środa, 6 października 2021

[121] Pamiętniki lipcowe

 
[TRIGGER WARNING: W poście znajdują się wzmianki o pajęczakach wraz z ich zdjęciami.]

 
04.07
Już od tygodnia mam wakacje, ale chyba dopiero dzisiaj zaczęłam to odczuwać w pełni. Po trybie życia z ostatnich dwóch, trzech miesięcy mojemu organizmowi trudno było załapać, że oto już nie trzeba nigdzie się spieszyć i wywierać na siebie żadnej presji. Przez kilka dni wciąż czułam tę presję, żeby wszystko robić jak najszybciej i jak najefektywniej, w postaci nerwowych sygnałów płynących z mojego brzucha. Dopiero gdy wczoraj brzuch całkowicie się zbuntował, zauważyłam wyraźną poprawę.
Tegoroczne lato zaczęło się nietypowo, jako że pierwsze dwa tygodnie wakacji spędzam na Śląsku. Miałam możliwość przenieść się do Nory, ale Szczur trochę później zaczyna urlop, bo czeka go jeszcze kilka dni służbowego wyjazdu. Wolałam zostać w domu na wsi niż spać sama w pustym mieszkaniu, do czego nie jestem w ogóle przyzwyczajona. Tak więc moje dni są na razie na tyle podobne do siebie, że czasem nie jestem świadoma, jaki mamy dzień tygodnia. Staram się codziennie posprzątać kawałek pokoju i wyjść na spacer po okolicy. Przychodzi mi to trudniej niż zazwyczaj, zwłaszcza że wciąż mam zwiększone zapotrzebowanie na sen w ciągu dnia, ale daję radę. Bywa, że wynagradzają mi to ciekawe obserwacje przyrodnicze. Zaczynam też powoli nadrabiać zaległości w czytaniu, słuchaniu muzyki i oglądaniu anime.
W poprzedni weekend, właściwie od razu po zakończeniu roku szkolnego, pojechaliśmy ze Szczurem do Bielska-Białej. Była to moja inicjatywa. Zależało mi, żeby spędzić razem trochę czasu poza domem przed wyjazdem gryzonia za granicę. Chciałam też zwiedzić kolejny fragment tego miasta, które bardzo polubiłam w czasach studenckich, i zapoznać z nim Szczura. W ciągu dwóch dni zdążyliśmy przespacerować się po centrum, zwiedzić dwie filie muzeum: Zamek Sułkowskich i Starą Fabrykę, odkryć stary cmentarz ewangelicki i znaleźć zaskakującą restaurację. Zdjęć jednak jeszcze nie będzie. Postanowiłam, że poświęcę temu wypadowi post albo dwa na blogu.
A na zdjęciu dzisiaj jest mały gostek, którego przyniosłam ze spaceru w swojej czapce z daszkiem. Zauważyłam go dopiero wtedy, gdy zaczął spacerować po daszku od spodu. Łobuz bardzo nie chciał opuścić upatrzonego lokum. Chował się jak tylko mógł. Poprosiłam Aleksandra o identyfikację, a on napisał, że to ślizgun z rodzaju Philodromus.
 
 
 
 
08.07
Prawdopodobnie nie uda mi się przejrzeć i uporządkować wszystkiego, co sobie zaplanowałam na czas przed wyjazdem. Nadal mam kompletnie rozwałkowany rytm dobowy, do czego jeszcze dokłada swoje trzy grosze upał. Przez większość dnia nie czuję na nic siły, a zasypiać chce mi się dopiero około czwartej nad ranem. Muszę wrócić do leku nasennego, a tak dokładne sprzątanie jak rok temu sobie odpuścić.
Wczoraj udostępniłam grafikę o odpuszczaniu, chyba od Anity. Kto zna mnie w realu, wie jednak, że z odpuszczaniem mam spore problemy. Nawet gdy nikt nie nakłada na mnie presji, jeżeli sama coś sobie umyślę i przyzwyczaję się do swojego planu, jest mi bardzo trudno pogodzić się z jego niewykonaniem. Tak już mam. Planowanie jest mi niezbędne do tego, żeby jako tako funkcjonować na co dzień, ale z drugiej strony może powodować, że funkcjonowanie się sypie, gdy plan nie wypala. Tym bardziej teraz, kiedy na większość planów zależnych od czynników zewnętrznych trzeba z góry brać poprawkę, przywiązuję się jeszcze mocniej do tych zależnych tylko ode mnie. Dlatego wrzucanie na luz i mówienie sobie: "nie musisz robić tego teraz", "możesz wrócić do tego za pewien czas" nie jest dla mnie wcale prostą sprawą. Już samo zrozumienie przyczyn swojego dyskomfortu wymaga ciągłej pracy nad samoświadomością, a co dopiero mówić o całej reszcie.
Co w związku z tym? Próbuję w głowie dzielić plany na mniejsze etapy i doceniać, że niektóre z nich ukończyłam. Przykładowo, udało mi się powołać do życia regały na materiały do rękodzieła i prac plastycznych. Zamówiłam, pomogłam tacie w składaniu, poprzenosiłam trochę pudeł - i jest. Jeden. Drugi też złożony, ale czeka, aż zrobimy więcej miejsca w pokoju, który ma się stać kuchnią. Tak czy siak, gratów pod nogami zauważalnie ubyło. Już nie ma ryzyka, że po wejściu do "upychalni" ktoś się potknie i zaryje nosem w pudła pełne szyszek albo plastikowych kwiatów. Krok do przodu.

12.07
Szczur wrócił z wyjazdu służbowego i zdążył już przywieźć mnie do Nory. Nieźle się zdziwiłam, gdy go zobaczyłam! Kilka dni temu stracił ząb, przez cały tydzień dużo pracował fizycznie, w ciągu dwóch dób prowadził samochód przez kilkanaście godzin... a tymczasem robi wrażenie znacznie bardziej wypoczętego i wesołego niż po każdym innym tygodniu pracy! Wniosek jest jeden: zamiast na uciążliwe konferencje przełożeni powinni go oddelegowywać do dźwigania ciężkiego sprzętu.
Mnie tymczasem udało się trochę odpuścić, jeśli chodzi o sprzątanie. Wysprzątałam kilka swoich szaf, ale sporo zakamarków zostawiłam. Zrezygnowałam też z trenowania jazdy na rowerze, bo wciąż nie mam wystarczająco dużo energii. Rower nie zając, będzie na mnie czekał.
W zamian zrobiłam kilka innych rzeczy dla siebie: ostrzygłam się na krótko, poszukałam nowych e-booków do nauki hiszpańskiego, odwiedziłam bibliotekę. Kiedy czułam się na siłach, chodziłam na spacery. Do tego pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna spędziłam kilka wieczorów na muzycznych poszukiwaniach.
Ogólnie prawie codziennie w jakichś momentach dnia towarzyszy mi muzyka, ale nie umiem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio szukałam jej sama i przesłuchiwałam całe albumy. Od dawna słuchałam tego samego, dodając tylko pojedyncze utwory zasłyszane na fejsie czy YT. Po zeszłorocznym kryzysie poczułam jednak potrzebę zmian - jakoś nieprzyjemnie mi się słucha kawałków, które  towarzyszyły mi zeszłego lata. I tak odkryłam, że wiele moich ulubionych zespołów z czasów nastoletnich nadal tworzy muzykę, a niektórzy artyści wydali po parę albumów, odkąd zaczęłam pracować. Przesłuchałam te albumy i stworzyłam sobie nową podróżniczą playlistę.
A w Warszawie przywitała mnie burza. W zasadzie oglądaliśmy błyskawice rozświetlające niebo już na kilkadziesiąt minut przed stolicą, z autostrady. Powiedziałam Szczurowi, że czuję się przez to trochę jak w Sylwestra.
- Tylko że tym razem szczur jest trzeźwy - zauważył Szczur.

16.07
Pogoda jaka jest, każdy widzi, słyszy i czuje. Zwłaszcza czuje, bo od kilku dni chyba cała Polska zmaga się z wysokimi temperaturami i gwałtownymi burzami.
Moim zdaniem, na miano najmniej komfortowego dnia zasłużyła środa, gdy z okien buchał żar na miarę państw arabskich. Powietrze na dworze zdawało się tak gęste, jakby można je było kroić. Jeśli nawet taki antyfan klimatyzacji jak ja włącza ją na pewien czas co kilka godzin, to znaczy, że sytuacja jest niecodzienna. W tym dniu klima okazała się niezbędna, żeby funkcjonować, a co dopiero mówić o jako takim stanie psychicznym. Na szczęście wieczorem miło spędziliśmy czas z Asią, Tomaszem i Mistrzem Zen, którzy mimo nieprzyjaznego klimatu przyjęli nasze zaproszenie. Bardzo, bardzo mi już brakowało spotkań w realu z ulubionymi ludziami!
Mniej duszny, ale równie gorący poniedziałek wykorzystałam, żeby połazić po galerii handlowej. Kupiłam sobie dwie pary adidasów i kilka książek, w tym prezent urodzinowy dla Szczura.
Wczoraj wieczorem pojechaliśmy ze Szczurem do lasu, żeby wypuścić kilkadziesiąt małych gąsieniczek i co najmniej tyle samo jaj. Na spacerze znalazłam gąsienicę przepięknej ćmy, pyszałka oriona, która siedziała sobie w niecodziennym miejscu - na drewnianej barierce. Liczyłam na długi spacer z powrotem po zmroku, jednak po godzinie usłyszeliśmy nieśmiałe grzmoty. Dla bezpieczeństwa szybko wycofaliśmy się z lasu. Burza tymczasem znowu postraszyła i nie przyszła przez całą noc. W międzyczasie my urządziliśmy sobie queerowy wieczór.
Po dziewiątej rano obudziła nas burza. Zazwyczaj budzę się tu niedługo później, ale dzisiaj żadne z nas nie było na taką pobudkę przygotowane, bo wczoraj queerowaliśmy do trzeciej w nocy. Obudziłam się z bólem łapek. Zrobiłam wszystko, co konieczne (zakupy w piekarni, obiad, mini sprzątanko w kuchni), a przez resztę dnia pokładam się na wszelkich możliwych meblach. Czekamy na kuriera. Zastanawiam się, czy szczęście się do nas uśmiechnie i przyjedzie on na tyle wcześnie, żeby udało się spędzić czas na dworze. Temperatura około dwudziestu trzech stopni jest zbyt przyjemna, żeby cały dzień przesiedzieć w bloku. Accio odkurzacz!
PS Kaczki krzyżówki z parku znowu mają młode. Cuteness overflowing ❤
 
 
 

17.07
Leżę w łóżku przykryta prześcieradłem. Chwilę wcześniej zadzwonił budzik, ale daję sobie jeszcze kilka minut na rozbudzenie się, w końcu mam urlop. Nie muszę zrywać się na równe nogi po pierwszych dźwiękach alarmu.
Do pokoju wchodzi Szczur.
- W kuchni, w tym kubku przykrytym talerzykiem jest Safonid.
- Co? - zastanawiam się półprzytomnie.
- Gdy się obudziłem, coś chodziło mi po włosach. Strzepnąłem to lekko i wtedy Safonid prawie wpadł mi do oka. Nie chciałem cię budzić, dlatego włożyłem go do kubka.
Dobrze, że nie hoduję jadowitych pająków.

20.07
Z serii "Normalny związek, normalna rozmowa": Relatywizm
Przechodzę obok Szczura i o mały włos nie potykam się o jego nogę, która znienacka pojawiła się na mojej drodze.
Ja: Eeej!
Szczur: No co? Ja tu tylko stałem, a ty nadepnęłaś mi na nogę.
Ja: Nie, to ty mi podstawiłeś nogę.

Dzisiaj zatęskniłam za swoją skromną kolekcją minerałów i kamieni szlachetnych.
Pojechaliśmy do Muzeum Ziemi PAN. Będąc w stolicy w wakacje czy ferie zimowe, zawsze staram się odwiedzić jakieś muzeum, w którym jak dotąd nie byłam. A jest w czym wybierać, bo chociaż zwiedziłam ich już sporo, lista jakimś tajemniczym sposobem wydaje się ciągle wydłużać zamiast skracać. Muzeum Ziemi musiało na nas poczekać dość długo ze względu na godziny otwarcia (pora przed obiadem to dla nas najmniej komfortowy czas na wyjścia). Udało nam się jednak jakoś pozbierać.
Zarówno pod względem tematyki, jak i sposobu jej przedstawienia Muzeum Ziemi bardzo przypomina Muzeum Geologiczne. Na wystawach dominują gabloty z minerałami i długie opisy, które moim zdaniem nie sposób przeczytać w czasie krótkiej wizyty. Czytałam więc to, co uznałam za najważniejsze, a przez resztę czasu podziwiałam eksponaty. Zrobiłam zdjęcia tym, które najbardziej mi się podobały. Wtedy właśnie zatęskniłam za swoją kolekcją, bo nagle poczułam potrzebę, żeby rozłożyć na stole swoje minerały, swobodnie poczuć je dotykiem i popatrzeć na nie pod różnymi kątami.
 
 



 
Spośród wystaw stałych najbardziej wciągnęła mnie najdłuższa, "Procesy kształtujące oblicze Ziemi". Mogłabym tam chodzić i chodzić. Szkoda, że gdy uczyłam się o tych procesach na geografii w gimnazjum czy liceum, podawano nam tylko suche fakty z podręcznika. Nie mieliśmy okazji zobaczyć na żywo różnych rodzajów skał, mimo że musieliśmy zapamiętać tabelkę o nich. Bardzo charakterystyczna jest wystawa meteorytów, prezentowanych w ciemności. Odpowiednio rozmieszczone lampy wydobywają z kawałków meteorytów niesamowite refleksy.
Obok głównego budynku muzeum znajduje się drugi, przeznaczony głównie na wystawy czasowe. Obecnie można tam zobaczyć trzy: "Barwny świat minerałów", "Wielkie ssaki epoki lodowcowej", "Chmury i nocne niebo". O nocnym niebie co prawda nie znalazło się zbyt wiele informacji, ekspozycja przede wszystkim zaznajamia z wyglądem i cechami najczęściej występujących chmur. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, autorem większości zdjęć z wystawy jest Marek Wierzbicki - być może da się podejrzeć jego twórczość w sieci. Na końcu porównałam swój wzrost do nogi słonia leśnego i poczułam się malutka jak mrówka. 
Dookoła rozciąga się park Marszałka Rydza-Śmigłego, miejsce ciche, kojące i najwyraźniej atrakcyjne dla zwierząt. Spotkaliśmy goniące się dookoła drzewa wiewiórki i parę rusałek.
 
 
 

22.07
Trochę po dwudziestej drugiej staliśmy ze Szczurem na balkonie, gdy na patio pojawił się mężczyzna. Usiadł na ławce i zaczął głośno mówić do telefonu:
- Nie, nie będę chodził do psychologa. Nie przeszkadza mi, że już byłem, ale nie chcę. Nie będę chodził do psychologa!
Jako mimowolny świadek rozmowy poczułam się nieco skrępowana, więc zaproponowałam Szczurowi szeptem:
- Chodźmy do środka, głupio tak słuchać czyjejś intymnej rozmowy.
Później zaczęłam się jednak zastanawiać, czy temu człowiekowi faktycznie by to przeszkadzało. Z jednej strony, z psychologiem rozmawiać nie chce, ale potencjalnie podzielił się tą informacją z mieszkańcami paru bloków. Z drugiej strony, pamiętam, jak czując się bardzo źle, kilka razy w ciągu jednej nocy dzwoniłam do domu z pokoju hotelowego i opowiadałam ze szczegółami o swoich lękach i objawach psychosomatycznych, kompletnie się nie przejmując, czy ktoś słyszy. Było mi już wszystko jedno. Czasem człowiek może czuć się tak źle, że nie myśli o swojej prywatności, bo to ponad jego siły. Dlatego jednak nie chciałam tego słuchać.

27.07
Zainspirowana dzisiejszym spacerem oraz dyskusją u Uriela, zainteresowałam się, co mówią badania naukowe na temat tego, dlaczego komary gryzą niektórych częściej niż innych. I okazało się, że niektóre powody są ciekawe.

31.07
Z cyklu "Normalny związek, normalna rozmowa":
Szczur: Zobacz, jaki pająk!
Nad łóżkiem Szczura siedzi stworzonko o odnóżach długich na kilka centymetrów.
Ja: I co z nim? Chcesz go zabić?
Sz.: Nie.
Ja: Może wynieś go na balkon.
Sz.: Nie, on mi nie przeszkadza.
Ja: A jeśli zaczniesz chrapać, będziesz otwierał usta i on wejdzie do środka?
Sz.: To będzie wkładka mięsna.
 
Wieczorem Aleksander uświadomił nas na fejsie, że zaobserwowany pajęczak to nie pająk, tylko kosarz.  Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii.
 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz