wtorek, 30 czerwca 2020

[103] Pamiętniki wiosenne (cz. II)

29.04
Uśmiałam się, bo Twarzoksiążka reklamuje mi coś nowego: kurs małżeński.
Cóż... Ja i Szczur ostatnio też umacnialiśmy naszą relację online przez siedem tygodni, niemal codziennie walcząc z biesami, hobgoblinami, wąpierzami i innymi stworami we "Wrotach Baldura". Chyba żadna inna sytuacja online tak nie wystawia związku na próbę jak ta, gdy chłop nie potrafi się oderwać od przymierzania asortymentu w sklepie z bronią.

8.05
Po dwóch "sądnych dniach" nastroje w domu się poprawiły, a co za tym idzie, atmosfera też. Próbujemy robić pierwszy chleb na zakwasie pszennym. Aktualnie ciasto jest przykryte i ma tak stać do wyrośnięcia. Ciekawe, co z tego wyjdzie. Może być różnie, bo przepis jest zupełnie nowy, mama dawno chleba nie robiła, a ja nigdy. Proszę o trzymanie kciuków!

10.05
Chleb, który upiekłam z mamą na zakwasie, wygląda tak. Mimo że osobiście nie przepadam za smakiem większości ciemnego pieczywa, ten chlebek uważam za niezły. Niedługo pierwsza próba upieczenia jasnego chleba.




11.05
W weekend ja i Szczur kontynuowaliśmy odwiedzanie miejsc, w których dawno nie byliśmy z powodu lockdownu. Tym razem wybraliśmy się do lasu, gdzie szukaliśmy gąsienic, oraz do otwartego dopiero od kilku dni ogrodu botanicznego. W lesie jak zwykle było spokojnie i prawie bezludnie, natomiast w ogrodzie wielu ludzi chodziło bez maseczek lub nosiło je "na nosacza", co nas poirytowało.
Oprócz gąsienic, które zabrałam do domu, zaobserwowałam też kilka innych ciekawych owadów. Ćmę muszę zidentyfikować. W ogrodzie botanicznym zauważyłam "namiot" pełen maleńkich larw namiotników, ale nie zabrałam ich, bo było ich bardzo dużo, a ćmy bukszpanowe są równie absorbujące pod względem ilości sprzątania.
Ze względu na dużą liczbę zakażonych w okolicy tym razem zrezygnowaliśmy z zamawiania naszej ulubionej pizzy. Zamiast pizzy zrobiłam racuchy, bo jeśli w sobotę wieczorem nie zorganizuję sobie czegoś innego do jedzenia niż w dzień powszedni, specjalnego, to czuję się niezadowolona (i głodna, ponieważ sobotnie obiady mojej mamy są zawsze najmniej sycące...). Na weekend upiekłam też babki "zebry" i (z mamą) wspomniany już chlebek.
A dziś... mam lenia. Po popracowaniu, wypraniu zimowych swetrów i nakarmieniu gąsienic ległam jak długa na łożu. I leżę jak zwierzę.




13.05
Jednym z mniej przyjemnych skutków izolacji społecznej jest to, że teraz jeszcze trudniej niż zwykle przychodzi mi telefonowanie, bo odzwyczaiłam się od używania telefonu do rozmów głosowych (rozmawiam tak tylko ze Szczurem i z kumplem). Wczoraj musiałam zadzwonić do koleżanki z pracy, gdyż kilka razy nie odpowiedziała na wiadomości wysłane przez komunikator i potrzebowałam upewnić się, czy je odczytuje. Zanim zadzwoniłam, przez pół godziny chodziłam po domu, zastanawiając się, jak się wysłowić. Zupełnie jakby chodziło o egzamin ustny, a nie o kilka zdań na znany z góry temat.
Parę godzin później zadzwoniła ciocia z prośbą o złożenie dla niej zamówienia przez Internet, a tuż po niej pan z firmy sprzedającej kamizelki dla kotów. Rozmawiając z ciocią, nie czuję stresu, ale przy tej drugiej rozmowie znowu trudniej mi było zebrać myśli, bo się jej nie spodziewałam. Okazało się, że wybrany przeze mnie kolor kamizelki jest obecnie niedostępny. Musiałam zdecydować, który wzór kamizelki wybrać, i kilka razy powiedziałam to samo. Mówiłam też jakieś głupoty o mierzeniu kota, na co pan się roześmiał.
Po tych trzech rozmowach czułam się tak, jakbym aktywnie przepracowała sześć godzin.

16.05
Dzisiaj pierwszy raz w życiu farbowałam drugiej osobie włosy. Mama stwierdziła, że ma już dość patrzenia na swoją szkaradną fryzurę bez trwałej i z odrostami, ale do fryzjera jeszcze nie pójdzie. Kupiła farbę-szampon i poprosiła mnie o współpracę.
Efekt? Idealnie nie jest, gdzieniegdzie trzeba poprawić, ale mama czuje się lepiej, a tata wreszcie poznaje swoją żonę.

17.05
Przysiadłam trochę nad identyfikacją motyli i ustaliłam, że:
1. Ćma z poczwarki znalezionej przez mamę to prawie na pewno rolnica tasiemka.
2. Ćma ze zdjęcia, spotkana ostatnio w lesie, nazywa się skalniak orliczak. Żywi się paprocią.

19.05
Kolejna próba upieczenia chleba - z trzeciego przepisu, w którym łączy się mąkę pszenną i żytnią - przyniosła niespodziewany efekt. Tym razem wyszedł nam pyszny, biały chleb, odpowiednio puchaty i miękki. Najlepszą miarą sukcesu jest to, że choć ludzi nie przybyło, większość chleba zniknęła w jeden dzień!




22.05
Byłam u dentystki, do której już dość pilnie potrzebowałam pójść. Sama wizyta przebiegła spokojnie. Po powrocie jednak zaplombowany ząb bolał mnie przez dziesięć godzin, do pierwszej w nocy. Przeciwbólowe słabo pomagały. Bardzo się bałam.
Skutki tego bólu i lęku odczuwam do teraz, jakoś nie umie moje ciało dojść do siebie. Wczoraj byłam tak wykończona, że czułam się, jakbym przerzucała worki z kamieniami. Nic konstruktywnego nie zrobiłam, bo przez cały dzień miałam migrenę, bolały mnie też ręka i brzuch. Dzisiaj obudziłam się nadal z migreną, tyle że po drugiej stronie. Mimo wszystko trzeba by jakoś zacząć funkcjonować...

25.05
Trochę to trwało, zanim doszłam do siebie po wizycie u dentysty i bólu zęba. W piątek czułam jeszcze, że zmuszam się do każdej aktywności, ale udało mi się upiec miodownik i pójść na spacer po okolicy. Na spacerze przygarnęłam namiotniki, a także zaobserwowałam nietypową scenę z życia biedronek: międzygatunkową randkę. Ciekawe, czy będzie z tego potomstwo?
Sobota była najbardziej udanym dniem minionego tygodnia. Już w południe padało, ale wykorzystaliśmy ze Szczurem przerwę w deszczu i wybraliśmy się do lasu na kolejne poszukiwania gąsienic. Na skraju lasu spotkaliśmy malutką jaszczurkę. Później snuliśmy się ścieżkami i przeczesywaliśmy pokrzywy, jednocześnie starając się nie rozdeptać żadnego ślimaka. Niedźwiedziówek nie było nigdzie widać, ale znaleźliśmy ogromną barczatkę dębówkę (niestety, okazała się mieć pasożyty). Ptaki śpiewały jak nakręcone, jakby ktoś na okrągło kręcił korbką pozytywki.
Nadal mam obawy przed zamawianiem pizzy, więc wieczorem znowu pichciłam. Tym razem robiłam domową minipizzę, a Szczur włączył się do pomocy, co bardzo mnie ucieszyło. Wyraźnie odczułam, że przygotowanie pizzy trwa krócej, gdy jest nas dwoje. Najlepsze, że Szczurowi chyba się to podobało. Zrobiłam też pierwszy raz grysikowy krem do miodownika.
Od wczoraj pogoda jest niezbyt przyjemna: ciemno, wilgotno, momentami leje jak z cebra, stawy bolą i chce mi się spać. Ogarnęłam gąsienice i sprawy wpracowe. Więcej dziś od siebie wymagać nie będę.




26.05
Nadwrażliwość słuchowa aspich czasem się przydaje. Ostatnio przydała się, gdy w nocy usłyszałam tatę, który źle się czuł. Dzisiaj w nocy, siedząc z laptopem na kolanach, usłyszałam dźwięk przypominający syczenie termosu. Termosu nie było jednak nigdzie widać. Obeszłam dom i okazało się, że mama zapomniała wyłączyć żelazko.
I tak bym je znalazła, bo przed snem obchodzę pokoje i między innymi wyłączam przedłużacz podpięty do tego samego gniazdka, gdzie się prasuje. Ale to kolejny dowód, że jak mówię, że coś dziwnego słyszę, to słyszę i trzeba się tym zainteresować.

29.05
Pierwszy raz od tygodnia obudziłam się bez złego samopoczucia. Niestety, w zamian w ciągu dnia pogorszył mi się mocno nastrój, bo znowu miałam nieprzyjemną sytuację z tatą. O szczegółach nie będę jednak pisać, porozmawiałam z kim trzeba i poczułam się troszkę lepiej. Poszłam na spacer, nakarmiłam larwy, poćwiczyłam. Na spacerze zauważyłam kwiaty dzikiej róży, śliczną ćmę na jabłoni i specyficzne mrowisko.
Poza tym wczoraj i dziś robiłam biszkopt z kremem budyniowym i galaretką z owocami. Sam biszkopt jak biszkopt - parę razy używałam już tego przepisu, żeby zrobić ciasto do torcików mamy lub (niezbyt udane) małe biszkopciki. Ale tym razem przygotowywałam także krem według domowej receptury i dekorowałam to ciasto.






30.05
Od miesiąca nie było ani jednego weekendu, żeby Szczur do mnie przyjechał i nie padał deszcz. Zaczynam już żałować, że zaklinałam Peruna o trochę deszczu. Taka pogoda bardzo utrudnia poszukiwanie gąsienic w lesie.
Dziś znowu nie znaleźliśmy na pokrzywach ani jednej gąsienicy. W zamian znalazłam kłąb pajączków. Na skraju lasu spotkaliśmy dwie gąsienice: kolejnego miernikowca-gałązkę i kolejną kuprówkę złotnicę. Tymczasem na wierzbach można zobaczyć naraz wszystkie stadia rozwojowe biedronek (na zdjęciach jaja i larwy).
A tak wyszedł biszkopt.




6.06
Gdy większość ludzi narzekała, że nie może pójść do fryzjera, mnie najbardziej brakowało... okulisty. W ostatnich miesiącach częściej niż zwykle miewałam migreny, więc podejrzewałam, że mogę potrzebować nowych szkieł. Przeczuwając, co się święci, tuż przed pandemią wybrałam się do fryzjerki i do biblioteki. Niestety właśnie wtedy, gdy zamierzałam zapisać się do okulistki, ogłoszono obostrzenia.
Pandemia dała trochę w kość moim oczom. Praca zdalna, edukacja własna zdalnie, związek przez miesiąc też zdalnie, przyjaciele i znajomi tylko na ekranach... Używanie po kilka godzin dziennie komputerów i telefonu jest męczące, gdy się ma sporą wadę wzroku. Dlatego dzisiejsza wizyta u okulistki bardzo mnie ucieszyła.
Jeszcze bardziej ucieszył mnie werdykt, że mój wzrok nie zmienił się. W dzieciństwie wzrok pogarszał mi się co rok lub co dwa, a teraz to pierwszy raz, gdy nie pogorszył się aż przez trzy lata! Będę jednak mieć drugie okulary z dodatkowymi filtrami, lepiej dostosowane do korzystania z ekranów, do używania zamiennie z obecnymi. Dostałam też jakieś nowe krople i suple.

9.06
Przez kilka dni - do niedzieli - miałam niezły nastrój. Zrobiło się cieplej i ręce lepiej się czuły. Wieczorami chodziłam na spacery po liście albo czytałam na leżaku w ogrodzie. W piątek upiekłam babki. W weekend przyjechał Szczur i kolejny raz wybraliśmy się do lasu, gdzie znaleźliśmy siedem niedźwiedziówek (!!!) i dwie kuprówki. Zaobserwowałam też kilka innych owadów. Chodziliśmy po lesie przez trzy godziny, a po powrocie zrobiliśmy domową pizzę. W niedzielę przez moje okolice przetoczyła się pierwsza prawdziwa burza w tym roku. Byłam bardzo szczęśliwa, patrząc w niebo zasnute granatowymi chmurami, słuchając grzmotów i deszczu.
Po burzy znowu zrobiło się wilgotno i od nocy z poniedziałku na niedzielę stawy mają się gorzej. Prawa ręka znów boli mnie tak mocno, że nic nie pomaga. Boli też lewa dłoń, bo używam jej za dwie, no i nastrój siłą rzeczy się pogorszył.
Wczoraj dotarła paczka z kamizelką dla kota. Kamizelka w rozmiarze M Bestii pasuje. Zakładam mu ją codziennie na trochę, żeby się oswoił. Zrobiliśmy też próbę na dworze. Bestia nie najgorzej chodził w ubranku, ale ma na mnie focha, bo chciałby rzucić się w pogoń za ptakiem, a tu nie da się.

15.06
Dotarł dzisiaj list z Anglii z jajeczkami cecropii, które zamawiałam jeszcze w grudniu, na długo przed pandemicznym zamieszaniem. Są bardzo podobne do jajeczek attacusa, niemal identyczne, tylko mniejsze.
Na razie nie potrafię się cieszyć tymi jajeczkami, bo jadę do dentystki. Przed ostatnią wizytą byłam nieco spokojniejsza, ale po niej ząb nie chciał przestać boleć do pierwszej w nocy, więc teraz lęk znowu jest silniejszy. Boli mnie brzuch i mam migrenę.

16.06
Dzisiaj kot pokazał mi ciemkę. Leżała na podłodze i była ledwo żywa, mimo braku widocznych fizycznych uszkodzeń. Próbowałam ją wypuścić, ale nie chciała odlecieć, a z roślin spadała. Gdy wzięłam ją na palec, zauważyłam, że ma trąbkę i maca nią dookoła. Dałam jej więc kawałek brzoskwini - nawet jeśli to nie jest jej normalne jedzenie, może się wzmocni i da radę polecieć. A ona je!
Rzadko takie ćmy widuję, bo większość tych, które hoduję, żyje tylko kilka dni i nie potrafi jeść.

18.06
Mało ostatnio piszę, pomijając raporty o gąsienicach, bo od tygodnia moje łapki nieźle się mają i nadrabiają różne zaległości. Chcę jak najwięcej swoich spraw uporządkować, zanim pojadę do Nory.
Zasadziłam w doniczkach zioła, które chcemy ze Szczurem hodować w Norze: oregano, bazylię, pietruszkę i szczypiorek. Byłam u fryzjera i u dentysty, odebrałam okulary, kupiłam kilka rzeczy, miałam pierwsze zebranie online (jaka szkoda, że te "w realu" nie są tak spokojne!). Muszę jeszcze domknąć sprawy w pracy, a w przyszłym tygodniu zajrzeć do biblioteki, odfajkować weterynarza i spakować się tak, żeby niczego ważnego nie zapomnieć. No i pójść na wybory.
W weekend pierwszy raz od wielu miesięcy zwiedziłam zamek, i to zupełnie nowy - zamek Pilcza w Smoleniu. Była to prawdziwa podróż z przygodami, mimo że w samochodzie spędziliśmy więcej czasu niż na zamku. Najpierw szukaliśmy bankomatu, ponieważ okazało się, że żadne z nas nie zabrało drobnych (pandemia zupełnie mnie od tego odzwyczaiła, teraz zwykle nie mam przy sobie drobnych). Kiedy byliśmy na zamku, zaczęło grzmieć. Burza przeszła bokiem, ale w drodze powrotnej, dwie miejscowości dalej, napatoczyliśmy się na drzewo powalone w poprzek drogi. Szukanie objazdu po wsiach zajęło trochę czasu. Wróciłam taka zmęczona, że nie miałam nawet ochoty na pizzę!
Reszta długiego weekendu też była dość intensywna. Pojechaliśmy jeszcze do Najbliższego Lasu i w okolice rezerwatu. W piątek odkryliśmy też ogromną łąkę pełną maków i innych kwiatów - przepiękne miejsce w mojej okolicy, pomiędzy moją miejscowością a sąsiednią. Łąka to mało powiedziane. Rośnie tam prawdziwe morze maków! 
Wieczorami porządkuję zdjęcia rodzinne. W mojej najbliższej rodzinie to ja najbardziej się interesuję losami przodków. Kiedy byłam w gimnazjum, zrobiłam drzewo genealogiczne, które sięga prapradziadków. Większość informacji zdobyłam, rozmawiając z przedstawicielami najstarszego pokolenia - babciami, siostrami babć i dalszymi krewnymi. I bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo w ciągu ostatnich piętnastu lat wszyscy z pokolenia moich babć odeszli. Po śmierci babci, która bardzo mocno na mnie wpłynęła, przez dłuższy czas nie miałam chęci zajmować się drzewem, a od początku liceum zawsze było coś ważniejszego na głowie. Teraz muszę je uzupełnić o wszystkie narodziny, śluby i zgony, jakie miały miejsce w tym czasie. Zastanawiam się też nad poszerzeniem informacji o te, które da się zdobyć w Urzędach Stanu Cywilnego i w archiwach (kolega mi dokładnie opisał, jak sam z nich korzystał), bo jako dorosła mogę to zrobić sama. W pierwszej kolejności postanowiłam jednak opisać i uporządkować stare zdjęcia.
Od wczoraj mieliśmy trzy burze. Ostatnia zaczęła się około szesnastej. Teraz, dwie godziny później, nadal pada i grzmi.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz