sobota, 17 lipca 2021

[120] Gradobicie

 
W całym swoim trzydziestoletnim życiu nie widziałam takiego gradu, jaki 24 czerwca spadł na miejscowość, gdzie mieszkam. Ponad dwa razy starsi rodzice twierdzą, że też nigdy takiego nie widzieli. W mediach - owszem, ale nie na własne oczy.

Burza nadeszła około osiemnastej. Odpoczywałam wtedy po przedostatnim dniu pracy przed wakacjami, ale nagle poczułam, że muszę wstać. Coś było nie tak. Po chwili zdałam sobie sprawę, że odgłosy, jakie wydaje zbliżająca się burza, nie są normalne. Zazwyczaj między grzmotami występują przerwy, dłuższe lub krótsze, natomiast to był huczący pomruk. Jeden nieprzerwany pomruk, który chwilami cichł lub narastał, ale nie ustawał przez wiele minut. W moim odczuciu to wrażenie było nie lada dziwne i podświadomie wzbudzało jakiś pierwotny niepokój. Chmury miejscami przybrały żółty kolor, a babcia zawsze mówiła, że najniebezpieczniejsze burze są z żółtych chmur.

Po kilku minutach grzmoty w końcu się rozdzieliły i rozpętało się gradobicie. Byliśmy wszyscy w domu, więc szybko pozamykaliśmy okna, spuściliśmy żaluzje i wyłączyliśmy urządzenia elektryczne. Bębnienie gradu o dach brzmiało tak, jakby ktoś rzucał w dom kamieniami. W międzyczasie zgasł prąd.

Intensywne gradobicie ustąpiło równie nagle jak się pojawiło. Zapadła cisza, rozchmurzyło się. Wyszłam na dwór, gdzie zastałam trawnik usiany kawałkami lodu. Niektóre były ogromne, przypominały mi kule wystrzeliwane przez Arktosa w "Tabaludze". Ich zimno aż parzyło w dłoń. Zrobiłam zdjęcia tym leżącym najbliżej; pewnie dałoby się znaleźć jeszcze bardziej okazałe, ale nie chciałam się wykopyrtnąć na oblodzonej trawie. 
 
 




 
 
Po dwóch czy trzech godzinach burza wróciła, tym razem na szczęście już bez gradu, ale też złowieszcza. Nawałnica trwała nieprzerwanie mniej więcej od dwudziestej do pierwszej w nocy. Przez cały ten czas nie mogłam zasnąć, ponieważ grzmoty były zbyt głośne, a w tle odzywały się na przemian sygnały alarmowe okolicznych straży pożarnych. Prądu przez całą noc nie mieliśmy. Włożyłam baterie do świeczek LED-owych i siedziałam przy nich po ciemku, bo niespecjalnie dało się robić cokolwiek konkretnego. Bestia ukrył się w szafie i nie wyściubiał stamtąd nosa. Momentami czułam niepokój, zwłaszcza gdy wiał bardzo silny wiatr - niemal bałam się, że zostanę porwana do Oz jak Dorota. 

Nasza awaria prądu została usunięta nad ranem, ale pracownicy pogotowia energetycznego zapewne długo jeszcze mieli pełne ręce roboty. Na szczęście obeszliśmy się bez większych strat, poza uszkodzoną rynną. Musimy jednak wezwać fachowca, aby dokładnie obejrzał dach. U jednej z sąsiadek nawałnica wywołała znacznie gorsze skutki, ponieważ wszyscy domownicy akurat przebywali poza domem: grad uszkodził samochody, a w domu padły podłączone do prądu kuchenka i zmywarka.

Myślałam, że wakacje nie mogą się zacząć bardziej oryginalnie niż wyjściem attacusa z kokonu, ale anomalie pogodowe to mocna konkurencja w tej dziedzinie.

PS Zdjęcia z moją dłonią przedstawiają kilka różnych kul gradowych, żeby nikt nie miał wątpliwości, że takie rozmiary to nie był żaden wyjątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz