wtorek, 30 czerwca 2020

[103] Pamiętniki wiosenne (cz. II)

29.04
Uśmiałam się, bo Twarzoksiążka reklamuje mi coś nowego: kurs małżeński.
Cóż... Ja i Szczur ostatnio też umacnialiśmy naszą relację online przez siedem tygodni, niemal codziennie walcząc z biesami, hobgoblinami, wąpierzami i innymi stworami we "Wrotach Baldura". Chyba żadna inna sytuacja online tak nie wystawia związku na próbę jak ta, gdy chłop nie potrafi się oderwać od przymierzania asortymentu w sklepie z bronią.

8.05
Po dwóch "sądnych dniach" nastroje w domu się poprawiły, a co za tym idzie, atmosfera też. Próbujemy robić pierwszy chleb na zakwasie pszennym. Aktualnie ciasto jest przykryte i ma tak stać do wyrośnięcia. Ciekawe, co z tego wyjdzie. Może być różnie, bo przepis jest zupełnie nowy, mama dawno chleba nie robiła, a ja nigdy. Proszę o trzymanie kciuków!

10.05
Chleb, który upiekłam z mamą na zakwasie, wygląda tak. Mimo że osobiście nie przepadam za smakiem większości ciemnego pieczywa, ten chlebek uważam za niezły. Niedługo pierwsza próba upieczenia jasnego chleba.




11.05
W weekend ja i Szczur kontynuowaliśmy odwiedzanie miejsc, w których dawno nie byliśmy z powodu lockdownu. Tym razem wybraliśmy się do lasu, gdzie szukaliśmy gąsienic, oraz do otwartego dopiero od kilku dni ogrodu botanicznego. W lesie jak zwykle było spokojnie i prawie bezludnie, natomiast w ogrodzie wielu ludzi chodziło bez maseczek lub nosiło je "na nosacza", co nas poirytowało.
Oprócz gąsienic, które zabrałam do domu, zaobserwowałam też kilka innych ciekawych owadów. Ćmę muszę zidentyfikować. W ogrodzie botanicznym zauważyłam "namiot" pełen maleńkich larw namiotników, ale nie zabrałam ich, bo było ich bardzo dużo, a ćmy bukszpanowe są równie absorbujące pod względem ilości sprzątania.
Ze względu na dużą liczbę zakażonych w okolicy tym razem zrezygnowaliśmy z zamawiania naszej ulubionej pizzy. Zamiast pizzy zrobiłam racuchy, bo jeśli w sobotę wieczorem nie zorganizuję sobie czegoś innego do jedzenia niż w dzień powszedni, specjalnego, to czuję się niezadowolona (i głodna, ponieważ sobotnie obiady mojej mamy są zawsze najmniej sycące...). Na weekend upiekłam też babki "zebry" i (z mamą) wspomniany już chlebek.
A dziś... mam lenia. Po popracowaniu, wypraniu zimowych swetrów i nakarmieniu gąsienic ległam jak długa na łożu. I leżę jak zwierzę.




13.05
Jednym z mniej przyjemnych skutków izolacji społecznej jest to, że teraz jeszcze trudniej niż zwykle przychodzi mi telefonowanie, bo odzwyczaiłam się od używania telefonu do rozmów głosowych (rozmawiam tak tylko ze Szczurem i z kumplem). Wczoraj musiałam zadzwonić do koleżanki z pracy, gdyż kilka razy nie odpowiedziała na wiadomości wysłane przez komunikator i potrzebowałam upewnić się, czy je odczytuje. Zanim zadzwoniłam, przez pół godziny chodziłam po domu, zastanawiając się, jak się wysłowić. Zupełnie jakby chodziło o egzamin ustny, a nie o kilka zdań na znany z góry temat.
Parę godzin później zadzwoniła ciocia z prośbą o złożenie dla niej zamówienia przez Internet, a tuż po niej pan z firmy sprzedającej kamizelki dla kotów. Rozmawiając z ciocią, nie czuję stresu, ale przy tej drugiej rozmowie znowu trudniej mi było zebrać myśli, bo się jej nie spodziewałam. Okazało się, że wybrany przeze mnie kolor kamizelki jest obecnie niedostępny. Musiałam zdecydować, który wzór kamizelki wybrać, i kilka razy powiedziałam to samo. Mówiłam też jakieś głupoty o mierzeniu kota, na co pan się roześmiał.
Po tych trzech rozmowach czułam się tak, jakbym aktywnie przepracowała sześć godzin.

16.05
Dzisiaj pierwszy raz w życiu farbowałam drugiej osobie włosy. Mama stwierdziła, że ma już dość patrzenia na swoją szkaradną fryzurę bez trwałej i z odrostami, ale do fryzjera jeszcze nie pójdzie. Kupiła farbę-szampon i poprosiła mnie o współpracę.
Efekt? Idealnie nie jest, gdzieniegdzie trzeba poprawić, ale mama czuje się lepiej, a tata wreszcie poznaje swoją żonę.

17.05
Przysiadłam trochę nad identyfikacją motyli i ustaliłam, że:
1. Ćma z poczwarki znalezionej przez mamę to prawie na pewno rolnica tasiemka.
2. Ćma ze zdjęcia, spotkana ostatnio w lesie, nazywa się skalniak orliczak. Żywi się paprocią.

19.05
Kolejna próba upieczenia chleba - z trzeciego przepisu, w którym łączy się mąkę pszenną i żytnią - przyniosła niespodziewany efekt. Tym razem wyszedł nam pyszny, biały chleb, odpowiednio puchaty i miękki. Najlepszą miarą sukcesu jest to, że choć ludzi nie przybyło, większość chleba zniknęła w jeden dzień!




22.05
Byłam u dentystki, do której już dość pilnie potrzebowałam pójść. Sama wizyta przebiegła spokojnie. Po powrocie jednak zaplombowany ząb bolał mnie przez dziesięć godzin, do pierwszej w nocy. Przeciwbólowe słabo pomagały. Bardzo się bałam.
Skutki tego bólu i lęku odczuwam do teraz, jakoś nie umie moje ciało dojść do siebie. Wczoraj byłam tak wykończona, że czułam się, jakbym przerzucała worki z kamieniami. Nic konstruktywnego nie zrobiłam, bo przez cały dzień miałam migrenę, bolały mnie też ręka i brzuch. Dzisiaj obudziłam się nadal z migreną, tyle że po drugiej stronie. Mimo wszystko trzeba by jakoś zacząć funkcjonować...

25.05
Trochę to trwało, zanim doszłam do siebie po wizycie u dentysty i bólu zęba. W piątek czułam jeszcze, że zmuszam się do każdej aktywności, ale udało mi się upiec miodownik i pójść na spacer po okolicy. Na spacerze przygarnęłam namiotniki, a także zaobserwowałam nietypową scenę z życia biedronek: międzygatunkową randkę. Ciekawe, czy będzie z tego potomstwo?
Sobota była najbardziej udanym dniem minionego tygodnia. Już w południe padało, ale wykorzystaliśmy ze Szczurem przerwę w deszczu i wybraliśmy się do lasu na kolejne poszukiwania gąsienic. Na skraju lasu spotkaliśmy malutką jaszczurkę. Później snuliśmy się ścieżkami i przeczesywaliśmy pokrzywy, jednocześnie starając się nie rozdeptać żadnego ślimaka. Niedźwiedziówek nie było nigdzie widać, ale znaleźliśmy ogromną barczatkę dębówkę (niestety, okazała się mieć pasożyty). Ptaki śpiewały jak nakręcone, jakby ktoś na okrągło kręcił korbką pozytywki.
Nadal mam obawy przed zamawianiem pizzy, więc wieczorem znowu pichciłam. Tym razem robiłam domową minipizzę, a Szczur włączył się do pomocy, co bardzo mnie ucieszyło. Wyraźnie odczułam, że przygotowanie pizzy trwa krócej, gdy jest nas dwoje. Najlepsze, że Szczurowi chyba się to podobało. Zrobiłam też pierwszy raz grysikowy krem do miodownika.
Od wczoraj pogoda jest niezbyt przyjemna: ciemno, wilgotno, momentami leje jak z cebra, stawy bolą i chce mi się spać. Ogarnęłam gąsienice i sprawy wpracowe. Więcej dziś od siebie wymagać nie będę.




26.05
Nadwrażliwość słuchowa aspich czasem się przydaje. Ostatnio przydała się, gdy w nocy usłyszałam tatę, który źle się czuł. Dzisiaj w nocy, siedząc z laptopem na kolanach, usłyszałam dźwięk przypominający syczenie termosu. Termosu nie było jednak nigdzie widać. Obeszłam dom i okazało się, że mama zapomniała wyłączyć żelazko.
I tak bym je znalazła, bo przed snem obchodzę pokoje i między innymi wyłączam przedłużacz podpięty do tego samego gniazdka, gdzie się prasuje. Ale to kolejny dowód, że jak mówię, że coś dziwnego słyszę, to słyszę i trzeba się tym zainteresować.

29.05
Pierwszy raz od tygodnia obudziłam się bez złego samopoczucia. Niestety, w zamian w ciągu dnia pogorszył mi się mocno nastrój, bo znowu miałam nieprzyjemną sytuację z tatą. O szczegółach nie będę jednak pisać, porozmawiałam z kim trzeba i poczułam się troszkę lepiej. Poszłam na spacer, nakarmiłam larwy, poćwiczyłam. Na spacerze zauważyłam kwiaty dzikiej róży, śliczną ćmę na jabłoni i specyficzne mrowisko.
Poza tym wczoraj i dziś robiłam biszkopt z kremem budyniowym i galaretką z owocami. Sam biszkopt jak biszkopt - parę razy używałam już tego przepisu, żeby zrobić ciasto do torcików mamy lub (niezbyt udane) małe biszkopciki. Ale tym razem przygotowywałam także krem według domowej receptury i dekorowałam to ciasto.






30.05
Od miesiąca nie było ani jednego weekendu, żeby Szczur do mnie przyjechał i nie padał deszcz. Zaczynam już żałować, że zaklinałam Peruna o trochę deszczu. Taka pogoda bardzo utrudnia poszukiwanie gąsienic w lesie.
Dziś znowu nie znaleźliśmy na pokrzywach ani jednej gąsienicy. W zamian znalazłam kłąb pajączków. Na skraju lasu spotkaliśmy dwie gąsienice: kolejnego miernikowca-gałązkę i kolejną kuprówkę złotnicę. Tymczasem na wierzbach można zobaczyć naraz wszystkie stadia rozwojowe biedronek (na zdjęciach jaja i larwy).
A tak wyszedł biszkopt.




6.06
Gdy większość ludzi narzekała, że nie może pójść do fryzjera, mnie najbardziej brakowało... okulisty. W ostatnich miesiącach częściej niż zwykle miewałam migreny, więc podejrzewałam, że mogę potrzebować nowych szkieł. Przeczuwając, co się święci, tuż przed pandemią wybrałam się do fryzjerki i do biblioteki. Niestety właśnie wtedy, gdy zamierzałam zapisać się do okulistki, ogłoszono obostrzenia.
Pandemia dała trochę w kość moim oczom. Praca zdalna, edukacja własna zdalnie, związek przez miesiąc też zdalnie, przyjaciele i znajomi tylko na ekranach... Używanie po kilka godzin dziennie komputerów i telefonu jest męczące, gdy się ma sporą wadę wzroku. Dlatego dzisiejsza wizyta u okulistki bardzo mnie ucieszyła.
Jeszcze bardziej ucieszył mnie werdykt, że mój wzrok nie zmienił się. W dzieciństwie wzrok pogarszał mi się co rok lub co dwa, a teraz to pierwszy raz, gdy nie pogorszył się aż przez trzy lata! Będę jednak mieć drugie okulary z dodatkowymi filtrami, lepiej dostosowane do korzystania z ekranów, do używania zamiennie z obecnymi. Dostałam też jakieś nowe krople i suple.

9.06
Przez kilka dni - do niedzieli - miałam niezły nastrój. Zrobiło się cieplej i ręce lepiej się czuły. Wieczorami chodziłam na spacery po liście albo czytałam na leżaku w ogrodzie. W piątek upiekłam babki. W weekend przyjechał Szczur i kolejny raz wybraliśmy się do lasu, gdzie znaleźliśmy siedem niedźwiedziówek (!!!) i dwie kuprówki. Zaobserwowałam też kilka innych owadów. Chodziliśmy po lesie przez trzy godziny, a po powrocie zrobiliśmy domową pizzę. W niedzielę przez moje okolice przetoczyła się pierwsza prawdziwa burza w tym roku. Byłam bardzo szczęśliwa, patrząc w niebo zasnute granatowymi chmurami, słuchając grzmotów i deszczu.
Po burzy znowu zrobiło się wilgotno i od nocy z poniedziałku na niedzielę stawy mają się gorzej. Prawa ręka znów boli mnie tak mocno, że nic nie pomaga. Boli też lewa dłoń, bo używam jej za dwie, no i nastrój siłą rzeczy się pogorszył.
Wczoraj dotarła paczka z kamizelką dla kota. Kamizelka w rozmiarze M Bestii pasuje. Zakładam mu ją codziennie na trochę, żeby się oswoił. Zrobiliśmy też próbę na dworze. Bestia nie najgorzej chodził w ubranku, ale ma na mnie focha, bo chciałby rzucić się w pogoń za ptakiem, a tu nie da się.

15.06
Dotarł dzisiaj list z Anglii z jajeczkami cecropii, które zamawiałam jeszcze w grudniu, na długo przed pandemicznym zamieszaniem. Są bardzo podobne do jajeczek attacusa, niemal identyczne, tylko mniejsze.
Na razie nie potrafię się cieszyć tymi jajeczkami, bo jadę do dentystki. Przed ostatnią wizytą byłam nieco spokojniejsza, ale po niej ząb nie chciał przestać boleć do pierwszej w nocy, więc teraz lęk znowu jest silniejszy. Boli mnie brzuch i mam migrenę.

16.06
Dzisiaj kot pokazał mi ciemkę. Leżała na podłodze i była ledwo żywa, mimo braku widocznych fizycznych uszkodzeń. Próbowałam ją wypuścić, ale nie chciała odlecieć, a z roślin spadała. Gdy wzięłam ją na palec, zauważyłam, że ma trąbkę i maca nią dookoła. Dałam jej więc kawałek brzoskwini - nawet jeśli to nie jest jej normalne jedzenie, może się wzmocni i da radę polecieć. A ona je!
Rzadko takie ćmy widuję, bo większość tych, które hoduję, żyje tylko kilka dni i nie potrafi jeść.

18.06
Mało ostatnio piszę, pomijając raporty o gąsienicach, bo od tygodnia moje łapki nieźle się mają i nadrabiają różne zaległości. Chcę jak najwięcej swoich spraw uporządkować, zanim pojadę do Nory.
Zasadziłam w doniczkach zioła, które chcemy ze Szczurem hodować w Norze: oregano, bazylię, pietruszkę i szczypiorek. Byłam u fryzjera i u dentysty, odebrałam okulary, kupiłam kilka rzeczy, miałam pierwsze zebranie online (jaka szkoda, że te "w realu" nie są tak spokojne!). Muszę jeszcze domknąć sprawy w pracy, a w przyszłym tygodniu zajrzeć do biblioteki, odfajkować weterynarza i spakować się tak, żeby niczego ważnego nie zapomnieć. No i pójść na wybory.
W weekend pierwszy raz od wielu miesięcy zwiedziłam zamek, i to zupełnie nowy - zamek Pilcza w Smoleniu. Była to prawdziwa podróż z przygodami, mimo że w samochodzie spędziliśmy więcej czasu niż na zamku. Najpierw szukaliśmy bankomatu, ponieważ okazało się, że żadne z nas nie zabrało drobnych (pandemia zupełnie mnie od tego odzwyczaiła, teraz zwykle nie mam przy sobie drobnych). Kiedy byliśmy na zamku, zaczęło grzmieć. Burza przeszła bokiem, ale w drodze powrotnej, dwie miejscowości dalej, napatoczyliśmy się na drzewo powalone w poprzek drogi. Szukanie objazdu po wsiach zajęło trochę czasu. Wróciłam taka zmęczona, że nie miałam nawet ochoty na pizzę!
Reszta długiego weekendu też była dość intensywna. Pojechaliśmy jeszcze do Najbliższego Lasu i w okolice rezerwatu. W piątek odkryliśmy też ogromną łąkę pełną maków i innych kwiatów - przepiękne miejsce w mojej okolicy, pomiędzy moją miejscowością a sąsiednią. Łąka to mało powiedziane. Rośnie tam prawdziwe morze maków! 
Wieczorami porządkuję zdjęcia rodzinne. W mojej najbliższej rodzinie to ja najbardziej się interesuję losami przodków. Kiedy byłam w gimnazjum, zrobiłam drzewo genealogiczne, które sięga prapradziadków. Większość informacji zdobyłam, rozmawiając z przedstawicielami najstarszego pokolenia - babciami, siostrami babć i dalszymi krewnymi. I bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo w ciągu ostatnich piętnastu lat wszyscy z pokolenia moich babć odeszli. Po śmierci babci, która bardzo mocno na mnie wpłynęła, przez dłuższy czas nie miałam chęci zajmować się drzewem, a od początku liceum zawsze było coś ważniejszego na głowie. Teraz muszę je uzupełnić o wszystkie narodziny, śluby i zgony, jakie miały miejsce w tym czasie. Zastanawiam się też nad poszerzeniem informacji o te, które da się zdobyć w Urzędach Stanu Cywilnego i w archiwach (kolega mi dokładnie opisał, jak sam z nich korzystał), bo jako dorosła mogę to zrobić sama. W pierwszej kolejności postanowiłam jednak opisać i uporządkować stare zdjęcia.
Od wczoraj mieliśmy trzy burze. Ostatnia zaczęła się około szesnastej. Teraz, dwie godziny później, nadal pada i grzmi.






czwartek, 25 czerwca 2020

[102] Pamiętniki wiosenne (cz. I)


14.03
Podczas gdy ludzie przeżywają trudny czas, małymi kroczkami idzie do nas wiosna. Podjechaliśmy ze Szczurem na skraj lasu, gdzie człowieków ani śladu, a trawa jeszcze bardziej płowa niż zielona, ale można się już bawić w wypatrywanie pączków. W ogrodzie wychodzą pierwiosnki i krokusy. Prawie codziennie widuję przez okno sójki. Hiacynty wyciągają długie liście. Przebiśniegi sąsiadki wyglądają na coraz bardziej zmęczone życiem.
Przeziębienie minęło, mamie też (szybciej niż mnie). Stawy mają się kiepsko. Psychicznie czuję się lepiej niż kilka dni temu, ale zasypiam bardzo późno, a w dzień muszę narzucać sobie srogi rygor - gdy dużo słucham i oglądam na temat wirusa, staję się lękowa i mam kłopoty jelitowe. Najlepiej czułabym się, gdyby domownicy nie oglądali ciągle telewizji, a jedynie raz dziennie czytali wiadomości. Kiedy minimalizuję ekspozycję na wiadomości, a głowę zajmuję jakimiś zaległymi czynnościami czy po prostu domowymi obowiązkami, czuję się już bardziej oswojona z sytuacją, jakbym zaczynała się trochę adaptować do nowej struktury dnia. Cały czas muszę jednak pamiętać o tym racjonalnym dawkowaniu sobie informacji.
Pracy brakuje mi chyba najmniej - w gruncie rzeczy tęsknię za samą pracą, ale za zebraniami, wczesnym wstawaniem i autobusami nie tęsknię nigdy (co bynajmniej nie oznacza, że obecna sytuacja mnie cieszy). Najbardziej brakuje mi nie kina czy galerii handlowej, tylko możliwości wystawienia telewizorów za okno.
Czytam książki, oglądam anime (na razie głównie te spokojne i pozytywne), staram się zidentyfikować swoje kupione ostatnio za taniochę minerały i kamienie szlachetne, po trochu wracam do wieczornej gimnastyki. No i sprzątam chętniej niż zwykle.
Dziękuję wszystkim bogom tego świata za trzy rzeczy: 1) że mieszkam na wsi, 2) że mam możliwość pracy zdalnej oraz 3) że mam nieograniczony dostęp do Internetu, dzięki czemu mogę na przykład przez dwie godziny rozmawiać z kumplem bez spotykania się w realu. Niech jeszcze któryś z tych bogów zabierze się za wirusa, bardzo proszę.

17.03
Gdybyście kiedyś potrzebowali czegoś skutecznego na zajady, polecam miód i tran.
Po infekcji miałam bardzo suche wargi i zajady - nic dziwnego, bo i osłabienie, i stres. Nie chciałam jednak chodzić teraz do apteki i stać tam w kolejce przez drobną dolegliwość. Przeczytałam w necie, że wystarczy do odrobiny miodu dodać parę kropel tranu i posmarować kąciki ust na noc. Zadziałało zaskakująco szybko, podczas gdy specyfikom z apteki zajmowało to zwykle prawie tydzień. Po dwóch dniach prawie nie ma śladu
po zajadach.
Zawsze mnie zaskakuje, jak dobrze mi robią zioła i inne naturalne produkty.

Jednym z moich ulubionych sposobów na poczucie braku kontroli nad rzeczywistością są porządki. Zabrałam się więc za sprzątanie - najpierw zawartości foldera "Pobrane" na swoim laptopie, potem starego plecaka. Oba miejsca to takie jakby Trójkąty Bermudzkie, gdzie znika wszystko i więcej niż wszystko. A podczas sprzątania plecaka Bestia znalazł skarb nad skarby, najcudowniejszą zabawkę, wynalazek wszechczasów, miód na duszę kota... czysty patyczek kosmetyczny. Jak mógł wcześniej żyć bez niego?

21.03
Za mną masakryczny wieczór. Przez jakieś sześć czy siedem godzin męczyliśmy się z komputerem. Próba instalacji Skype'a doprowadziła do tego, że dźwięk przestał działać. Dalsze działania Szczura poskutkowały usunięciem wszystkiego z kompa (na szczęście mam backup chyba wszystkiego, co było ważne). Później mimo wielu prób nie udawało się zainstalować nowszej wersji Ubuntu, a na starej nic nie chciało się instalować, nawet Mozilla. Na końcu jakimś cudem przywróciliśmy system do pierwotnej wersji, przynajmniej prowizorycznie.
Były krzyki, przekleństwa, powstrzymywane łzy, ale wraz z opanowaniem sytuacji stopniowo przyszło wyciszenie.
Mój partner jest kochany, bo eksowie zapewne poddaliby się po godzinie, a on jeszcze przez cały ten czas był głodny.
Zanim położyliśmy się spać, zdałam sobie sprawę z nieoczekiwanego faktu: chyba pierwszy raz od dwóch tygodni przez cały wieczór nie pomyślałam o wirusie.

23.03
Z dzisiejszego dnia jestem zadowolona, chociaż nie poćwiczyłam. A to dlatego, że wzięłam udział w całkiem fajnym webinarze, który może przydać mi się w pracy. I że webinar w ogóle się odbył, bo przez godzinę organizatorzy mieli bardzo duże problemy techniczne i nie dało się zalogować do platformy szkoleniowej. O wpół do siódmej zaczynałam już wątpić w sukces tego przedsięwzięcia, więc zabrałam się za porządkowanie biurka, ale godzinę później przyszedł mail od organizatorów i później już wszystko było w porządku. No i znowu udało mi się na kilka godzin zapomnieć o wirusie.
Jest jeszcze jeden powód mojego zadowolenia: z powodu pandemii twórcy moich ulubionych gier przeglądarkowych zaproponowali graczom kilka przecen i gratisów. Z niektórych nie omieszkam skorzystać.

24.03
Dzisiaj dzwoniła do mnie pani z gabinetu stomatologicznego, żeby przełożyć wizytę na maj. Przynajmniej jedna (no dobra, w moim przypadku trzecia - pierwsza to odwołana konferencja Szczura, po której zawsze miał kryzys psychiczny, a druga to brak wielkanocnego spotkania z nielubianą częścią rodziny) konsekwencja wirusa, z której nie potrafię być szczerze niezadowolona. No, nie potrafię i nic na to nie poradzę. Niezadowolone mogą być tylko zęby...

26.03
Przez kilka ostatnich dni pogoda nie zachęcała do wychodzenia, więc rzadko wyściubiałam nos z domu, pomimo że na wsi da się przespacerować, nie spotykając żywej duszy. Od wczoraj ręka znowu dość mocno mi dokucza, być może na skutek edytowania zdjęć lub grania w otome. Wczoraj tylko upiekłam babkę i ogarnęłam pracę. Dziś porządkuję szafę z materiałami do pracy, w której są niemal wyłącznie lekkie rzeczy, oglądam zaległe filmy anime i czytam "Mitologię nordycką". Gdy nie mam kontaktu z ludźmi mówiącymi pesymistyczne rzeczy, czuję się lepiej niż tydzień czy dwa tygodnie temu.
Byłabym zapomniała: gram ze Szczurem we "Wrota Baldura 2". Gramy po naszemu, to znaczy Szczur klika, a ja mu podpowiadam, tylko że z udostępnianiem ekranu. Nasza postać ma teraz tylko dwie towarzyszki, bo towarzysze z pierwszej części odeszli albo zginęli. Prawdziwe girl power.
Obiecałam sobie odezwać się do wszystkich bliższych znajomych z dawnych czasów, których naprawdę lubię, i dowiedzieć się, jak się mają. Nawet jeśli z niektórymi nie mam już stałego kontaktu, bo nasze drogi rozeszły się w dorosłym życiu, to miło jest czasem tak po prostu porozmawiać z kimś, kogo się zawsze lubiło, a nie tylko było się zmuszonym do przebywania z nim w szkole.
Mama zaczyna szyć maseczki domowej roboty dla rodziny, takie z wymiennym wkładem. A przynajmniej przymierza się - obejrzała kilkanaście nagrań na YouTube, ściągnęła wykroje, zamówiła materiały. Plusem jest i to, że kiedy mama zajmuje się czymś twórczym, rzadziej ogląda telewizję i snuje katastroficzne wizje, więc atmosfera w domu staje się bardziej pozytywna. To już coś. Szkoda, że tatę jest dużo trudniej zająć czymś innym niż telewizja.

28.03
Dzisiaj odświeżyłam sobie przepis na domową pizzę.

1.04
Z cyklu "Kot - kto go zrozumie?":
Północ. Siadam w fotelu i próbuję pogłaskać kota leżącego w sąsiednim fotelu. Bestia mnie gryzie.
Dwadzieścia minut po północy. Próbuję drugi raz. Bestia mnie gryzie.
Trzydzieści minut po północy. Zganiam Bestię ze stołu, bo chce łazić po materiale na maseczki.
Czterdzieści minut po północy. Siadam w fotelu z komórką. Bestia wystawia szyję nad oparciem fotela. Nie reaguję. Bestia wskakuje mi na kolana, mości się i podtyka mi swoją głowę pod samą szyję. Odsuwa komórkę swoją głową i kładzie łapę na mojej ręce. Mruczy.

4.04
Tak sobie w nocy pomyślałam... jak pięknie teraz musi być w Tatrach, gdy tysiące Januszów i Grażyn nie przewalają się codziennie przez park, kładąc się na krokusach, zajeżdżając konie, domagając się od ratowników transportu znad Morskiego Oka, wrzeszcząc na swoje dzieci i rzucając śmieci pod ławki. Szkoda, że akurat tacy turyści są niepoprawni i niezdolni do refleksji, czy przyroda też za nimi tęskni.

Szpaki wróciły. Od paru dni się tu kręcą. A nie było ich w ogrodzie, odkąd Bestia zabiła jednego ptaka z "naszej" pary mającej tu gniazdo.
Trochę się ociepliło, więc pierwszy raz od paru dni nabrałam ochoty, żeby wyjść na dwór. Tym razem poszłam na bardzo pokątny, że użyję nazewnictwa Asi, spacer po ogrodzie. Postanowiłam poszukać żyjątek i innych ciekawych rzeczy. I wyobraźcie sobie, że było ich całkiem dużo!
W ciągu ostatnich paru dni rozwinęły się kolejne kwiaty, ale to nie wszystko. Namierzyłam trochę żyjątek, piórek, dwa bratki rosnące "na dziko", mnóstwo porozbijanych orzechów (to chyba dzieło jakiegoś ptaka, bo jesienią wszystkie wyzbieraliśmy), a nawet trzy norki (lub norkę z trzema wejściami - nie wiem, bo nie wchodziłam). Ktoś zamieszkał pod murem sąsiada - może nornik?





5.04
Przeczytałam "Mitologię nordycką" Gaimana. Mogłaby być świetną lekturą dla nastolatków do konfrontowania z mitologią Greków i Rzymian, a czyta się lekko. Gaiman tym razem w formie, nie to, co czasami w opowiadaniach.
Gdybym czytała to w wieku trzynastu lat, może potrafiłabym uwierzyć w Odyna i Thora.
Udało mi się też na odległość pomóc cioci w zainstalowaniu od zera Skype'a na tablecie. Trwało to dość długo, ale... Jestem z siebie dumna.

6.04
Dzisiaj po ogarnięciu spraw wpracowych wyznaczyłam sobie zadanie: pozbierać łupiny orzechów w ogrodzie. Myślałam, że jedno wyjście wystarczy. Uzbierałam około dwustu pięćdziesięciu łupin, czyli dwie doniczki, a to bynajmniej nie koniec. Reszta zostanie na inny raz. Ktokolwiek wyjadał ich zawartość, na pewno nie głodował.
Przy okazji znalazłam dużo biedronek.




7.04
Dzisiaj śniło mi się, że:
- Szczur wyznał mi, że dołączył do jakiejś sekty, której zadaniem jest zabijanie osób łamiących zakaz wychodzenia z domu podczas epidemii.
- Chciałam porozmawiać z Markiem i wysłać mu jakieś zdjęcie. Po pewnym czasie on mi odpisał, że zamierza ograniczyć kontakt z ludźmi i jeśli chcę się z nim skontaktować, muszę wysłać mu mailem formularz.
Mózgu, dokąd zmierzasz?

Poszłam dzisiaj dla odmiany na niedługi spacer wśród łączek (a właściwie to nieużytków). Nie spotkałam nikogo poza pawikiem, cytrynkiem i żabą, której zakłóciłam odpoczynek w trawie. Słońce grzeje bardzo mocno, po roślinach widać, że potrzebują deszczu.
Przede wszystkim chciałam sprawdzić, czy brzozy rosnące głębiej na łące mają gałęzie na tyle nisko, żeby móc z nich brać listki dla brudnic. (Zazwyczaj pomagały mi brzozy z osiedla, gdzie pracuję.) Mają. Trzeba tylko utorować sobie drogę przez gałązki i przejść kawałek, który po deszczu robi się podmokły. Swoją drogą, to ładne drzewa.
Wróciłam, mając gacie na tyłku całe w jakichś pyłkach, ale co poradzić?

10.04
U sąsiadki stało się coś niezwykłego - w jedną noc pojawiły się setki żółtych kwiatów! Gdy wyjrzałam nad murem, odkryłam, że całe jej niewielkie podwórko tak wygląda. Ustaliłam z Markiem, że to ziarnopłon wiosenny. Śliczny kwiatuszek!




12.04
Pomimo specyficznej sytuacji na świecie, święta wielkanocne u mnie w domu są tak samo kolorowe i smakowicie pachnące jak zawsze. Pierwsze święto od lat spędzam tylko z rodzicami i z naszymi zwierzakami, więc to dla mnie norma. Grunt, że jesteśmy w komplecie. Mamy kontakt online z fajnymi ciociami i kuzynostwem. Pierwszy raz jednak nie odwiedzą nas w lany poniedziałek krewni z pobliskiej miejscowości, których bardzo nie lubię. Z powodu tych krewnych od wielu lat stresuje mnie lany poniedziałek, zazwyczaj w tym dniu od rana byłam lękowa. Myśl, że oni nie przyjadą, jest póki co tak abstrakcyjna, że jeszcze nie potrafię się z tego cieszyć. Może jutro zacznę.
Z racji pracy zdalnej w tym roku posprzątałam przed świętami dużo więcej niż zwykle. Nie przeszkadzało mi to, sprzątałam dla siebie, żeby mieć zajęcie. Upiekłam dwie babki i rogaliki z serem, a mama ciasto miodowo-orzechowe (można powiedzieć, że to wariacja na temat mazurka). Udało się nawet upolować zawczasu sporo wielkanocnych słodyczy. Jajek malować mi się nie chciało, ale wyjęliśmy świąteczne dekoracje. Nie jestem osobą religijną, więc z domowych tradycji najbardziej brakuje mi pocztówek - i tych od rodziny i znajomych, i od osób z Postcrossingu. Komu się dało, wysłałam e-kartkę.
Przez dwa dni gorzej się czułam psychicznie, ale częste rozmowy ze Szczurem mi pomogły. Nie wiem, jak on to robi, że prawie zawsze potrafi mnie rozweselić.
Wczoraj umyłam ostatnią rzecz, jaka została mi do umycia w moim pokoju - terrarium. Przyniosłam z szopy poczwarki rusałek i przystosowałam terrarium dla nich. Z kolei dzisiaj, gdy już się najadłam i zaczęłam czuć, że w moim brzuchu jest zdecydowanie za dużo słodkości, umyłam leżak. Będzie mi służył do siedzenia pod drzewem, słuchania i obserwowania ptaków. Wczoraj widziałam ptaka z bardzo bliska, spacerował w bluszczu metr ode mnie, jednak nie rozpoznałam gatunku.
Z trzech kawałków marchewki, które położyłam obok znalezionych norek, dwa zniknęły. Nie wiadomo jednak, czy to mieszkaniec norki je zjadł, czy może jakiś ptak. Albo... słynny wielkanocny zajączek.





13.04
Pierwsza burza w tym roku.

18.04
W ostatnich dniach mam kłopoty ze snem, czasem do czwartej nie potrafię zasnąć. Zapewne dlatego, że nie umiem powstrzymać się od czytania o znanych przypadkach zaginięć, w niektóre dni robię to wręcz kompulsywnie, a potem myślę o tych zaginięciach. Nie boję się, ale jestem nadmiernie pobudzona intelektualnie, gdy trzeba spać. Trudno mi coś na to poradzić, bo zawsze mnie ciekawiły te sprawy, a w obecnej sytuacji mam nadmiar czasu, więc moja głowa fiksuje się na temacie, który pozwala nie myśleć ciągle o wirusie. Wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że jestem później nadmiernie pobudzona.
Oczywiście czytam i oglądam też inne rzeczy, w ilości większej niż normalnie, ale inne na tak długo nie angażują mózgownicy.
Mój pokój jest już wysprzątany wzdłuż i wszerz, zawartość komputera podobnie, więc coraz trudniej o angażujące głowę zajęcia. Pracuję zdalnie, codziennie ćwiczę, regularnie odkurzam, ale nie męczy mnie to wszystko tak jak zwykły dzień pracy wśród ludzi i jazdy autobusami, po którym zamykam się w pokoju i padam jak mucha. Dostałam od mamy maseczkę, więc chyba czas wrócić do codziennych krótkich spacerów po wsi i szukania śladów wiosny. Muszę wykombinować sobie jeszcze coś do roboty.
Wczoraj pierwszy raz upiekłam chlebek, co prawda nie na zakwasie, tylko na sodzie. Według przepisu z YT. Tacie smakuje, mamie przeszkadza intensywny zapach sody - nie tylko autyści mają nadwrażliwość węchową. Teraz czas spróbować chlebka na suchych drożdżach lub na zakwasie.




19.04
Pierwszy raz od kilku dni poszłam na spacer i pierwszy raz w maseczce, którą uszyła mi mama. Ale to nie koniec pierwszych razów - pierwszy raz w tym roku przeszłam się swoją ulubioną trasą dookoła wzgórza. Zamierzam wrócić do regularnych spacerów tamtędy, żeby się stopniowo przyzwyczajać - zarówno do samych spacerów (niedługo sezon na gąsienice), jak i do maseczki. A po drodze, jak zwykle, zauważyłam kilka ładnych ładnotek.

20.04
Od kilku dni próbujemy ze Szczurem znaleźć we "Wrotach Baldura 2" niedźwiedzia, którego da się zaprosić do naszej drużyny. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Dzisiaj śniło mi się, że do mojego ogrodu wtargnął niedźwiedź i oboje ze Szczurem próbowaliśmy się go pozbyć. Miś zachowywał się nie jak prawdziwy niedźwiedź, ale jak upierdliwy, wyrośnięty szczeniak - węszył po ogrodzie, deptał rośliny, wtargnął do szopy. Bałam się, że w szopie, rozpychając się swoim wielkim cielskiem, zrobi krzywdę moim poczwarkom. Przez pewien czas ukrywaliśmy się w pomieszczeniu nad szopą, a gdy niedźwiedź wycofał się i poszedł za dom, zwialiśmy do domu. Nadal jednak niepokoiliśmy się, bo miś uderzał w drzwi wejściowe. Powiedziałam Szczurowi, że zaraz je wyważy.
Sytuacja zmieniła się w mgnieniu oka, gdy moja mama wróciła do domu. Mama powiedziała niedźwiedziowi, że ma dla niego miodek, a on podreptał za nią jak grzeczny piesek.
Nie... nic podejrzanego nie piłam!

Przygotowujemy z mamą zakwas do pieczenia chleba. Nigdy dotąd tego nie robiłam i jestem ciekawa, jak zakwas będzie się z dnia na dzień zmieniał.

22.04
Dzisiaj pierwszy raz od bodajże pięciu tygodni pojechałam w swoje miejsce pracy. Mimo że wychodzę czasem na spacery, a do ogrodu niemal codziennie, czułam się, jakbym wyruszała na wyprawę życia.
Kiedy zobaczyłam szefa, uderzyło mnie, że wygląda jakoś inaczej niż zwykle, choć pozornie tak samo. W pierwszej chwili nie wiedziałam, z czego to wynika. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz widziałam szefa nieogolonego.
To mnie trochę uspokoiło. Nie tylko ja mam ostatnio pewne braki higieniczno-wyglądowe.

24.04
Złożyłam rozliczenie PIT-u. Zajęło mi to dużo mniej czasu niż rok temu, gdy przez kilka godzin wahałam się, czy na pewno jest dobrze i czy już mogę wysłać. Oczywiście wsparłam Dagmarę swoim 1% podatku.
W ogrodzie spotkałam takiego maleńkiego koleżkę. Jak widzicie, bycie w domu sprzykrzyło mu się już tak bardzo, że z niego wyszedł.