia.
Odnośnie zazdrości o postacie fikcyjne (tak, przekonałam się, że taka też istnieje!): nie, to, że mam na kompie tapetę z bohaterem z anime, który ma identyczne włosy jak mój poprzedni facet, nie znaczy, że na obecnego faceta nie mam ochoty.
Odnośnie zazdrości o przeszłość: gdybym lubiła godzinami grzebać w przeszłości, poszłabym na archeologię.

8. Jeśli chodzi o życie seksualne, potrzebuję ogromnie, ogromnie dużo zrozumienia i zaufania do drugiej osoby.

Moja niejednoznaczna ekspresja może, w połączeniu z porąbaną integracją sensoryczną, komplikować życie seksualne, a panowie neurotypowi, których poznałam, niezbyt się takimi rzeczami przejmowali. Uważali, że wydziwiam, nie chcieli czytać o SI (zresztą, niektórzy w ogóle nic nie czytali), nie przestrzegali ustalonych reguł i strzelali fochy. Kilka nieprzyjemnych sytuacji zdarzyło mi się także w związku z osobą z ZA, ponieważ oboje miewaliśmy trudności w odczytywaniu niewerbalnych sygnałów nadawanych przez drugą osobę. 

9. Nieszczególnie marzę o własnych dzieciach. Prawdę mówiąc, w ogóle nie marzę.
A ludzie w moim wieku z reguły mają już wybrane imiona.

10. Podsumowując, w związku z osobą neurotypową czuję się tak, jak kiedyś powiedziała bohaterka anime Hanasaku Iroha:

It's like I'm living in a soap opera.
Związek z osobą z ZA o wiele bardziej się w moim przypadku sprawdza, niż związek z osobą neurotypową. Uogólniać nie zamierzam, inni mają prawo czuć inaczej. Ja jednak mam właśnie tak i jest mi z tym najlepiej na świecie. Czasy, gdy na siłę próbowałam poderwać kogoś spoza spektrum, minęły bezpowrotnie. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz