poniedziałek, 25 grudnia 2017

[47] Podsumowanie lata


Minęła jesień, a mnie przez cztery miesiące nie udało się znaleźć wystarczająco dużo wolnego czasu, żeby na spokojnie spisać wspomnienia z wakacji. Zajmowałam się głównie pracą, planowaniem pracy i odsypianiem po pracy. Dlatego dziś będzie tutaj trochę przekornie - mimo początku kalendarzowej zimy, calutki post o lecie. W punktach, żeby tradycji stało się zadość.


1. Podobnie jak rok wcześniej, spędziłam prawie całe wakacje ze Szczurem. Przez większość czasu pomieszkiwałam w jego Szczurzej Norce, ale spędziliśmy też po kilka dni u mnie, w Górach Świętokrzyskich i w Beskidzie Żywieckim. Także i tym razem nie pozabijaliśmy się, choć z kilku powodów (między innymi źle dobranych pigułek antykoncepcyjnych, które uczyniły ze mnie istotę bardziej zmierzłą i czepialską niż zwykle) było trudniej niż poprzednio. Zdarzały się kłótnie, meltdowny, a nawet całkowicie nieudane, kryzysowe dni. Na szczęście dobrych chwil było więcej. I na szczęście nadal jesteśmy razem.

2. Także i w te wakacje gotowałam sobie prawie wszystkie obiady podczas pobytu u Szczura. Przygotowywanie posiłków czasem daje mi satysfakcję, ale ponieważ nadal jest dla mnie bardzo męczące (zwłaszcza umysłowo), nie mogłam się nacieszyć obiadami mamy i tymi w hotelowych restauracjach.

3. Kupiłam kilka rzeczy do szczurzej kuchni, których mi w niej brakowało podczas gotowania. Po tych zakupach poczułam się bardzo zadomowiona, jakbym jedną nogą mieszkała w Norze.

4. Jeśli chodzi o motyle, tegoroczne lato było wyjątkowe. Z zimujących jaj Safony wylazło mnóstwo larw, większość musiałam wypuścić już na tym etapie życia, ale i tak wyhodowałam tyle Safonidów, że w końcu straciłam do nich rachubę. Udało mi się też je rozmnożyć i uzyskać kolejne pokolenie. Wyhodowałam i wypuściłak też trzy niedźwiedziówki nożówki, pięć rusałek pawików, jedną błyszczkę jarzynówkę. Przez mój dom przewinęło się też kilka larw, których tożsamości nie poznałam, bo były spasożytowane lub z nieznanych przyczyn nigdy nie opuściły kokonów. Największą klapą okazała się próba hodowli larwy widłogonki, która nagle rozchorowała się i zmarła. Uważam jednak ten rok za bardzo udany.

5. W ostatnim tygodniu wakacji zebrałam się na odwagę i kupiłam larwy pierwszego w moim życiu egzotycznego motyla - pawicy atlas. Gąsienice te sprawiały mi później radość aż przez dwa miesiące.

6. Wyciągnęłam kumpla na spotkanie w mieście, w którym oboje studiowaliśmy i poznaliśmy się. Pogadaliśmy, zjedliśmy na mieście i powłóczyliśmy się jak za dawnych czasów. Za każdym razem, gdy wracam do tego miasta, towarzyszą mi ambiwalentne uczucia - zarówno ulga, że już nie studiuję, jak i tęsknota za czasem, który nie wróci, za naszym ówczesnym idealizmem, ulubionymi miejscami i dobrymi dniami. Od czasu do czasu lubię wracać na stare śmieci.

7. Kupiliśmy ze Szczurem nową, rewelacyjną grę planszową ("Wsiąść do pociągu") i... nie zagraliśmy w nią w wakacje ani razu, dopiero jesienią. Prawdziwy game fail!

8. Pojechałam do domu urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Chciałam zwiedzić to miejsce od dziecka, od momentu, gdy przeczytałam czytankę o nim i wydało mi się ono bardzo romantyczne. A wycieczka moje przypuszczenia potwierdziła. Park botaniczny otaczający dom, w którym Chopin przyszedł na świat, jest naprawdę klimatyczny. I mówię to ja, miłośniczka lasów, często całkowicie obojętna na uroki parków i ogrodów zaprojektowanych w najmniejszych szczegółach przez ludzi. Ten park ma w sobie "to coś".

9. Odwiedziłam swoją ulubioną warszawską pizzerio-restaurację. Pizza była jak zwykle przepyszna, ale bardzo przygnębił mnie fakt, że z powodu zmiany menadżera z menu zniknęły wszystkie inne lubiane przeze mnie dania, które byłam w stanie zjeść.

10. Byłam (już drugi raz) w Centrum Nauki Kopernik.





11. W pierwszym tygodniu pobytu w Norce przespacerowałam się po Cytadeli Warszawskiej. Dzień był wtedy pochmurny, deszczowy i w pewien sposób odpowiedni, by poznać to miejsce. Oprócz cmentarza, Bramy Straceń i drogi, którą prowadzono skazańców na śmierć, zapamiętałam... żaby. Idąc fosą, mijałam dziesiątki małych żabek, takich naprawdę tycich, jakby dopiero wyszły na ląd.

12. Poszłam ze Szczurem do kina na "Czerwonego żółwia".

13. Spędziłam popołudnie ze Szczurem u jego rodziców. W gruncie rzeczy z rodzicami Szczura widziałam się w te wakacje kilka razy, ale najbardziej zapamiętam tamto popołudnie, kiedy to podglądaliśmy na werandzie kopulujące Safonidy.

14. Przetrwałam grypę żołądkową. To była zdecydowanie jedna z najgorszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przydarzyły mi się w wakacje. W dodatku dopadła mnie daleko od domu, w drugim tygodniu pobytu u Szczura. Byłam tak osłabiona gorączką i silną biegunką, że nie miałam siły robić sobie jedzenia. Picie sprawiało mi bardzo duże problemy, po każdym łyku miałam silne skurcze żołądka, przez co bałam się pić, a jednocześnie wiedziałam, że muszę. Psychika posypała mi się momentalnie. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie Szczur, który wzywał do mnie lekarzy, szedł nocą do apteki czy gotował mi ryż. Po chorobie zdecydowałam się na powrót na kilka dni do domu, żeby wyciszyć lęki i nie musieć martwić się o jedzenie. Lekkostrawne posiłki mamy dość szybko postawiły mnie na nogi. To, że mogłam znowu jeść i pić bez skurczów żołądka, jeszcze długo wydawało mi się tak cudowne, że parę razy o mało się nie rozpłakałam.

15. Niestety, tylko raz pojechałam do Kampinosu, wbrew temu, co sobie obiecywałam przed wakacjami. Tak jakoś wyszło. W dodatku z jedynego spaceru po Puszczy nie pamiętam żadnych szczegółów, bo to właśnie tamtego dnia dopadła mnie grypa żołądkowa. Chodziłam wtedy dziwnie otępiała i bolała mnie skóra. Dopiero kilka godzin później, gdy zaczęła się ostra biegunka, zdałam sobie sprawę, że tam, w lesie, miałam już gorączkę.

16. Brak szczęścia do Kampinosu na szczęście nie oznaczał braku kontaktu z lasami. Chodziłam po lasach zarówno w górach, w okolicy mojego rodzinnego domu, jak i w pobliżu Szczurzej Norki. W lesie położonym blisko Nory odkryłam bardzo fajną ścieżkę zdrowia, pełną urządzeń dobrych do ćwiczenia równowagi i propriocepcji.

17. Pierwszy raz od czasów dzieciństwa huśtałam się na prawdziwej huśtawce! I nawet nie miałam problemów ze zmieszczeniem się!

18. Zwiedziłam kolejne zamki: zamek w Liwie, Krzyżtopór w miejscowości Ujazd oraz zespół pałacowo-zamkowy w Żywcu, który składa się ze Starego i Nowego Zamku. Spośród nich największe wrażenie zrobił na mnie Krzyżtopór. Są to naprawdę ogromne ruiny, o wiele większe niż się spodziewałam. Tras dla zwiedzających wyznaczono tam kilka, a najlepsze jest to, że nawet podziemia można zwiedzić samemu, bez żadnych dodatkowych opłat, obowiązku chodzenia z grupą obcych ludzi i innych neurotypowych "atrakcji".

19. Na samym początku wakacji wybraliśmy się też ze Szczurem do zamku w Chudowie, ale tego zamku nie udało się nam zwiedzić. Pocałowaliśmy klamkę, a właściwie kołatkę, z powodu zwolnienia lekarskiego osoby odpowiedzialnej za zamek. Mimo to nie uważam wycieczki za nieudaną, bo odbyliśmy przyjemny spacer po okolicy. Szczególnie spodobały mi się rozmieszczone dookoła zamku rzeźby przedstawiające niektóre istoty nadprzyrodzone z polskich legend. Ciekawie było też zobaczyć głaz narzutowy "przyniesiony" przez lądolód plejstoceński z terenów dzisiejszej Szwecji.

20. Wracając do Nory po odżywieniu mnie przez mamę, zahaczyłam o znany nam już zamek w Olsztynie. Trafiliśmy tam ze Szczurem na jakąś imprezę masową, były tłumy, stragany i hałas, ale i tak poszliśmy przywitać się z ruinami. Stwierdziłam, że temu akurat zamkowi najbardziej służy ponury klimat bezśnieżnej zimy, a latem to nie to samo.

21. Odwiedziłam moją wieloletnią kumpelę w jej nowym warszawskim mieszkanku. Spędziłyśmy razem większość dnia, zajadając pyszne ciastka, pokazując sobie nawzajem zdjęcia z wyjazdów i oglądając komedię romantyczną ("Zanim się pojawiłeś").

22. Byłam w Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie. To było muzealne odkrycie lata! Spodziewałam się raczej wynudzenia się, a tymczasem wyszłam stamtąd po dwóch godzinach naładowana ilością nowych informacji i pozytywnie zaskoczona - umiejętnością zainteresowania gościa zupełnie nie znającego się na rzeczy, miłym kontaktem z pracownikami muzeum, ich szeroką wiedzą, możliwością wzięcia do ręki replik eksponatów... W dodatku muzeum jest moim zdaniem stworzone dla osób z ASD, jeśli chodzi o warunki sensoryczne. A wiedzieliście, że w starożytności faceci z mazowieckiego nosili koki?

23. Przekonałam się, że w mazowieckim każda wieś ma swój słup z bocianim gniazdem. Może to zabawne, ale byłam zaskoczona, licząc te gniazda z okien samochodu. W mojej okolicy bociany widuję tylko na mokradłach, ale żeby tak sobie założyły gniazdo w środku wsi - nie, nigdy.

24. Zdobyłam trzy góry: Łysicę, Łysą Górę vel Święty Krzyż oraz Magurkę. O pierwszych dwóch już pisałam tutaj. Wlazłam też na dwa wierzchołki wzgórza Grojec, zwane Małym i Średnim Grojcem.

25. Wracając z Grojca, przeżyłam bardzo ekscytujący wieczór. Rozpoczęcie wycieczki późnym popołudniem w połączeniu z moją niezbyt mądrą decyzją, aby nie kończyć chodzenia na Średnim Grojcu i próbować dotrzeć jeszcze do Dużego, doprowadziło do tego, że ja i Szczur zgubiliśmy się. Szlak nie był dobrze oznaczony i w pewnym momencie urwał się w lesie. Jakiś czas później zdaliśmy sobie sprawę, że się ściemnia, do wierzchołka nadal daleko, a my od dłuższego czasu idziemy lasem i nie przybliżamy się do celu. Nastąpił odwrót. Szliśmy szybciej niż zwykle, mimo to wkrótce otoczyła nas ciemność. Przekonałam się, że w górach naprawdę szybko zapada noc, a jest to noc inna niż w mojej okolicy - ciemniejsza, pełna odgłosów mniej przyjaznych niż "w domu" i generalnie full of zasadzkas. Najtrudniejszy był pewien odcinek usiany błotnistymi wyrwami w ziemi. Później, ponieważ nie było szans na odnalezienie "naszego" szlaku, schodziliśmy drogą, wzdłuż której ustawiono stacje drogi krzyżowej. Światełka tych stacji wskazywały drogę. Przydały się też zapasowe baterie do latarki. Po zejściu ze wzgórza po zupełnie innej stronie niż ta, z której przyszliśmy, trzeba było jeszcze znaleźć drogę do domu przez kawał miasta - tu za przewodnika mieliśmy koniec języka i... rzekę. Może to niezbyt mądre, co napiszę, ale droga powrotna z Grojca była tak ekscytującą przygodą, że już w drodze poziom hormonów dawał mi się mocno we znaki, a po powrocie mimo zmęczenia nadal byłam zbyt podniecona, żeby ot tak zasnąć. Chyba po prostu jestem zwariowańcem.

26. Znalazłam się także na górze Żar, ale w tym przypadku wyjątkowo wjechałam na szczyt kolejką linowo-terenową. Góra Żar jako jedyna rozczarowała mnie. Podejście okazało się być z mojego punktu widzenia całkowicie nieatrakcyjne - prosta droga, dzikie tłumy i zero bliskiego kontaktu z przyrodą. A ponieważ ja chodzę po górach właśnie dla spokoju i kontaktu z przyrodą, a nie po to, aby zaliczać kolejne szlaki jak przedmioty w szkole, po prostu to podejście olałam i po krótkiej naradzie ze Szczurem zdecydowaliśmy się na kolejkę. Kolejką tego typu, naziemną, jechałam pierwszy raz. Schodzenie okrężną drogą było już dla mnie przyjemniejsze z racji samotności, ale nadal niezbyt atrakcyjne, jeśli chodzi o widoki i przyrodę. Tę górę uznałam za przereklamowaną.

27. Drugi raz w życiu byłam w schronisku górskim. Kupiłam sobie tam książeczkę do zbierania pieczątek ze schronisk - nie sądzę, żebym kiedyś zebrała je wszystkie, bo wiele szlaków jest zbyt trudnych jak na moje możliwości, ale nie mam takich ambicji. Książeczka po prostu mi się spodobała.

28. Pierwszy raz w życiu byłam w jaskini. Naprawdę! W mojej okolicy nie ma jaskiń, a dotychczasowe wyjazdy nie dały mi takiej okazji. Początkowo planowaliśmy ze Szczurem zwiedzić jaskinię Raj, ale ponieważ trudno się tam dostać (konieczność wcześniejszej rezerwacji), ostatecznie wybraliśmy mniejsze i mniej interesujące turystów Piekło. Bardzo mi się podobała ta wycieczka, zwłaszcza że wybraliśmy się na nią wieczorem, co dodatkowo podkręcało klimat. W drodze do jaskini widzieliśmy figurki diabłów, w środku - kilka różnych pająków, a w drodze powrotnej - ogromnego żuka. Żałowałam jedynie, że nie zastaliśmy żadnego nietoperza.




29. Zobaczyłam na własne oczy dąb Bartek.

30. Pierwszy raz od wieków odbyłam spontaniczną, ale przyjemną rozmowę z zupełnie obcą osobą, która do mnie zagadała. Zdarzyło się to w Kielcach.

31. W ramach rozwijania szczurzych zainteresowań połaziłam po ruinach huty "Józef" w Samsonowie.

32. Byłam w Muzeum Minerałów i Skamieniałości w Świętej Katarzynie. Kolejne ciekawe muzeum, po którym chodziłam jak zaczarowana. Dodatkową atrakcją jest pokaz szlifowania prowadzony przez fachowca. Żałuję, że ze względu na istniejące tam obwarowania dotyczące fotografowania nie mogę Wam pokazać, jak piękne eksponaty się tam znajdują. W zamian kupiłam dla siebie i mamy po wisiorku z krzemienia pasiastego.

33. Byłam w Muzeum Zabawek w Kielcach, gdzie wzruszałam się na widok zabawek sprzed lat. Zjadłam również pyszne lody w muzealnej kawiarni.

34. Bardzo polubiłam park zamkowy w Żywcu, który pomagał mi odzyskiwać dobry nastrój w kryzysowe dni. Jeszcze ostatniego dnia poszłam tam na samotny spacer. I nie żałuję ani jednej przechadzki, zwłaszcza odkąd się dowiedziałam, jak wiele tamtejszych drzew zostało zniszczonych jesienią przez orkan.

35. Odkryłam, że najlepsze lody w Żywcu sprzedają w zabytkowym Domku Chińskim. Zasmakowały mi do tego stopnia, że odważyłam się kupić gałkę o smaku bakaliowym, mimo że nie lubię bakalii. Była przepyszna!

36. Zwiedziłam też Muzeum Miejskie w Żywcu, które mieści się w kompleksie zamkowo-pałacowym. Ponieważ wystaw jest naprawdę sporo, dokładne zwiedzenie tego muzeum zajmuje kilka godzin. Dla mnie najbardziej atrakcyjne były dział etnograficzny, dział przyrodniczy oraz wystawa o sądach, wyrokach i torturach w dawnym Żywcu.

37. Ostatniego dnia pobytu w Żywcu udało mi się zupełnie przypadkowo znaleźć podczas spaceru kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża, który bardzo chciałam zobaczyć. To mały, piękny kościółek z XIV wieku, wyglądający aż nierealnie pośród ruchliwych ulic.

38. W drodze powrotnej z dłuższego wyjazdu do Żywca zahaczyłam o zagrodę żubrów w Pszczynie. Chociaż padało, a na terenie parku odbywała się jakaś głośna impreza, udało mi się popatrzeć na żubry w porze karmienia. Ostatnio dowiedziałam się z telewizji, że niektóre z tych zwierząt pojechały do Hiszpanii i Portugalii, więc na pewno nie zobaczę ich już w identycznym składzie.




39. Spotkałam się z dwójką znajomych z netu, których poznałam w zamierzchłych czasach liceum na pewnym zwariowanym forum dla nerdów. Dzięki temu miałam okazję poznać dziewczynę kumpla, którego nie widziałam od dwóch lat. Poszliśmy we czwórkę do galerii i do knajpy. Pierwszy raz byłam w galerii sztuki współczesnej i stwierdziłam tam, że sztuki współczesnej za Chiny Ludowe nie rozumiem.

40. W ramach zapoznawania Szczura ze Śląskiem zabrałam go do skansenu w Chorzowie. Okazało się, że od czasów, gdy jako dziecko byłam tam na szkolnej wycieczce, park etnograficzny bardzo się rozrósł. Zaczęto w nim też wykorzystywać multimedia, na szczęście w przemyślany, nienachalny sposób. Moim ulubionym miejscem na terenie skansenu został Zaułek Zmory, czyli chata zielarki wraz z prawdziwymi rabatkami pełnymi ziół. Mnóstwo tam gatunków motyli!

41. Pokazałam Szczurowi również inne miejsce popularne na Górnym Śląsku wśród nauczycieli planujących wycieczki: Muzeum Chleba. Obecnie nosi ono nazwę Muzeum Chleba, Szkoły i Ciekawostek. I naprawdę mieliśmy tam okazję dowiedzieć się wielu ciekawostek, nie tylko związanych z chlebem. Niektóre opowiedział nam sam założyciel muzeum, który przyszedł z nami osobiście porozmawiać, gdy usłyszał, że Szczur jest z daleka - to było miłe. Stworzyliśmy też własne wypieki.

42. Tegoroczne lato było uboższe niż poprzednie, jeśli chodzi o zwierzęta zaobserwowane na wolności. Prawdopodobnie dlatego, że więcej czasu spędziłam w miejscach atrakcyjnych dla turystów. Widywałam głównie owady, ptaki (między innymi czajkę, bażanty i bociany), sporo żab, jaszczurki, myszy i nornice, ale żadnych większych ssaków. Lisa, sarnę i zająca widziałam, ale ostatni raz późną wiosną, jeszcze zanim zaczęło się lato.

43. Przeczytałam w oryginale kolejne dwa tomy "The Realm of the Elderlings" Robin Hobb, które nie zostały przetłumaczone na polski. Czytało mi się po angielsku znacznie lepiej niż rok wcześniej, ale i tak cieszę się, że trzynasty tom cyklu został w tym roku wydany w Polsce i nie będę musiała czekać z nim do następnych wakacji.

44. Pod względem czytelniczym tegoroczne lato było dla mnie bardziej udane od poprzedniego. Dzięki temu, że lepiej radziłam sobie z czytaniem w oryginale Robin Hobb, miałam więcej czasu i sił na inne książki. Przeczytałam między innymi kilka niezłych książek popularnonaukowych, jak "Życie w średniowiecznym zamku" czy "Rzecz o ptakach".

45. Obejrzałam sporo filmów, a przynajmniej sporo jak na mnie, bo ponad dwadzieścia. W tym kilkanaście za sprawą portalu Cineman, gdzie w lipcu wykupiłam miesięczny pakiet. Do ustanowienia mojego prywatnego rekordu przyczyniła się także grypa żołądkowa. Kiedy całymi dniami leżałam wykończona chorobą na kanapie w salonie, oglądałam filmy w telewizji jeden po drugim - i chyba tylko to mnie uratowało, jeśli chodzi o psychikę. Cineman polecam, grypy żołądkowej nie.

46. Kupiłam szafę materiałową na ubrania. Szafa okazała się być jedną z najlepszych inwestycji tego roku. Dzięki niej choć trochę zapanowałam nad swoimi ubraniami.

47. Odbębniłam trzy wizyty u lekarzy specjalistów. 

48. Radziłam sobie z lustrzanką znacznie lepiej niż rok wcześniej.

49. Dotrzymałam złożonej samej sobie obietnicy i nie kupowałam żadnych zbędnych pamiątek-bibelotów. Nawet w Żywcu, mimo że piękne figurki kotów ze sklepiku na rynku jeszcze ostatniego dnia niesłychanie mnie kusiły. Przez całe wakacje udało mi się ograniczać do pamiątek papierowych - pocztówek, biletów, książeczki z legendami. Najbardziej pofolgowałam sobie w Muzeum Minerałów, ale nawet tam nie kupiłam nic niepraktycznego. Brawo ja.

50. Ponownie BYŁAM BARDZO SZCZĘŚLIWA, nie licząc epizodu z grypą żołądkową.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz