sobota, 4 marca 2017

[29] Muzeum Ognia


Średnio co tydzień, dwa ładuję do małego plecaka wszystkie przedmioty niezbędne mi do przetrwania poza domem (a jest ich sporo - napiszę o tym niebawem), żeby pojechać ze Szczurem na skromną wycieczkę. Bywamy tam, gdzie można doświadczyć kontaktu z przyrodą, zobaczyć coś fajnego lub poszerzyć swoją wiedzę na jakiś temat, a zarazem nie jest zbyt tłoczno i hałaśliwie, ponieważ rozwrzeszczanej gawiedzi oboje nie lubimy. Wybieramy bardzo różne miejsca, zwykle takie, które nie są oddalone od "bazy wypadowej" (czyli domu jednego z nas) o więcej niż dwie godziny jazdy samochodem, a jednocześnie z jakiegoś powodu nas interesują. Zamki, opuszczone okolice, kopalnie, lasy, parki, stawy i inne miejsca zapewniające kontakt z naturą, muzea...

Kiedy więc w lutym zobaczyłam w Internecie reklamę Muzeum Ognia w Żorach, wiedziałam, że musimy tam pojechać. A że Szczur też jest stworzonkiem ciekawym świata, sprawa była przesądzona.

Muzeum Ognia należy do tych nowoczesnych, prawie całkowicie interaktywnych muzeów, których z roku na rok przybywa w naszym kraju. Zwiedzanie angażuje większość zmysłów - na każdym kroku można pobawić się eksponatami, czegoś dotknąć, posłuchać, poszukać. Jeśli ktoś lubi rozwiązywać zagadki, w tym muzeum znajdzie ich bez liku. Co więcej, bilety mają formę testu, który można na bieżąco rozwiązywać, by pod koniec zwiedzania zapytać o swój wynik Żorka - maskotkę miasta Żory. Niestety, płomyk jest dość kapryśny i kilka razy strzelił focha, zanim udało się nam coś z niego wyciągnąć.






Ekspozycja w Muzeum Ognia została podzielona na cztery części: strefę historyczną, strefę żywiołu, strefę duchową oraz strefę naukową. Strefa historyczna pozwala dowiedzieć się, jak rozwijały się relacje pomiędzy ogniem a człowiekiem na przestrzeni wielu tysięcy lat, od prehistorii do czasów współczesnych. Strefa żywiołu jest poświęcona historii pożarnictwa, słynnym pożarom i sposobom walki z ogniem, a w strefie naukowej można poprzez zabawę poszerzyć swoją wiedzę o zjawiskach fizycznych i chemicznych. Za najmniej ciekawą uznałam strefę duchową, skoncentrowaną wokół bóstw ognia i związków frazeologicznych. Pewnie dlatego, że przez pewien czas (w V i VI klasie podstawówki) bardzo interesowały mnie mity i naczytałam się ich sporo, a słownik frazeologiczny dostałam na którąś Gwiazdkę (w IV klasie?) i niemalże nauczyłam się go na pamięć.

O ile Szczur posiada ogromną wiedzę na temat techniki i uwielbia urządzenia techniczne, dla mnie jest to czarna magia. Fizyki uczyłam się głównie na pamięć, zresztą z niektórymi działami miałam niemałe problemy, bo zwykle nie umiałam sobie wyobrazić tego, o czym czytałam. Oglądanie niektórych urządzeń na lekcjach też mi nie pomagało. Brak wyobraźni przestrzennej uniemożliwia mi autentyczne zrozumienie, jak działają urządzenia, a nawet jeśli udaje mi się zrozumieć coś tu i teraz, nie potrafię tej wiedzy uogólnić ani zapamiętać żadnych informacji w 3D. To dlatego ciągle od nowa mam problemy z nauką obsługi aparatów fotograficznych, a jeśli już mowa o urządzeniach, nawet te używane na co dzień czasem nie chcą ze mną współpracować. Nic dziwnego, że muzea poświęcone technice generalnie nie należą do moich ulubionych. W Muzeum Ognia przeżyłam jednak sporo miłych zaskoczeń: zabawa urządzeniami była dla mnie przyjemna, sporo rzeczy rozumiałam (inna sprawa, że już ich nie pamiętam), a silniki - choć mój umysł nadal ich nie ogarnia - uznałam za Considerably Cute, jak mawia Świetlik.



 



Z Muzeum wyniosłam za to niemało interesujących (w moim odczuciu) faktów w formacie 2D, które na pewno zapamiętam. Jak chociażby to, że:
- zanim ludzie nauczyli się rozniecać ogień, musieli najpierw posiąść umiejętność przenoszenia go i podsycania. W jednej z jaskiń podobno przez 3 tysiące lat (!!!) nieustannie podsycano ogień;
-  słynny pożar Londynu zaczął się od... piekarni;
- ogromne pożary lasów w Indonezji trwały kilkadziesiąt dni;
- jedną z pierwszych na świecie kopalni ropy naftowej założył Ignacy Łukasiewicz w miejscowości koło Jasła (pewnie się tam kiedyś wybierzemy, bo zwiedzać ją podobno można do dziś);
- w zamku w Malborku było ogrzewanie podłogowe (tam też trzeba się będzie wybrać);
- Benjamin Franklin wynalazł piorunochron - nie znałam go od tej gorącej strony;
- zapałki zostały wynalezione przez kobiety w oblężonym zamku w Chinach.







Spośród interaktywnych eksponatów najbardziej podobały mi się silniki, lustro, pryzmat i wykonane z różnych materiałów powierzchnie, pozwalające sprawdzić, jak prawdziwa temperatura materiałów ma się do temperatury odczuwanej. Zawsze lubiłam głaskać ściany, meble i inne powierzchnie w otoczeniu.






Podsumowując: warto, warto i jeszcze raz warto było. Ciepło lepsze jest niż chłód, że zacytuję "Tabalugę". A skoro już Ostatni Rosomak jest wyjątkowym przedstawicielem swojego gatunku i woli ciepło od chłodu, powinien chyba wiedzieć, jak postępować z ogniem, by nie podsmażyć sobie ogona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz