poniedziałek, 24 lipca 2023

[151] Pamiętniki wiosenne

 
3.03
Choroba zabrała mi sporo energii, której i tak nie posiadam w nadmiarze. Wkrótce trzeba wracać do pracy i na samą myśl robię się lękowa, bo boję się, że przez to osłabienie będzie mi ciężko. Poza tym - jak zawsze - im dłużej siedzę w domu, tym trudniej mi później wyjść i znaleźć się między ludźmi. Nawet jeśli są to ludzie, których lubię, myśli o wychodzeniu i powrocie do działania "pod zegarek" są stresujące.
Na szczęście w ostatnich dniach czułam się już lepiej, więc wykorzystałam bycie w domu, jak mogłam. Przesłuchałam czwartą książkę Rowling o Cormoranie Strike'u, która okazała się świetna - tak skomplikowanej intrygi nie odgadłabym nigdy. Jaki to trzeba mieć kreatywny mózg, żeby stworzyć taką fabułę i jeszcze nie zamęczyć nią czytelnika! Dalej porządkowałam pocztówki i wgrywałam skany do katalogów, co da się robić nawet w łóżku. Wieczorami czytałam mangę albo oglądałam "Wszystkie stworzenia duże i małe". W drugiej połowie tygodnia zaczęłam po trochu ogarniać przestrzeń wokół siebie, żeby w pokoju zrobiło się bardziej wiosennie. Ogarnęłam też pranie, zaległe rachunki i zakupy online.
Wczoraj, porządkując jeden z segregatorów z dokumentami, znalazłam kopertę pełną papierzysk z mojej pierwszej pracy. Myślałam, że pozbyłam się ich dawno temu, skoro przez kilka lat nie wpadły mi w ręce. Aż tu nagle, gdy wyjęłam plik kartek, moim oczom ukazały się różne dokumenty podpisane przez kobietę, która od pierwszych dni - zamiast szumnie deklarowanej pomocy - uprzykrzała mi życie, rzucała kłody pod nogi i obrabiała tyłek za plecami. Dzisiaj już nie pozwoliłabym się tak traktować. W kolejnym miejscu pracy, gdzie z roku na rok czułam się coraz lepiej, nabrałam doświadczenia i wiary w siebie. Zapewne odeszłabym stamtąd niedługo po tym, jak zaczął się mobbing. Wtedy jednak nie miałam żadnego doświadczenia ani wsparcia, a przerwanie stażu oznaczałoby bezrobocie i rok w plecy, bo żadnej innej oferty stażu nie miałam. Skutki doświadczeń z pierwszej pracy długo się za mną ciągnęły. Kiedy więc zobaczyłam te pieprzone papierzyska, krew uderzyła mi do głowy. 🤬 Oczywiście wyrzuciłam je. Pomimo tego wzrosło mi ciśnienie (dosłownie - zmierzyłam!), a w głowie tak się zakotłowało, że nie potrafiłam zasnąć, dopóki o czwartej nie wzięłam dodatkowego leku.
I pomyśleć, że potrafię z uśmiechem wspominać swoich byłych przyjaciół i chłopaków - nawet z kumplem z dzieciństwa, który mnie okłamał i okradł, częściej wspominam dobre chwile niż paskudny koniec znajomości - ale w przypadku jednej kobiety nawet widok jej podpisu działa na mnie jak płachta na byka. Na szczęście nie poddałam się przez nią. I całe szczęście, że nie stałam się taką wredną !@*$# jak ona (tu możecie wstawić swoje ulubione wulgarne słowo, możliwie jak najbardziej dosadne) i teraz pomagam nowym koleżankom z pracy zamiast przenosić na nie swoje negatywne pierwsze doświadczenia. Są jednak takie kartki, które kończyć powinny widowiskowo jak w filmach - w ognisku.

4.03
Dostałam od Dagi uroczą pocztówkę z sówką na śniegu. To kartka z House of Postcards, a autorką ilustracji jest Sofya Saburova.
Kiedyś nie przepadałam za pocztówkami innymi niż widokówki, ale od paru lat zauważam, że coraz bardziej się na nie otwieram. Jeśli chodzi o ilustrowane pocztówki, jestem chyba najbardziej wybredna. Lubię ilustracje pełne detali. Muszą być klimatyczne, mieć w sobie "to coś", co sprawia, że patrzę na pocztówkę i czuję się, jakby ona opowiadała historię. Tutaj autorce się udało. Dodatkowo ujął mnie wyraz twarzy księżyca. Przypomina mi historyjkę, którą lubiłam w dzieciństwie, o księżycu mającym problem z szytymi na miarę szlafmycami. 
 
 

 
17.03
Widziałam dzisiaj latającą nad okolicą parę bocianów, ewentualnie żurawi. Nie umiem tego stwierdzić na pewno z tak daleka, ale jedno jest pewne: to miły początek weekendu.

22.03

Niedawno obchodziliśmy nasze pierwsze adopciny - minął rok, odkąd wybraliśmy się ze Szczurem w kilkugodzinną podróż po Piesę. Przez ten rok ani razu nie żałowałam decyzji o adopcji. Trudno mi sobie wyobrazić, że gdybym pewnego marcowego wieczoru nie zabrała się za przeglądanie fejsbukowych ogłoszeń o psach do adopcji, Pięknej nie byłoby teraz ze mną. Dzięki fejsowi najpierw poznałam Szczura, później przyjaciół, a jakby tego było mało, teraz mam jeszcze najlepszą PSIjaciółkę na świecie ❤️🐶
Piękna jest znacznie odważniejsza niż rok temu - owszem, wciąż łatwo ją spłoszyć i miewa lękowe reakcje, ale dużo już przezwyciężyła. Stopniowo zmienia się w pieszczocha. Coraz częściej podchodzi i domaga się głasków, a jeśli cofnę rękę, trąca mnie nosem. Dawniej w ogóle nie potrafiła się bawić, teraz szaleje z patyczkami, orzechami i swoim miękkim szarpakiem. Uwielbia też wszelkie zabawy węchowe. I nic dziwnego, bo ma niezwykle czuły węch, przez co na dworze znajduje różne skarby. Jej żywiołem nadal pozostaje świeże powietrze, a ulubionym zajęciem - spacery. Na kanapie długo nie usiedzi. Gdy wkładam "spacerowy" dres, sprawia wrażenie, jakby z radości miała wyskoczyć ze skóry. Bardzo rozwinęły się jej umiejętności ruchowe, kocha pokonywać przeszkody w lasach i na psim placu zabaw. Ze schodów, których na początku się bała, teraz niemalże sfruwa, kiedy wracam z pracy.
Z okazji adopcin zabrałam wczoraj Piesę w miejsce, gdzie jeszcze nie była, na długi spacer. Podjechałyśmy dwa przystanki autobusem, a później szłyśmy od skrzyżowania, na którym skręca się do sąsiedniej miejscowości, do domu. Piękna pierwszy raz jechała autobusem, do tego rozklekotanym. Wzięłam ją na ręce. Bała się, ale dzielnie wyskoczyła z pojazdu bez mojej pomocy, gdy dotarłyśmy do celu. Myślę, że spacer wynagrodził jej niedogodności jazdy. Wyglądała na podekscytowaną zupełnie nowym terenem do obwąchiwania. Na jednym z chodników rosły przebiśniegi.
Zdjęcia dołączone do notki pochodzą jednak z innego spaceru, sprzed tygodnia. Wtedy wybrałyśmy się na pola za wiaduktem, korzystając z pierwszego ciepłego dnia. Piesa znalazła w trawie coś, co prawdopodobnie było ptasią wypluwką, a ja wypatrzyłam pierwszy w tym roku kwiatek.
Piękna również zrobiła mi prezent - przez dwa dni z rzędu sama i bez żadnej zachęty wskoczyła na moje łóżko, gdy nie było mnie w pokoju. Mam nadzieję, że oswoiła się z wyrkiem już na dobre.
 
 

 

25.03
W tym tygodniu powitaliśmy wiosnę, ale na razie trzeba mieć spore szczęście, żeby wypatrzeć ją przez okno. Pogoda jest tak zwariowana, jak tylko może być o tej porze roku - słońce i deszcz rywalizują o panowanie nad niebem, wymieniając się kilka razy dziennie. Zdarzają się jeszcze wiatry przejmujące do szpiku kości i poranne przymrozki, a w przyszłym tygodniu ponoć ma wrócić śnieg. Pierwsze oznaki wiosny na razie najłatwiej spotkać na długich spacerach. Mimo wszystko da się już odczuć, że ona powoli, ale nieubłaganie nadchodzi. Od kilku dni codziennie po powrocie z pracy słyszę w okolicy dzięcioła. Czasami - jeśli wystarczająco szybko podejdę do okna - udaje mi się zaobserwować hałaśliwy klucz gęsi. Koty sąsiadów dają nocne koncerty. Na murach pojawiły się kowale, a do domu wpadła pierwsza mucha.
Wraz z wiosną przyszedł czas na małe porządki w życiu. Mam taki zwyczaj, że właśnie o tej porze roku robię sobie "przegląd techniczny". Odwiedziłam więc fryzjera i dwóch lekarzy. Zwierzaki zabrałam na "przegląd" jeszcze w lutym, wtedy też uzupełniliśmy szczepienia. Bestia dostał krople do oczu, które podawałam mu przez tydzień (biedak ostro protestował i wzywał TOZ). W pracy zmieniłam wystrój swojej sali. Wysłałam też PIT-y. Tata po kilku latach przekonywania nareszcie przestał wątpić w moje umiejętności i powierzył mi swój PIT.
Jestem już na ostatniej prostej, jeśli chodzi o katalog pocztówek. Serce rośnie, gdy uświadamiam sobie, że do obróbki i wgrania na serwer pozostało tylko kilkadziesiąt skanów. Od początku lutego pracuję nad katalogiem codziennie, więc siłą rzeczy inne moje zainteresowania trochę ucierpiały. Zaniedbałam zwłaszcza czytanie. Poza tym zaczynam czuć fizyczne zmęczenie wieczornymi randkami z komputerem. Jestem jednak zdeterminowana, żeby wreszcie zrealizować ten swój "projekt" do końca, tym razem bez pomocy byłego chłopaka. Przy okazji odkryłam, że łącznie wszystkich pocztówek (z obiegu i czystych) mam już ponad trzy tysiące. 
Pozostając w temacie pocztówek, w tym tygodniu dostałam śliczną kartkę z motylem od Dagmary. Takiego motyla niestety nie spotkamy w Polsce. Występuje w niektórych państwach obu Ameryk. U moich attacusów mogłam jednak oglądać mniejsze przezroczyste fragmenty skrzydeł i moim zdaniem naprawdę niesamowicie to wygląda. W dotyku te fragmenty skrzydeł najbardziej przypominały... przezroczyste woreczki śniadaniowe. 
 
 
Greta oto

 
Wskakiwanie na moje łóżko stało się codziennym rytuałem Pięknej. Można powiedzieć, że porannym i wieczornym, bo właśnie wtedy ładuje się na wyrko. Szybko okazało się, że ma to swoje minusy - w deszczowe dni skakanie tuż po przyjściu z podwórka na czystą pościel nie jest najlepszym pomysłem. Mimo to ja i tak się cieszę. Piesa potrzebowała roku, żeby zaufać mi na tyle, by polubić spanie razem. Wcześniej zawsze szybko uciekała z łóżka, gdy próbowałam ją tam zabierać. Teraz lubi wyciągać się obok mnie i nie unika dotyku. Moja dentystka była zdziwiona, gdy opowiedziałam jej, że Piesa dopiero po roku od adopcji zaczęła wskakiwać na łóżko. Większości ludzi, którzy mają psy, wydaje się to oczywiste. I wiecie co? Kiedy trzeba sobie na taką zażyłość zapracować, cieszy jeszcze bardziej!

1.04
Przyjemny sobotni poranek w Norze. Zawyżamy ze Szczurem stan czytelnictwa w Polsce.
Przyjechałam tu wczoraj, ponieważ na dzisiejszy wieczór mamy bilety do opery. Ostatni tydzień był dla mnie dość stresujący, bo miałam sporo do załatwienia (w tym dwie wizyty u lekarzy), a na domiar złego dopadło mnie jakieś przeziębienie i martwiłam się, że nie dam rady pojechać do Nory. Na szczęście oprócz kataru póki co nic mi nie dolega, a i on nie jest bardzo silny. Mam nadzieję, że nie rozwinie się z tego większa infekcja.
Wczoraj pierwszy raz podróżowałam pociągiem w strefie ciszy. Podobało mi się. Ludzie naprawdę troszczyli się o zachowanie ciszy, większość czytała albo korzystała ze słuchawek. Wychodzili na korytarz, żeby rozmawiać przez telefon, a gdy dwie osoby zaczęły głośno dyskutować, inny pasażer natychmiast do nich podszedł i poprosił o ciszę. O ileż przyjemniej by się podróżowało, gdyby to był standard! Oczywiście rozumiem, że nie sposób narzucić kilka godzin ciszy małym dzieciom, ale przynajmniej pozostali mogliby się postarać o spokój, prawda?
W nocy ugotowałam sobie lekki obiad na dzisiaj, by nie męczyć brzucha, który nie lubi odstępstw od codziennej rutyny. Kiedy wzięłam ciepły prysznic, poczułam, jak ogarnia mnie spokój. Spało mi się bardzo dobrze.

10.04
Po białym i mroźnym początku tygodnia na szczęście nie ma już śladu. Od wczoraj znowu na przemian pada i świeci słońce, jednak temperatury stały się przyjemniejsze (około dziesięciu stopni). Na spacerach zauważyłam, że zaczyna pachnieć wiosną. Widziałam pierwszego w tym roku motyla, pojawiły się też gromady kowali na pniach. Ptaki śpiewają jak szalone, nawet przez pół dnia. Bestia najchętniej nie opuszczałby swojego stanowiska obserwacyjnego na parapecie. A dzisiaj... dzisiaj z kuchennego okna zobaczyłam tęczę, i to podwójną. Piękny symbol nadziei na początek wiosny.

14.04
Piękna rozchorowała się w święta. Zaczęło się od tego, że w Wielką Sobotę o czwartej nad ranem domagała się wyjścia na dwór, a później paskudnie się załatwiła. Podałam jej węgiel. Przez cały weekend sprawdzałam, jak się załatwia, zastanawiając się, czy powinnyśmy po świętach pojechać do weterynarza. Wydawało się, że jest lepiej, chociaż nie idealnie. We wtorek przyszedł czas na decyzję, co z ewentualną wizytą. Poszłyśmy na spacer, a tam... jeszcze gorsza niż w sobotę, paskudna kupa, w której pojawiła się krew. Przeraziłam się nie na żarty. Zapakowałam Piesę do samochodu taty i popędziliśmy do gabinetu.
W gabinecie okazało się, że Piękna ma gorączkę. Zdziwiłam się, bo w ogóle nie było tego po niej widać - zachowywała się jak zwykle, czyli tryskała radością i szalała na dworze, apetyt też oczywiście miała. Pani doktor stwierdziła nieżyt jelit. Piesa dostała zastrzyk z antybiotykiem, lekiem przeciwzapalnym i przeciwgorączkowym. Przez dobę, do kolejnej wizyty, nie mogła nic jeść. Podawałam jej wodę strzykawką do pyszczka, bo bez jedzenia nie kwapiła się do picia. Jak można się domyślać, Piękna nie była zachwycona głodówką i przy każdym naszym posiłku starała się zwrócić na siebie uwagę. Przyłapałam ją nawet na lizaniu podłogi, widocznie liczyła na jakieś okruszki.
W czwartek temperatura wróciła do normy, krew też zniknęła. Wetka zaaplikowała kolejny zastrzyk, a na resztę tygodnia dostałyśmy lek w postaci tabletek do zażywania w domu. Piękna ma dietę - na razie je tylko ryż z gotowanym indykiem lub kurczakiem, do tego siemię lniane. Trzeba dać jej trochę czasu i jeżeli kupy będą niepokojące, zrobimy badania kału i krwi. Póki co wyglądają lepiej.
Gdyby ktoś teraz dobrał się do mojego telefonu, prawdopodobnie uznałby mnie za totalnego creepa. 🤷 Do zdjęć motyli w różnych stadiach rozwojowych doszła fotograficzna dokumentacja psich kup w ciągu całego ostatniego tygodnia...

16.04
Wczoraj przyszła pierwsza burza w tym roku. Nie była okazała - raz zagrzmiało, trochę mocniej popadało - ale moja babcia mawiała, że od pierwszej burzy zaczyna się prawdziwa wiosna.
Na tę burzę zanosiło się przez cały dzień, ale chmury przychodziły i odchodziły. Zagrzmiało dopiero po dwudziestej. Wcześniej, po obiedzie, postanowiłam zaryzykować i pójść z Piękną na dłuższy spacer. I nie żałuję, jako że chmury się rozstąpiły, a to, co zobaczyłam za wiaduktem... to po prostu czysta magia! W ciągu dwóch ostatnich dni na drodze do lasu zakwitło mnóstwo drzew i krzewów. Na różowo, biało, żółto... Pachniały nieziemsko. Szłam i czułam, że z zachwytu łzy podchodzą mi do oczu. ❤️🥹 A to nie wszystko! Zobaczyłam kilka saren biegnących przez pole - co prawda z daleka, więc widziałam je jako małe, podskakujące plamki - ale po sposobie poruszania się wiedziałam, że to sarny. Miałam też szczęście zaobserwować inną sarenkę z bliska, jak przedzierała się przez trawy obok drogi, świecąc białym zadkiem.
Zaczął się więc sezon na piękne obserwacje przyrodnicze... Przydałaby się teraz lornetka. A nie wspominałam jeszcze, że w czwartek w drodze do pracy widziałam pierwszego w tym roku bociana. Chodził po podmokłych terenach nad rzeką.
 
 

 
 
23.04
Dostałam z Finlandii taką wielkanocną pocztówkę z czarownicami. Wyobraźcie sobie, że nie znalazły się one na świątecznej kartce przypadkowo. W Szwecji i w Finlandii istnieje zwyczaj przebierania się w Wielką Sobotę za wiedźmy. Dzieci w kostiumach czarownic i starców chodzą po domach, a sąsiedzi częstują je słodyczami, zupełnie jak w Halloween. Dowiedziałam się o tym dopiero niedawno!
 
 
 

24.04
Mój pierwszy obrazek AI.
 
 


7.05
Po powrocie z długiego weekendu Szczur został u mnie aż do niedzieli. Kiedy ja pracowałam, on regenerował się po traumatycznych przeżyciach w Karpaczu, a w piątek towarzyszył mi do dentystki. Wybraliśmy się też z Piesą na dwa długie i relaksujące, wieczorne spacery po lasach - raz do Starego Lasu, a raz na Murcki. Nadchodzący tydzień prawdopodobnie będzie dla mnie trudny, bo zapowiada się więcej późnych powrotów do domu niż zwykle. Zacznie się od razu w poniedziałek, a ponieważ poniedziałek i wtorek to moje najbardziej męczące dni w pracy, to już samo w sobie jest dołujące. Najbardziej jednak stresuje mnie czekanie na wyniki badań taty, których bardzo się boję (poradnia onkologiczna...). Kiedy nie mam czym zająć myśli, czuję się, jakbym siedziała na tykającej bombie. Dlatego jestem wdzięczna Szczurowi, że został ze mną do końca tygodnia i pomagał mi te myśli zajmować.
W Lesie Murckowskim nie byliśmy chyba od zeszłorocznej majówki. Piękną ekscytowało więc wszystko dookoła. Obszczekiwała napotkane psy i jednego pana (coś w jego wyglądzie musiało wywołać u niej negatywne skojarzenia, bo sprawiała wrażenie mocno zaniepokojonej), bawiła się szyszką, tarzała się i robiła takie akrobacje wśród przydrożnych roślin, że Szczur co chwilę musiał ją odplątywać. Do lasu trafiliśmy niedługo po deszczu, więc na ścieżkach lawirowaliśmy między kałużami, ślimakami i pokaźnymi dżdżownicami. Znaleźliśmy też jednego padalca, niestety martwego. W stawie, nad którym około dwudziestej zaczęły podnosić się opary, pływały całe rzesze kijanek. Nad wodą latał nietoperz, pierwszy zauważony przez nas tej wiosny.
Po przyjeździe z Murcek zdjęłam z Pięknej cztery kleszcze, w tym jednego wbitego. To już kolejny raz, jak Piesa łapie kleszcze niecałe trzy tygodnie od ostatniej dawki kropli, mimo że powinny one rzekomo wystarczyć na miesiąc. Teoria teorią, ale praktyka pokazuje, że po trzech tygodniach ich działanie się kończy i należałoby je aplikować właśnie wtedy. Cóż... i tak miałam zamówić witaminy dla Piesy, więc kupię zwierzakom również krople.
 
 





8.05
Niedziela: Rosomak robi pranie, między innymi legginsów i ocieplanych bluzek z wyjazdu. Suszy na cito ulubione legginsy i bluzkę, żeby móc jutro włożyć najbardziej mięciutkie ubrania.
Poniedziałek: Rosomak w czasie kolacji zrzuca sobie na świeżo wyprane legginsy i bluzkę plaster pomidora.
Ostatnio często słyszę wyrażenie "relacja z jedzeniem". Nie jestem pewna, czy mam jakąś relację z jedzeniem, ale moje ubrania od zawsze są z nim w bliskiej relacji...

13.05
Dzisiaj Eurowizja, czyli moja "guilty pleasure", której sama nie rozumiem. Większości eurowizyjnych piosenek nigdy nie wybrałabym do słuchania dla przyjemności (prędzej już z dziecięcej Eurowizji). Mimo to mam taką małą tradycję oglądania konkursu od dziecka, a dokładnie od roku, kiedy wygrał Lordi. Być może dlatego, że roi się tam od ekscentryków i jest na kim oko zawiesić. A może i dlatego, że Eurowizja zwykle zbiega się w czasie z początkiem okresu, gdy temperatura powietrza staje się dla mnie komfortowa, coraz łatwiej spotkać gąsienice, a do wakacji można już całkiem sensownie odliczać...
W tym roku podobają mi się: Litwa, Albania, Niemcy, Szwajcaria.
A wygra moim zdaniem reprezentant Finlandii, o którym przez większość piosenki ciężko powiedzieć, że śpiewa... ale jest w tym roku jednym z dwóch największych dziwaków na scenie (obok Chorwatów), a to bardzo pomaga. Zobaczymy, czy mam rację.

31.05
Tata już w domu! 🙂
We wtorek lekarz powiedział mu, że w środę wraca do domu. Zaraz po przebudzeniu odebrałam SMS-a z taką wiadomością i początkowo nie miałam pewności, czy tata nie żartuje. Byłam przekonana, że zostanie w szpitalu jeszcze co najmniej do końca tygodnia.
Tata czuje się słaby, jak to po poważnej operacji, ale zadowolony z powrotu do domu. Leży we własnym łóżku, je ulubione potrawy i ogląda ulubione programy, za które nie musi płacić dwuzłotówkami. Z tego, co mówi, najbardziej chciałby już prowadzić samochód.
Na cześć taty dzisiaj na obiad były placki ziemniaczane. Nie zdziwiłabym się, gdyby w rodzinie taty odkryto gen słabości do placków i gdyby był on dominujący.

2.06
Czytając opinie czytelników o książkach w serwisie Lubimy Czytać, trafiłam na zdanie: Opowiada o problemach różnorakich maści: fałszywych przyjaźniach, pierwszej miłości, trudnej sytuacji rodzinnej i terroryzowaniu zwierząt w cyrku.
Zaraz sobie wyobraziłam, jak moje maści na półce zwierzają się sobie pod osłoną nocy ze swoich problemów...

14.06
Po Bożym Ciele pierwszy raz od dawna miałam naprawdę spokojny, odprężający weekend. Przyjechał Szczur. Z jego pomocą zrobiłam z mamą duże zakupy i sporo załatwiłam, a wieczory mieliśmy dla siebie. Oprócz piątku, gdy przez pół dnia padało (przyszła burza), codziennie jeździliśmy do lasu. Chodziliśmy naszymi ulubionymi ścieżkami, a Piękna była w swoim żywiole. Znaleźliśmy kilka gąsienic, w tym dorodną barczatkę napójkę. Inne obserwacje też dopisały. Pierwszego wieczoru sarna przebiegła nam przed samochodem (na szczęście Szczur jeździ bardzo ostrożnie), natomiast w lesie spotkaliśmy dwie ropuchy. W sobotę widzieliśmy jeża i bajeczny zachód słońca nad zalewem. Jeśli chodzi o tatę, poczuł się na tyle dobrze, że zaczął wchodzić na piętro.
Na myśl o minionym weekendzie czuję ogromną wdzięczność, bo teraz dla odmiany mam bardzo męczący, intensywny tydzień. Jak to pod koniec roku szkolnego, spraw do załatwienia jest multum, na czele z dokumentacją. Najgorszy dzień w pracy miałam dzisiaj. Nie chodzi o to, że nie poradziłam sobie, bo poradziłam, ale czterdzieści pięć minut przeczołgało mnie bardziej niż niejeden tydzień. Nie będę wchodzić w szczegóły, w każdym razie był to dopiero początek pracy. Przez resztę dnia czułam się jak wyżęta ścierka.
Po powrocie zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby postawić się na nogi. Zabrałam Piękną na spacer dość odludną trasą, przespałam się, wzięłam gorący prysznic i zjadłam truskawki. Udało mi się nie dopuścić do migreny, mimo że przy obiedzie czułam znajome kłucie za okiem. I całe szczęście, że miałam czas na regenerację. Czekają mnie jeszcze dwa bardzo trudne dni. Przyszły tydzień powinien być już spokojniejszy. Byle dotrwać do piątkowego wieczoru...
Jeśli macie wśród swoich bliskich nauczycieli, bądźcie dla nich wyrozumiali o tej porze roku. I nie dziwcie się, jeżeli dopiero po tygodniu urlopu dociera do nich, że go mają. 
 
 




15.06
Dziwna sytuacja mi się dziś przydarzyła. Idąc do pracy, usłyszałam, że ktoś wykrzykuje moje imię. Kiedy się odwróciłam, nikogo nie było. No i teraz nie wiem, czy:
a) ktoś na osiedlu przypadkowo wołał osobę o tym samym imieniu,
b) mam jakieś haluny spowodowane czerwcowym zmęczeniem.

26.06
Oto jeden z najpiękniejszych aspektów urlopu.
 
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz