piątek, 4 października 2019

[86] Pamiętniki czerwcowo-lipcowe


5.06
Na profilu Lisich Spraw przeczytałam dzisiaj bardzo adekwatny cytat: "Czasem jest taki dzień, że to nie jest mój dzień". Tak właśnie mam, tylko że od tygodnia.
Najpierw wszyscy w domu pochorowali się na gardło. Potem dowiedziałam się, że przez prawie trzy tygodnie nie zobaczę Szczura, a ponieważ już raz trzeba było zmieniać plany, bo się okazało, że musi jechać na konferencję akurat w weekend Industriady, druga zmiana bardzo mnie dobiła. Takie sytuacje, choć nieuniknione w życiu, zawsze są dla mnie trudne. Na zewnątrz się maskowałam, ale psychicznie czułam się bardzo źle, po powrocie z pracy do domu codziennie chciało mi się płakać.
W międzyczasie musiałam pojechać do dentysty na zakończenie leczenia kanałowego i po tej wizycie dopiero się zaczęło. Dostałam strasznej inwazji aft na wargach i wokół ust, a że trzy z nich są tuż obok siebie i w bezpośrednim sąsiedztwie zębów (po wewnętrznej stronie wargi), nie umiem normalnie mówić ani jeść. Leki pomagają tylko na chwilę. Potwornie mnie to boli (serio, ten ból bywa gorszy od bólu stawów) i potwornie mnie dobija, więc od paru dni prawie nic nie piszę, bo nie umiem z siebie wykrzesać nic pozytywnego. Zawsze miałam skłonności do aft w sytuacjach osłabienia organizmu i stresu, ale aż tylu naraz jeszcze nigdy nie miałam. Nie wiem, jak kolejny raz mam przełamać lęk przed dentystą, gdy będzie trzeba znowu iść, bo właśnie z powodu dużej nadwrażliwości jamy ustnej i aft tak panicznie boję się dentysty, a to jest najgorsza sytuacja po dentyście jak dotąd. Na razie odłożę ten problem do jesieni.
W weekend, zanim aftom po wewnętrznej stronie warg się pogorszyło, wydarłam jeszcze dla siebie dwa piękne spacery, pomimo że już wtedy czułam się źle. W sobotę przeszłam się pomiędzy łąkami i ścięłam trochę kwiatów do wazonika. W niedzielę przebyłam cztery i pół kilometra, najpierw idąc na skraj lasu, a później uciekając przed burzą, która deptała mi po piętach. Na skraju lasu spotkałam dużą gąsienicę brudnicy, taką jak moje, a na wierzbie wypuszczone Safo. Nie zabrałam ich do domu, bo mam dużo gąsienic tych gatunków.
Teraz siedzę uziemiona w domu do piątku, jem po kawałeczku, nie umiem na niczym się skupić poza odmóżdżającym oglądaniem "Big Brothera", a wieczorami biorę lek nasenny, bo to rwanie w ustach mnie wykańcza psychicznie. Dodatkowo dusi mnie w gardle.
Jedyną pociechą są mi wieczorne rozmowy ze Szczurem i owady. Pazie, które są już poczwarkami, rozmnożone narożnice, piękna niedźwiedziówka... Jak dobrze, że istnieją owady.
Marzę, żeby to wszystko minęło i żeby znowu znaleźć się tam, między polami a lasem, ale już bez bólu.





Emmeline wczoraj podzieliła się linkiem do takiego artykułu. Myślę sobie, że to może być bardzo ważne i wiele rzeczy tłumaczyć.

7.06
Dom odwiedziła taka oto ładna ćma, krokiewka lękwica. Bestia próbował ją upolować, ale tata mnie zawołał i udało się ją odratować. Wyglądała jak postrzępiony listek z oczami.




13.06
Nigdy nie lubiłam twórczości Doroty Terakowskiej, zupełnie mi nie podchodzi. Spodobał mi się za to wiersz Adama Zagajewskiego, który znalazłam w jej książce "W Krainie Kota", na pierwszej stronie.




(wieczorem)
Spadł deszczyk i mamy dwadzieścia dwa stopnie.
Niestety w domu nadal dwadzieścia siedem i temperatura nie chce się obniżyć, choć wszędzie okna pootwierane na maksa. Od dwóch dni nie umiem w nocy przespać więcej niż cztery godziny, bo jest mi duszno. Wietrzenie niewiele daje. Nawet dla mnie, osoby, która kocha temperatury powyżej dwudziestu stopni, dwadzieścia siedem stopni w domu to za dużo o jakieś pięć stopni.

15.06
Dzisiaj w nocy grasowała kuna.
Około dwudziestej trzeciej, a może północy, słyszałam dziwny dźwięk. Nie wiedziałam, jak go zaklasyfikować. Rano okazało się, że sąsiadom z końca ulicy zginęły dwie kury. 

16.06
Po bardzo trudnym pierwszym tygodniu czerwca, gdy paskudny wysyp aft nie pozwalał mi normalnie żyć, jeść, mówić ani skupić się na czymkolwiek, przyszedł czas powolnego wracania do normalnego życia. Afty, które przez kilka dni nie reagowały na nic, zniknęły błyskawicznie na początku tygodnia. Dawno tak się nie cieszyłam, że mogę po prostu gryźć, śmiać się, uśmiechać się, rozmawiać. Robić oczywiste rzeczy, których na co dzień nie jestem świadoma, bez bólu.
W ten weekend pierwszy raz od trzech tygodni mogłam spotkać się ze Szczurem i to było fantastyczne: zjeść razem pizzę, pomiziać się, pojechać razem do lasu. W lesie urządziliśmy prawdziwe polowanie na gąsienice, zakończone wielkim sukcesem. Było super, choć duża w tym zasługa środka odstraszającego komary, które atakowały niemiłosiernie. Spotkaliśmy też pięknego, dużego pająka, kilka ładnych owadów, a ja wypatrzyłam wiewiórkę wspinającą się po pniu.
Dzisiaj oglądałam finał "Big Brothera". Sama się sobie dziwię, że tak się zżyłam z tym programem, mam po nim sporo wniosków i obserwacji. Program wygrała Magda i choć nie ona była moją ulubioną uczestniczką, cieszę się, bo wraz z nią wygrały tolerancja, otwartość, dobre serce, odwaga do podejmowania wyzwań, umiejętność cieszenia się z rzeczy drobnych, a nie buractwo, homofobia czy szowinizm. Wielu internautów zarzuca Magdzie, że za dużo się maluje, a moim zdaniem tak to po prostu jest, gdy człowiek ma prawdziwą pasję - ja nad motylami też spędzam kilka godzin dziennie, choć z perspektywy niejednej osoby nie jest to sensowne, bo nie daje żadnych korzyści materialnych. Chce się malować - niech się maluje. Najważniejsze, żeby wygrana pomogła jej się usamodzielnić i nabrać wiary w siebie.


20.06
Z cyklu "Dialogi domowe": Szczerość aspich
Mama: Czas pojechać do fryzjera. Przez tę chorobę wszystko zaniedbałam.
Tata: To prawda, bo już bardzo źle wyglądasz. Masz fryzurę jak Szopen.

21.06
Dzisiaj Noc Kupały (a myślałam, że świętojańska - Uriel mnie poprawił)... a trzeba będzie wcześnie wstać, bo jutro wybieramy się ze Szczurem, moim kumplem i jego żoną do zoo.
Gdy to piszę, jest już częściowo ciemno i ptaki niesamowicie śpiewają.
Szczur jest u mnie od wczoraj, a dziś pojechaliśmy do lasu. Przed wyjściem z domu miałam okazję oglądać z okna tęczę. Później, na polnej drodze, kolejny raz spotkaliśmy bażanta, który przez dłuższą chwilę zabawnie biegł przed samochodem zamiast zwiewać w lewo lub w prawo - biedak zapewne się zestresował. W lesie znowu dopadło nas zatrzęsienie komarów i wpleszczy, na szczęście przynajmniej przed tymi pierwszymi chronił nas repelent. Niestety nie chronił twarzy, więc trudno mi było pstryknąć Szczurowi zdjęcie, na którym nie macałby się po twarzy. 
Znaleźliśmy kilka larw rusałek, które zabraliśmy do domu, choć wielkim szczęściem będzie, jeśli wśród tak dużych już larw nie będzie żadnych pasożytów. To pawiki, jedne z najbardziej kolorowych motyli w Polsce. A na wierzbie na skraju lasu wypatrzyliśmy ogromnego Safonida, co oznacza, że przynajmniej niektóre z wypuszczonych larw przeżyły. Bardzo mnie to cieszy.

22.06
Dawno nie byłam w chorzowskim ogrodzie zoologicznym (bodajże od dziesięciu lat, może trochę mniej) i muszę przyznać, że pozmieniało się tam na korzyść zwierząt. Wybiegi są bardziej zadbane, pojawiły się liczne tabliczki z zakazami karmienia i niepokojenia zwierząt. Przybyło też kolorowych tablic informacyjnych i interaktywnych elementów, takich jak zagadki w formie klapek, pod którymi znajdują się odpowiedzi. Być może właśnie dlatego ludzie zachowywali się znacznie lepiej niż ostatnim razem, gdy byłam w tym zoo. Nie widziałam, aby ktoś bębnił w szyby, wrzeszczał do zwierząt itp. Tylko jeden pan karmił pawia chlebem, w dodatku pomimo wyraźnych zakazów karmienia zwierząt, ale to karmienie ptaków pieczywem to jest nasz problem narodowy.
Naszym zwierzęciem dnia został pancernik, oglądaliśmy go dwa razy.
W zoo nie ma już dorosłych słoni. Wyczytałam, że obecnie mogą tu przebywać tylko młode, dorastające samce do momentu osiągnięcia dojrzałości. I faktycznie, są takie dwa młode samce: siedmioletni Scott i dziewięcioletni Ned. Mieszkają w zoo od 2016 roku. Polubiłam je, zwłaszcza że ostatnio akurat czytałam o słoniach.
Widziałam tylko jedno zwierzę, które mnie zasmuciło, był to stworek podobny do kuny (nie pamiętam gatunku) chodzący nerwowo tam i z powrotem wzdłuż siatki.
Bardzo mnie zdziwiło, że w chorzowskim zoo pojawiły się pandy czerwone. Uwielbiam je! Udało się nawet pstryknąć jedno zdjęcie, co nie jest łatwe, bo one zazwyczaj są w ruchu. Szkoda trochę, że mają dużo mniejszy wybieg niż w Ostrawie czy Frydlancie.
Od września mają pojawić się pingwiny. Wybieg dla nich na razie jest na etapie prac budowlanych, a dookoła niego rozlegają się dźwięki rosyjskiego czy też ukraińskiego disco polo, co zasugerowało Szczurowi narodowość pracowników.
Tradycyjnie wpadłam też odwiedzić kamienne dinozaury, z którymi mam zdjęcia z dzieciństwa. W Kotlinie Dinozaurów niewiele się zmieniło. Warto wiedzieć, że ekspozycja ta ma już ponad czterdzieści lat i była pierwszą tego typu w Polsce. Do dziś wszyscy się tam fotografują z dinusiami. 






26.06
Spanie w upały to makabra. Po tygodniu wolnego przestawiłam się samoistnie na zasypianie po trzeciej w nocy i wstawanie o dziesiątej przed południem. Zaczyna mi się chcieć spać, gdy śpiewają kosy. Wcześniej ani-ani. A melatonina mi się skończyła.

Z serii "Dialogi domowe":
Tata: Ja już też niedługo będę trochę wiedział o tych ćmach. Tamtą trzeba posadzić na wysokości dwóch metrów, ta wabi feromonami samca z kilku kilometrów...
Kuzyn: To nic takiego, ja też tak czułem swoją przyszłą żonę, bo mnie przyciągała z odległości osiemnastu kilometrów.

30.06
Sobota była bardzo pozytywnym dniem. Wprawdzie Szczur zaspał i przyjechał ze sporym opóźnieniem, ale wykorzystałam ten czas, robiąc placki z borówkami według nowego przepisu. Przepis banalnie prosty, a efekt satysfakcjonujący.
Wieczorem tradycyjnie pojechaliśmy do lasu, tym razem później, bo na dwie godziny przed zachodem słońca. Żadne nowe gąsienice nie wpadły mi w oko, być może dlatego, że trudno mi się skupić na poszukiwaniach, kiedy trzeba się opędzać od komarów i wydłubywać z włosów wpleszcze. Szczur podobno widział padalca i sarnę, za to mnie się nie poszczęściło - zawsze patrzyłam nie w tę stronę co on. Wprawdzie gryzoń nie jest pewien na sto procent co do sarny, ale ja w to wierzę, bo słyszałam odgłos stąpania po gałęziach przez zdecydowanie duże zwierzę.
Dzisiaj przenoszę się na dłuższy czas do Nory. Jak zwykle bardzo się cieszę i zarazem stresuję się trochę podróżą. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę swoje ulubione miejsca, zwłaszcza Kampinos. A może dopisze mi szczęście i spotkam się w Warszawie z kilkoma fajnymi ludźmi? 

(nocą)
U Szczura da się zauważyć postępy w samokontroli, których skutkiem ubocznym jest zubożenie słownictwa. Dwa lata temu podczas kilkugodzinnej podróży samochodem używał średnio kilkunastu różnych wulgaryzmów. Dzisiaj padły tylko dwa brzydkie słowa.

5.07
Kto lubi iluzje optyczne lub potrzebuje dostymulować się wzrokowo, powinien koniecznie odwiedzić Muzeum Świat Iluzji na Rynku Starego Miasta. I zabrać ze sobą aparat, bo w tym muzeum nie tylko można fotografować do woli, ale wręcz trzeba, żeby się jeszcze lepiej bawić.
Największe wrażenie zrobił na nas tunel Vortex. Na jego widok w pierwszej chwili poczułam przerażenie, jednak zgodziłam się tam władować, pod warunkiem, że pójdę w kuckach (kucki to moja "pozycja bezpieczna"). Później weszłam drugi raz, próbując oszukać swój mózg mruganiem, i udało mi się. Okazało się, że szybkie mruganie wystarczy, żeby efekt nie pojawił się. Szczur natomiast nie kombinował i po kilkukrotnym przejściu tunelem jeszcze przez dwie godziny donosił mi, że jego błędnik szaleje. Na szczęście wróciliśmy taksówką, bo nie pozwoliłabym mu w takim stanie prowadzić.

6.07
"Tu się będzie jadło Naleśniczadło!", tak to chyba było u Pippi.
Pierwsze udane naleśniki w Norze. W czasach Świetlika robiłam naleśniki dziesiątki razy, ale w Norze nigdy nie chciały wyjść. Różne cuda się działy, jakby mój eks rzucił na mnie klątwę antynaleśniczą. W tym roku się wkurzyłam, przywiozłam sobie stary mikserek, kupiłam wielką patelnię do naleśników - i są. Będą z warzywami. Jak zwykle u mnie, kształty jedzenia może nie powalają, ale kto by się tym przejmował.




Z cyklu "Rozmowy po północy":
- Ruscy to się tam w ogóle bili o tron i szlachtowali braci, ile wlezie.
- No i potem wyewoluował taki Rasputin, którego się nie dało normalnie zabić!
Szczur pokrzyczał o Rasputinie i poszedł spać, a ja przykładam lód do stopy, bo znowu się uderzyłam w mebel (i znowu w inny).
Muszę nazwać jakieś zwierzątko Rasputin.

7.07
Dziś mija pierwszy tydzień wakacjowania się w Norze. Tydzień udany, bo każdy dzień przyniósł coś dobrego.
Poniedziałek przeznaczyłam na aklimatyzację w Norze po paru miesiącach nieobecności. Sprawdzałam szafy, przeglądałam swoje zapasy spożywcze, wyrzucałam, co trzeba. Pojechaliśmy do galerii handlowej na wielkie zakupy. Szczur był mocno lękowy, więc nie oczekiwałam zbyt wiele od tego dnia. A jednak wieczorem zrobiliśmy wypad do domu rodziców Szczura na wsi, gdzie również pooglądałam wszystkie nowości. Zaskoczyły mnie ozdoby z piór i szyszek wykonane przez szczurzego wuja. W ogrodzie odkryłam ślady obecności namiotników, które już opuściły swój namiot.
We wtorek towarzyszyłam Szczurowi, jego koledze i dziewczynie tegoż kolegi do parku linowego. Trochę żałuję, że wkrótce biorą ślub, bo po ślubie większość moich rówieśników błyskawicznie ma małe dzieci i kontakt z nimi na jakiś czas przestaje być przyjemny. Oczywiście większość ludzi postrzega to w inny sposób niż ja, taka jest kolej rzeczy i już.
Środa była leniwym dniem, jak zwykle po zażyciu leku czułam się tak sobie i potrzebowałam dostępu do toalety. Szczur kontynuował pracę nad artykułem naukowym. Wieczorem poszliśmy do ogrodu społecznościowego wypuścić ćmy i posiedzieć z brudnicą, którą bezskutecznie próbowałam rozmnożyć. Po fali upałów rośliny w ogrodzie były w opłakanym stanie, a trawniki zupełnie wysuszone. Przypomniało mi się, że opiekunowie ogrodu zwracali się do wszystkich chętnych na fanpejdżu z prośbą o pomoc. Szczur poszedł nabrać wody z fosy i zainicjował podlewanie. Byłam w szoku - gryzoń generalnie nie przepada za pracami domowymi i ogrodowymi, a tu nagle taki zapał go ogarnął, że przyniósł kilka wiader. Podlewał i podlewał! Musiałam to uwiecznić.
W czwartek miałam już trochę dość tego leniuchowania, ale ponieważ nie czułam się stabilnie, nie chciałam nigdzie wyjeżdżać. Przyszło mi do głowy, że może by tak w końcu przepłynąć się rowerem wodnym po fosie, bo ciągle widuję te rowery wodne, ale jeszcze nie próbowałam. Kiedyś owszem, będąc w innym miejscu i w innym związku, tutaj - nie.
Udaliśmy się więc ze Szczurem do wypożyczalni rowerów wodnych i kajaków. Na miejscu okazało się, że jest ona bezpłatna. Niestety, okazało się też, że ze względu na niski poziom wody w fosie wstrzymano wypożyczanie rowerów wodnych, można skorzystać tylko z kajaka. Zastanawiałam się przez chwilę, co robić. Nigdy nie płynęłam kajakiem, więc miałam cykora. Pomyślałam jednak, że jak zrezygnuję, będę to z pewnością rozpamiętywać i żałować. Klamka zapadła: płyniemy!





Choć Szczur wziął na siebie wiosłowanie, przez pierwszych kilkanaście minut bałam się poruszyć. W kajaku jest się znacznie bliżej wody niż w rowerze wodnym, a ja nie mam doświadczeń z łódkami, ponadto nie umiem pływać. Trzeba było zaufać Szczurowi, że nie wypierniczy nas do świata wodorostów, nawet gdy robił zdjęcia. Zaciskałam ręce na burcie, gdy kajak kołysał się. Stopniowo się wyciszyłam i zrelaksowałam, przyjemnie było oglądać fosę z zupełnie innej perspektywy, znaleźć się blisko wody i kaczek. Jakieś dzieci na brzegu wołały: "Kajak! Kajak!".
Myślę, że na ten kajak jeszcze wrócimy, zwłaszcza że jestem ostatnio w nastroju do robienia nowych rzeczy.
W piątek zwiedziliśmy Muzeum Świat Iluzji. Kupiłam też dwie świetne gry planszowe o tematyce strachowo-dusznej: "Koszmarium" i "Potwory do szafy". Lubię takie klimaty.

Wczoraj przez większość dnia padało. Zrobiłam pierwsze w Norze udane naleśniki. Wieczorem znowu wybraliśmy się na wieś, gdzie pochodziliśmy po płaczącym kroplami deszczu lesie, podczas gdy samiczki Safonidów zapraszały zalotników do ogrodu. Żaden chłopak niestety nie pojawił się. Może to wina deszczu.
Dzisiaj... Jeszcze nie wiem, co dzisiaj się wydarzy. Planowaliśmy Kampinos, wieczorem odwołaliśmy plany z powodu deszczu, a tymczasem pogoda zrobiła sobie z nas jaja - jest dwadzieścia stopni. Dopiero skończyłam jeść obiad, bo nastawiłam się na deszczowy dzień.

9.07
Z cyklu "Rozmowy po północy":
- O Churchillu ktoś powiedział, że jest podobny do morświna.
- Kto?
- Chyba ktoś ze służby, bo tak chlapał w łazience jak ja, aż zalewało gościom ubrania zostawione w szatni.
- No popatrz, nazywali go morświnem, a kobiety pisały, że ma w sobie magnetyczny urok.

W wakacje trudno mi się zmusić do wstawania przed dziesiątą, zwłaszcza że i Szczur lubi dłużej pospać, a nocami najlepiej mi się czyta. Dzisiaj jednak poświęciliśmy późną pobudkę i lenistwo do południa, żeby pojechać do Muzeum Geologicznego.
Szczur już kiedyś zwiedził to muzeum i do dziś pamiętał kilka eksponatów, ja byłam po raz pierwszy.
Muzeum Geologiczne jest pięknym miejscem, nawet jeśli chodzi o sam budynek. Jeszcze trudniej oderwać wzrok od eksponatów. Patrząc na te wszystkie minerały i skamieniałości, łatwo się zatracić i zapomnieć o wszystkim, co na zewnątrz. Na tyle, na ile się dało, sfotografowałam swoich ulubieńców wśród eksponatów. Niechętnie odrywałam się od usytuowanego w ciemnym korytarzu modelu jaskini, z klimatycznie kapiącą przez cały czas wodą. 
Nieco mniej podobały mi się tabliczki z opisami, które były bardzo treściwe, ale szybko zaczęły mnie nużyć. Jestem wzrokowcem i ze "ścian tekstu" wypełnionych szczegółowymi informacjami mało zapamiętuję, jeśli nie jestem znawcą tematu. Powiedziałabym, że to muzeum w starym stylu, bez mnóstwa interaktywnych eksponatów i bez nowoczesnych form przekazu informacji. Jednym przypadnie do gustu, innym nie. Mnie trudno jest przyswajać "suche" informacje z poważnych tabliczek, szczególnie w takich ilościach, więc szybko porzuciłam próby czytania i raczej nie wyszłam z muzeum bogatsza o nową wiedzę. Skoncentrowałam się na oglądaniu. Pomyślałam sobie, że dla niewidomych to miejsce jest chyba zupełnie białą plamą - nic do dotykania, słuchania. Na pewno można by też więcej zrobić, żeby zaktywizować dzieci. Nie uszło jednak mojej uwadze, że kilka interaktywnych eksponatów jest (dymiący naprawdę wulkan, modele jaskini i pustyni, ogromne ilustrowane książki na piętrze), więc może coś się w tym kierunku nieśmiało zaczyna dziać.
Wyjątkiem, jeśli chodzi o czytanie opisów, były meteoryty - ich historie zainteresowały mnie na maksa. Od razu zaczęłam sobie wyobrażać sytuacje, w których zwykli ludzie natknęli się na te fragmenty ciał niebieskich.
W centrum przestrzeni wystawowej znajdują się rekonstrukcje dinozaura, mamuta i niedźwiedzia jaskiniowego, i to właśnie one wzbudzają największy zachwyt u dzieci. Zaskoczyło mnie, że szkielety znaleziono w Pyskowicach koło Gliwic. Wszędzie ten Górny Śląsk za mną chodzi.




















.

1
W poniedziałek na jakiś czas wracamy na południe, więc ucieszyłam się, że udało nam się jeszcze raz popływać kajakiem. Tym razem wypożyczyliśmy żółty. Za drugim razem byłam o wiele bardziej rozluźniona, wsiadanie i wysiadanie też szło mi nieco lepiej. To doskonała okazja do ćwiczenia uważności. Poza tym można opowiadać drugiej osobie wszelkie możliwe pierdoły, włącznie z bajkami z dzieciństwa i brzydkimi dowcipami, ponieważ z kajaka nie sposób uciec.
Przez pewien czas padał deszcz, ale nie przeszkadzało nam to. Ubrałam się ciepło, a zapach deszczu w połączeniu z zapachem fosy sprawiał mi przyjemność.



 
17.07
Rosomakowi nie chciało się jechać na zakupy, ale w końcu pojechał i teraz ma wielki bąbel.
Rosomak: Co za świnia mnie ugryzła!
Szczur: Nie świnia, tylko komar.

19.07
Taki news na dzień dobry, że brak mi słów. Ze wszystkich miejsc, które stają się miejscami ataków terrorystycznych, jest dla mnie chyba najbardziej niepojęte, dlaczego studio animacji i dlaczego akurat to? Znam KyoAni od piętnastu lat, zero wątków politycznych czy innych takich w ich produkcjach, zero nawoływania do nienawiści wobec jakiejkolwiek grupy. Przeciwnie - podejmują wątki bullyingu, niepełnosprawności, wyobcowania, problemów młodych ludzi. To zazwyczaj piękne pod względem grafiki i muzyki, spokojne serie obyczajowe, szkolne komedie czy dramaty z wątkami fantasy. Jedne z tych, na których się wychowałam.
Tylu niewinnych, utalentowanych ludzi. Artystów, którzy nikogo swoją działalnością nie krzywdzili, a jeszcze dawali ludziom uśmiech, nadzieję...
Kto mnie zna, ten wie, jak bardzo pacyfistyczna jestem i że zawsze się staram zastanawiać nad perspektywą drugiego człowieka. A mimo to w takich momentach niestety coraz bardziej tracę wątpliwości co do kary śmierci.

Udało mi się zdobyć pieniek na drapak dla kota. Duży, brzozowy pieniek. O takim pieńku za radą Marka myślałam już od dawna. Szczur dzielnie się spisał, jak przystało na silnego faceta, ale musiał trochę ponarzekać, jak to on.
Szczur: Następny pieniek ci Marek nosi, jak to on ma takie pomysły. Ja nawet nie lubię tego kota. 

21.07
Już niedługo jadę w góry ze Szczurem. Zanim jednak wyjedziemy, spędziliśmy tydzień u mnie w domu rodzinnym. Mało w tym czasie pisałam, bo był to tydzień bardzo lajtowy - musiałam odbębnić Złe Dni. Przez dwa dni męczyła mnie migrena, na którą nic nie działało, ale najważniejsze, że obyło się bez rewolucji żołądkowej.
W międzyczasie spałam do późna, wieczorami do późna czytałam, wypisywałam pocztówki z Postcrossingu i Postcardunited, grywaliśmy w planszówki (zaczęliśmy grać w "Descent", najnowszy zakup Szczura). Spotkaliśmy się z kuzynem i jego rodzinką. Załatwiłam kilka spraw w mieście, a Szczur pomógł mojemu tacie w walce z wszędobylskim bluszczem atakującym dom sąsiada. Pomijając poniedziałek, który był "dniem przejazdu", oraz środę, prawie codziennie wieczorem jeździliśmy pospacerować. Dwa razy byliśmy w ogrodzie botanicznym (absolutnie cudowne, kojące miejsce), raz w lesie i raz w parku. Co tam widzieliśmy, utrwaliłam na zdjęciach - głównie ciekawe rośliny, zachody słońca, czasem jakiegoś fajnego owada. Dużo fotografowałam. W lesie znalazłam gąsienicę garbatki zygzakówki, krewnej widłogonki.






Dniem zupełnie nietypowym, jeśli o nas chodzi, była sobota, gdy wybraliśmy się do śląskiego parku rozrywki Legendia. Oboje nie mieliśmy dotąd żadnych doświadczeń z parkami rozrywki, ale umówiliśmy się tam z Alex. Pomimo że ona w ostatniej chwili odwołała spotkanie, my i tak pojechaliśmy, bo byliśmy zwyczajnie ciekawi, jak tam jest. 
Cóż... To raczej nie jest ten rodzaj miejsca, w którym czuję się najlepiej i najbardziej wypoczywam. W parku rozrywki było bardzo głośno, większości atrakcji się bałam. Niektórych miałam ochotę spróbować, ale głośna muzyka i jeszcze głośniejsze piski użytkowników były dla mnie nie do przejścia. Szkoda, że w parkach rozrywki nie ma "cichych godzin". Poprzestałam na atrakcjach bardzo, bardzo łagodnych. Szczur natomiast władował się na dwie ekstremalne, w tym największy w parku rollercoaster "Lech", i... też poczuł się przebodźcowany i stwierdził, że nie powtórzyłby tego. 
Mimo wszystko cieszę się, że pojechaliśmy, bo teraz już wiem, jakie dokładnie atrakcje są w tym parku, czego w przyszłości mogę spróbować, a na co na pewno nie wejdę. Poszliśmy na lody (drogie jak cholibka). Poza tym pierwszy raz w życiu przejechałam się na diabelskim młynie i to akurat było bardzo, bardzo przyjemne - prawie w ogóle nie czułam wznoszenia się, widoki były ładne, a sensoryczne dozmania (leciutkie kołysanie) relaksujące.
Nie zabrakło też w tym tygodniu obowiązkowej pizzy z mojej ulubionej pizzerii.
A teraz wzywają nas góry!

24.07
Szczur: Raz, kiedy byłem na imprezie z J. i A. w klubie LGBT, podszedł do nas jakiś facet i zaczął nam narzekać, że on to czuje się jak taki gad, taka ropucha jakaś. Na co my, że przecież ropucha to nie gad, tylko płaz. Wtedy on uznał, że jesteśmy zbyt pozytywnym towarzystwem, i sobie poszedł.

31.07
Taka ogromna piękność wpadła dzisiaj z wizytą - wstęgówka pasówka. Siedziała za żaluzją, po zewnętrznej stronie okna.
Już wypuszczona. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz