wtorek, 29 grudnia 2020

[111] Gdy opada mgła

 
Pierwszy raz poczułam "to" w nocy z 31 października na 1 listopada, niedługo przed świtem.
 
Obudziłam się kilka godzin przed ustawionym alarmem, ponieważ moje ciało domagało się wizyty w toalecie. Zamiast jednak jak zwykle grzecznie wrócić do łóżka, zawędrowałam do dużego pokoju i rozsiadłam się tam w fotelu z kubkiem herbaty. Nie miałam ochoty wracać do pozycji horyzontalnej. Spacer po domu sprawił, że ogarnęła mnie jakaś przedziwna błogość. Przesiedziałam prawie godzinę, sącząc herbatę, chłonąc tajemnicze uczucie i zastanawiając się, skąd pochodzi.
 
Dookoła było cicho jak makiem zasiał. Stół w moim pokoju, przystrojony poprzedniego dnia darami jesieni, świeczkami i halloweenowymi słodyczami, przypominał o przyjemnym wieczorze ze Szczurem. Za oknami panował specyficzny półmrok, jakby nowy dzień ociągał się ze wstawaniem, a noc też nie spieszyła się do odejścia. Ogród sąsiada zasnuwała gęsta mgła, która rozmyła kontury zabudowań, huśtawki i zabawkowego domku dla dzieci. Za nimi nie dało się zobaczyć już nic - ani kolejnych domów, ani lasu na horyzoncie.
 
 
Zwardoń, ładnych kilka lat temu.

 
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że ten zagadkowy stan ducha najbardziej przypomina wdzięczność. Jestem wdzięczna, że dożyłam do momentu, gdy budzę się w nocy i nie boję się, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. I że w ogóle dożyłam do listopada. Za Szczura, rodziców i Bestię śpiących spokojnie w innych pokojach, za przyjaciół i znajomych. Za samo tu i teraz, pomiędzy nocą a dniem, gdy można po prostu być, nie trzeba się nigdzie spieszyć ani niczego od siebie wymagać.  
 
 
***
 
 
Przez pewien okres w życiu nie potrafiłam autentycznie się cieszyć świętami Bożego Narodzenia. Miałam wyrzuty sumienia, że udaję, stwarzam pozory radości, podczas gdy tak naprawdę czuję co innego. W Wigilię bardziej niż kiedykolwiek tęskniłam za zmarłą babcią i za innymi osobami, które zniknęły z mojego życia. Był to również dzień, gdy szczególnie mocno dręczyły mnie myśli o mojej odmienności, której źródeł jeszcze nie znałam. W życzeniach od rodziców i innych członków rodziny oraz w pozornie niewinnych aluzjach pobrzmiewały echa oczekiwań wobec mnie, a ja nabierałam coraz większej pewności, że nie chcę tych oczekiwań spełniać.
 
Teraz jest inaczej. Już przez ostatnie dwa, trzy lata przygotowania do świąt i one same sprawiały mi radość, ale tego roku żadna z myśli, które nawiedzały mnie dawniej, nie przyszła. Zamiast nich znowu pojawiło się "to" - uczucie, które kazało mi w listopadową noc odwlec powrót do łóżka i nacieszyć się chwilą. Przez całe święta udawało mi się nie myśleć o przeszłości ani o przyszłości. Chłonęłam rozmowy (i te w niewielkim gronie domowników, i te online), muzykę, widok dekoracji rozświetlających dom, smaki ulubionych potraw i wypieków, pogodne historie. Jakby ktoś mnie podmienił. A przecież z zewnątrz wszystko zostało po staremu - nie stałam się nagle ani zdrowsza, ani wierząca, ani wolna od lęków, ani neurotypowa, ani bogata, ani nawet mężata.
 
Myślę, że zmieniła się tylko (i aż) jedna ważna rzecz we mnie: po długich zmaganiach w końcu zaczęłam powoli akceptować to, iż nigdy nie spełnię oczekiwań innych. Wiedziałam o tym od dawna, ale od wiedzy do akceptacji bywa bardzo daleko. Z szerzej rozumianymi oczekiwaniami społecznymi szło mi nie najgorzej. Długo jednak miałam wyrzuty sumienia wobec rodziców, mniej lub bardziej uświadomione. Nasiliły się one w okresie studiów, gdy dzieci prawie wszystkich krewnych i znajomych rodziców poukładały sobie życie inaczej niż ja, a owi krewni i znajomi zaczęli się tym chwalić. W mojej głowie rodziły się w tym czasie zupełnie inne marzenia.
 
Jak narodziła się ta akceptacja? Cóż... Chciałabym napisać, że pomogła praca nad sobą, ale to tylko część prawdy. Przegadałam z przyjaciółmi dziesiątki godzin, wałkując temat wzdłuż i wszerz, zanim znalazłam się na tym etapie. Równie ważne okazało się zrozumienie, że moja motywacja do życia opiera się na zupełnie innych fundamentach niż u większości ludzi. Ale o tym napiszę już innym razem.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz