sobota, 24 sierpnia 2019

[82] Rosomak nad morzem (cz. I)


14.08
Od dwóch dni jesteśmy ze Szczurem w małej miejscowości nad morzem. Obraliśmy rytm dnia, którym w znacznym stopniu różnimy się, z tego, co obserwuję, od innych. Większość ludzi wybywa na plażę zaraz po śniadaniu, a my w południe jeździmy zwiedzać okolicę, wracamy na obiadokolację i dopiero później udajemy się na plażę, co pozwala uniknąć tłumów.

Choć nie przepadam za wielogodzinnym leżeniem plackiem na słońcu i biernym opalaniem się (opalać się zresztą za bardzo mi nie wolno), za morzem jako takim długo tęskniłam. Budzi we mnie złożone uczucia, zakorzenione w dzieciństwie, bo jedyne dwa moje wakacyjne wyjazdy z rodzicami w dzieciństwie były właśnie wyjazdami nad morze. Wśród tych uczuć są podziw, respekt, wzruszenie, świadomość bycia maleńkim pyłkiem niewiele znaczącym w skali Wszechświata, odprężenie, ciekawość, tęsknota za dzieciństwem... długo by wymieniać.






Poznawanie okolicy zaczęliśmy od latarni morskiej w Rozewiu. W drodze do niej zaskoczyła nas burza, pierwsza z dwóch, które tego dnia przeszły. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ociekaliśmy wodą. Morze pierwszy raz zobaczyłam właśnie stamtąd, z samej góry. W latarni znajduje się małe muzeum z modelami latarni polskiego wybrzeża, światłami nawigacyjnymi i ciekawostkami z historii latarnictwa w Europie. (Żałuję, że kolos rodyjski nie przetrwał do naszych czasów, chciałabym móc go zobaczyć!) Eksponatem robiącym największe wrażenie jest moim zdaniem ogromny stary reflektor z soczewką, używany do lat 70-tych. 







Wtorek, dzień chłodny i wilgotny, przeznaczyliśmy na zwiedzenie zamku w Krokowej. Jego historia sięga aż XIV wieku i jest ściśle związana z dziejami rodu Krokowskich. Od początku swojego istnienia aż do II wojny światowej zamek należał do jednego rodu - najpierw do jego polskiej linii, a po jej wygaśnięciu do linii niemieckiej, która używała nazwiska von Krockow. Obecnie w zamku funkcjonują hotel i restauracja, ale za symboliczną opłatą można obejrzeć parter i pierwsze piętro. 

Oglądając pamiątki po dawnych właścicielach zamku, poznaliśmy kilkoro wyróżniających się przedstawicieli rodu. Najbardziej zaciekawiła mnie osoba Luizy von Krockow - kobiety o szerokich zainteresowaniach. Uzdolniona literacko hrabina była zarazem pasjonatką sztuki i filozofii, pomysłodawczynią parku romantyczno-krajobrazowego, autorką książki o edukacji dziewcząt. W zamku przez pewien czas mieszkał niemiecki filozof Johann Gottlieb Fichte, zatrudniony jako nauczyciel dzieci Luizy. Interesujące są też dzieje rodziny von Krockow w czasie II wojny światowej, kiedy to rodzeni bracia walczyli po przeciwnych stronach.







W okolicy zawsze widuję bociany. Dużo tu gniazd. W sąsiedniej miejscowości mieszka charakterystyczny bocian, który co wieczór stoi na lampie ulicznej (nie na słupie, tylko na samej lampie!). Kilkanaście metrów od jego ulubionej "miejscówki" znajduje się gniazdo na słupie, na którym przesiaduje drugi bocian. Szczur śmieje się, że ta para jest jak moi rodzice, którzy lubią przebywać na osobnych piętrach, albo że pan bocian nie może wytrzymać ze swoją żoną.

 
15.08
Odkąd przyjechaliśmy nad morze, kusiło mnie, żeby pojechać do fokarium na Helu. Na Hel jednak nie pojedziemy. Po dokładnym obejrzeniu map Szczur postawił sprawę jasno: nie ma mowy, bo wiązałoby się to ze zbyt długą i przebodźcowującą podróżą samochodem, wśród korków i tabunów turystów. Wobec tego znalazłam alternatywę - w teczce pełnej informacji o okolicznych atrakcjach, którą przygotował właściciel pokoi gościnnych, wyszperałam ulotkę z Sea Parku w Sarbsku. 

Sea Park to tematyczny park poświęcony morskiej florze i faunie, którego największą atrakcją jest niewątpliwie fokarium. W parku mieszkają też mniej i bardziej znane ptaki strefy przybrzeżnej Morza Bałtyckiego oraz (co było dla mnie pewnym zaskoczeniem)... paw, najwyraźniej wojowniczy, bo ostrzegają przed nim tabliczki. Pozostałe atrakcje powstały raczej z myślą o dzieciach, ale dorośli też mogą znaleźć coś dla siebie, chociażby Muzeum Marynistyczne albo park miniatur polskich latarni morskich.

Pokazy z udziałem fok odbywają się w Sea Parku kilka razy dziennie, przy okazji ich karmienia, średnio co dwie godziny. My dojechaliśmy do Sarbska na kilkanaście minut przed karmieniem kotików południowoamerykańskich, na którym nam zależało. Do samego końca nie miałam pewności, czy zdążymy - po zaparkowaniu musieliśmy jeszcze kupić bilety, przejść przez bramki i odnaleźć właściwą trybunę. To był prawdziwy wyścig z czasem! Szczur stwierdził, że pierwszy raz widział mnie idącą tak szybko. Czy warto było pędzić na złamanie karku? Moim zdaniem tak - taki pokaz to naprawdę fajna sprawa, sporo się dowiedzieliśmy o prezentowanym gatunku, a i za podejście do zwierząt Sea Park ma u mnie plusa. W pokazie brały udział dwie samice: Lisa i Luba, identyczne z wyglądu, ale różniące się usposobieniem. Lisa zachowywała się tak, jakby popisywanie się przed gośćmi sprawiało jej przyjemność, Luba robiła wrażenie spokojniejszej i bardziej nieśmiałej. Zwierząt nie zmuszano do wykonywania sztuczek - gdy nie chciały czegoś zrobić, pozwalano im odmówić. Widać było więź pomiędzy kotikami a ich trenerami. 

Po pokazie poznaliśmy również samca o imieniu Ricky, który w przeciwieństwie do samic nie lubi występować. Większość dnia spędza, śpiąc i jedząc. Na widok tego masywnego stworzenia, gładzącego się leniwie po fałdach na brzuchu, Szczur oznajmił mi, że odczuwa z nim więź duchową. Ja też jakoś nie mam wątpliwości, że są do siebie podobni...







W drodze powrotnej nadłożyliśmy odrobinę drogi do miejscowości Osetnik (czy tylko ja mam natychmiastowe skojarzenia z rusałkami?), żeby zwiedzić latarnię Stilo. Latarnia ta najbardziej spodobała się Szczurowi, gdy oglądaliśmy makiety, a ponieważ Osetnik jest blisko Sarbska, grzechem byłoby jej nie zobaczyć. Od parkingu do latarni idzie się przyjemną, piaszczystą drogą przez las, cudownie cichy. Stilo to bardzo fotogeniczna latarnia. Zwiedziliśmy ją dużo szybciej niż Rozewie, ponieważ nie ma tam tylu eksponatów, a poza tym w środku jest duszno, co silnie motywowało mnie do jak najszybszego pokonywania schodów.




Teraz czas na zasłużony poobiedni odpoczynek... i na kolejne spotkanie z morzem!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz