niedziela, 17 lipca 2016

[ 9 ] Zamek w Mosznej


Kto zna mnie osobiście, na pewno już wie, że mam słabość do zamków. A właściwie to ogólnie mam słabość do budynków, w których ktoś kiedyś mieszkał.

Jako kilkuletnie dziecko lubiłam niedzielne wieczory, gdy idąc z mamą za rękę przez naszą małą miejscowość, mogłam choć na krótką chwilę zajrzeć w oświetlone okna mijanych domów. Lubiłam wyobrażać sobie, kim są mieszkańcy tych domów, co w danym momencie robią i jak mieszkają. Marzyłam, by umieć przenikać przez szyby jak tytułowi bohaterowie kreskówki "Trzy małe duszki" i pozwiedzać co nieco, gdy ludzie śpią. I, prawdę mówiąc, nigdy mi to do końca nie przeszło - nadal wpatruję się w okna, spacerując wieczorami, a widok opuszczonych domów budzi we mnie trudną do opisania tęsknotę. Tęsknotę za tym, by wejść do któregoś z nich i zaszyć się z książką wśród starych, zakurzonych przedmiotów... gdzieś, gdzie nikt nie otworzy nagle drzwi, żeby mi przeszkodzić, gdzie będę mogła pobyć na osobności z ciszą i poudawać, że jestem sama na świecie. Ponieważ jednak nie jest to możliwe, przyciągają mnie wszelkie udostępnione zwiedzającym miejsca, które dawniej zamieszkiwali ludzie, przede wszystkim zamki i pałace. W tym roku odwiedziłam ich już kilka podczas rosomaczo-szczurzych wycieczek po Śląsku i Mazowszu (relacja wkrótce), a ostatnio dołączył do nas jeszcze mój przyjaciel ze studiów i wybraliśmy się razem do zamku w Mosznej.

Środkowa część tej klimatycznej budowli powstała w XVII wieku, ale kilkakrotnie dobudowywano do niej kolejne części. Przez około osiemdziesiąt lat, do 1945 roku, zamek należał do rodziny Tiele-Wincklerów, śląskich magnatów przemysłowych. Z kolei w latach 2002-2013, jeśli dobrze zapamiętałam, mieściło się w nim Centrum Terapii Nerwic. Zainteresowanych dziejami zamku odsyłam na jego stronę internetową, ponieważ mam kiepską pamięć do dat.





Podczas mojej poprzedniej wycieczki do Mosznej, w 2005 roku, usłyszałam od przewodnika legendę o tym, jakoby w zamku znajdował się zamurowany ze wszystkich stron pokój. Prawda to czy nie, nie wiem do dzisiaj. Lwy strzegące zamku nie chciały mi tego zdradzić - jeden spał i miał mnie w nosie, a drugi tylko szczerzył kły.




Zamek posiada 99 wież i wieżyczek. W oknie jednej z nich rezyduje kościotrup, który został tam ponoć umieszczony przez pracowników Centrum Terapii Nerwic, by zniechęcać pacjentów do włóczenia się po zamku. Dzieciom opowiada się jednak historyjkę o księżniczce, która uschnęła z tęsknoty, a one, jak się przekonaliśmy, skwapliwie wierzą, że kościotrup jest prawdziwy.





Moim zdaniem, znacznie więcej z żywych stworzeń mają w sobie smoki i rzygacze. 




Po tym, jak sympatyczna pani przewodniczka zaprowadziła nas na chwilę na wieże, przespacerowaliśmy się po otaczającym zamek parku krajobrazowym. Na zakończenie wycieczki odnaleźliśmy rodzinny cmentarz Tiele-Wincklerów, ukryty wśród drzew na wzniesieniu.




Gdy szłam, wydawało mi się, że drzewo przy drodze na mnie patrzy...




Do Mosznej na pewno jeszcze w tym roku wrócę, bo bardzo kusi mnie możliwość ekstremalnego zwiedzania, która niedawno pojawiła się w zamkowej ofercie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz