środa, 4 października 2017

[45] Pamiętniki sierpniowo-wrześniowe


1.08
Dzisiaj wracam z Kielc na Śląsk... Choć to blisko, mam pietra, bo muszę jechać pociągiem całkiem nową trasą. Nie lubię sama podróżować; zawsze się boję, że coś ważnego zgubię, pomylę stacje, trafię na niefajnych współpasażerów, będzie przeciąg albo pociąg z jakiegoś powodu nie dojedzie do końca. Ostatnie godziny przed odjazdem pociąggu są najgorsze. Chciałabym już być na peronie na Śląsku.

Lustereczko, powiedz przecie, komu jest najlepiej na świecie?




3.08
Obudziłam się w złym samopoczuciu, tak fizycznym, jak i psychicznym. Śniło mi się łażenie po lesie. Ale zasnęłam bez opasek na nadgarstki i bez paru innych rytuałów pomagających mi, bez mycia, bez stoperów, a także bez tabletki, którą miałam zażyć. Jestem wyżęta, a nie wypoczęta, a za dwie godziny podróż do miasta. Stawy bolą. Łeb też. I psychicznie też coś boli.

5.08
Ostatnie trzy dni spędziłam w domu. Były gorsze i lepsze momenty, ale się cieszę, że tu byłam i dla odmiany odpoczęłam trochę od miast.
Pierwszego dnia prawie nie wychodziłam z domu, czemu sprzyjały piekielny upał i nagły wybuch bólu stawów. Nie wiem, co stawom odbiło w tak ciepły dzień, może kilka godzin w pozycji siedzącej (w tym szczególnie niewygodna pozycja w pociągu) się do tego przyczyniło. W każdym razie w środę załatwiłam wszystkie zaległe sprawy nie wymagające wychodzenia: zakupy, rachunki, pranie, pocztówki ze swapów itp. Wyszłam tylko wypuścić ćmę na łące. Wieczorem pojechałam po zastrzyk i to wprawiło mnie w dobry humor. Słowo daję, że zastrzyk w brzuch może poprawiać humor, zwłaszcza gdy pozwala uniknąć upierdliwych skutków ubocznych, jakie ta sama substancja powoduje w postaci tabletek. Potem uderzyłam w ból lekiem przeciwbólowym i już w ogóle zrobiło mi się wesoło.
W czwartek pojechałam do Kato spotkać się ze znajomymi, których widuję średnio raz na rok, ale jednego z nich nie widziałam od dwóch lat. Poznałam ich przez Internet w wieku 15 czy 16 lat, na wybitnie nerdowskim forum założonym przez wybitnie nerdowskiego nastolatka. Forum już nie funkcjonuje, ale ludzie nie zmienili się aż tak bardzo, jak można by przypuszczać, pomimo sporych zmian życiowych. Zawsze, gdy się z nimi spotykam, żałuję, że nie mogę mieć takich kumpli w swojej okolicy, gdzie nie mam nikogo, z kim mogłabym pójść na kawę, do kina czy na włóczęgę. I zawsze wracam z fajnymi historiami w głowie. Wczoraj do tego wróciłam z pozytywnymi wrażeniami na temat dziewczyny kolegi oraz z mniej pozytywnymi, ale całkiem zabawnymi, z galerii sztuki współczesnej, która ryje beret.
Sztuka współczesna to coś, w czym niezbyt się odnajduję. Całkiem podobał mi się namiot, do którego można było wleźć, by "wsłuchać się w dźwięki swojego ciała". Szkoda tylko, że w tym wsłuchiwaniu przeszkadzały obleśne odgłosy dobiegające od sąsiedniego eksponatu, gdzie dwa neandertale pluły na siebie nawzajem (tak to chyba najłatwiej opisać). Taki namiot powitałabym z chęcią w swoim domu!
Gdy wracałam do domu, padało, i to uczucie ulgi po kilku dniach nieustannego upału zapamiętam na długo.
Dzisiaj rano przyjechał na chwilę kumpel ze studiów, wprowadzając jak zwykle atmosferę Chaosu i ADHD. Śmialiśmy się, zdejmując pomiary do ślubnego garnituru. Potem było nieco mniej miło, bo poczułam niechęć do kilku bliskich osób i przesyt ludźmi. Obudziłam się już z irytacją na kolegę z sieci, potem zdenerwowały mnie remontowe plany rodziców (spośród wszystkich dwunastu miesięcy, obmyślili remont akurat na wrzesień, gdy ja zawsze mam problemy z przystosowaniem się psychicznie do nowego roku pracy i związane z tym psychosomatyczne kłopoty... Empatia na całego), a na koniec poczułam żal do Szczura, bo nie dogadaliśmy się wczoraj odnośnie fajnej oferty noclegu w Suwałkach i oferta zniknęła. Byłam bliska meltdownu, stawy znowu się odezwały. Poszłam więc na długi spacer. 
Na szczęście nie spotkałam żadnych ludzi. Przez dwie godziny właziłam w krzaki i bawiłam się w dendrofila, macając drzewa, oczywiście w poszukiwaniu gąsienic. Gdy byłam już w drodze powrotnej, znalazłam jedną wśród traw na poboczu i zabrałam ją, choć nie wiem, czy to motyl. Ale i tak było fajnie. Ptaki, koniki polne, ślimaki, jeżyny. Śliczne szczegóły roślin. I żadnych ludzi.

6.08
(po trzeciej w nocy)
W te wakacje ciągle mam jakieś nietypowe przygody. Zamierzałam dziś położyć się spać o ludzkiej porze, tzn. około drugiej, ale z tego, co widzę, Szczurza Nora postanowiła sobie ze mnie zażartować.
Najpierw znalazłam skorka pod prysznicem. Podejrzewam, że większość ludzi reaguje na takie sytuacje pierwszym z brzegu odruchem ("unicestwić"), mnie się to raz zdarzyło w Kielcach na widok żuczka, ale dziś, na swoim terenie, zareagowałam już po mojemu. To znaczy, pobiegłam w negliżu szukać pojemnika, a potem łapać. Ładny stwór.
Czasem się zdarzały skorki w moim domu, ale skorek na czwartym piętrze? Hm.
Potem było już mniej kolorowo, odkryłam bowiem TO.
Szczuru, jeśli jest już rano i to czytasz, idź do kuchni unicestwić TO, no błagam. Jak na ironię, akurat dzisiaj gadaliśmy o rozkładającym się żarciu, a potem jeszcze gadałam o nim z Markiem. Ponieważ jesteś tu już od 4 dni, a jesteś bardzo spostrzegawczy, zgaduję, że już TO widziałeś. Nie wiem, jakim owocem lub warzywem TO było, ale jeśli chcesz TO hodować, jest wiele miejsc bardziej odpowiednich niż Twój (a w wakacje tymczasowo i mój) blat kuchenny. Mogę Ci zresztą na szałwi wyhodować pleśń, która będzie o wiele ładniejsza od tej starej skóry, a zarazem będzie w adekwatnym miejscu. Zresztą, trudno mi pojąć Twoje upodobanie do rozkładającego się jedzonka, podczas gdy w domu mamy takie fajniusie żywe stworzenia do obserwowania. 








(wieczorem)
Dzisiaj jakoś nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Zrobiłam sobie prosty, ale smaczny obiad, kilka rzeczy doprowadziłam do ładu. Brakuje mi jednak okolic lasu, tego, żeby wyjść z domu i już po dziesięciu minutach znaleźć się z dala od ludzkich głosów. Próbowałam czytać na dworze, ale nie dało się, bo strasznie dużo w weekendy dzieciarni na osiedlu. Krzyczą, piszczą, kłócą się na placu zabaw, ich głosy zlewają się w szum. Na fortach również dzisiaj głośno, nie da się skupić na czytaniu. Tęsknię za ciszą.
Nie wiem, skąd, ale w te wakacje pojawiła się też we mnie jakaś tęsknota za morzem. Wspominam moje jedyne dwa wyjazdy nad morze w dzieciństwie i to, jak zachwycona nim byłam... zapachem, szumem, ciszą. Jednak morze bez ludzi, gdy nie można wziąć urlopu poza sezonem - to nierealne. Odtwarzam w swojej głowie wspomnienia, których drugi raz nie przeżyję.

7.08
Źle się czuję. O piątej rano obudziła mnie rewolucja żołądkowa, była spora. Bardzo się też bałam. Nadal nie jest w porządku, ani fizycznie, ani psychicznie.

8.08
Wspomnienie z wyjazdu: ten koleżka jechał z nami na gapę z Kielc do zamku Krzyżtopór, siedząc dzielnie po zewnętrznej stronie samochodowej szyby. Udało mi się go odłowić przez uchylone okno. Miłośnik ekstremalnych wrażeń czy co?




HELP ME... Pomóżcie, błagam...
Szczurowi włączyła się echolalia, na domiar złego w połączeniu z głupawką.
Przez cały dzień śpiewa albo deklamuje piosenkę z Pratchetta o tym, że jeża się przelecieć nie da.

9.08
Wczorajszy dzień był dla mnie udany, po lekkim obiedzie poszłam na spacer ze Szczurem. Włóczyliśmy się przez około dwie godziny po pobliskim lesie. W ogóle nie czułam, że jestem w środku Warszawy, ale też prawie nie widziałam zwierząt. Ludzi jednak więcej niż u mnie. Poszliśmy też na dość odludny plac zabaw, gdzie pierwszy raz od jakichś... trzynastu lat? mogłam pohuśtać się na huśtawce. Brakowało mi tego uczucia, choć teraz to jednak nie to samo, bo nogi zahaczają o ziemię. Zawsze lubiłam huśtawki.
Zaczęłam czytać "Życie w średniowiecznym zamku" i już teraz jestem pod wrażeniem nowych informacji. Gadam jak nakręcona o zamkach, Szczur na pewno niedługo będzie miał dość. Dotarły też książki o botanice.
Wieczorem oglądaliśmy "Zlot absolwentów", ale nie będę się tu dzielić swoimi wrażeniami na temat filmu, bo niedługo muszę wychodzić. Jadę do kumpeli. W każdym razie oglądanie filmu przed snem przyniosło natychmiastowy efekt, typowy dla mojej osoby - śniła mi się moja klasa z podstawówki i to, że jedna z koleżanek z tej klasy popełniła samobójstwo. Brr.

Dzisiaj w sklepiku osiedlowym myślałam, że padnę. Jedna z klientek żaliła się sprzedawczyni, że po tym, jak zaczęła jeść Activię, wyrosła jej broda.

10.08
Po wczorajszej wizycie u koleżanki, czyli po kilku godzinach gadania, oglądania zdjęć i oglądania filmu, spałam jak zabita. Obudziła mnie poranna burza. Grzmiało, padało. Leżałam, nie otwierając oczu i słuchając. Uwielbiam to. Byłam burzą, a burza była mną. Zasnęłam znowu.

11.08
Dzisiaj w Warszawie jest niemiłosiernie, po prostu niemiłosiernie gorąco. Lubię, gdy jest ciepło, zresztą moje stawy jeszcze bardziej to lubią, bo od jakiegoś tygodnia nie bolały bardziej niż okazjonalnie i tylko troszeczkę. Ale dzisiaj, z 35 stopniami, to już trochę przegięcie nawet dla mnie.
Wietrzenie w nocy nic nie pomogło - o trzeciej w nocy było 20 stopni. Teraz z okien bucha iście pustynny żar, dlatego większość z nich pozamykałam, po czym pozasłaniałam rolety i zasłony wszędzie, gdzie się dało. Jednak tutaj nawet te sposoby wypróbowane w domu niewiele pomagają. Gdyby nie to, że obiecaliśmy sobie ze Szczurem fajny wieczór, domagałabym się wyjazdu do mnie już dzisiaj (w planach jest wyjazd jutro). Tam jest naprawdę, naprawdę chłodno, zwykle ok. 22 stopni - zimą tego nienawidzę, ale latem doceniam. Chciałabym wleźć do swojego pokoju z opuszczonymi żaluzjami, wpuścić Bestię i leżeć. A tymczasem muszę myśleć, co zrobić na obiad, by się nie umordować.
Plusem upału - oprócz braku bólu - jest to, że wieczorami w lasach jest naprawdę miło. Wczoraj też było. Najchętniej rozłożyłabym się na ławce i nie wracałabym do domu na noc.
Podobno jutro ma być 20 stopni. Trzeba przetrwać. Chyba zanurzę się znowu w "Życiu w średniowiecznym zamku".

Dzisiaj jest moja 8. rocznica rejestracji na postcrossing.com. 8 lat! Ależ ten czas gna... Byłam wtedy w klasie maturalnej. Pamiętam, jakie to były emocje, jakby to było wczoraj - moją pierwszą pocztówkę wysyłałam do Stanów Zjednoczonych, do kobiety z dwójką małych dzieci.
I chociaż w ciągu tych 8 lat postcrossing z powodu dominacji kilku państw stał się niezbyt ciekawy i porzuciłam go dla prywatnych wymian, wciąż lubię od czasu do czasu zdać się na los i wylosować pocztówkę. Rejestracja na tym portalu była jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Nie mogę zliczyć, ile razy niespodzianka w skrzynce pocztowej poprawiła mi nastrój po całym dniu użerania się z ludźmi. 

Olaboga! Szczur obciął brodę i wygląda teraz jak nie mój facet.

12.08
No to ekipa składająca się ze Szczura, Rosomaka, czterech poczwarek i kilkuset jaj wyrusza w kolejną podróż... 

(kilka godzin później)
Mmm... Pierogi i zupa jarzynowa mamy - wyborne...

Do nielicznych momentów, kiedy żałowałam, że jestem w związku, należy zaliczyć ten dzisiaj, gdy odkryłam, że Szczur pożarł ogromną bagietkę, którą kupiłam sobie w Warszawie z myślą o jutrzejszej podróży. Pierwszy raz udało mi się upolować aż tak długą bagietkę w Warszawie i nawet nie zdążyłam jej spróbować. Całe szczęście, że nie dobrał się do reszty zapasów.

14.08
Magia gór znowu działa!
Od wczoraj jesteśmy w Żywcu i mój nastrój zdążył już przejść od prawie meltdownu do zrelaksowania.
Miałam kiepską noc, do trzeciej nie spałam, bo w pokoju w naszym hoteliku było bardzo duszno, unosił się ciężki, słodkawy zapach, który mnie rozkładał na łopatki, a do tego przez bardzo cienkie ściany słyszałam każdy detal rozmowy dwóch facetów za ścianą. Mimo że rozmawiali kulturalnie, nawet zatyczki niewiele pomagały - usłyszałam nawet kilka smarknięć, jedno ciche beknięcie i trzeszczenie łóżka. O trzeciej Szczur poszedł z nimi pogadać, poprosił, by mówili ciszej. Potem było już OK, ale obudziłam się rano śnięta, słabo kontaktowałam. Ktoś przez cały poranek ciął drewno w sąsiedztwie. Raz o mało nie pokłóciliśmy się z mojej winy o głupotę, bo ledwie panowałam nad sobą.
Potem pojechaliśmy na górę Żar, gdzie przeżyłam rozczarowanie - podejście na górę było totalnie nieciekawe, wręcz po linii prostej, zero lasu i bliższego kontaktu z przyrodą, tylko ludzie i ludzie. Zdecydowaliśmy, że wjedziemy kolejką. Takim typem kolejki jechałam pierwszy raz. Na górze było już milej, choć nadal tłumy z boleśnie krzyczącymi i piszczącymi dziećmi. Obserwowaliśmy starty i lądowania paralotni, trochę fotografowałam. Okazało się, że nie tak łatwo wzbić się w powietrze, jak zawsze to sobie wyobrażałam.
Podróż powrotna była boska! Wybraliśmy dłuższą, 6-kilometrową drogę ulicą, i szliśmy nią chyba ze dwie godziny. Ludzi było jak na lekarstwo, prawie żadnych dźwięków poza dźwiękami przyrody. Wypatrywałam owadów i pouczałam Szczura, że gołąb to gołąb. Wróciłam z nieco bolącymi nogami, ale całkowicie już spokojna i pogodna. Pyszny domowy obiad pomógł mi wrócić do formy.
Teraz jest dwudziesta trzecia, a faceci z lewej właśnie znowu zmaterializowali się w pokoju i zaczęli gadać. Zastanawiam się, co zrobić, żeby dzisiaj dać radę spać
.


15.08
Obudziłam się z całkowicie sztywnym prawym stawem w łokciu. Nie umiem się nawet uczesać.
Mimo to jedziemy w góry.

21.08
Jakiś dziwny stan psychiczny, ni to stan lękowy, ni to chce mi się płakać.

22.08
Minione dwa dni były dla mnie kiepskie pod każdym względem: sensorycznym, psychicznym, fizycznym... Nawet nie chce mi się o tym pisać. Były i przeraźliwe zimno, i skutki uboczne leków, i meltdown. Ale dziś powtórzyłam "Spirited Away" i chyba trochę mi lepiej, choć do ideału bardzo daleko.
Szczurowi spodobał się tekst: "Bóg rzeki trochę się zapuścił".

23.08
Co za idiota tak się drze na osiedlu?

Obudziłam się z myślą, że chcę sobie zafarbować włosy szamponetką, bo nigdy tego nie robiłam, a jestem ciekawa, zawsze byłam.
Po godzinie łażenia po drogeriach w poszukiwaniu odpowiedniego koloru (taki jakby miedziany) oraz poczytaniu kilku dyskusji w necie (jak zwykle, ludzie tylko zrzędzą i nie zdradzają żadnych konkretów) mam wrażenie, że jestem dalsza od odważenia się na to niż na początku. A biedny Szczur się przebodźcował w galerii
.


24.08
Dzisiaj śniło mi się, że byłam u reumatologa, a potem na spacerze ze Szczurem i znaleźliśmy ogromną larwę, większą niż dłoń i niezwykle kolorową. Szukałam w necie, co to, ale nie znalazłam. Była ogromna i gruba, aż zaczęliśmy zastanawiać się, czy to nie wąż.

Dzisiaj nareszcie jest słonecznie i temperatura powyżej 20 stopni. Od razu jest mi inaczej. Wystawię poczwarki na balkon.
Rano wydzwaniał jakiś obcy numer, tym razem odebrałam. Był to facet oferujący pracę - no tak, zapomniałam, że to koniec sierpnia. Nogi miałam jak z waty, gdy odkładałam telefon, i trzęsłam się. Ale na szczęście nie zadzwoni więcej.

26.08
Ależ dziś był owocny spacer do lasu! Dwa "złoża" gąsienic na pokrzywie!
Ledwie przyjechałam na Śląsk, a już miałam niesamowity spacer do lasu. Przyczyniły się do tego również nowe okulary, dzięki którym byłam jeszcze bardziej spostrzegawcza niż zwykle.
Znalazłam dwa "złoża" gąsienic na pokrzywie. W pierwszym przypadku ponad dziesięć ich siedziało na spodniej stronie liścia, w drugim był to dosłownie rój gąsienic, larwa na larwie, okupujący jedną roślinę. Zabraliśmy cały liść z pierwszego znaleziska i około pięciu larw z drugiego. Te z drugiego są nieco dłuższe i szczuplejsze, pewnie starsze. To rusałki, ale które dokładnie, pewnie stwierdzę za parę dni. Obstawiam pawiki albo pokrzywniki, albo jedno i drugie. Znalazłam na pokrzywie jeszcze jedną inną larwę, obstawiam, że błonkówki, ale zabrałam ją.
Poza tym widziałam dużo owadów, jeszcze więcej żab, śliczne kwiatki oraz kilka pająków. Co nieco uwieczniłam, m.in. ważkę siedzącą na Szczurze. Nie wiem, dlaczego, ale szary kolor koszulki bardzo jej się podobał, trzy razy podrywała się do lotu i lądowała znowu na tej koszulce.

27.08
(po czwartej w nocy)
Larwy jedzą jak szalone. A u mnie burza, obudziłam się o 2:35 nieco wyspana i słucham, słucham i rozmyślam z pewnym smutkiem, że to pewnie jedna z ostatnich w tym roku, a może i ostatnia. I nie śpię, chcę ją słyszeć, przychodzącą w środku nocy jak Buka w poszukiwaniu towarzystwa.

29.08
Głupi ludzie akurat teraz, gdy rodzi się tyle małych rusałek, wykosili całą "łączkę" pokrzyw obok ośrodka zdrowia. Chyba z miesiąc nikomu nie przeszkadzała. Były tam najzdrowsze pokrzywy, bez tylu mszyc co gdzie indziej. Wolę nie myśleć, że tam mogły być gąsienice rusałek. Co komu te pokrzywy przeszkadzały u samego progu jesieni w miejscu, gdzie nikt nic nie uprawia i nikt nie mieszka - nie wiem, pewnie jak zwykle jakiś koleś potrzebuje płaszczyć swój blady zad, wyobrażając sobie, że jest panem świata, bo decyduje, co, gdzie i kiedy rośnie.

30.08
Uroki życia na wsi od tej drugiej strony - dziś ktoś chyba otworzył silosy i w całym domu śmierdzi łajnem.
Kot podczas remontu testuje wszystkie nowo powstałe zakamarki.


Odkryłam film o Darwinie, który całkiem fajnie się zapowiada.

31.08
Po godzinie robienia zakupów, trzech godzinach spotkania z ludźmi i dwóch godzinach czekania w kolejce do lekarza rodzinnego po recepty mam totalnie dość bycia na małej przestrzeni z wieloma ludźmi. Prawie się popłakałam, gdy już doczołgałam się do tego lekarza, mam nogi jak z waty i ziarno w głowie od durnej muzyki w tle, przez którą nie dało się nawet poczytać.
Nigdy nie zrozumiem, czemu w XXI wieku, gdy można kupić nawet sztuczną pochwę i elektrycznego penisa, nikt nie wpadnie na pomysł zautomatyzowania tych wszystkich bzdurnych czynności, które wymagają wielogodzinnego kiszenia się w duchocie (lub przeciwnie, w zimnie) na małej przestrzeni z innymi ludźmi. Czemu nie ma elektronicznych konsultacji z lekarzami dla tych, którzy nie wymagają natychmiastowej pomocy, a jedynie potrzebują stałych recept na przewlekłe choroby? Czemu nie da się zamówić zakupów przez net, odebrać w jakimś punkcie typu paczkomat i zapłacić automatowi tak jak biletomatowi? Czemu nie da się kupić znaczka pocztowego w automacie, tylko po 2 znaczki trzeba stać pół godziny? Patrzę na gąsienice, które w całym swoim krótkim życiu wydają się nie marnować ani chwili czasu i ani trochę energii. Czemu ten gatunek tak uwielbia tracić godziny swojego życia na bezsensowne czynności, że nikt nie jest w stanie skomputeryzować tego bagna?

2.09
Jedną z moich wad fabrycznych jest to, że nie mogę zdzierżyć, gdy byłe kochanki mojego faceta prowadzą z nim dyskusje na fejsie, chichrają się i go komplementują. Nie jestem zazdrosna o jego kumpele, ale o byłe kochanki. Te, które dotykał. Reagują w tempie natychmiastowym na jego posty, jakby nie miały własnego życia. No po prostu nóż mi się w kieszeni otwiera. Chciałabym poznać ich adresy i wysłać im w prezencie gąsienicze łajno. A tego to mam pod dostatkiem.

5.09
Czy naprawdę od pierwszych dni września już musi być tak zimno, mokro i wilgotno, że stawy łamią?

7.09
Dzisiaj obudziłam się z ręką totalnie usztywnioną w łokciu, prawie całkiem zgiętą. Nie dało się wyprostować, bolało mocno, dopiero lek pomógł.
Nadal wilgotno i ponuro, w domu zimno. Przez kilka godzin było słońce, pierwszy raz od ponad tygodnia. Potem znowu deszcz i... tęcza.

9.09
Kumpel rozwala system:
"Pamiętam, jak miałaś jakieś trylobity w akwarium i nie wyszło z tego nic, to wypadałoby dla odmiany passy, żeby motyl był."
JAKIEŚ TRYLOBITY W AKWARIUM! Tak oto słucha, co do niego mówię!

12.09
Dzisiaj usztywniło w nocy lewy nadgarstek. A spałam tylko niecałe 6 godzin...

14.09
Dziś był trudny dzień. W pracy - w porządku, choć przebywanie z dorosłymi upierdliwe i męczące, ale nie było najgorzej. Nic strasznego nie dzieje się. Mimo to od rana mam stan lękowy, który co parę godzin wraca, początkowo somatycznie (boli mnie brzuch), a potem psychicznie (boję się). Teraz jest trzecia "fala", to znaczy już trzeci raz to przychodzi. Ogarnia mnie lęk, nie w formie paniki, tylko taki obezwładniający, jakbym patrzyła na świat ze szklanej bańki, w której jest strasznie, choć dookoła świeci słońce i ludzie się śmieją. Brałam lek, próbowałam się wyciszyć. Nie wiem, czego się boję. Od przebudzenia tak jest. 

15.09
Fejsbuk mi przypomniał, że rok temu było 30 stopni.
Dzisiaj... 10 stopni.

20.09
Grace Vanderwaal wydaje płytę - to już jeden powód, żeby przeżyć jesień.

21.09
Od miesiąca używam tego samego sposobu na uspokojenie się, o którym przeczytałam na jednej stronie o mindfulness. Nie zawsze i nie wszędzie się da, raczej wtedy, gdy jestem w domu. Ale wiele razy pomogło mi. Najbardziej się zdziwiłam wczoraj, bo na wstępie fizyczne objawy lęku miałam duże (serce i ból brzucha), a udało mi się to wyciszyć i zasnęłam. Po godzinie obudziłam się i czułam spokój, i ten spokój już nie uciekł.

22.09
Jestem już na granicy wytrzymałości psychicznej. Tydzień chorowania i użerania się z mamą mi lasuje czaszkę wzdłuż i wszerz. Nienawidzę siedzieć w domu i nie móc nawet pójść na spacer. Ciągle biorę leki, a mimo to co parę godzin mam łzy w oczach i jestem blisko meltdownu. Totalnie już sobie nie radzę ze sobą. I nie ma nikogo, kto by rozumiał, jak bardzo potrzebuję stałości i spokoju, i tego, żeby móc mówić szczerze.

24.09
Dzisiaj wypuściłam wyhodowane rusałki. To była piękna godzina, jedna z tych, które są dla mnie sensem wszystkiego.

25.09
Jaki cichy jest świat o 5:30...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz