niedziela, 2 grudnia 2018

[65] Pocztówka do Fukushimy



12 marca 2011 roku, w samo południe, siedziałam na łóżku mojego ówczesnego chłopaka i patrzyłam, jak ludziom we wschodniej Japonii zawala się świat.

Na ekranie rzadko włączanego telewizorka gigantyczne, niszczycielskie fale wywołane silnym trzęsieniem ziemi zagarniały wszystko, co zastały na swojej drodze. Domy unosiły się na wodzie, niektóre konstrukcje rozpadały się jak domki z kart. Relację z obszarów objętych tsunami przeplatały spekulacje na temat dalszych wypadków w elektrowni w Fukushimie.

- Dlaczego płaczesz? - spytał Świetlik, stając w drzwiach. Miał na sobie szary, puszysty szlafrok, pachniał moją ulubioną wodą toaletową i sprawiał wrażenie niezadowolonego, że obiektem mojego zainteresowania jest nie on, lecz mały telewizorek.

- Ludzie tracą życie, swoich bliskich albo wszystko, co mieli. Ciebie to nie smuci?

- Nie, przecież nikogo tam nie znam - w głosie Świetlika pobrzmiewało zdziwienie, jakby sam pomysł wydał mu się abstrakcyjny. - Poza tym codziennie na świecie umiera w różnych okolicznościach tylu ludzi, że gdybym miał się przez nich wszystkich smucić, musiałbym nigdy się nie śmiać.

Traf chciał, że dwa dni wcześniej wysłałam pocztówkę do postcrosserki z Fukushimy. Niewiele o niej wiedziałam - w zasadzie tylko tyle, że jest ode mnie o cztery lata starsza, zajmuje się ziołolecznictwem, lubi koty i książki. Miała na imię Misaki. Wybrałam dla niej kartkę ze śpiącym kotem. W jakiś niewytłumaczalny sposób ta wylosowana Japonka, choć nigdy z nią nie rozmawiałam ani nawet nie widziałam jej twarzy, sprawiła, że nie potrafiłam odzyskać spokoju ducha. Tragedia na wschodzie Japonii nie wydawała mi się tak odległa i nierzeczywista, jak Świetlikowi. Miała przynajmniej jedno imię.

Świetlik wysłuchał mnie i pospiesznie wyłączył telewizor, najwyraźniej w nadziei, że ten krok coś zmieni, ale rozmowa nadal się nie kleiła. Żadne z nas nie wiedziało, co zrobić z tą przytłaczającą atmosferą, jaka powstaje, gdy dwoje ludzi tylko pozornie mówi w tym samym języku. Ostatecznie wróciłam do domu szybciej, niż planowałam, i z ulgą powitałam ciszę. Wiedziałam, że przez Świetlika przemawiała logika, a inni ludzie zapewne zgodziliby się z nim, nawet jeśli nie powiedzieliby tego głośno. Był to jednak jeden z momentów, gdy fakt, że zazwyczaj moje uczucia różnią się od uczuć innych ludzi, bolał wyjątkowo mocno. 

A zarazem jeden z tych, które mam na myśli, kiedy przy okazji rozmów o relacjach mówię, że można przebywać wśród ludzi, a nawet leżeć obok własnego partnera, i czuć się cholernie samotnym.



12 kwietnia 2011 roku odebrałam typowego dla Postcrossingu maila z informacją o zarejestrowaniu kartki pocztowej. Ku mojemu zdziwieniu, chodziło o tę wysłaną miesiąc wcześniej do Japonii.

W miejscu, w którym chętni użytkownicy mogą dodać coś od siebie, Misaki oprócz zwyczajowych podziękowań pisała, że przeżyła tamte dni. Pocztówka odnalazła ją w jednym z tymczasowych miejsc pobytu dla ewakuowanych.

Płakałam znowu. Tym razem sam na sam.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz