sobota, 6 kwietnia 2024

[162] Pamiętniki zimowe

 
3.12
To już tydzień, odkąd mamy w okolicy prawdziwą zimę jak w czasach, kiedy byłam dzieckiem. Śnieg nie stopniał, choć w środę i czwartek się na to zanosiło. Wręcz przeciwnie - dzisiaj sypało przez cały dzień, momentami naprawdę intensywnie. Wychodząc z Piękną na spacer, cieszyłam się zimową aurą, ale nie spodziewałam się, że w ciągu najbliższej godziny aż tak się rozpada. Byłyśmy akurat dość daleko od domu, gdy opady stały się bardziej intensywne. W niektórych miejscach śnieg sięgał mi do kolan. Po powrocie przypominałyśmy dwa bałwany. 
Najpiękniejszy, a zarazem mniej uciążliwy spacer, miałyśmy w środę. Wróciłam wtedy z pracy wcześniej niż zazwyczaj. Myślałam, że pójdziemy tylko na sąsiednią ulicę, ale było tak ślicznie - mroźno i słonecznie - iż nogi same niosły mnie przed siebie. Poszłyśmy na drogę równoległą do wiaduktu, a później okrążyłyśmy wzgórze. 
Piękna niezmiennie kocha zimowe spacery i wygłupy na śniegu. Szaleje z radości, gdy widzi, że ktoś z domowników wkłada kurtkę i przymierza się do wyjścia na dwór. Jeśli wywęszy jakiś ciekawy zapach, bez zastanowienia daje nura w zaspy. Do domu wraca cała mokra, co nie przeszkadza jej kombinować na wszelkie sposoby, jak by tu ukradkiem wskoczyć na łóżko.



 
(wieczorem)
Trudno w to uwierzyć, ale śniegu spadło jeszcze więcej. Na poręczy balkonu przybyło ładnych kilkanaście centymetrów!
 
4.12
Drugi raz w ciągu tygodnia wylądowałam u dentystki z powodu nagłego, silnego bólu zęba (za każdym razem innego). Zaczęło się w sobotę, gdy wróciłam zgrzana po godzinie spaceru w śniegu. Dziś w nocy tak mnie bolało, że prawie chodziłam po ścianach. Nie pomógł ani ibuprom, ani ketonal.
Od strony stomatologicznej sytuacja została wstępnie opanowana. Udało mi się dostać na cito do dentystki. Ząb może jeszcze boleć, ale dostałam silniejszy środek przeciwbólowy. Psychicznie czuję się jak wrak. 
Chyba nic mnie tak nie rozsypuje na kawałki, jak silny ból zęba, na który nic nie pomaga. Budzą się wtedy we mnie najgorsze myśli i lęki. Wszystkie zasoby, jakie mam, wkładam w to, żeby zapanować nad sobą. Zresztą właśnie od bólu zębów zaczął się w 2020 roku jeden z największych moich kryzysów psychicznych. Przeraża mnie myśl, że gdyby to miało trwać dłużej, byłabym chyba w stanie zrobić wszystko, żeby przestało boleć. Boję się, że kiedyś pomoc nie przyjdzie wystarczająco szybko.
 
6.12
Nie umiem wyjść z tego koszmaru dentystycznego. Dzisiaj (dwa dni po kanałowym) leczony ząb uspokoił się. Przestał boleć sam z siebie i reagować bólem na dotyk (ale nagryzać jeszcze go nie będę). W zamian boli mnie policzek i dzisiaj w ciągu dnia spuchnął mi w okolicy, gdzie miałam robione znieczulenie. Ten ból jest na tyle mocny i upierdliwy, że nie umiem się na niczym skupić. Przypomina mi trochę promieniujący ból ręki po szczepieniu na Covid. Robię sobie zimne okłady, biorę dalej NLPZ i płuczę paszczę szałwią, ale na razie nie mija. 
Znowu zaczynam być niespokojna i lękowa. Martwię się, jak przetrwam noc i co będzie jutro, czy ta opuchlizna może sama zejść. Rzecz jasna, jutro mogę skontaktować się z dentystką, ale to dopiero za całych dwanaście godzin... Najbardziej boję się, żeby nie trzeba było znowu otwierać tego zęba, bo dopiero co przestał boleć, a przy takim bólu policzka nie da się zrobić znieczulenia. Poza tym jakoś muszę iść do pracy.
 
12.12
W grudniu zrobiłam coś, o czym myślałam od dawna: kupiłam rodzicom testy DNA na pochodzenie etniczne. 🙂 Myślę, że to najlepszy moment, aby je zrobić, zwłaszcza że rodzice są coraz starsi, a tata poważnie chory, i nikt nie zagwarantuje nam, ile razy będziemy jeszcze spędzać święta w komplecie. 
Tata zawsze interesował się historią, w tym historią okolicy i swojej rodziny. Dzięki niemu w gimnazjum połknęłam bakcyla i zrobiłam proste drzewo genealogiczne (przez proste mam na myśli to, że nie korzystałam z archiwów, tylko rozmawiałam z dalszymi krewnymi). Zaczęłam też opiekować się zdjęciami rodzinnymi, uporządkowałam i opisałam je. Innym razem tata napisał do PAN, żeby dowiedzieć się, skąd się wzięło nasze nazwisko. Czasem zastanawialiśmy się, skąd pochodzili przodkowie mamy i taty, ale nie mieliśmy żadnych konkretnych wskazówek.
Gdy tylko doszłam do siebie po makabrycznym tygodniu, zagoniłam rodziców do testów. Gdyby kogoś to interesowało, przypominają one trochę testy na koronawirusa: trzeba zrobić sobie wymaz ze śluzówki obu policzków, włożyć próbki do probówek, zapakować według instrukcji i wysłać do Niemiec. Na rynku są dostępne różne rodzaje testów z różnych firm. Ja zdecydowałam się na usługi MyHeritage, które działa już od lat i budzi we mnie największe zaufanie. Ten konkretny test wskaże nam, ile procent genów mamy i taty wywodzi się z poszczególnych grup etnicznych. Niektóre firmy, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, oferują dokładniejsze badania, ale mniej im ufam, a kwestia kosztów też jest ważna.
Wyniki powinniśmy dostać drogą elektroniczną w ciągu kilku tygodni. Jestem ich bardzo, bardzo ciekawa. Mam nadzieję, że próbki nie zaginą wśród świątecznej poczty i dotrą do celu jak najszybciej. 


 

15.12
Z serii "Co cieszy Rosomaka?": ostatnia dawka antybiotyku.
Nie cierpię antybiotyków, ponieważ w dzieciństwie dostawałam ich bardzo dużo i do dzisiaj pamiętam związane z nimi "atrakcje" (problemy z przełykaniem tabletek, odruchy wymiotne itp.). Nie mówiąc już o tym, że na część z nich mam nietolerancję. Kiedy przestałam chodzić do pediatrów, przekonałam się, że większość moich infekcji jest wirusowa i antybiotyków nie wymaga. Od czasu studiów unikam antybiotyków i dużo rzadziej łapię infekcje. Niestety, zdarzają się (na szczęście rzadko) i takie sytuacje, gdy trzeba jakiś wziąć, na przykład ostre zapalenie zatok. Albo ropne zapalenie dziąseł. 

 
 
 
W czwartek byłam u dentystki jeszcze raz (czwarty raz w ciągu trzech tygodni...). Ponieważ dwa zęby rozbolały mnie w odstępie kilku dni, mam teraz dwa zęby w leczeniu kanałowym. Finansowo to jest makabra. 
Ostatecznie nie wiadomo, dlaczego dwa dni po wizycie dostałam zapalenia dziąseł i to takiego mocnego. Miałam RTG zarówno tych leczonych teraz zębów, jak i zdrowego zęba, przy którym zrobił się ropień, ale wyszły dobrze. Nic niepokojącego się tam nie dzieje. Chodzę do tej samej dentystki od ponad dziesięciu lat, ogólnie jestem z jej usług zadowolona. Dentystka twierdzi, że mogło się to stać dlatego, że przez parę dni nie dbałam właściwie o higienę po tej stronie - a jak miałam myć zęby, jeśli nawet najlżejszy dotyk językiem mnie tak bardzo bolał, że prawie wyłam? Zresztą, nigdy nie myłam na siłę, gdy mnie coś bolało, i nigdy nie miałam podobnych komplikacji po wizycie. Może ten jeden raz po prostu miałam pecha. 
W każdym razie dziąsła nareszcie prawie całkiem wyzdrowiały, a zęby siedzą cicho. Tamte dwa tygodnie bólu niemożliwie mnie przeorały. Każda godzina wlekła się jak strzępy kurzu za miotłą. Oddycham z ulgą każdego dnia, gdy nie muszę już egzystować w trybie "byle dotrwać do następnej dawki przeciwbólowego...". I mam nadzieję, że dentystkę zobaczę dopiero w Nowym Roku.
 
20.12
Wooow! Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że Dali namalował TAKĄ kartkę świąteczną!
 
21.12
Stało się: doturlałam się do świąt. Przede mną jeszcze tylko wpracowa wigilijka i będę mogła odetchnąć z ulgą. Nareszcie...
Nigdy nie byłam fanką wielkich porządków przedświątecznych, ogólnie mam do tego podejście dość luzackie, ale w tym roku wyjątkowo dużo zrobiłam w domu. Na szczęście zabrałam się do tego na przełomie listopada i grudnia, zanim zaczęły się akcje z uzębieniem. Święta świętami, to tylko parę dni, jednak wiele miejsc w domu naprawdę już wymagało generalnych porządków. Tata nie ma tyle sił co kiedyś, mama jest zmęczona i przygnębiona chorobą taty, a chcę, żeby byli jak najszczęśliwsi w te święta. O chorobie i tak nie zapomną, ale przynajmniej nie będą się czuć niekomfortowo.
Dla mnie ważniejszy od porządków jest klimat i oczywiście już tydzień temu wyjęłam z pudeł swoje ulubione dekoracje. Ubrałam choinkę, powiesiłam w oknach ulubione lampki. Gdy uspokoiła się sytuacja z zębami, zrobiłam całe pudło mydeł, którymi zamierzam obdarowywać fajnych ludzi. Zrobiłam też dwie świeczki. Poza tym "wkładem własnym" prezenty jak zwykle zamówiłam przez Internet, żeby oszczędzić sobie męczenia się w supermarketach. 
W tym roku wysłałam wyjątkowo obfitą świąteczną pocztę. Jeśli dobrze policzyłam, zużyłam ponad dwadzieścia pocztówek i kilka karnetów z Amunu. Oprócz rodziny, przyjaciół i znajomych świąteczne kartki ode mnie dostało (lub dostanie) osiem osób z grupy loteryjkowej. Loteryjki pocztówkowe to jedna z nielicznych aktywności, w której zęby nie przeszkadzały, bo wystarczy dodać post i dalej już dzieje się bez mojego udziału. Niestety, w tym roku nie pomyślałam o tym, żeby sfotografować wszystkie wysyłane pocztówki. Zrobiłam tylko zdjęcie ostatniej tury.  
 
 
 

W międzyczasie ja też dostałam świąteczne niespodzianki: paczkę od Oli, piękne własnoręcznie wykonane kartki od Alex i Dagi, książkę od cioci. Na pocztówki z loterii trzeba będzie dłużej poczekać, ale dwie zdążyły dotrzeć przed świętami. Jedna przedstawia Helsinki zimą, a druga to moja pierwsza pocztówka z serii "Aunties" Inge Löök, znanej też jako "Old Ladies". Chciałabym zbierać tę serię, bo na sam widok tych roześmianych staruszek robi mi się ciepło na sercu. 



 
23.12
Rano, korzystając z pustej jeszcze kuchni, zrobiłam zawieszki zapachowe z wosku sojowego. Pachną piernikiem i przyprawami kojarzącymi się z zimą. 

 
 
 
Takie woskowe zawieszki nazywa się też tabliczkami florenckimi. Można w nich zatopić różne skarby, na przykład suszone płatki kwiatów, listki, ziarenka kawy czy właśnie przyprawy. Nadają się wszędzie tam, gdzie chcemy wprowadzić ulubiony zapach - do szafy, do pudła z pościelą, do samochodu... Myślę, że na choinkę też. Ja zamierzam wybrać jakieś zawieszki dla siebie, a pozostałe zabrać na Sylwestra w Norze. Może ktoś zechce wypróbować?
 
24.12
Pierwszy raz od lat zobaczyłam za oknem śnieg w wigilijny poranek. Napadało go wczoraj około dziesięciu centymetrów. Wiem, że wkrótce stopnieje, bo na święta zapowiadane są dodatnie temperatury i deszcze, ale i tak się ucieszyłam. Zdążyłam nawet pójść z Piesą na wieczorny spacer w śniegu. Chociaż tyle. 
 
 

 
29.12
Po przyjeździe do Warszawy zastałam w Norze spory bajzel (jak zwykle) i jeszcze większą choinkę (wyższą niż zwykle). Czekał na mnie też aksolotl w niebinarnych barwach, którego Szczur kupił na Targach Fantastyki od Tomasza (polecamy gorąco sklep Tomasza Smocze Łapy!). Aksolotl jest uroczy i potrafi poruszać segmentami swojego filamentowego ciała.
Dzisiaj niewiele się działo. Byliśmy trochę niewyspani, jako że Piękna przyzwyczaiła się do wstawania o siódmej. Głównie sprzątaliśmy Norę, bo jej stan początkowy niespecjalnie zachęcał do organizowania tu imprezy. Chyba że dla krasnoludów, którzy generują taki syf, że szczurzego nawet by nie zauważyli. Na jutro zostało już na szczęście tylko trochę czynności porządkowych. Jestem wdzięczna mamie za słoik pierogów, dzięki któremu przynajmniej nie muszę zajmować się gotowaniem.
Poza tym oczywiście były spacerki. Piesa szybko poczuła się jak u siebie - bez trudu przypomina sobie nawet po dłuższej przerwie, kto wychodzi z nią rano na pierwszy spacer czy jak działa winda. Liczne spotkania z innymi psiakami jednocześnie ekscytują ją i onieśmielają. A im bardziej któregoś się boi, tym głośniej musi na niego poszczekać i tym bardziej się napuszyć.



 
4.01

Dzięki książce "Tajemna strona świąt" nie tylko poszerzyłam swoją wiedzę o mrocznych istotach pojawiających się w różnych rejonach Europy pomiędzy listopadem a styczniem, ale też... dowiedziałam się, że wiktoriańskie pocztówki na Boże Narodzenie bywały nie mniej creepy niż te halloweenowe.
Nie, nie przedawkowaliście żadnych leków i z całą pewnością zdążyliście wytrzeźwieć po Sylwestrze. Boże Narodzenie naprawdę kojarzyło się komuś z żabami, martwym rudzikiem, burakiem o ludzkiej twarzy czy meduzą.
 
5.01
Wszystko wskazuje na to, że najbliższy weekend spędzę w tym roku z rodzicami w domu (nie licząc spacerów z Piesą) i że raczej nie odwiedzi mnie nikt oprócz bardzo prawdopodobnej migreny. Muszę coś zrobić, żeby odgonić negatywne myśli, które mnie w takie dni dopadają. Zabieram się więc do układania drewnianych puzzli o nietypowym kształcie, które dostałam w prezencie od Szczura. 
Na razie posegregowałam puzzle według podobieństwa i (z grubsza) według miejsca przeznaczenia. Zajęło mi to pół godziny. Przy okazji uporałam się z oczami i dziobem sowy. 



 
7.01
Sowa jest już gotowa. Nie takie trudne te puzzle, jak mi się początkowo wydawało. Ich niestandardowy kształt sprawia, że nie ma dwóch takich samych i łatwiej znaleźć brakujący element. Jedynym mankamentem jest kruchość obrazka, gdyż drewniane puzzle rozsuwają się pod wpływem każdego drobnego ruchu. 
Na ułożenie sowy potrzebowałam około dwóch i pół godziny. 
 
 

 
25.01
Poprzedniej nocy miałam wyjątkowo przyjemny sen. Śniło mi się, że potrafiłam latać, a przynajmniej uczyłam się tego. Żeby wzbić się w powietrze, musiałam oczyścić umysł i skupić się na swoim oddechu, a później odbić się od podłoża. Latałam tak po pokoju, odbijając się delikatnie od ścian. Uczucie odprężenia było tak realne, że pamiętam je do teraz.
Rzadko mam sny, które są tylko i wyłącznie pozytywne. Od pewnego czasu najczęściej śni mi się, iż zdradzam swojego byłego chłopaka ze Szczurem lub z jakimś kolegą. Sen tym bardziej absurdalny, że z byłym rozstałam się ponad osiem lat temu, a ze Szczurem jestem już dłużej niż byłam z eksem. Nie wiem, czemu mózg tak uporczywie wałkuje ten motyw.
 
30.01
Ferie, a tym samym mój urlop w Norze, zaczęły się bardzo piękną pogodą. Co prawda nic nie wskazuje na to, żeby miało się zrobić biało i mroźno, ale w zamian dziś i wczoraj dopisało nam słońce. Resztki śniegu są tu rzadkością. Fosa jest częściowo zamarznięta, więc można oglądać komiczne sceny z udziałem kaczek. Idzie sobie dumny, napuszony kaczor i kwacze złowrogo z zamiarem zaatakowania innego kaczora, przyspiesza... i nagle wpada w poślizg, po czym ląduje na kuprze. Słoneczna pogoda sprawia, że spacery to sama przyjemność. Piękna jest w swoim żywiole, zwłaszcza w południe, gdy spuszczam ją ze smyczy w osiedlowym parku. Od wczoraj zdążyła już spotkać dwa znajome pieski, które bardzo lubi: spaniela Toniego i yorka Stefana. Zdążyła też pogonić wrony, poobgryzać patyczki, wytarzać się w kaczych perfumach nad fosą i przestraszyć się kilku dużych psów. Dzisiaj Szczur nie musiał jechać na uczelnię, więc poszliśmy we troje na wyjątkowo długi spacer - przez osiedle nad fosę, a później na forty. Mimo że od rana dokucza mi migrena, wróciłam bardzo odprężona i szczęśliwa.
Do Nory jak zwykle przywiozłam mnóstwo rzeczy związanych z moimi zainteresowaniami, aby trochę nadrobić wszystko, na co nie mam tyle czasu na co dzień. Na razie wieczory spędzam nad drzewem genealogicznym na MyHeritage, ale to już temat na osobną opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz