1.04
Właśnie wróciliśmy ze Szczurem i piesą po prawie 2,5 godzinach łażenia
po lesie (ok. 5-6 km). Byliśmy też nad zalewem. Widzieliśmy z bliska
bażanta, poza tym łabędzie (w tym jednego syczącego), kilka rusałek (dla
mnie pierwszych w tym roku!), bunkry i wiele pąków na gałęziach. Tak mi dooobrze było...
Odkąd piję herbatkę z dziurawca, bardzo poprawiło się moje
funkcjonowanie psychiczne. Mam więcej energii, mniej lęków, nie mam też
tak częstych problemów żołądkowo-jelitowych na tle nerwowym. Podobno
same herbatki z dziurawca nie mają działania antydepresyjnego, bo
hyperycyna w wodzie nie rozpuszcza się. A jednak ja czuję, że jestem
inna niż np. 1,5 miesiąca temu. Czy to placebo, czy co?
2.04
Dzisiejszy dzień był dla nas obojga trudny, dość lękowy. Zaczęło się od
nieudanej wycieczki do rezerwatu - liczyliśmy na ciszę, a zastaliśmy
tłumy z dziećmi i rowerami. Potem była niezapowiedziana wizyta krewnych
(brr)... Na szczęście wybraliśmy się też do lasu i tam nieco
odzyskaliśmy równowagę psychiczną. Omówiliśmy też kilka trudnych
tematów.
Jednym z problematycznych tematów ostatnio są dla mnie
wydatki. Spokojnie, mam pieniądze - w dużej mierze dlatego, że mieszkam
z rodzicami i nie ponoszę kosztów utrzymania domu. Ale staram się
od kilku lat (od czasów stypendium) oswajać jak mogę z gospodarowaniem
pieniędzmi. Tej wiosny jest niełatwo, bo wyjątkowo dużo rzeczy
potrzebuję - ciuchy się starzeją, wysłużone urządzenia psują, wydatki na
lekarzy i leki nie maleją, miejsca w pokoju znowu zaczęło brakować - a
jednocześnie zbliża się lato, więc jak najwięcej chcę zaoszczędzić na
podróże i swoje zainteresowania. W ramach cięcia kosztów postanowiłam
zrobić listę potrzeb i wykorzystać starą szafę z kotłowni zamiast
kupować nową szafę na rzeczy do pracy. Szafa, niestety, śmierdzi nieco
starym drewnem, ale jest już u mnie i mam nadzieją, że przez nią nie
zdrewnieję i nie zamienię się w Pinokia. Ten zapach jest nieco irytujący.
Tymczasem Safonidy są już u mnie.
Tymczasem Safonidy są już u mnie.
Zapowiada się wyjątkowo
wypełniony tydzień, co nasila stres.
Ale...
"This could be the first day of my life", ponieważ dokładnie rok temu zdarzyło się coś, co zaczęło moje życie od nowa.
3.04
Mamy w ogrodzie gniazdo kosów! Dzisiaj kos chodził bardzo blisko nas, jakby w ogóle się nie bał. Awwww!
5.04
Bestia w pudle. Non stop ruszała się.
6.04
Nasiliły mi się lęki na temat rozjechanych zwierząt i generalnie
zwierząt, które ludzie skrzywdzili. Nie jest to racjonalne, bo nieraz
spotykałam w lesie martwe zwierzę i czułam się neutralnie, oglądam też
filmy dokumentalne o drapieżnikach, nie jestem wege czy coś, jem mięso,
ale na widok rozjechanego psa czy kota zaczynam się ostro bać, łapię stan lękowy. Od małego bałam
się patrzeć na martwe koty na ulicy, ale potem to jakoś przygasło,
jeździłam głównie autobusami na studia i nie widywałam martwych zwierząt
na drogach. Tej wiosny sporo jeżdzę samochodem jako pasażer i widziałam już kilka,
i wróciło mi to. Boje się patrzeć na drogę i jak widzę z daleka jakiś
kształt na ulicy, wali mi serce i zamykam oczy.
Parę dni temu miałam zły sen. Śniło mi się, że mój kot nie wrócił do domu. Pojechałam samochodem szukać go, po drodze minęłam rozjechanego psa i od tej chwili czułam, że Bestia nie żyje. Byłam w jakimś parku, gdzie siedziało mnóstwo kotów, i wołałam go. Przyszedł do mnie kot niezwykle podobny do Bestii, z wyglądu taki sam, ale czułam, że to nie jest mój kot. Zabrałam go, wiedząc, że to nie jest on. Obudziłam się ze stanem lękowym, zlana potem, serce mi waliło.
No i od czasu tego snu znowu mnie to bierze. Jazda samochodem mnie stresuje, źle mi się oddycha, a jechać z zamkniętymi oczami nie umiem przez chorobę lokomocyjną.
Parę dni temu miałam zły sen. Śniło mi się, że mój kot nie wrócił do domu. Pojechałam samochodem szukać go, po drodze minęłam rozjechanego psa i od tej chwili czułam, że Bestia nie żyje. Byłam w jakimś parku, gdzie siedziało mnóstwo kotów, i wołałam go. Przyszedł do mnie kot niezwykle podobny do Bestii, z wyglądu taki sam, ale czułam, że to nie jest mój kot. Zabrałam go, wiedząc, że to nie jest on. Obudziłam się ze stanem lękowym, zlana potem, serce mi waliło.
No i od czasu tego snu znowu mnie to bierze. Jazda samochodem mnie stresuje, źle mi się oddycha, a jechać z zamkniętymi oczami nie umiem przez chorobę lokomocyjną.
10.04
Główną atrakcją ogrodu są teraz kosy. Są piękne i podchodzą bardzo
blisko. Raz przyłapałam kosa w gnieździe - pierwszy raz widziałam z tak
bliska ptaka w gnieździe. A nie, przepraszam, drugi, bo kiedyś u
eks-przyjaciółki widziałam z bardzo bliska gniazdo gołębia na balkonie.
Trawnik wygląda komicznie, bo kosy dłubią w nim dziobami, zostawiając
charakterystyczne dziury. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, jak wygląda
Dziub-Dziub i gdzie się schował, to zapraszam.
Update: Właśnie widziałam panią Kos w gnieździe!
11.04
Rano widziałam sarnę. Spacerowała po łące nad rzeką.
Czytam "Kobietę z wydm", a tu takie buty:
Przypuszczano
również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten
lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą, który
twierdził, że już samo oddawanie się w wieku dojrzałym tak
bezużytecznemu zajęciu jak zbieranie owadów jest dowodem psychicznej
ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają
dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. (...) Gdy człowiek
dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka poważnej choroby.
Wcale nieprzypadkowo zbieracze owadów są często albo ludźmi o
niepohamowanej żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami lub
homoseksualistami. Stąd już tylko krok do samobójstwa z powodu znużenia
życiem.
Przez chwilę wyobraziłam sobie ludzi z pracy w moim pokoju, gdzie stoją pojemniki z kokonami i fragmentami skóry gąsienic...
Przez chwilę wyobraziłam sobie ludzi z pracy w moim pokoju, gdzie stoją pojemniki z kokonami i fragmentami skóry gąsienic...
♪ The Paper Kites - Woodland ♪
13.04
Jutro oboje ze Szczurem nie musimy iść do pracy, można by pojechać do
Kampinosu, a tu jak na złość jest 5 stopni i nie potrafię chodzić po dworze bez
rękawiczek. Jest mi znowu tak zimno jak zimą i nie jestem w stanie długo wytrzymać
na zewnątrz. A dwa tygodnie temu, gdy musieliśmy oboje pracować, było 20
stopni...
Skorzystałam z okazji, że większość ludzi zajmuje się przygotowaniami do
świąt, a warszawskie "słoiki" tłumnie wyruszyły do swoich miasteczek i
wiosek, i przypuściłam atak na najbliższą galerię handlową. Zwykle nie
sprawia mi to przyjemności - za dużo bodźców, a już nie daj Borze po
pracy - ale w takie dni jak dziś da się wytrzymać. Zwykle nie noszę też
tego typu bluzek jak ta, którą dziś kupiłam. Trzeba
stosować wobec mnie wyrafinowane tortury, żebym ubrała coś innego niż
miękkie koszulki zakrywające większość tułowia, polary, bluzy, za szerokie
gacie, adidasy i czapki z daszkiem. Ale dziś zrobiłam wyjątek dla bluzki z motylami.
Ten niebieski wygląda jak morpho, a rzadko motyle na ubraniach wyglądają
jak prawdziwe. Reszta też całkiem-całkiem możliwie wygląda.
Wolałabym puszczę niż galerię, ale motyle zawsze windują nastrój wysoko do góry.
I don't have special interests, I AM special interests.
Wolałabym puszczę niż galerię, ale motyle zawsze windują nastrój wysoko do góry.
I don't have special interests, I AM special interests.
Czytam "Sekretne życie drzew", a właściwie próbuję. Na każdym kroku ktoś
tę książkę reklamował, ale mnie póki co czyta się ją jakoś topornie.
Niby OK, ale przyłapuję się na tym, że nie pamiętam, co było parę stron
wcześniej, nie potrafię wyłapywać faktów i ich zapamiętywać. Rozprasza
mnie ilość metafor, porównań i ogólnie stosowanie w tak dużym natężeniu
języka emocji w odniesieniu do drzew (drzewa
"uzgadniają wszystko ze sobą", "lubią grupowe przytulanki" itd.).
Rozumiem, że miało to ludziom ułatwić lekturę i chyba tak jest, skoro to
bestseller. Ja jednak przy każdym takim określeniu muszę się zatrzymać i
pomyśleć, co ono ma wyrażać w przypadku drzewa. To trochę tak, jak
pisać o jakimś zwierzęciu, które dobiera się w parę na całe życie, że
bierze ślub. Lubię baśnie, bajki i powieści fantasy, w których ma
miejsce antropomorfizacja, ale z książki popularnonaukowej chciałabym
coś zapamiętać.
Tak sobie myślę, czy ludzie muszą na siłę porównywać inne istoty do siebie w aż takim stopniu, by je lubić? Czy nie mogą lubić drzewa za to, że jest drzewem, a pszczoły za to, że jest pszczołą? Lubię w roślinach to, że tak bardzo różnią się od ludzi.
Tak sobie myślę, czy ludzie muszą na siłę porównywać inne istoty do siebie w aż takim stopniu, by je lubić? Czy nie mogą lubić drzewa za to, że jest drzewem, a pszczoły za to, że jest pszczołą? Lubię w roślinach to, że tak bardzo różnią się od ludzi.
Jadę ze Szczurem na ściankę. Ja się nie wspinam, ale będę patrzeć i
dopingować, ewentualnie czytać. Jest lękowy i sądzę, że to mu dobrze
zrobi. Podobno bardzo lubi ściankę.
14.04
Mam ochotę pokazać pogodzie środkowy palec. Lało we wtorek, w środę, w
czwartek, dziś też... Codziennie, odkąd przyjechałam do Norki, tylko
deszcz i zimno.
Tęsknię za lasem. Tym tutejszym i "moim".
Tęsknię za słońcem i za ciepłem.
Dzisiaj bardzo trudno nam się było pozbierać. Rano zaczęło się
niewesoło, kłóciliśmy się o moje alarmy, a właściwie to Szczur krzyczał,
bo alarmy rozdzwoniły się i obudziły
go, gdy byłam w toalecie. Zanim zjedliśmy, umyliśmy się i zrobiliśmy
zakupy, była już czternasta. Teraz Szczur śpi, a ja robię "inwentaryzację"
swoich rzeczy. "Sekretne życie drzew" porzuciłam, bo okazało się, że w
książce należącej do ojca Szczura mam nie robić zaznaczeń, a bez tego nic z niej nie
wiedziałam. Nie mieliśmy pomysłu na wyjście w taką pogodę. Mimo wszystko i tak
psychicznie czuję się o niebo lepiej niż w domu, albo gdybym była
zmuszona do interakcji z dodatkowymi ludźmi. Dobrze mi tu.
Tekst dnia: REWELACYJNA WARZĘCHA!
Nie mam jeszcze ochoty iść spać, najchętniej bym z kimś pobyła i
porozmawiała, bo nie chcę zostawać sama z myślami o powrocie, mamie,
pracy... Nie chcę jeszcze spać, bo nie chcę, żeby już było jutro i
powrót do domu. Ale Szczur już śpi i nie mam z kim porozmawiać. Brakuje
mi zwierzyńca.
15.04
Jaka dziś piękna, wyludniona jest Warszawa!
A ja wracam. Czyli to, co zawsze: ech.
Zaczęło się niefajnie: ledwie przyjechałam na Śląsk, zobaczyłam zabitego
kota na ulicy, mimo że przez cały pobyt w Warszawie nie widziałam ani
jednego. Do tego mama wymusiła na mnie i tacie wizytę w kościele.
Wizyta na szczęście była krótka, dziesięciominutowa, bo akurat nic się nie
działo, tylko panie sprzątały kościół. A po wyjściu, gdy mama była
jeszcze w środku i rozmawiała z jakąś panią, tata zrobił do mnie
porozumiewawczą minę i szepnął: "Ty to masz szczęście, ja wczoraj 45
minut tu siedziałem".
Z cyklu "Rewelacje po powrocie": W jednym z pokoi znalazłam na szybie
ślad w kształcie ptaka. Jakiś ptak zderzył się z oknem. Jak to możliwe,
nie wiem - odkąd pamiętam, nie zdarzyło się tu coś takiego. Mam nadzieję, że to przynajmniej nie był kos.
W międzyczasie Bestia gdzieś przepadła. Znowu leje jak z cebra, a ten
poszedł na wyprawę. Wyszłam na poszukiwania, mimo że ciemno choć oko
wykol. Wróciłam mokra. Po dziesięciu minutach Bestia wskoczyła na okno, po czym
przyszła wytrzeć się o mnie. Komicznie wymachuje mokrym ogonem po
kąpieli.
16.04
Śnieg!
A dokładniej: raz słońce, raz deszcz, raz deszcz ze śniegiem.
A dokładniej: raz słońce, raz deszcz, raz deszcz ze śniegiem.
17.04
Dzisiaj stawy mnie bolą przez cały dzień, nic nie pomogło. Znowu im dłużej zimno i deszczowo, tym bardziej boli. Nic mi się nie chce, nie mam siły się za nic zabrać.
To ja, gdy przychodzą goście w lany poniedziałek. A to Szczuru i ja, gdy przychodzą niezapowiedziani goście.
18.04
Nie jest dobrze, jeśli chodzi o lęki. Zima (czyt. okres, gdy jest mi
zimno, bolą mnie stawy i nie potrafię przebywać długo na dworze) w tym
roku jest wyjątkowo długa na Śląsku. Coraz trudniej mi wytrzymać. Boję
się bardzo często, prawie przed każdym wyjściem z domu. Boję się też bez
powodu.
Pamiętam okresy największych załamek psychicznych sprzed kilku lat, gdy bałam się prawie non stop, bałam się
wyjść z domu, bałam się jeść, wychodziłam tylko na egzaminy, siedziałam
w domu na leku przeciwlękowym i przez większość czasu oglądałam Animal
Planet i Nat Geo Wild albo czytałam encyklopedię o zoologii. Wolałabym
nie pamiętać, jak się wtedy czułam, ale pamiętam. Te dwie rzeczy (kanały
przyrodnicze i encyklopedia) ratowały mnie codziennie. Ale teraz nie mam już w domu
tych kanałów, a encyklopedii o zoologii mam dość. Brakuje mi czegoś, co by
działało na mnie tak mocno, a jestem blisko granicy...
Chciałabym się obudzić z tego koszmaru gdzieś, gdzie jest ciepło zawsze. Ciepło - nie gorąco. Gdzie można zawsze wyjść z domu do lasu i nie jest tak okropnie. I drugie marzenie: żeby obudzić się w innym ciele. Czuję się jak więzień tego popieprzonego ciała i życia.
Chciałabym się obudzić z tego koszmaru gdzieś, gdzie jest ciepło zawsze. Ciepło - nie gorąco. Gdzie można zawsze wyjść z domu do lasu i nie jest tak okropnie. I drugie marzenie: żeby obudzić się w innym ciele. Czuję się jak więzień tego popieprzonego ciała i życia.
19.04
Dziś czułam się bardzo źle, psychicznie i fizycznie. Dochodzę do siebie,
przynajmniej na jakiś czas (zapewne parę godzin przed kolejną falą).
Jest ze mną on. Bestia.
20.04
Dzisiaj był lepszy dzień, mimo niefajnej sytuacji w pracy, kiedy to "popisałam się" stuprocentowo
dosłownym rozumieniem tego, co się do mnie mówi.
Rodzice się
denerwują i głowią, bo w przewodzie wentylacyjnym zamieszkały kawki.
Były tam założone kratki, ale jednego dnia ojciec znalazł kratki leżące
pod murem. Wygląda na to, że kawki wydłubały kratki - trudno mi
było w to uwierzyć, chyba że były jakieś wyjątkowo rozklekotane, ale
poczytałam na ten temat i podobno to się zdarza.
Najzabawniejsza była rozmowa z mamą.
Mama: "Nasze kosy to takie przyjazne, delikatne ptaki, nawet z wyglądu. A ta kawka to takie wrońsko, ślepia ma dziwne. Nieprzyjemnie mi, gdy na mnie patrzy".
Z kolei najdziwniej jest, kiedy coś robię i nagle ni stąd, ni zowąd słyszę ptaka, bo mam w pokoju otwór wentylacyjny. Rano była komedia - nie wiedziałam, co się wyprawia, na pół przytomna rozglądałam się za ptakiem, zanim połapałam się, że to stamtąd. Myślałam, że mam halucynacje. Nawet poszłam sprawdzić, co robi Bestia, i całkiem serio podejrzewałam go o morderstwo i przyniesienie półżywej ofiary do domu - bo mi się wydawało, że to w korytarzu.
Najzabawniejsza była rozmowa z mamą.
Mama: "Nasze kosy to takie przyjazne, delikatne ptaki, nawet z wyglądu. A ta kawka to takie wrońsko, ślepia ma dziwne. Nieprzyjemnie mi, gdy na mnie patrzy".
Z kolei najdziwniej jest, kiedy coś robię i nagle ni stąd, ni zowąd słyszę ptaka, bo mam w pokoju otwór wentylacyjny. Rano była komedia - nie wiedziałam, co się wyprawia, na pół przytomna rozglądałam się za ptakiem, zanim połapałam się, że to stamtąd. Myślałam, że mam halucynacje. Nawet poszłam sprawdzić, co robi Bestia, i całkiem serio podejrzewałam go o morderstwo i przyniesienie półżywej ofiary do domu - bo mi się wydawało, że to w korytarzu.
21.04
Jestem wyczerpana psychicznie przygotowywaniem czegoś ważnego, problemem z
ludźmi w pracy, bólami stawów i wizytą u dentysty. Przetrwałam kolejny
trudny dzień, ale czuję w sobie pustkę i lęk, i nic więcej.
A moja koleżanka zapytała faceta, który jej się podoba, czy lubi skolopendry.
22.04
Budzę się rano i słyszę kawkę w wentylacji. Wiem, że to niedobrze, ale i tak fajnie się czuję, gdy ją słyszę.
To był dobry dzień. Pierwszy od dawna (tzn. od ponad tygodnia).
Razem ze Szczurem podejrzeliśmy Panią Kos (wysiaduje), odwiedziliśmy moją ciocię i wujka
(jedne z najfajniejszych osób z mojej rodziny), a teraz oglądamy "Atlas
chmur", bo muszę go oddać w przyszłym tygodniu do biblioteki.
25.04
Byłam u fryzjera i znowu wyglądam jak ja.
W domu znowu była gadka na temat tego, że nie widzę się, jak wyglądam, i
powinnam chodzić lepiej ubrana do pracy. (Poszło o stare, luźne,
szerokie dżinsy).
Nie znoszę tego, bo nie potrafię wiele poradzić na to, że ubrań, jakich potrzebuję, nie umiem nigdzie znaleźć. Na przykład:
1. Od dwóch lat szukam rozpinanego swetra bez golfa, który nie sięga za
tyłek, nie gryzie, nie ma ciasnych rękawów i jednocześnie nie wygląda jak sweter mojej babci. Nigdzie nie ma.
2. Szukam też spodni, które nie są obcisłe, nie obcierają mnie noszone na gołe nogi i mają kieszenie, w których mieści się smartfon (znalezienie małego smartfona to kolejny hardkor). Mogą być z miękkiego materiału lub mieć rozszerzane nogawki. Bez wrzynającej się w ciało gumy w pasie, bez okropnego ucisku na biodra, najlepiej w ogóle wciągane, bez zapięć. I co? To też graniczy z cudem.
3. Szukam bluzek z długim rękawem, które są miękkie w środku na tyle, że po praniu nie obcierają, bez golfów, guzików i bez dużych dekoltów, jednokolorowe. Tylko w bluzkach jednej firmy czuję się dobrze fizycznie.
...itp., itd.
Do tego dochodzi kwestia sklepów z ciuchami. Nie wszystko da się kupić przez internet, a po trzydziestu minutach bycia w sklepie z odzieżą ilość bodźców wizualnych, zapachowych, dotykowych i dźwiękowych sprawia, że powoli odpływam. Jeszcze gorzej jest w sklepach obuwniczych, gdzie smród skór i innych tworzyw zwala mnie z nóg. Po pracy nie jestem w stanie iść kupować ubrań, bo JUŻ mam w głowie szum, z kolei w weekendy szkoda mi czasu na meltdowny i odsypianie po takiej eskapadzie.
Chciałabym, żeby wszyscy, którzy mają ból tylnej części ciała z powodu moich ubrań i ogólnie wyglądu, zamienili się ze mną ciałami na jeden dzień. Niech ich wszystko drapie, uwiera, uciska, niech ich swędzi całe ciało, niech ich męczy i usypia prawie każde sztuczne oświetlenie, niech czują nadmiar śliny w ustach przy każdym kontakcie z świeżo upranym ubraniem, niech ich bolą stawy i jeszcze niech przy tym muszą wykonywać jakąś pracę wymagającą dawania z siebie maksimum możliwości. Potem możemy pogadać.
2. Szukam też spodni, które nie są obcisłe, nie obcierają mnie noszone na gołe nogi i mają kieszenie, w których mieści się smartfon (znalezienie małego smartfona to kolejny hardkor). Mogą być z miękkiego materiału lub mieć rozszerzane nogawki. Bez wrzynającej się w ciało gumy w pasie, bez okropnego ucisku na biodra, najlepiej w ogóle wciągane, bez zapięć. I co? To też graniczy z cudem.
3. Szukam bluzek z długim rękawem, które są miękkie w środku na tyle, że po praniu nie obcierają, bez golfów, guzików i bez dużych dekoltów, jednokolorowe. Tylko w bluzkach jednej firmy czuję się dobrze fizycznie.
...itp., itd.
Do tego dochodzi kwestia sklepów z ciuchami. Nie wszystko da się kupić przez internet, a po trzydziestu minutach bycia w sklepie z odzieżą ilość bodźców wizualnych, zapachowych, dotykowych i dźwiękowych sprawia, że powoli odpływam. Jeszcze gorzej jest w sklepach obuwniczych, gdzie smród skór i innych tworzyw zwala mnie z nóg. Po pracy nie jestem w stanie iść kupować ubrań, bo JUŻ mam w głowie szum, z kolei w weekendy szkoda mi czasu na meltdowny i odsypianie po takiej eskapadzie.
Chciałabym, żeby wszyscy, którzy mają ból tylnej części ciała z powodu moich ubrań i ogólnie wyglądu, zamienili się ze mną ciałami na jeden dzień. Niech ich wszystko drapie, uwiera, uciska, niech ich swędzi całe ciało, niech ich męczy i usypia prawie każde sztuczne oświetlenie, niech czują nadmiar śliny w ustach przy każdym kontakcie z świeżo upranym ubraniem, niech ich bolą stawy i jeszcze niech przy tym muszą wykonywać jakąś pracę wymagającą dawania z siebie maksimum możliwości. Potem możemy pogadać.
26.04
Ostatnie dni są długie, męczące i przebodźcowujące.
Czuję się jak w grze otome, gdzie ciągle muszę kogoś szukać, żeby coś
mu powiedzieć, lub szukać jakiegoś przedmiotu. Muszę układać dla siebie
popołudniami pisemne listy zadań do wykonania na kolejny dzień.
Całe szczęście, że JUŻ ŚRODA.
Ja jednak chcę piątek o tej porze. DRAMATYCZNIE chcę piątek o tej porze.
Całe szczęście, że JUŻ ŚRODA.
Ja jednak chcę piątek o tej porze. DRAMATYCZNIE chcę piątek o tej porze.
Zawsze czuję się bardzo nieprzyjemnie, gdy czytam u Agaty Christie
tudzież innych powieściopisarzy o "zreumatyzowanych staruszkach".
Czy ten deszcz kiedyś się skończy?
27.04
Tracę już wytrzymałość i wiarę w jakikolwiek sens. Dla mnie prawie całym
sensem wszystkiego jest tych kilka miesięcy między kwietniem a
sierpniem, gdy dni są długie, jasne i nie jest mi zimno na dworze. Na
razie cały kwiecień zleciał i było jakieś 1,5 tygodnia światła i ciepła.
Zaczyna się maj, a mnie non stop jest zimno, bolą mnie oczy i głowa od
wszechobecnego od rana do wieczora sztucznego oświetlenia.
Nie napiszę, co chciałabym zrobić ze wszystkimi lampami dookoła, bo to
byłoby bardzo wulgarne. Jeżeli maj nie będzie inny niż kwiecień,
diametralnie inny, a w wakacje nadal będzie tyle deszczu i tak mało
światła słonecznego, to ja naprawdę nie dam rady dalej tak żyć, nie
poradzę sobie z kolejnym rokiem. Z tym rokiem dałam i daję sobie radę
tylko dzięki temu wszystkiemu, co przeżyłam ze Szczurem w zeszłym roku od kwietnia do
sierpnia.
Przez całą jesień i zimę czekałam na długie spacery. Jest już prawie maj, zaraz się zacznie, a ja nadal chodzę w zimowych (!) rękawicach. Chodzę w nich od września, żeby nie bolały mnie stawy. Pojutrze wyjazd do Czech, a ja w ogóle tego nie czuję, nawet nie czuję, że chcę jechać, mimo że to już tak blisko. Nie mam sił i nie mam jak je uzupełnić.
Jestem naprawdę, naprawdę głęboko nieszczęśliwa, z każdym dniem coraz bardziej. Z każdym dniem jest mnie coraz mniej, już chyba tylko w pracy jestem sobą. Czekam na dzień, kiedy zniknę jak Nini i nikt nie będzie mógł mnie zobaczyć, czekam i czekam, ale ten dzień nie nadchodzi.
Przez całą jesień i zimę czekałam na długie spacery. Jest już prawie maj, zaraz się zacznie, a ja nadal chodzę w zimowych (!) rękawicach. Chodzę w nich od września, żeby nie bolały mnie stawy. Pojutrze wyjazd do Czech, a ja w ogóle tego nie czuję, nawet nie czuję, że chcę jechać, mimo że to już tak blisko. Nie mam sił i nie mam jak je uzupełnić.
Jestem naprawdę, naprawdę głęboko nieszczęśliwa, z każdym dniem coraz bardziej. Z każdym dniem jest mnie coraz mniej, już chyba tylko w pracy jestem sobą. Czekam na dzień, kiedy zniknę jak Nini i nikt nie będzie mógł mnie zobaczyć, czekam i czekam, ale ten dzień nie nadchodzi.
28.04
Teraz siedzę w swoim ciemnym pokoju,
słucham kawek i marzę tylko o tym, by stawy przestały mnie boleć i by
poczuć się lepiej psychicznie w najbliższych dniach.
Ostatnio mało mnie w necie, parę osób mnie o to pytało. Po pierwsze, nie miałam już na to siły po pracy, musiałam pobyć sama. Po drugie, czasem trochę pisałam, ale udostępniałam to tylko nielicznym, bo nie chciałam innych ciągnąć w dół swoim ciągłym pisaniem o bólu stawów, lękach i depresyjnych myślach. A kłamać, że dobrze się czuję, też nie będę. Chciałabym, żeby to wszystko minęło. Zwłaszcza, żeby ból był rzadszy i żebym umiała spać więcej niż pięć godzin dziennie. Pewnie minie. Ale nie wiem, kiedy.
Tego, że jutro wyjazd, na razie w ogóle nie jestem świadoma. I chyba pierwszy raz na dzień przed nie ogarniam, co znajduje się w moich walizach.
Ostatnio mało mnie w necie, parę osób mnie o to pytało. Po pierwsze, nie miałam już na to siły po pracy, musiałam pobyć sama. Po drugie, czasem trochę pisałam, ale udostępniałam to tylko nielicznym, bo nie chciałam innych ciągnąć w dół swoim ciągłym pisaniem o bólu stawów, lękach i depresyjnych myślach. A kłamać, że dobrze się czuję, też nie będę. Chciałabym, żeby to wszystko minęło. Zwłaszcza, żeby ból był rzadszy i żebym umiała spać więcej niż pięć godzin dziennie. Pewnie minie. Ale nie wiem, kiedy.
Tego, że jutro wyjazd, na razie w ogóle nie jestem świadoma. I chyba pierwszy raz na dzień przed nie ogarniam, co znajduje się w moich walizach.
♪ Aimer - Polaris ♪
29.04
Jedziemy do Czech.
Wrażenia ze stacji paliw: Dzieci do czwartego, piątego roku życia zachowują się sensorycznie okropnie. Żadnych dzieci.
Refleksja z samochodu: ile w tym naszym porąbanym kraju jest lasów, w których nigdy nie byłam!
1.05
Jutro wyjeżdżamy z Czech. Kurczę, jak mi się nie chce wracać... Dawno
nie czułam takiego spokoju, komfortu psychicznego jak tutaj. I chociaż
dzisiaj mam jakieś problemy z ciśnieniem (przez większość dnia napieprza
mi łepetyna i bolą oczy), i tak nie chcę wracać.
Jadłam bardzo
dobre jedzonko (a rzadko mówię to o jedzeniu w nowych miejscach), stawy
miały się naprawdę dobrze, odpoczęłam od netu i telefonu
(przez większość czasu nie było ani netu, ani zasięgu), spotkałam dwie
sarny, byłam w zamku, pomęczyłam lustrzankę, widziałam białego tygrysa,
czerwone pandy i inne ciekawe zwierzęta, poznałam nieco czeskich słówek
(rządzą brambory, wozidlo i divadlo), poćwiczyliśmy się ze Szczurem w
komunikacji werbalnej i niewerbalnej z Czechami (z przewagą tej drugiej), a do domu wrócę z pluszowym tygrysiątkiem. A przede wszystkim to był
chyba pierwszy w pełni udany wspólny wyjazd, gdy nie pokłóciliśmy się
ani razu, nie doszło do meltdownów ani innych hec. Kluczem do sukcesu
okazały się osobne pokoje ze wspólną łazienką.
Tak nawiasem, dzisiaj miałam dziwne sny.
Śniło mi się
najpierw, że byłam tuż przed maturą i pierwszy raz od kilku lat wsiadłam
na rower. Jechałam moją ulubioną drogą, którą nazywam "szlakiem
niedźwiedziówek". Jednocześnie byłam niezadowolona z mającej mnie czekać
imprezy w szkole, na którą każdy miał się przebrać za owoc lub warzywo,
niczym w przedszkolu. Ja miałam być... cebulą. Brr. Nie znoszę cebuli!
Potem śniło mi się, że było lato, a ja hodowałam różne gatunki motyli i miałam niezwykle dużo larw, zwłaszcza Safonidów. Miałam też motyla, jakiego nigdy nie widziałam, z niebieskimi i białymi plamami, jednak nie umiem go opisać. Był śliczny. Jednocześnie rodzice wynajmowali w wakacje pokój jakiemuś facetowi, który pracował na uczelni i był ekspertem od motyli. Miał on popielate włosy do ramion i chyba ze czterdzieści lat, a ja się w nim kochałam. Pokazywałam mu mojego nietypowego motyla.
Szczur po wysłuchaniu opowieści o tych snach zaczął być zazdrosny o wszystkich znajomych biologów, pomimo że nie znamy żadnego specjalisty od motyli, miał też minę, która mnie strasznie śmieszy. Myślałam, że umrę ze śmiechu!
Potem śniło mi się, że było lato, a ja hodowałam różne gatunki motyli i miałam niezwykle dużo larw, zwłaszcza Safonidów. Miałam też motyla, jakiego nigdy nie widziałam, z niebieskimi i białymi plamami, jednak nie umiem go opisać. Był śliczny. Jednocześnie rodzice wynajmowali w wakacje pokój jakiemuś facetowi, który pracował na uczelni i był ekspertem od motyli. Miał on popielate włosy do ramion i chyba ze czterdzieści lat, a ja się w nim kochałam. Pokazywałam mu mojego nietypowego motyla.
Szczur po wysłuchaniu opowieści o tych snach zaczął być zazdrosny o wszystkich znajomych biologów, pomimo że nie znamy żadnego specjalisty od motyli, miał też minę, która mnie strasznie śmieszy. Myślałam, że umrę ze śmiechu!
3.05
Kurczę, przez dyskusje na fejsbuku znowu oglądam kamienie szlachetne w necie, nawet oferty sprzedaży. Mnie to jednak internet szkodzi.
4.05
Ciężka noc i ciężki dzień. Najpierw nie umiałam zasnąć - obudziłam się w
nocy z silnym stanem lękowym i było niedobrze. Nie rozumiałam, czego
się boję, ale bałam się na całego. Potem, rano, okazało się, że słusznie
się bałam, bo pójście spać bez leku przeciwbólowego i odłożenie zażycia
tegoż na rano było bardzo złym pomysłem. Obudziłam się totalnie zesztywniała, prawą ręką ani się umyć, ani ubrać. Dopiero po trzech godzinach lek
pomógł. Jutro ma być zastrzyk, nie mogę się doczekać.
Im dłużej jest wilgotno i boli, i nie ma światła słonecznego, tym bardziej mi się odechciewa żyć.
Coś o komunikacji, co do mnie pasuje.
6.05
Koniec z sosną, która była, odkąd pamiętam, i rosła ze mną... Bardzo mi smutno, nie potrafię się pozbierać.
7.05
Po tym, jak zaczęłam lekturę "Dzikiego seksu", już nie spojrzymy tak samo na uchatki, prawda, Szczuru?
(Okazało się, że uchatki gwałcą pingwiny.)
8.05
Dzisiaj i wczoraj miałam nieco porąbane sny.
Wczoraj śniła mi się Dagmara, ale już nie pamiętam, co robiła. Miało to coś wspólnego ze sztuką. Chyba kolorowała.
Dziś z kolei śniło mi się, że Katja
pojechała do Warszawy na protest dotyczący praw osób niepełnosprawnych w
Polsce. Odbywał się tam jakiś happening i Katja grała osobę poruszającą się na
wózku inwalidzkim. Głośno coś krzyczała (czytaj: wydzierała się, ile
wlezie. Miała fajny, czarno-biały strój.
Śniło mi się też, że Szczur próbował hodować motyla, ale przeoczył
moment wyjścia motyla z poczwarki i zastał go martwego. Był w związku z
tym smutny i pokazywał mi motyle truchło.
9.05
Deszcz ze śniegiem...
Moja babcia zawsze mawiała, że Pankracy, Serwacy i Bonifacy to Zimni Ogrodnicy, a
po nich przychodzi Zimna Zośka. Niech oni już lepiej wszyscy sobie
pójdą.
W ciągu dziesięciu minut przejść od beztroskiego nawijania o wężach i
orangutanach do totalnej fiksacji na czasie, bólu brzucha, walącego
serca i obsesyjnych myśli, tylko dlatego, że coś za trzy miesiące się
okazało rozplanowane w czasie inaczej niż dotąd wiedziałam - takie buty
to chyba tylko u mnie.
10.05
Zaczynam mieć kłopoty z hiszpańskim. Brakuje mi poprzedniego
korepetytora, który niestety wyjechał. Obecna korepetytorka nie rozumie,
że ja często nie potrafię "na sucho", w teorii, wyjaśnić czegoś z
gramatyki, pomimo że potrafię to stosować, gdy dostaję przykłady. Nie
umiem opisywać zagadnień gramatycznych swoimi słowami.
12.05
Od paru dni myślę o tym, czy by w wakacje
nie ściąć włosów krócej niż kiedykolwiek wcześniej. Znacznie krócej.
Chciałabym, ale jednak się boję.
13.05
Śniło mi się, że przyniosłam do domu duuuże złoże jaj i zaczęły z niego
wychodzić gąsienice, początkowo trzy. Były czarne, włochate i w
ekspresowym tempie jadły (i nie tylko jadły).
Dzisiaj
byłam ze Szczurem na święcie kwiatów w WPKiW. Przyznam, że miałam obawy
przed wyjazdem tam, bo święto kwiatów kojarzyło mi się zawsze z jedną z
pierwszych randek ze Świetlikiem; obawiałam się przykrych myśli i
stąpania wśród duchów. A jednak podobało mi się. Pogoda dopisała, było
ok. 17 stopni i stawy prawie mnie nie bolały, a zieleń jak zawsze
podziałała na mnie kojąco. Kiedy jechaliśmy samochodem z powrotem, czułam się wręcz szczęśliwa.
Kupiliśmy dwa słoiki miodu, sukulenty i muchołówkę, a do ogrodu kłującą roślinę, którą mama miała w ogrodzie, gdy byłam mała, i którą uwielbiałam dotykać (ma takie fajne w dotyku, mięsiste liście z wyczuwalnymi maleńkimi włoskami).
Kupiliśmy dwa słoiki miodu, sukulenty i muchołówkę, a do ogrodu kłującą roślinę, którą mama miała w ogrodzie, gdy byłam mała, i którą uwielbiałam dotykać (ma takie fajne w dotyku, mięsiste liście z wyczuwalnymi maleńkimi włoskami).
Po powrocie dla dodatkowego odprężenia obejrzeliśmy "Sing". Chyba dobrze nam to zrobiło.
Jutro pierwsza komunia. Spodziewam się kiepskiej nocy, konieczności brania leku przeciwlękowego oraz nieprzyjemnego poranka w domu. Już wczoraj było niemiło, po tym, jak tata próbował przekonać mamę, by nie iść do restauracji, bo się boi. Mama przez cały dzień zachowywała się nieznośnie, krytykowała mnie ciągle, w końcu nakrzyczała na mnie, że to przeze mnie i tatę nie ma nic z życia, bo wszędzie jest nam za głośno, za tłoczno, boimy się i tak dalej. Stanęło na tym, że ja i Szczur pojedziemy chyba "tylko" do kościoła, a tata "tylko" do restauracji, choć dla nas wszystkich jest to i tak kompromis daleki od naszych potrzeb. Tak więc cieszę się bardzo, że dzisiaj mogliśmy naładować się pozytywnymi emocjami. Będą bardzo potrzebne.
Jutro pierwsza komunia. Spodziewam się kiepskiej nocy, konieczności brania leku przeciwlękowego oraz nieprzyjemnego poranka w domu. Już wczoraj było niemiło, po tym, jak tata próbował przekonać mamę, by nie iść do restauracji, bo się boi. Mama przez cały dzień zachowywała się nieznośnie, krytykowała mnie ciągle, w końcu nakrzyczała na mnie, że to przeze mnie i tatę nie ma nic z życia, bo wszędzie jest nam za głośno, za tłoczno, boimy się i tak dalej. Stanęło na tym, że ja i Szczur pojedziemy chyba "tylko" do kościoła, a tata "tylko" do restauracji, choć dla nas wszystkich jest to i tak kompromis daleki od naszych potrzeb. Tak więc cieszę się bardzo, że dzisiaj mogliśmy naładować się pozytywnymi emocjami. Będą bardzo potrzebne.
15.05
16.05
Do ogrodu przyszedł jeż.
17.05
Pójście na spacer przed wieczorem bardzo się opłaciło. Spotkałam
najsłodsze stworzonko na świecie. Spotkałam też zająca, skakał sobie po
drodze. Poziom endorfin sięgnął nieba.
Czuję się, jakby coś dziwnego się zadziało w tym tygodniu z tymi
zwierzętami - trzy dzikie zwierzęta widziane z tak bliska w ciągu dwóch
dni.
Niestety jest jedna zła
wiadomość: nadal nie znalazłam żadnej wierzby, więc hodowanie
wierzbowców na razie widzę w czarnych barwach. Jeśli nie zjadłyby nic
innego, to po nich. Najbliższa wierzba jest chyba dopiero tam, gdzie
ściana lasu. Znalazłam wprawdzie jedno drzewo, które mi wierzbę
przypominało, ale chyba to nie ona. Ych.
18.05
Dzisiaj znowu poszłam w okolice lasu, ale inną drogą - zaczęłam tak samo
jak wczoraj drogą za autostradą, ale potem, zamiast skręcić w lewo,
doszłam do końca i poszłam w stronę niedokończonego domku pod lasem.
Pierwszy raz od września czy października poszłam go zobaczyć i
ucieszyłam się, że w tym roku mniej ucierpiał niż w poprzednim. Wprawdzie po drodze wycięto sporo młodych drzew, ale nie wydaje się, by domek był bardziej uszkodzony niż rok temu.
Było tak błogo i cicho... Pachniało tak, jak wieczorem pachnie las.
Niedaleko od miejsca, gdzie wczoraj spotkałam przesłodkie stworzonko, dzisiaj znalazłam martwą nornicę. Bardzo chcę wierzyć, że to nie było to samo stworzonko, że to tylko taki zbieg okoliczności, choć logika podpowiada co innego - że zwierzątko sprawiało wrażenie osłabionego. Dopiero po dłuższej chwili zaczęło uciekać, wydawało mi się też przez chwilę, że ciężko oddycha. Możliwe, że było chore. Ale i tak bardzo chciałabym wierzyć, że to nie był właśnie ten zwierzaczek...
Po powrocie odkryłam, że trzy Safonidy wyszły z jaj. Niestety, nie sprawdziłam tego przed spacerem, przez co nie mam dla nich nic prócz kilku malusieńkich listków róży z ogrodu. Masz ci los - a wystarczyło zerwać liście po drodze. No nic, mam nadzieję, że dożyją do jutra.
Było tak błogo i cicho... Pachniało tak, jak wieczorem pachnie las.
Niedaleko od miejsca, gdzie wczoraj spotkałam przesłodkie stworzonko, dzisiaj znalazłam martwą nornicę. Bardzo chcę wierzyć, że to nie było to samo stworzonko, że to tylko taki zbieg okoliczności, choć logika podpowiada co innego - że zwierzątko sprawiało wrażenie osłabionego. Dopiero po dłuższej chwili zaczęło uciekać, wydawało mi się też przez chwilę, że ciężko oddycha. Możliwe, że było chore. Ale i tak bardzo chciałabym wierzyć, że to nie był właśnie ten zwierzaczek...
Po powrocie odkryłam, że trzy Safonidy wyszły z jaj. Niestety, nie sprawdziłam tego przed spacerem, przez co nie mam dla nich nic prócz kilku malusieńkich listków róży z ogrodu. Masz ci los - a wystarczyło zerwać liście po drodze. No nic, mam nadzieję, że dożyją do jutra.
19.05
Dzisiaj źle się czuję. Nie wiem, dlaczego. Przez cały dzień próbowałam
się schronić przed hałasem, smrodem i brakiem powietrza, ale nie udawało
mi się. Nawet w bibliotece było mi okropnie duszno, a w autobusie
trzęsło i śmierdziało tak, że myślałam, że zwymiotuję. W pracy było w porządku,
tylko przemieszczanie się takie paskudne. Ale odkąd wróciłam, czuję, że
się boję - nie wiem, czego. Myśl o kolejnym kontakcie z ludźmi i autobusami mnie odstręcza. Do tego mama nieprzyjemna jak w prawie każdy weekend. Chce mi się płakać - też nie wiem, czemu. Pogoda ładna, zaczyna się sezon na motyle, w pracy było nieźle - nie ma powodów do rozklejania się.
Chciałabym z kimś posiedzieć w cieniu i pogadać o zwierzętach.
Chciałabym z kimś posiedzieć w cieniu i pogadać o zwierzętach.
Bardzo mi brakuje DOKŁADNYCH informacji o motylach, zwłaszcza ćmach.
Odpowiedzi na szczegółowe pytania takie jak: po jakim czasie od wyjścia z
jaj zaczynają jeść rośliny, jak często przechodzą wylinki, ile czasu
dokładnie potrzebują od etapu jaja do przepoczwarczenia itp. Żebym nie
musiała za każdym razem, gdy małe nie jedzą, zastanawiać się, o co
chodzi tym razem. O ćmach informacji znajduję jak na lekarstwo. Z motylami dziennymi bywa niewiele lepiej, ale wciąż są to bardzo fragmentaryczne informacje.
Czasem się zastanawiam, dlaczego ludzi nie interesują takie rzeczy, dlaczego nie piszą o nich w necie czy w książkach, podczas gdy o tylu dla mnie niezrozumiałych (czyt. moim zdaniem śmiertelnie nudnych) rzeczach piszą. Czy nikt, nikt amatorsko nie hoduje ciem?
Czasem się zastanawiam, dlaczego ludzi nie interesują takie rzeczy, dlaczego nie piszą o nich w necie czy w książkach, podczas gdy o tylu dla mnie niezrozumiałych (czyt. moim zdaniem śmiertelnie nudnych) rzeczach piszą. Czy nikt, nikt amatorsko nie hoduje ciem?
Zawsze, gdy mam w domu nowy gatunek, jest tak, jakbym odkrywała jakiś nowy świat dla siebie.
Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, jak się nazywa jedna ćma, którą wyhodowałam w zeszłym roku: szczerbówka ksieni. Nigdzie jej nie umiałam znaleźć, a identyfikować motyli na podstawie li i jedynie opisu nie potrafię (nigdy, NIGDY bym nie zgadła, jakiej gąsienicy dotyczy opis, nawet w przypadku rusałek - są kompletnie od czapy).
Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, jak się nazywa jedna ćma, którą wyhodowałam w zeszłym roku: szczerbówka ksieni. Nigdzie jej nie umiałam znaleźć, a identyfikować motyli na podstawie li i jedynie opisu nie potrafię (nigdy, NIGDY bym nie zgadła, jakiej gąsienicy dotyczy opis, nawet w przypadku rusałek - są kompletnie od czapy).
22.05
Rany, jaki ciężki dzień... Powinnam się dziś była obudzić o siódmej, a
obudziłam się o piątej, po niecałych pięciu godzinach snu, i nie zdołałam ponownie zasnąć. Bolą
mnie stawy i nie tylko. Rodzice się kłócą, też źle się czują i chodzą
rozdrażnieni. W pracy ludzie popełniają różne pomyłki. Jedynie gąsienice chyba w
dobrej formie.
Pogoda fajna, ciepło, słonecznie i tak jakby przed burzą... tyle że to nie jest pogoda wymarzona na dzień roboczy.
Na fejsie znalazłam to i pomyślałam sobie, że ostatnio dramy jest za dużo, bym się komfortowo czuła, nawet w necie.
24.05
Miłozwierz jest genialny.
26.05
Przetrwałam wpracową imprezę oraz dentystę, to teraz nagroda - kupiłam sobie
książki Eco i Sapkowskiego w antykwariacie.
Jeśli chodzi o mnie i mój
paniczny lęk przed dentystą, obecnie stosuję wszystko naraz: lek
przeciwlękowy, piłeczkę sensoryczną, muzykę, uważność i czysty
behawioryzm.
Chciałabym, żeby w weekend Szczur zrobił mi moim aparatem "sesję zdjęciową" z gąsienicami. Oby miał na to chęć!
Nie lubię określenia "dotknięty autyzmem". Niby lepsze to niż "cierpiący
na...", ale gdy to czytam, mam w głowie wizję jakiegoś gigantycznego
palca olbrzyma, który mnie dotyka. Brr.
28.05
Ten weekend był pół na pół.
Początek weekendu trzeba uznać za
udany. Przyjechał Szczur i byliśmy na bardzo fajnym spacerze po lesie.
Znaleźliśmy drugą niedźwiedziówkę. Zapuściliśmy się w rejon, gdzie
jeszcze nie byłam, i dwa razy zobaczyliśmy tam sarnę! Za pierwszym razem
nie widziała nas, szła w poprzek drogi, którą szliśmy. Za drugim
zobaczyła nas i po prawej mignął nam tylko jej zadek. W lesie było, jak zwykle, bardzo błogo i pięknie. Chciałam tam zostać i nigdy nie wrócić.
Po południu pojechaliśmy do restauracji i tam zaczęły się schody. Od dłuższego czasu pragnęłam tam pójść na obiad, bo pokochałam danie, które tam serwowano. Składało się z przepysznych, smakujących jakimiś ziołami, pieczonych ziemniaczków i mięciutkiego, delikatnego mięsa drobiowego, oraz ze szpinaku, który także był przepyszny. Niestety, od dłuższego czasu nie mogłam tam się wybrać. No i wczoraj, gdy w końcu się udało, okazało się, że zmieniło się menu i teraz są same dania z sosami oraz mnóstwo wymyślnych rzeczy. Poczułam się okropnie, bardzo chciało mi się płakać na myśl, że już nigdy nie zjem tego dobrego dania. Oczywiście, nie jestem w stanie bez przepisu czegoś przygotować, a tego nie byłabym w stanie pewnie nawet z przepisem. No i łzy mi popłynęły, kiedy tam siedziałam i czekałam na inne danie, zupełnie nie w moim guście. Jakoś się opanowałam, zjadłam, ale wewnątrz było mi bardzo przykro. Bardzo, bardzo rzadko cokolwiek mi smakuje poza domem i nie powoduje, że źle się czuję. I jak już coś polubię, przy całym koszcie psychicznym związanym z próbowaniem nowych rzeczy, to inni ludzie zawsze potem albo zamkną restaurację, albo coś spieprzą...
Po powrocie mieliśmy miły wieczór. Potem zajmowaliśmy się gąsienicami, wszystkie Szczurowi przedstawiłam i daliśmy im jeść. A potem, niestety, zaczęłam łapać straszne lękowe fazy na punkcie kleszczy. W przyniesionej wierzbie znaleźliśmy cztery kleszcze i zaczęłam przez to łapać totalną paranoję, że może jakieś kleszcze wydostały się wcześniej i łażą po pokoju. Wydawało mi się, że na pewno jakieś mam w pokoju lub na sobie, i bałam się spać. Rozmawiałam do późna z Markiem. Potem od pierwszej do drugiej Szczur mnie uspokajał i ściskał. Zasnęłam po trzeciej.
Dzisiaj nadal jestem dość lękowa, co pogłębiły zachowanie mamy i kolejny kleszcz, napotkany na jabłoni. Szczur z kolei źle się poczuł, chyba przez upał, bolała go głowa i było mu niedobrze. Do szesnastej leżał, a ja przygotowywałam rzeczy do pracy. Później pojechaliśmy po liście dla larw i poszliśmy na spacer, i znowu było fajnie. Mimo wszystko weekend był połowicznie fajny. Te spacery spięły całą resztę, mniej przyjemną, jak klamry.
Po południu pojechaliśmy do restauracji i tam zaczęły się schody. Od dłuższego czasu pragnęłam tam pójść na obiad, bo pokochałam danie, które tam serwowano. Składało się z przepysznych, smakujących jakimiś ziołami, pieczonych ziemniaczków i mięciutkiego, delikatnego mięsa drobiowego, oraz ze szpinaku, który także był przepyszny. Niestety, od dłuższego czasu nie mogłam tam się wybrać. No i wczoraj, gdy w końcu się udało, okazało się, że zmieniło się menu i teraz są same dania z sosami oraz mnóstwo wymyślnych rzeczy. Poczułam się okropnie, bardzo chciało mi się płakać na myśl, że już nigdy nie zjem tego dobrego dania. Oczywiście, nie jestem w stanie bez przepisu czegoś przygotować, a tego nie byłabym w stanie pewnie nawet z przepisem. No i łzy mi popłynęły, kiedy tam siedziałam i czekałam na inne danie, zupełnie nie w moim guście. Jakoś się opanowałam, zjadłam, ale wewnątrz było mi bardzo przykro. Bardzo, bardzo rzadko cokolwiek mi smakuje poza domem i nie powoduje, że źle się czuję. I jak już coś polubię, przy całym koszcie psychicznym związanym z próbowaniem nowych rzeczy, to inni ludzie zawsze potem albo zamkną restaurację, albo coś spieprzą...
Po powrocie mieliśmy miły wieczór. Potem zajmowaliśmy się gąsienicami, wszystkie Szczurowi przedstawiłam i daliśmy im jeść. A potem, niestety, zaczęłam łapać straszne lękowe fazy na punkcie kleszczy. W przyniesionej wierzbie znaleźliśmy cztery kleszcze i zaczęłam przez to łapać totalną paranoję, że może jakieś kleszcze wydostały się wcześniej i łażą po pokoju. Wydawało mi się, że na pewno jakieś mam w pokoju lub na sobie, i bałam się spać. Rozmawiałam do późna z Markiem. Potem od pierwszej do drugiej Szczur mnie uspokajał i ściskał. Zasnęłam po trzeciej.
Dzisiaj nadal jestem dość lękowa, co pogłębiły zachowanie mamy i kolejny kleszcz, napotkany na jabłoni. Szczur z kolei źle się poczuł, chyba przez upał, bolała go głowa i było mu niedobrze. Do szesnastej leżał, a ja przygotowywałam rzeczy do pracy. Później pojechaliśmy po liście dla larw i poszliśmy na spacer, i znowu było fajnie. Mimo wszystko weekend był połowicznie fajny. Te spacery spięły całą resztę, mniej przyjemną, jak klamry.
29.05
Dzisiaj dla odmiany działo się bardzo dużo... za dużo. Spacer po liście
zajął mi półtorej godziny, później zajmowanie się larwami prawie dwie godziny.
Jestem skonana. Nie rozumiem, po co ludzie chodzą na siłownię, jak
wystarczy sobie motyla rozmnożyć.
30.05
Fizycznie mam wyjątkowo dobry dzień, podobnie jak wczoraj zresztą.
Właśnie mija trzecia doba od ostatniego leku przeciwbólowego, a stawy
nie bolą. Takiego przypadku nie było od MIESIĘCY (!).
Oglądałam dzisiaj swoje zdjęcia sprzed sześciu lat, gdy jeszcze miałam długie włosy. Włosy rozpuszczałam tylko do zdjęć. Prawie zawsze miałam spięte, bo
rozpuszczone strasznie mnie drażniły i przebodźcowywały, nie umiałam się
w nich na niczym skupić, nieświadomie je gryzłam i szybko zaczynała
mnie boleć głowa. Ale przez wiele lat męczyłam się z nimi - wzbraniałam
się przed ścięciem, bo zmiany mnie przerażają. Potem się okazało, że to
była ogromna ulga.
31.05
Czemu ludzie tak się wydzierają, kiedy mają chwilę przerwy w pracy? Nie
da się nic zrobić w pokoju pełnym takich osób, a pięcioro wrzaskunów to już
pełen pokój. Po kilku minutach strasznie wali mi serce. Zamiast odpocząć
od hałasu podczas jedzenia drugiego śniadania, ci się drą. Wystarczy zmienić lokalizację i spędzić dwadzieścia minut
w odosobnieniu, a zaraz udaje się zrobić wszystko, czego przy nich się nie
dało.
Dzisiaj wieczorem jest mi jakoś smutno, sama siebie nie rozumiem. Czuję
się średnio z tym, że inni się podpisują pod listem dorosłych z ASD i z
tego cieszą, a ja się nie tylko boję podpisać, ale
i na co dzień się boję, że ktoś w pracy się domyśli. Powinnam się
cieszyć, że jest fajna akcja, ale ja jak zwykle się czuję inna nawet
wśród tych również innych, mam trudne do uzasadnienia poczucie,
że nie potrafię być ich częścią i nie potrafię być, i to wywołuje mój smutek.
I że całe moje socjalizowanie się można między bajki włożyć.
Chciałabym być bliżej niektórych osób, które niesamowicie lubię. Ale nie wiem, jak, bo aspi sami nigdy nie zagadują, raczej łączą ich tego typu akcje jak ta z listem. Ja nie będę nigdy w stanie być self-adwokatem, bo spokój jest moją potrzebą numer jeden, a do tego udawanie normalnej na co dzień i bycie wśród ludzi tak mnie męczą, że nie jestem w stanie dodatkowo przebywać w dużych grupach ludzi w weekendy. To jak mam mieć przyjaciół? Chcę, ale nie wiem, jak, jak zwykle.
Chciałabym być bliżej niektórych osób, które niesamowicie lubię. Ale nie wiem, jak, bo aspi sami nigdy nie zagadują, raczej łączą ich tego typu akcje jak ta z listem. Ja nie będę nigdy w stanie być self-adwokatem, bo spokój jest moją potrzebą numer jeden, a do tego udawanie normalnej na co dzień i bycie wśród ludzi tak mnie męczą, że nie jestem w stanie dodatkowo przebywać w dużych grupach ludzi w weekendy. To jak mam mieć przyjaciół? Chcę, ale nie wiem, jak, jak zwykle.
Wiem, że to jest komentarz ze strasznym opóźnieniem i możliwe że kompletnie bezużyteczny w swojej oczywistości, ale czy próbowałaś Google Scholar do znalezienia książek które cię interesują? To wyszukiwarka tekstów akademickich na wszelkie możliwe tematy, takich tekstów, które publikowane są przez naukowców generalnie w źródłach a nie tekstach popularnych. Dla ludzi tak samo zakręconych jak oni :) Wtedy można natrafić na przykład na takie coś:
OdpowiedzUsuńhttp://mgb.nazwa.pl/stronaste/wp-content/uploads/2013/10/Mazur_A.atra_1.pdf
i stąd pójść dalej znajdując różne bibliografie. Jak się odważysz to oni niekiedy zostawiają do siebie namiary, może nawet byliby chętni do pomocy/porady...