wtorek, 27 czerwca 2017

[38] Jak zrobić dobrze inżynierowi


Gdybym miała możliwość swobodnego podróżowania w czasie, na pewno chciałabym przynajmniej raz spotkać kilkuletnią siebie. Jest kilka spraw, o których porozmawiałabym z małym Rosomakiem, żeby kontakty z rówieśnikami były dla niego choć trochę łatwiejsze. Między innymi chciałabym poruszyć kwestię zabawy.

Bardzo, bardzo dużo czasu zajęło mi nauczenie się, że zabawa z kimś nie polega na tym, że ja mówię, jaki mam pomysł (przeważnie oparty na jakiejś historyjce z kreskówki lub książki), a druga osoba bez szemrania się do niego dostosowuje i wykonuje moje polecenia. Niestety, nikt mi tego wprost nie powiedział, a ponieważ taki schemat wiele razy się sprawdził i niemalże gwarantował mi pozytywne emocje, nie wiedziałam, że robię coś nie tak. Z osobami, które nie chciały bawić się według moich reguł, po prostu się nie bawiłam. 

Dopiero jako dorosła wiem, że przez swoją potrzebę dominacji w zabawie co nieco straciłam. Zawierałam znajomości tylko z dziećmi, które były spokojniejsze niż ja, uległe, pozbawione własnego zdania i skłonne podporządkowywać się moim wizjom. Miało to swoje minusy, niezauważalne z punktu widzenia dziecka. Koledzy, którzy chętnie ulegali mi, nie okazali się dobrym materiałem na przyjaciół. Wystarczyło, że na horyzoncie pojawiał się nieco starszy chłopak o silnej osobowości i z atrakcyjniejszym od mojego zestawem zabawek, a oni już szli się z nim bawić i bez żalu zostawiali mnie samą. Wśród nich był między innymi kolega z podwórka, który, jak się później okazało, wygadywał moim szkolnym wrogom moje sekrety, podczas gdy mnie bardzo na nim zależało. Tymczasem do naszej klasy chodziły co najmniej dwie osoby, które z własnej woli czytały książki i już w podstawówce zaczęły interesować się fantastyką, a nieco później, jak ja, odkryły anime i teraz jeżdżą razem na konwenty. Ja jednak tych osób nie lubiłam, a one nie lubiły mnie, bo były z natury bardziej niezależne niż moi koledzy i nie chciały bawić się "po mojemu". Nasze drogi całkowicie rozminęły się, naznaczone kilkoma konfliktami z wczesnego dzieciństwa. Już do końca podstawówki traktowaliśmy się wrogo.

Teraz mam to szczęście, że najwięcej czasu wolnego spędzam z chłopakiem, a część zainteresowań moich i Szczura się przenika. Oboje lubimy zamki i opuszczone miejsca, choć patrzymy na nie z różnych perspektyw. Tak samo lubimy spędzać czas na dworze, mimo że Szczur najchętniej przez cały czas byłby w ruchu, a ja potrzebuję co pewien czas zatrzymać się lub trochę posiedzieć, żeby w pełni nacieszyć się otoczeniem. Możemy rozmawiać o fantastyce i nie przeszkadza nam, że ja wolę fantasy, a Szczura bardziej ciągnie do science-fiction. I tak dalej, i tak dalej. Są jednak rzeczy, które interesują tylko jedno z nas. A ponieważ Szczur regularnie pomaga mi w opiece nad gąsienicami i ogląda ze mną filmy animowane, ja też nie mam nic przeciwko temu, żeby od czasu do czasu uczestniczyć w realizacji jego pomysłów. Lubię sprawiać mu przyjemność i patrzeć, jak robi coś, co go cieszy - jest to miłe uczucie, którego jako dziecko nie znałam.

I tak czerwcowe weekendy upłynęły nam głównie pod znakiem maszyn, które Szczur uwielbia, choć nie umie powiedzieć, dlaczego. Gdy go o to zapytałam, stwierdził, że to błogosławieństwo Omnissiaha. Coś w tym jest, bo rzeczywiście rozumie maszyny, a one się go słuchają.

W ramach Industriady - święta śląskiego Szlaku Zabytków Techniki - pojechaliśmy do Muzeum Energetyki w Łaziskach Górnych. Tydzień później zwiedziliśmy zabytkową stację wodociągową "Zawada" w Karchowicach, ostatnio zaś wpadliśmy do gliwickiego Kolejkowa, żeby zobaczyć największą w Polsce makietę kolejową. Jak przystało na inżyniera, Szczur był w swoim żywiole: podpatrywał różne mechanizmy, próbował mi je tłumaczyć, fotografował, stimował i z przejęciem monologował. Ja natomiast, ponieważ maszyny są mi tak obce, jak bliskie mi są zwierzęta, niewiele z tego wszystkiego zrozumiałam. Za to zrobiłam sporo zdjęć szczegółów, które najbardziej przykuwały moją uwagę.

Uprzedzam pytanie: nie, nie mam obsesji na punkcie kół. A może i mam, tylko do czerwca o niej nie wiedziałam.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz