sobota, 28 października 2023

[158] Pamiętniki sierpniowo-wrześniowe

 
4.08
W parku, niedaleko furtki, znalazłam leżącego na środku ścieżki mieniaka strużnika. Chwilami wydawało mi się, że żyje, a już na pewno nie było po nim widać, by miał jakąś część ciała uszkodzoną. Skrzydła przepiękne, jakby niedawno wyszedł z poczwarki. Wzięłam go na rękę i migiem do Nory. 
Akurat dzisiaj kupiłam truskawki, więc wycisnęłam najbrzydszą (strużniki lubią jeść różne paskudztwa) i próbowałam reanimować motyla sokiem. Ostrożnie rozwinęłam ssawkę, ale nie zareagował. Niestety okazało się, że jednak nie żyje. Bardzo mi go żal... Prześliczny motyl.



 
5.08
Co przynosi Wam ulgę w duszne, upalne dni? Ja od paru lat kiepsko znoszę taką pogodę, dlatego w ciągu dnia niechętnie wyściubiam nos z domu. Wieczorami staram się to nadrabiać i jak najwięcej czasu spędzać na dworze. Preferowane opcje są dwie: spacer po lesie albo odpoczynek nad wodą. Częściej bywam w lasach, ale w środę zdecydowałam się na tę drugą opcję - namówiłam Szczura, żebyśmy we trójkę pojechali nad Pilicę.
Ze szczurzego osiedla nad Pilicę jedzie się samochodem przez około godzinę. Dobrze, że Szczur nieźle zna ten rejon, więc uniknęliśmy błądzenia. Miejsce, gdzie zaparkowaliśmy, znajduje się naprzeciwko kąpieliska, tyle że na drugim brzegu rzeki. Bez wątpienia inni ludzie też korzystają z jego uroków, o czym świadczą pozostałości ognisk i liczne śmieci. Na szczęście im dalej od drogi, tym mniej śmieci. Jest cicho, spokojnie - spotkaliśmy tylko wędkarzy i parę zakochanych.

 


 
Nad rzeką każde z nas skoncentrowało się na tym, co sprawia mu przyjemność. Szczur szukał miejsca, gdzie mógłby następnym razem się wykąpać, ja oglądałam rośliny w poszukiwaniu gąsienic, a Piękna... Piękna niestety, jak to ona, przede wszystkim rozglądała się za czymś, co mogłaby ukradkiem wszamać. Ledwie pogrzebała w szuwarach, a z triumfalną miną wyciągnęła stamtąd mocno przypieczoną kiełbasę. Była niepocieszona, gdy zabrałam jej to znalezisko. (Możliwe, że kiełbasę po prostu zgubili wędkarze, ale nigdy nie wiadomo, czy jakiś zwyrodnialec jej nie zatruł albo nie nadział gwoździami.)
Gąsienic nie widziałam, ale bez problemu pozyskałam liście dębu dla małej, zielonej larwy z lasu. Znalazłam też nieco skarbów: śliczne muszle i pióra bażanta (GreenU, dziękuję za rozpoznanie).





 
11.08
Na nocnym spacerze Piesa znalazła jeża. Tego lata znajduje je wszędzie: w mojej miejscowości, w Warszawie, nad morzem... Zanim poznałam Piękną, nie wiedziałam, że jeży jest aż tyle!


 
 
15.08
Dzisiaj idealny dzień na pranie. O siódmej rano, gdy obudziłam się na chwilę, wywiesiłam na balkonie pierwszą turę prania z wyjazdu. Wyszłam o jedenastej - wszystko suche jak wiór.
Spałam bez kołdry i przy otwartym oknie, co w moim przypadku zdarza się naprawdę rzadko, najwyżej parę razy w roku.
Cała nasza trójka jest bardzo zmęczona po siedmiogodzinnej podróży z Błot do Warszawy. Jak zwykle spędziliśmy dużo czasu w korku na obwodnicy Trójmiasta. Najbardziej dokuczliwe były jednak upał i ostre słońce. Klima ledwie wyrabiała. Tym razem po drodze nic nie zwiedzaliśmy, bo zostawienie w tak nagrzanym samochodzie jedzenia, leków i owadów nie wchodzi w grę. Zresztą, nie mielibyśmy siły. Najlepiej świadczy o tym fakt, że na postoju Piękna pierwszy raz napiła się wody z miski. 😮 Nigdy dotąd nie chciała pić w podróży, mimo że próbowałam różnych sztuczek. Na szczęście dziś możemy odpoczywać.
Z wyjazdu jestem bardzo, bardzo zadowolona. Widzę, że Szczur też. Mieliśmy trudną wiosnę, przygniatają nas emocje związane z chorobą nowotworową u najbliższych. Nad morzem udało mi się dużo mniej o tym wszystkim myśleć. Pierwszy raz spędziliśmy aż dwa tygodnie urlopu w jednym miejscu, ale czuję, że tego właśnie potrzebowaliśmy. Znaleźliśmy domki, w których odpoczynek jest przyjemnością, a nie karą. Morze koiło nasze nerwy, nawet mój brzuch w końcu się wyciszył. Zobaczyłam też mnóstwo miejsc, gdzie wcześniej nie byłam, no i zwiedziłam pięć latarni morskich.
Jeśli chodzi o Piesę, ona doskonale odnalazła się w nowym miejscu. Lekko zdezorientowała ją zmiana domku, jednak za drugim razem szybciej uznała domek za swój. Bawiła się z niektórymi psami, tarzała i godzinami wylegiwała na trawie. Jeździła z nami na wycieczki wszędzie, gdzie to było możliwe, i oczywiście na "psią plażę". Nie odważyła się zamoczyć łap, ale na otwartej przestrzeni wyraźnie była w swoim żywiole. 🙂 Na wyjeździe kilka razy spuściliśmy ją ze smyczy (szelki z adresówką ma zawsze, ma również wszczepiony czip) i byliśmy pod wrażeniem, jak ładnie się nas trzyma. Ćwiczę to z nią od zimy. Piękna szybko się uczy.

16.08
Upał źle robi na mózg, a w połączeniu z migreną - jeszcze gorzej. Po śniadaniu poszłam do sklepu po bułki i dopiero przy kasie uprzytomniłam sobie, że nie wzięłam ani gotówki, ani karty płatniczej. Na tym jednak nie koniec. Później w ciągu dnia jeszcze:
- próbowałam wysiąść z windy na niewłaściwym piętrze,
- szukałam kluczy do Nory, które sama włożyłam do torby,
- niechcący schowałam czepek tak zmyślnie, że nie umiałam go znaleźć.
Może to i lepiej, że nie oddalałam się dzisiaj od domu...

19.08
Po kilku dniach upałów duchota daje się we znaki, zwłaszcza w mieszkaniu. I to pomimo klimy, którą włączamy na większość dnia. Klima do niektórych pomieszczeń w ogóle nie dochodzi i tak się składa, że należy do nich mój pokój. Przed osiemnastą trudno mi się zmusić do wychodzenia na dłużej na dwór, a jednocześnie szkoda mi (wolnego jeszcze) czasu na siedzenie w domu i nicnierobienie. Niedługo koniec wakacji, słońce zachodzi już około dwudziestej. Staram się więc korzystać z dobrych stron pogody. Wyprałam wszystko, co się dało, a na sobotę zaplanowałam kąpiel Pięknej. W upalny dzień nie trzeba się martwić suszeniem psa, wystarczy zabrać go na dwór i słońce zrobi swoje.
Trochę się tej kąpieli obawiałam, ponieważ Piękna bardzo boi się wody. Poprzednim razem na sam widok wody w Piesę wstąpiła niezwykła siła. Napierała na mnie całym ciałem, aż klapnęłam na tyłek. Musiałam wejść do kabiny prysznicowej, ale i tam trudno mi było Piękną umyć, bo przerażone psie nieszczęście robiło wszystko, by wcisnąć się w kąt kabiny.
We dwoje ze Szczurem rozegraliśmy kąpiel inaczej. Przede wszystkim zamiast prysznica wykorzystaliśmy wannę. Mój chłopak założył kąpielówki i wszedł do wanny razem z Piesą, a ja stałam obok. Piękna wtuliła się w szczurzą nogę. Myliśmy ją razem, co znacznie ułatwiło nam zadanie. Na początku Piękną ogarnął lęk: cała zesztywniała, zaczęła mocno drżeć i nerwowo mlaskać. Kiedy jednak przeszliśmy do spłukiwania szamponu, wyraźnie się rozluźniła. Przestała drżeć, nawet na chwilę usiadła w wodzie. Cały czas do niej mówiliśmy i mizialiśmy ją.
Po kąpieli Piesa była przeszczęśliwa, zapewne dlatego, że zrozumiała, iż już po wszystkim. Jej pyszczek jakby śmiał się do nas. Biegała po Norze, radośnie machając ogonem i otrząsając się. Dostała smaczki, a później poszłam z nią na spacer, podczas gdy Szczur zajął się przywróceniem łazienki do stanu używalności (sam też musiał się wykąpać). Wieczorem zabraliśmy Piękną na psi plac zabaw, żeby wynagrodzić jej cały ten stres.
Jestem z nas wszystkich dumna, a z Pięknej najbardziej. Rok temu zachowywała się zupełnie inaczej, choć podeszłam do kąpieli z taką samą delikatnością. Dzisiaj, zamiast próbować uciec i odsuwać się od nas jak najdalej, przycisnęła się mocno do "swojego" człowieka. Nie może być chyba lepszego dowodu, że teraz nam ufa - i mnie, i Szczurowi, którego tak długo się obawiała. Zdobyć zaufanie lękliwego zwierzaka to moim zdaniem jedno z najwspanialszych doświadczeń na świecie 💙

20.08
Z cyklu "Normalny związek, normalna rozmowa":
Jem właśnie obiad, gdy Szczurowi przychodzi chęć na niezbyt wyrafinowane żarty.
- Jak myślisz, czy ryby dwudyszne oddychają dwa razy krócej?
- Cóż... - przeżuwam właśnie makaron.
- A wiesz, że jest jakieś zwierzę, które oddycha d**ą? Chyba żółw.
- Zwierzu, ja teraz jem! - wołam z oburzeniem.
- No i co? Ty mi możesz ciągle opowiadać o rybach, a jak ja chcę opowiadać ciekawostki o biologii, to nie mogę?
- Ale ja ci opowiadałam przy jedzeniu o trujących rozdymkach, a nie o d**ie!
- A trucie to coś lepszego od oddychania d**ą??

24.08
Od kilku dni ja, Szczur i Piękna kursujemy tam i z powrotem między domem rodziców gryzonia a Norą. Wszystko dlatego, że tym razem to ojciec Szczura miał operację. Początkowo obawiałam się, jak to będzie, ale wkrótce zaczęłam dobrze się czuć się w tym miejscu. Z mamą Szczura nie jest trudno się dogadać, Piesa może bez ograniczeń szaleć w ogrodzie, otoczenie jest przytulne, a łóżko bajecznie wygodne. Znacznie gorzej ma Szczur, który jeździ na przemian do rodziców, do Nory, do pracy i do szpitala. Po trzech dniach funkcjonowania w takim trybie widać po nim zmęczenie. Na szczęście operacja przebiegła pomyślnie i tata Szczura niebawem wróci do domu.
Skutkiem ubocznym całej sytuacji jest to, że Piękna w końcu jakoś dogadała się z suczką rodziców Szczura. Jak - nie wiem, ale wydaje się, że wspólnie ustaliły pewne zasady życia pod jednym dachem. Wcześniej Misia nieustannie zaczepiała Piękną, a Piękna na wszelkie możliwe sposoby (od odwracania się tyłem do odsłaniania zębów) okazywała jej niechęć. Po kilku wieczorach i porankach piesy zaczęły wylegiwać się obok siebie na słońcu. Utarczki i pyskówki zdarzają się coraz rzadziej. Wczoraj zastałam Piękną na legowisku koleżanki, a rano odpoczywały tam obie. Na razie niestety nie umieją bawić się razem - przeszkadza im to, że choć są w podobnym wieku i obie po przejściach, mają skrajnie różne temperamenty. Są jak yin i yang - nawet kolory się zgadzają.

27.08
Od trzech dni na pobliskim lotnisku trwa festiwal hip-hopu. Do tej pory mieliśmy farta, że akurat nie nocowaliśmy w Norze. Większość tej wątpliwej atrakcji nas ominęła. Przedwczoraj wyjechaliśmy na tyle późno, że hałas zdążył trochę nas poirytować na spacerze, ale w nocy mieliśmy ciszę. Dzisiaj śpimy już tu i powiem szczerze, że jak dla mnie ta impreza to przegięcie. Martwię się, czy Szczur się wyśpi, a tydzień miał wyjątkowo ciężki.
Ja rozumiem, że sobota, że koniec wakacji, ludzie chcą się bawić. Chleba i igrzysk - ludzie różnych kultur od wieków mają taką potrzebę, szczególnie na przełomie pór roku. Do dwudziestej trzeciej, do północy jeszcze ujdzie. Ale gdy jest dziesięć po pierwszej i od dziewiętnastej przez cały czas z okien sączą się dźwięki basów, wiwaty i oklaski, to już naprawdę jest przegięcie. Nie każdy lubi te same gatunki muzyki, a ja do słuchania moich ulubionych bynajmniej nikogo nie zmuszam.

2.09
Wysłałam priorytetem paszport miłośnika latarni morskich do Towarzystwa Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Tam rozpatrywane są wnioski o wydanie odznaki "Bliza". Myślę, że nie ma sensu z tym zwlekać, bo w pracy jesienią jest dużo roboty i mogłabym zapomnieć.
Jestem bardzo ciekawa, kiedy dostanę odpowiedź. Ze strony internetowej TPNMM wynika, że co miesiąc przyznawanych jest kilka tysięcy odznak. Mam jednak nadzieję, że nie będzie trzeba czekać do następnego lata.



 
23.09
Minęły prawie cztery tygodnie od mojego powrotu z Nory. W tym czasie kontaktowałam się z nielicznymi osobami, a sama dla siebie właściwie nic nie pisałam. Pochłaniały mnie głównie praca i adaptacja do innego niż wakacyjny trybu funkcjonowania. No i do zmian.
Początek roku szkolnego zawsze przynosi zmiany - mniejsze lub większe. Pojawiają się nowi uczniowie, powstają nowe klasy, a w istniejących czasem zmienia się skład osobowy. Ktoś zostaje przyjęty do pracy, odchodzi na emeryturę albo zaczyna urlop macierzyński. Trochę trwa, zanim zostanie ustalony ostateczny grafik. Nauczyciele na nowo dzielą się dodatkowymi obowiązkami, wypełniają dzienniki, tworzą dokumentację. W szkole jest głośniej i bardziej nieprzewidywalnie niż zazwyczaj, bo uczniowie muszą przywyknąć do szkolnej rutyny i do wszystkich zmian. To normalne.
Dopiero po miesiącu od powrotu czuję się jako tako zorganizowana. Sala jest dość dobrze uporządkowana, najważniejsze sprawy ogarnięte, dzienniki i plany pracy gotowe. Mam zajęcia z fajnymi dzieciakami. Mimo to nadal pod koniec każdego tygodnia jestem bardzo zmęczona. Prawie zawsze dopada mnie wtedy migrena i najchętniej przespałabym weekend. Męczy mnie głównie multitasking - jednocześnie muszę ogarniać dużo rzeczy, a dodatkowo ciągle ktoś czegoś nowego ode mnie chce. Na szczęście wiem z doświadczenia, że za kolejny miesiąc w pracy powinno zrobić się spokojniej. I bardzo na ten moment czekam. 
Wczoraj wsiadłam w pociąg, by po raz pierwszy od czterech tygodni zobaczyć się ze Szczurem. Wcześniej nie miałam łyżeczek na dłuższą podróż, a umówiliśmy się, że tym razem ja przyjadę. Jestem więc teraz w Norze. Po przyjeździe ugotowałam sobie obiad na dwa dni, pobieżnie się rozpakowałam i padłam jak kłoda. Spałam do dziesiątej z paroma krótkimi przerwami. Dzisiaj - wyspana, najedzona i przewietrzona - czuję się już bardziej wypoczęta. Do pełni szczęścia brakuje tylko Pięknej, ale ona została w domu z rodzicami, bo to za krótki wypad, żeby stresować ją kilkuetapową podróżą.
Pierwszy dzień jesieni uczciliśmy ze Szczurem wycieczką do Kampinosu. Nigdy nie byłam w Kampinosie jesienią i postanowiłam, że najwyższy czas to zmienić. Najbardziej marzy mi się taka wycieczka w jakiś słoneczny dzień październikowy, gdy liście mienią się wszystkimi barwami jesieni. Na razie większość liści jest jeszcze zielona, ale i tak jest co oglądać. ❤️ Jako pierwsze zaczęły opadać żółte liście topoli, a dęby sprawiają wrażenie, jakby lada chwila miały do nich dołączyć. Fotografowałam mchy i grzyby. Pomimo deszczu spotkaliśmy też parę owadów i około kilkunastu ludzi, których pogoda nie zniechęciła do spaceru lub jazdy po lesie. Na jednym z drzew zauważyliśmy dziwaczną, pomarańczową narośl. Szliśmy od parkingu w Palmirach w stronę Truskawia, aż napotkaliśmy informację o tymczasowym zamknięciu szlaku z powodu renowacji. (Przypuszczam, że trzeba przygotować do zimy drewniane mostki, które tak lubię.) Odbiliśmy więc w prawo i dopiero tam deszcz na tyle się nasilił, że skłonił nas do powrotu.
Spośród pór roku jesień zawsze najmniej lubiłam, z dość oczywistych powodów (szkoła, infekcje, pogoda, temperatura...). Dopiero od paru lat radzę z nią sobie psychicznie znacznie lepiej, przez co uczę się ją akceptować i doceniać. Koncentruję się na momentach i na zjawiskach, które są przewidywalne, bo wydarzają się każdego roku. Wydobywam z jesieni to, co daje przyjemność moim zmysłom, ukojenie ciału. Staram się dostroić do niej duchem, sięgając do starych zwyczajów, do opowieści z pogranicza życia i śmierci, do przeszłości swojej rodziny.
Niech się zacznie.







 
 
25.09 
Towarzystwo Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego przysłało mi brązową odznakę "Bliza". Jest malutka, mniejsza niż sądziłam, ale śliczna!
Razem z odznaką dostałam legitymację i "Latarnika" Henryka Sienkiewicza, pięknie wydanego z okazji jubileuszu Towarzystwa. Książkę zilustrowano reprodukcjami starych pocztówek z polskimi latarniami, co samo w sobie jest dla mnie frajdą. Taki upominek dostają wszyscy zdobywcy odznaki, ale akurat w moim przypadku to wyjątkowo trafione.
Myślę, że moje przygody z latarniami na tym się nie skończą, bo złapałam bakcyla. Każdy, kto odwiedzi wszystkie udostępnione do zwiedzania latarnie w Polsce, może złożyć wniosek o srebrną odznakę. I choć potrwa to prawdopodobnie kilka lat, zamierzam to zrobić... o ile oczywiście dożyję!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz