sobota, 29 lutego 2020

[96] Pamiętniki jesienne


1.10
Dziś w drodze z pracy prawie zgubiłam telefon.
Codziennie w drodze powrotnej zaglądam na któreś z osiedli, żeby zerwać trochę listków wierzby. Dzisiaj było jak co dzień, z tą różnicą, że kilka minut później na dworcu uświadomiłam sobie, że nie mam telefonu. Domyśliłam się, co się stało, bo już nieraz to przerabiałam: musiał mi wypaść z tylnej kieszeni spodni, gdy schylałam się pod wierzbą albo skracałam sobie drogę przez trawnik. Pobiegłam w okolice wierzby, ile sił w nogach. Udało się. Nikt mnie nie ubiegł, telefon leżał sobie beztrosko w trawie. Nawet zdążyłam na autobus.
Ponieważ to już drugi raz, gdy prawie zgubiłam smartfon, zastanawiam się nad jakimś rozwiązaniem, które pozwoliłoby mi mieć go jak najbliżej ciała bez używania tylnych kieszeni spodni. Starałam się najdłużej, jak mogłam, mieć możliwie jak najmniejszy smartfon, ale w tym roku najmniejszy z tych, które mi odpowiadały, i tak okazał się dla mnie za duży. Nie mieści się w kieszeniach spodni.
Telefon jest dla mnie bardzo ważny, bo pomaga mi ogarniać rzeczywistość. Służy mi jako zegarek, budzik, przypominacz, notatnik, podręczny aparat, główne źródło Internetu. Muszę go mieć blisko siebie, także dlatego, że często mam wyłączony dźwięk i odbieram wibracje. Nie noszę torebek, a nie chcę za każdym razem zdejmować ciężkiego plecaka, żeby wyjąć telefon. Niestety wiele ubrań nie ma kieszeni albo są one za małe. 

5.10
Ostatnio mało pisałam, bo miałam trudny i niezbyt wesoły tydzień, a w zasadzie nawet dwa.
Zaczęło się od śmierci wujka. Wiedziałam, że wujek niedługo umrze, bo był już w takim stadium choroby, że wszyscy zaczęli mentalnie się na to przygotowywać. Samą mnie zaskoczyło, jak bardzo przeżyłam jego śmierć. Przez trzy dni było mi trudno się uspokoić, ciągle chciało mi się płakać, choć powtarzałam sobie, że wujek już nie cierpi i to jest najważniejsze. Wujek był jedną z moich ulubionych osób w rodzinie, ponieważ jako jeden z nielicznych zawsze rozmawiał ze mną z autentycznym zaciekawieniem o moich zainteresowaniach, a nie tylko o tym, co jest ważne dla innych osób. Z takim zaciekawieniem podchodził zresztą do wszystkiego. Był szczerym, oczytanym człowiekiem o światopoglądzie zbliżonym do taty i mojego. Interesowało go mnóstwo spraw. Należał też do tych ojców, którzy nie zostawiają wszystkiego na głowie żony. A już najbardziej będzie mi brakowało jego kąśliwego poczucia humoru, którym na imprezach uderzał tu i ówdzie (najczęściej w dewotki i hipokrytów). Czasem wciąż mi się wydaje, że wujek stanie w drzwiach i powie: "Daliście się nabrać, z tą śmiercią to ja tylko żartowałem".
Pochowaliśmy wujka w sobotę, więc można powiedzieć, że w weekend nie odpoczęłam, a wręcz przeciwnie. Po pogrzebie rozkleiłam się jeszcze bardziej, bo tak na mnie działa pieśń, którą grano także na pogrzebie mojej babci, gdy miałam czternaście lat. Wujek został pochowany w ładnym miejscu, na cmentarzu pełnym traw i drzew. Rosną tam między innymi stare kasztanowce, a naprzeciw grobu wujka kołyszą się dwie brzozy. Chociaż dzień był pochmurny, gdy trumnę wkładano do grobu, na chwilę wyszło słońce i wszystkie trawy dookoła błyszczały.
Powrót do pracy pomógł mi odzyskać równowagę, ale ten tydzień był kiepski. Codziennie działo się coś nieprzyjemnego. Jednego dnia uderzyłam się mocno w duży palec u nogi o kant łóżka. Innego źle się poczułam. Dwa razy miałam problemy żołądkowe, choć we wrześniu prawie mi się to nie zdarzało. Ogólnie marzę, żeby o tym tygodniu zapomnieć.
Na szczęście zaczyna się weekend. W ten weekend nie dość, że przyjeżdża Szczur, to jeszcze jadę z mamą i ciocią do opery. I mam nadzieję, że limit niefortunnych zdarzeń na ten tydzień został już wykorzystany, a my będziemy się dobrze bawić.

6.10
Udało się: odpoczęłam. Nie tylko w operze, ale także w lesie, bo dzisiaj razem ze Szczurem wybraliśmy się do jednego z naszych ulubionych lasów. A tam już mnóstwo jesiennych barw i grzybów. Ponieważ zaś żadne z nas na grzybach się nie zna (kojarzymy tylko te najbardziej oczywiste), polowałam na nie z aparatem.





8.10
Wczoraj miałam całkiem fajny dzień, pomimo niewielkiej utarczki w pracy (nic poważnego). Dotarły moje ciuchy z azjatyckiego sklepu internetowego i okazało się, że wszystkie mi pasują, a sensorycznie są po prostu perfekcyjne. Wreszcie mam jakieś sensowne wyjściowe bluzki - czerwoną i biało-czarną. Mam też ładną bluzkę w jesiennych barwach. I wszystkie one są wykonane z bardzo komfortowych materiałów. Nie uciskają mnie, nie uwierają, nie powodują swędzenia i nie mają wielkich dekoltów. Nawet koronka w czerwonej bluzce mnie nie uwiera, bo pod nią jest inny, mięciutki materiał. Jestem w szoku. Mnóstwo ubrań z tego sklepu mi się podoba, a w polskich sklepach rzadko potrafię znaleźć dla siebie coś innego niż T-shirt, co bym naprawdę lubiła.
Wieczorem upiekłam ciasto piernikowe z Delecty. Jeszcze go nie próbowałam, ale wygląda dobrze.

9.10
Im bliżej wyborów, tym więcej znajomych moich rodziców próbuje w rozmowach z nimi agitować. Tata mi dziś powiedział, że przeraża go, że wykształceni ludzie w jego wieku nie myślą, tylko powtarzają, co słyszą w telewizji.
Jedno mnie cieszy: oboje rodzice przeciwstawili się w rozmowach ze swoimi znajomymi stwierdzeniom, jakoby osoby LGBT były największym zagrożeniem dla państwa. Mama próbowała dotrzeć do swojej koleżanki, bazując na emocjach. Mówiła, że lesbijki i geje chodzili do szkoły ze mną i synem koleżanki. Pytała, czy koleżanka zna osobiście jakiegoś geja lub lesbijkę. Pytała, czy odrzuciłaby swoje dziecko, gdyby się jej przyznało do orientacji innej niż heteroseksualna. A tata... Tata trafił na trudniejszego rozmówcę, który, jak stwierdziliśmy, gadał od rzeczy. I powiedział tacie, że obawia się, że geje dojdą do władzy i będą "biegać ulicami z jajami na wierzchu". Tata nie wytrzymał.
- A to byłoby ciekawe, jakby ludzie tak biegali ze wszystkim na wierzchu - powiedział tata. - Czemu nie? Ja bym chętnie sobie z innymi porównał.
Myślę, że wujek w zaświatach się cieszy
...

11.10
Dzisiaj jeden z autobusów podczas postoju na dworcu wyświetlał napis: "Dyliżans do Texasu".

12.10
Ten weekend spędzam bez Szczura, więc trochę mi smutno, że nie mogę z nim pojechać do lasu w taką piękną pogodę, ale za to nadrabiam różne zaległości. W czytaniu, porządkowaniu, oglądaniu...
Jestem z siebie dumna, bo udało mi się wyciągnąć mamę na jesienny spacer po parku. Taty nie udało mi się wyciągnąć, ale dobre i to. Jesienne barwy w połączeniu ze słońcem wprawiły mnie w dobry nastrój. W parku jest już niewiele kasztanów, za to można dosłownie kąpać się w czerwonych liściach klonu. 





13.10
Zagłosowane. Nastrój raczej średni, bo nie mam wielkich nadziei na satysfakcjonujący mnie wynik wyborów, ale byłam, a teraz pora na relaks. 

14.10
Jak to jest z neurotypowymi, że:
- od połowy zeszłego tygodnia próbowałam skontaktować się mailowo ze sklepem, w którym kupiłam materiały papiernicze (m.in. papier origami), żeby zrezygnować z jednego niedostępnego obecnie produktu i poprosić o wysyłkę tego, co jest - nikt mi nie odpowiedział,
- dzisiaj zadzwoniłam do Biura Obsługi Klienta i po króciutkiej rozmowie sprawa jest natychmiast załatwiona na moją korzyść?
Zamówienie zostanie wysłane jeszcze dzisiaj.
Boją się tych maili czy co?

15.10
Dzisiaj miałam dość silny stan lękowy, przez trzy godziny nie umiałam się uspokoić. Robiłam, co mogłam, ale organizm nadal swoje, przede wszystkim bardzo waliło mi serce. Byłam zdziwiona, bo generalnie od początku lata dobrze się czuję psychicznie, pomijając pojedyncze epizody (raczej uzasadnione, jak śmierć wujka).
Po powrocie zaczęłam się zastanawiać nad przyczynami, bo dzień jak co dzień, w pracy wszystko OK i tak dalej. Nic mi jednak nie przychodziło do głowy. Dopiero mama mi uświadomiła, że wczoraj byłam nabuzowana w związku z wynikami wyborów i licznymi dramatycznymi postami w mediach społecznościowych, dużo o tym mówiłam i trudno było mnie przekierować na inny temat. Ponieważ nie znalazłam innego powodu, ten wydaje się najbardziej prawdopodobny. Nie jest to żadna nowość. Kiedy sama odczuwam negatywne emocje w związku z jakimś tematem, emocje innych tylko je podkręcają, zwłaszcza gdy mam styczność nie z jedną czy dwoma osobami, tylko z całym zalewem emocjonalnych treści. A nakręcanie się do granic możliwości rzeczami, na które nie mam wpływu lub mam bardzo ograniczony, nie przynosi nic dobrego.
Postanowiłam przez kilka/kilkanaście dni bywać w Internecie rzadziej i czytać mniej cudzych postów. Dlatego dzisiaj na jakiś czas przestaję obserwować wszystkich, którzy wrzucają dużo emocjonalnych postów o polityce.

(później)
Jednym z moich ulubionych sposobów na poprawę samopoczucia są... biblioteki.
Zajrzałam dzisiaj po dłuższej przerwie do najbliższej biblioteki. Na miejscu okazało się, że nowa bibliotekarka zamówiła chyba ze dwadzieścia książek z mojej listy poszukiwanych! Jest wśród nich kilka powieści, ale przede wszystkim dużo książek niebeletrystycznych - reportaże, "Wszechświat w twojej dłoni", książka Jane Goodall i tak dalej. Dosłownie nie wiedziałam, co dziś wybrać!
W dodatku inni podobno też już te książki z mojej wishlisty wypożyczają - ale czad!

17.10
Obserwacji autobusowych ciąg dalszy. Dziś w drodze do pracy moją uwagę zwróciła osoba wychodząca z banku, którą zobaczyłam przez okno. Była to kobieta z krótko ostrzyżonymi włosami (trochę jak moje, tylko bardziej), w okularach, niskorosła (sięgałaby mi może do pasa). Szła bardzo energicznym krokiem. Miała na sobie czarną kurtkę, chyba skórzaną, i robiła wrażenie osoby pełnej energii, z tak zwanym pazurem. Takiej, która słucha ostrej muzyki i nie da sobie w kaszę dmuchać.
Tak się zastanawiam, że pewnie nie jest łatwo dorosłej osobie o tak niestandardowych wymiarach kupić fajne ciuchy, które jej się podobają, jak skórzane kurtki czy seksowne kiecki. Byłoby super, gdyby każdy ciuch dało się kupić w mniejszych i większych rozmiarach, a realia są kiepskie. Najłatwiej się kupuje ubrania ludziom o przeciętnych rozmiarach. Sama nieraz widziałam coś fajnego, ale ta rzecz była dostępna tylko w rozmiarach za dużych na mnie. Znajomi o większych rozmiarach narzekają na to samo, tyle że na odwrót. A na Szczura prawie wszystkie spodnie mają za długie nogawki.

(w nocy)
Trzeba spać, a Atki tak głośno skubią, jakby tam jakiś chomik siedział.

18.10
Dzisiaj pierwszy raz gotowałam krewetki. Smak mi odpowiadał, ale wyszły za twarde, prawdopodobnie dlatego, że nie posłuchałam Marka i za długo je gotowałam. Następnym razem spróbuję może usmażyć.
Zapiszę tu artykuł o krewetkach, żeby móc do niego wrócić.

20.10
Szczur przyjechał na weekend po dwutygodniowej przerwie i to był fajny weekend.
Wczoraj wieczorem pojechaliśmy pospacerować po parku, w którym Szczur jeszcze nie był. Obok bramy wisiała tabliczka z informacją, że o siedemnastej brama jest zamykana, ale ponieważ była już osiemnasta, nie przejęliśmy się. Pół godziny później, gdy wróciliśmy w to samo miejsce, zastaliśmy bramę zamkniętą. Nie bałam się, bo już kiedyś mi się to przytrafiło - wtedy zostałam uwięziona razem z przyjaciółką z liceum i przecisnęłam się pod bramą. Zastanawialiśmy się, którędy wyjść, obchodząc teren i oglądając mury. Spotkaliśmy też chłopaka przeskakującego przez ogrodzenie, który jak widać znalazł się w tej samej sytuacji. Ostatecznie znaleźliśmy jedną z bocznych bram wciąż otwartą i wyszliśmy nią na cmentarz, a stamtąd już bez problemu na ulicę. Można więc powiedzieć, że zaliczyliśmy wieczorny spacer po cmentarzu.
Dzisiaj pojechaliśmy do pewnego pobliskiego lasu, gdzie jeszcze nigdy nie byliśmy o tej porze roku. Jest on prawdopodobnie starszy i mniej eksploatowany niż las, do którego mam najbliżej. Niewiele też w nim śmieci. Tradycyjnie obfotografowaliśmy grzyby i pozachwycaliśmy się liśćmi szurającymi pod nogami. Poza tym ja zaliczyłam spotkanie z pokrzywą, Szczur wdepnął w coś śmierdzącego, a w drodze powrotnej spotkaliśmy grzyb imitujący pośladki.






21.10
Dzisiaj do pokoju wleciała mi... sikorka. Biedny ptaszek latał przez chwilę dookoła, obijając się. Ja też się przestraszyłam, okno było tylko uchylone. Otworzyłam je na oścież i zastanawiałam się, jak nakierować tam ptaka lub go złapać. Nie mam doświadczenia w łapaniu ptaków, trochę się tego boję. Kiedy sikorka poleciała w stronę okna i usiadła na parapecie, podeszłam tam. Bardzo szybko biło jej serce, aż było to widać, ale nie miała żadnych widocznych ran i normalnie się poruszała. Była śliczna, tylko zdezorientowana. Udało mi się ją nakierować do okna. Teraz siedzi naprzeciwko na sośnie i hałasuje.

24.10
Aż jedna czwarta uczestników tegorocznej Eurowizji Junior, czyli dzieciaków w wieku 9-14 lat, śpiewa o ochronie środowiska. Niektórzy ogólnikowo, inni konkretnie - o zanieczyszczeniu wód albo globalnym ociepleniu.
Mnie się najbardziej z "ekologicznych" podoba piosenka hiszpańska.
Najbardziej jednak polubiłam irlandzką. Nie jest "ekologiczna", jest o banshee.
Myślę, że jestem bardzo nieobiektywna, bo najbardziej fascynujące mnie kraje to od zawsze Japonia, Irlandia i niektóre hiszpańskojęzyczne - i to się jakoś tam odbija we wszystkim, co lubię.

27.10
Myślałam, że o bożonarodzeniowych tradycjach na świecie wiem już całkiem sporo. Czytałam przecież sporo artykułów na ten temat. A jednak Caga Tío sprawił, że dzisiaj zbieram szczękę z podłogi.

30.10
Dzisiaj muszę choć trochę się wyspać, a tu komedia, bo śpię w pokoju z osiemnastoma wielkimi larwami. Jedne chrupią, inne się ruszają robiąc kokon... A najbardziej słychać, jak trzy gotowe kokony trzeszczą... larwy dalej w nich szurają.

31.10
Jadę do Nory na weekend. Chyba pierwszy raz jadę pociągiem 31 października, więc nie zdziwiło mnie, że ludzi na dworcu jest jeszcze więcej niż zazwyczaj. Większość zapewne jedzie odwiedzać groby, a przy okazji być może rodzinę. Ja do Święta Zmarłych mam stosunek raczej nietypowy. Groby dziadków odwiedziłam tydzień temu, gdy na cmentarzach było spokojniej, a to, że uniknę smalltalku z dalszymi krewnymi, raczej mnie cieszy. Nie lubię, kiedy ludzie zmuszają mnie do witania się i odpowiadania na niemądre pytania, podczas gdy ja mam ochotę pobyć w ciszy nad grobem babci i pogadać z nią w myślach.
Jeśli chodzi o Halloween, widziałam w drodze na pociąg dwoje przebierańców. Ciekawa jestem, czy po dwudziestej dzieci w strrrasznych kostiumach będą jeszcze chodziły po szczurzym osiedlu. Przebierańców jest tam sporo i osobiście lubię, gdy przychodzą. Dla mnie Halloween nie jest jednak bardzo istotne, bo prawie cała jesień, przynajmniej do andrzejek, ma smak strrrasznych historii. Wtedy po prostu najprzyjemniej mi się czyta mity, podania i opowieści o duchach i potworach, ogląda anime o yokai, wysyła pocztówki z czarnymi kotami, ubiera czarodziejskie kostiumy i tak dalej.

(później)
Już po rozdawaniu cukierków. Halloweenowych gości zapukało do nas, jeśli dobrze policzyłam, dwadzieścioro dwoje (choć mogę się mylić o jedną, dwie osoby). Przyszli w sześciu grupach, pomiędzy 20 a 22. Większość stanowiły dziewczęta już nastoletnie, ale pojawili się też dwaj mali chłopcy, których wpuściłam do bloku ja, wracając z osiedlowego sklepiku. Najzabawniej było, gdy po 21 Szczur otworzył drzwi, spodziewając się dostawcy pizzy, a tam stały kolejne wiedźmy. Młodzież kulturalnie się zachowywała, na całym osiedlu słychać było śmichy-chichy i wesołe okrzyki, ale po 22 osiedle umilkło.
Przebierańcy byli fantazyjnie umalowani. Najbardziej podobał mi się gość w przebraniu ducha, który miał na sobie czarne prześcieradło i maskę podobną do twarzy postaci z "Krzyku" Muncha. Nie chciałabym tego upiora zobaczyć w nocy nad swoim łóżkiem!
A teraz myć się i do łóżeczka, bo jestem wykończona podróżą po pracy. Podróż jak podróż, ale dzisiaj wszędzie dzikie tłumy i w zasadzie od 8 rano do 22 miałam wokół siebie ludzi non stop. Pora na spanko.

11.11
Tegoroczna jesień, oprócz subiektywnie ciepłego września i października oraz wszystkich rzeczy, które wymieniłam w poprzednim poście, ma jeszcze jeden plus. Dwa długie weekendy z rzędu.
Weekend w Norze jak zwykle dodał mi energii. Nie wiem, jak to się dzieje, ale w Norze czas płynie kilka razy wolniej - w ciągu jednego dnia udaje mi się zrobić dużo więcej fajnych rzeczy niż w domu. Dużo rozmawialiśmy, czytałam, gotowałam, ukończyłam eventy halloweenowe w grach przeglądarkowych. W piątek poszliśmy na czterdziestominutowy spacer, a w sobotę po zmroku Szczur zabrał mnie na Powązki.
Na Powązkach byłam pierwszy raz i na pewno nie ostatni, bo atmosfera tam jest jedyna w swoim rodzaju. Tyle przepięknych, starych pomników i nagrobków, grobowce rodzinne, katakumby, groby zasłużonych ludzi... Wrócić trzeba też po to, żeby poczytać napisy na nagrobkach, bo nie chcieliśmy używać latarki. Wiem tyle, że widziałam groby Zbigniewa Herberta, Gustawa Holoubka i Ireny Jarockiej. Szczur zrobił kilka zdjęć - może nie są one najlepszej jakości, ale dobre i to, a kiedyś za dnia zrobię własne.




Poza tym tydzień temu zaczęłam grać ze Szczurem w opowiadane RPG. Namawiał mnie do tego od bardzo, bardzo dawna, ale ponieważ mam niezbyt przyjemne wspomnienia z grania w RPG z inną osobą w czasach szkolnych, trudno mi było ponownie zacząć. Nadal czuję się nieco skrępowana i niepewna siebie. Mam nadzieję, że to minie, bo Szczur jako Mistrz Gry zachowuje się zupełnie inaczej niż tamta osoba, daje dużo wsparcia. Moją postacią jest młoda magiczka Mavrika, której towarzyszy wilk Rolf. Tym wilkiem zwierz kupił mnie całkowicie, bo od zawsze mam słabość do opowieści fantasy, gdzie bohaterowi towarzyszy zwierzę.
W domu czekał na mnie Bestia, spragniony kontaktu fizycznego. Zawsze jestem w szoku, gdy ze stworzenia, które latem nie daje się dotknąć, mój kot jesienią nagle zmienia się w takie całkiem przytulaśne. Najbardziej lubi leżeć na podnóżku między moimi stopami, trzymając łapkę na jednej z nich.
Obecny weekend spędzam znacznie bardziej domowo i leniwie. Pogoda jest paskudna, słońce nie pojawiło się nawet na moment, z powodu sztucznego światła bolą mnie oczy i chce mi się spać. Jest ze mną jednak Szczur i to się liczy. Znowu trochę pograliśmy, a wczoraj w ramach opóźnionego świętowania imienin zaprosiłam zwierza do escape roomu. Pokój uważam za pomysłowy, klimatyczny. Wyszliśmy nieco po czasie - może byłoby szybciej, gdybym ja nie gramoliła się tak długo po drabinie, a rycerz Szczur nie zapomniał odłożyć miecza na miejsce. Na szczęście Mistrz Gry pozwolił nam dokończyć grę.

15.11
Śniło mi się dziś, że bardzo się gdzieś spieszyłam, ale nie umiałam wyjść z pracy, bo szef zamknął drzwi i zabrał klucz. Biegałam dookoła, szukając klucza.
Wczoraj z kolei śniło mi się, że zostawiłam zapaloną świeczkę w jakimś naczyniu i naczynie zaczęło się przypalać, bo świeczka wypaliła się. Po przebudzeniu okazało się, że mama zostawiła kompot na palniku, garnek mocno się przypalił i w całym domu paskudnie śmierdzi.

(później)
Czary-mary w piątkowy wieczór... Kto zgadnie, co to będzie?




17.11
Po ponad dwóch miesiącach czytania skończyłam dzisiaj biografię Jennie Churchill "Jennie Churchill: Winston's American Mother". Trochę wstyd, że czytanie książek po angielsku zajmuje mi aż tyle czasu, ale po pracy nie potrafię się wystarczająco skupić, więc czytałam tylko w weekendy (i to nie wszystkie). Ostatecznie jestem z siebie zadowolona, bo była to książka trudniejsza pod względem słownictwa niż biografia Sisi. Musiałam często sprawdzać znaczenia słów, zwłaszcza tych związanych z polityką, wojskowością i modą.
Możliwe, że następną biografią, po którą sięgnę, będzie autobiografia Churchilla, ale na razie muszę odpocząć od tej rodzinki. Ciekawią mnie też osoby Shane'a Leslie, depresyjnego kuzyna Winstona, jego ojczyma George'a Cornwallis-West, teściowej Blanche Hozier i inne.
Moje ulubione cytaty z tej książki pochodzą z listów Jennie do siostry i do byłego męża:
We pander to the world which is callous and it only wants you if you can smile and be hypocritical. One is forever throwing any substance for shadows. To live for others sounds alright - you do, darling! But what is the result? You are a very unhappy woman all round! As for me, every effort I make to get out of my natural selfishness meets with a rebuff.
Peace is an essential to life and if you have that you are on a fair way to happiness. Life is frighfully hard. One's only chance is within oneself.


23.11
Co się dzieje, gdy mole książkowe wyruszają w sobotę do miasta?
Przywożą prawie dziesięć książek.
Nie bójcie się o mnie, większość tych książek to prezenty urodzinowe i świąteczne. I tylko jedna jest dla mnie.

26.11
Dzisiaj w ciągu 30 minut zdążyłam:
- wejść do salonu fryzjerskiego i umówić wizytę,
- ściąć potrzebną gałązkę,
- wejść na pocztę i wysłać pocztówki,
- wejść do apteki i kupić leki,
- złapać autobus do domu.
Chwała wszystkim bogom tego świata, że przynajmniej nogi mam dość szybkie.

1.12
Pierwszy raz od dawna spędziłam cały weekend w domu, nie spotkałam się ze Szczurem ani z nikim innym i nigdzie nie pojechałam. Początkowo się obawiałam, że w takich okolicznościach przyrody szybko dopadnie mnie melancholia, ale tak się nie stało. Miałam co robić.
Umyłam dwie szafki w kuchni, skończyłam czytać dwie książki, zeskanowałam nowe pocztówki, zredagowałam post na bloga, uporządkowałam zdjęcia z telefonu, przygotowałam co nieco do pracy... Nie zabrakło też leżenia z termoforkiem, który dostałam od Szczura, oraz siedzenia z kotem na kolanach. Bestia, jak zwykle jesienią, włączył tryb pieszczocha, ale to nie przeszkodziło mu ugryźć mnie znienacka w rękę.
Zostały trzy tygodnie do świąt i do dłuższego wolnego. Tegoroczna jesień była dla mnie najlepsza od wielu, wielu lat. Marzę, żeby to się utrzymało do świąt, szczególnie zdrowie.

2.12
Pada śnieg. To pierwszy śnieg w tym roku.
Zabawne jest to, że właśnie dziś wieczorem oglądałam na Instagramie story pewnej fotografki, która zapytała, czy u innych jest już śnieg, bo u niej w Warszawie nie. Chciałam jej odpisać, że na Śląsku jeszcze tej jesieni śniegu nie było, ale zapomniałam. Później wyjrzałam przez okno w łazience... a tam śnieg.

4.12
Cytat dnia:
Rozmawiamy ze Szczurem o horrorach. Szczura jednak nie opuszcza zniesmaczenie nowymi grupami studentów, którzy są ponoć wyjątkowo tępi.
Szczur: Swoją drogą, ludzie tak się boją zombie, a przecież połowa z nich nie ma mózgu.

8.12
Święty Mikołaj w tym roku przyniósł mi... kino.
Wczoraj, w ramach mikołajek, pojechałam ze Szczurem i moją kuzynką do Cinema City na drugą część "Krainy lodu". Emocji nie brakowało: piękne piosenki, rozśmieszające do łez refleksje Olafa na temat przemijania i nie tylko, rewelacyjna animacja i fabuła. Bardzo mi się podoba, że twórcy nie poszli na łatwiznę, wybierając jakieś możliwe do przewidzenia, banalne zawiązanie fabuły. Nie wciśnięto Elsie na siłę romansu ani Annie magicznych mocy, zamiast tego powstała zupełnie nowa historia, która uzupełnia część pierwszą.
Muszę jednak przyznać po raz kolejny, że nie przepadam za kinowymi "sieciówkami". Reklam było 20-30 minut, a ja, chodząc głównie do niezależnych kin, zdążyłam się już od takiej ich ilości odzwyczaić. Co gorsza, reklamy są głośniejsze od filmu i pełne oślepiającego migania. Zamykałam oczy, jednak dyskomfort słuchowy był momentami dość silny. Nieprzyjemna sprawa dla autystów, następnym razem wezmę zatyczki. Całkiem możliwe, że to z powodu tych reklam mam migrenę, co baaardzo rzadko się zdarza po seansie w kinie niezależnym.
Najbardziej się cieszę, że udało mi się wyciągnąć do kina kuzynkę, która od śmierci wujka niewiele miała radości w życiu. Na dobrą sprawę był to jednak prezent dla nas od Szczura, bo to on zapłacił i łobuz nie pozwolił sobie oddać forsy. Piszę o tym celowo na wypadek, gdyby niektórzy znali Szczura tylko od gorszej strony
.

9.12
Zeszłej nocy miałam koszmar, przez który obudziłam się w nocy. W efekcie byłam niewyspana i dalej miałam dziś migrenę.
Śniło mi się, że pewnej soboty, gdy przyjechał Szczur, zobaczyłam przez okno dziwnie wyglądającego mężczyznę w czerni. Przechodził obok mojego domu. Miał na sobie ciemne okulary, czarny kapelusz i płaszcz. Nigdy go tu nie widziałam, sprawiał wrażenie, jakby czegoś szukał.
Później, gdy wszyscy już spali, usłyszałam głośne stukanie do drzwi wejściowych. Było to dziwne, zwłaszcza że mamy dzwonek elektryczny. Zbudziłam ojca i Szczura, ale tata powiedział, aby nie otwierać. Po pewnym czasie stukanie ustało, jednak towarzyszył mi lęk. Nie wiem, dlaczego, ale byłam przekonana, że to mężczyzna w czerni.
Następnego dnia, kiedy Szczur już pojechał, ludzie w mundurach policjantów otoczyli nasz dom i zaczęli strzelać do okien. Udało mi się wyjrzeć przez balkon i zobaczyłam, że jest z nimi facet w czerni. Krzyczałam do rodziców, żeby położyli się na ziemi, któreś z nich weszło pod łóżko. Pomimo że mieszkamy na piętrze i raczej trudno byłoby kogoś z nas zastrzelić z poziomu parteru, we śnie panowała atmosfera grozy i paniki. Bałam się strasznie, bardziej chyba o rodziców.
Po pewnym czasie strzały ustały, jednak na zewnątrz została jedna osoba - dziewczyna ubrana w coś czerwonego i stojąca pod naszym oknem, która nie ruszała się z miejsca. Gdyby nie czerwień, wyglądałaby jak shinigami czekający na dusze. Nadal byłam przerażona. Rodzice poszli spać, a ja zastanawiałam się, co zrobić - czy i jak uciekać, czy pójść na policję. Tata nie chciał pójść na policję, być może bał się, że jest o coś niesłusznie podejrzewany. Ja nie byłam przekonana, że byli to prawdziwi policjanci. W końcu odeszli, nie wyważyli drzwi. Zastanawiałam, czego ci ludzie chcą, czy może mamy na swoim terenie coś, co oni chcą uzyskać. Pomyślałam o jakimś rzadkim gatunku zwierzęcia żyjącym w naszym oczku wodnym - miałam poczucie, że to stworzenie może być przyczyną obecnej sytuacji (WTF?). Zastanawiałam się, jak dać znać, że nie zjawię się rano w pracy, bo linie telefoniczne mogą być na podsłuchu. Rozważałam też ucieczkę. Gdy wyjrzałam w nocy przez okno, zobaczyłam, że dziewczyna w czerwieni nadal stoi tam bez ruchu. Miałam poczucie osaczenia i bezradności.
Obudziłam się spocona, cała drżałam. Szybko zaczęłam macać w poszukiwaniu latarki, ale dopiero po chwili ją namierzyłam, taka byłam przestraszona. A przecież nie było w tym śnie potworów, krwi ani operacji. Był tylko niesamowicie realny klimat grozy i osaczenia
.

10.12
Dzisiejszy wieczór upłynął mi pod znakiem pieczenia. Na pierwszy ogień poszły kruche pierniczki według przepisu ze starej książki mojej mamy "Ciasta, ciastka i ciasteczka". Ten przepis jest bardzo wydajny, ciasta starcza na cztery blachy. Chcę jeszcze upiec pierniczki według innego przepisu, wytrzymalsze, żeby dały radę znieść podróż do moich przyjaciół.





15.12
Tydzień, który właśnie mija, był męczący. Możliwe, że to był najbardziej męczący tydzień w pracy od początku września, a jeśli nie, to na pewno jeden z najbardziej męczących. Byłam najszczęśliwsza na świecie, gdy w piątkowy wieczór władowałam się do wanny z gorącą wodą.
Przyjechał Szczur i spędzamy weekend bardzo spokojnie, głównie w domu. To nasze ostatnie spotkanie do "po świętach", więc miło się sobą nacieszyć. Wymieniliśmy się prezentami, poobserwowaliśmy Atka, zjedliśmy pizzę i słodkości, a dzisiaj może wyciągnę zwierza na spacer.
Równolegle do tej naszej spokojnej rzeczywistości rodzice pojechali wczoraj na spotkanie rodzinne w restauracji - urodziny wuja. My także byliśmy zaproszeni, ale uważam, że mądrze zrobiłam, odmawiając. Po takim tygodniu ostatnie, czego mi trzeba, to tłoczna impreza w restauracji z tą częścią rodziny, za którą (z wzajemnością) nie przepadam. Wbijanie się w eleganckie ciuchy tylko po to, żeby osoby, z którymi nie utrzymuję kontaktu na co dzień, mogły mnie obgadać, że jak zwykle miałam nie taki głos i nie taką minę jak trzeba... nie, dziękuję.
Dzisiaj w nocy wyszedł drugi attacus, również samiec.
Również dzisiaj zaczynam odliczanie: do przerwy świątecznej zostało pięć dni roboczych
.

19.12
Sezon na prezenty uważam za rozpoczęty!
Jutro zaczynam upragnioną przerwę świąteczną i mam nadzieję, że będzie ona dla mnie bardziej pomyślna niż rok temu. Zwłaszcza że w tym roku mam odpoczywać wyjątkowo długo. Oczywiście nie narzekam na to, bo jesień jest najmniej lubianą przeze mnie porą roku. I choć tegoroczna okazała się wyjątkowo łaskawa, pracy nie brakowało.
Grudzień był szczególnie pracowitym miesiącem, nie tylko w pracy, ale też w domu. Wysprzątałam kuchenne szafki i doprowadziłam do ładu swój pokój (generalne porządki robię w nim tradycyjnie w czerwcu). Upiekłam i pomalowałam pierniczki - może nie tak ładnie jak niektóre znajome (a już Aldona to mistrzyni!), ale i tak jestem zadowolona.
Nareszcie uporałam się z zaległościami pocztowymi. Oprócz kartek świątecznych, które wysłałam już na początku grudnia, przygotowałam też pocztówki i dwie paczki dla przyjaciół (pozostałych mam nadzieję niedługo spotkać). W paczkach znalazły się moje pierniczki, rękodzieło mamy, drobne kosmetyki, orzechy i piękne kartki wykonane przez Dagę.

Jutro wpracowe spotkanie opłatkowe, a po południu prawdopodobnie kierunek biblioteka. Nie czuję się komfortowo z myślą, że nie skończyłam jednej książki ("Błękit" Mai Lunde), ale ponieważ niezbyt mi się podoba, nie ma sensu z jej powodu zwlekać. Niestety jest to jeden z moich autystycznych schematów - kiedy nie mogę dokończyć zaplanowanej książki, czuję niepokój. I z tym schematem muszę czasem powalczyć. Lepiej będzie dla mnie i dla innych czytelników, jeśli oddam nietrafioną książkę i wypożyczę nowe.

20.12
Znowu to samo: pierwszy dzień przerwy od pracy, a mnie coś rozkłada. Obudziłam się z bólem gardła, teraz zaczyna dochodzić gorączka i lęki. Przy gorączce zawsze mam silne lęki i koszmary. No i plany, żeby pójść do biblioteki, poszły się kochać.
Nie wiem, czy kląć jak szewc, czy płakać. Płakać nie chcę, bo dostanę migreny. Kląć za bardzo nie umiem, gdy boli gardło.
Muszę się jak najszybciej postawić na nogi, bo chcę pojechać na Sylwestra do Nory. Chcę znowu pobyć sama ze zwierzem, a także spotkać paru znajomych. Czekam na to od września i to było moją główną motywacją przez całą jesień, obok attacusów. Zwłaszcza że moja przerwa świąteczna ma trwać ponad dwa tygodnie.
Jestem wściekła, bo przez całą jesień nie chorowałam, chyba pierwszy raz od czasów przed pójściem do szkoły. Robiłam wszystko, żeby być zdrowa. Dbałam o kondycję psychiczną, codziennie choć trochę spacerowałam, jadłam owoce i warzywa, wietrzyłam, brałam witaminę D i tak dalej.
Jeśli chodzi o psychikę, to była moja najlepsza jesień od wielu lat. Tylko dwa razy zaliczyłam zjazd, raz po śmierci wujka (co jest chyba normalne) i raz po wielogodzinnym zebraniu w pracy. Moim zdaniem trzeba być prawdziwym sadomasochistą, żeby robić
sobie i innym coś takiego jak kilkugodzinne zebrania - co najmniej tak bardzo, jak złodzieje z filmów o Kevinie.

sobota, 1 lutego 2020

[95] Motyle 2019: Ćmy (cz. II)


[Jeśli chcesz przeczytać poprzednią część posta, kliknij tutaj.]


(Prawdopodobnie) niedźwiedziówka jastrzębica
 
05/19
Znaleziona w lesie na niskiej roślinie podobnej do pokrzywy, ale nie kłującej. Jest jeszcze bardzo mała, ma około centymetra, więc nie mam pewności co do gatunku. Oglądałam ją przez lupę i wydaje mi się, że to może być niedźwiedziówka jastrzębica. Na próbę włożyłam jej liście mniszka i rośliny podobnej do tej z lasu.

05/20 
Ta gąsienica sprawia mi obecnie największe problemy. Przez dwa dni siedziała nieruchomo, po czym zrzuciła skórę i zaczęła przypominać nieco nożówkę. Nadal jednak nie widzę, aby jadła, mimo że włożyłam jej liście czterech różnych roślin jedzonych przez niedźwiedziówki. Wydaje mi się, że na spodzie pojemnika są jakieś odchody, ale nie widać śladów żerowania.

05/22
Niedźwiedziówka chyba jednak coś je, pomimo braku śladów na liściach, bo znalazłam sporo odchodów. 

05/25
Nie daję wielkich szans tej larwie, bo nie widzę, aby jadła, mimo prób z wieloma różnymi gatunkami roślin. Nie wiem, co z nią jest nie tak, że nie je nawet podstawowych roślin żywicielskich. Od wczoraj siedzi na wieczku. 

05/28
Zgodnie z moimi podejrzeniami, mała larwa zidentyfikowana jako niedźwiedziówka jastrzębica prawdopodobnie była spasożytowana. Wczoraj znalazłam pod nią białego owadzika, niestety zbyt małego (dwa milimetry?) by jakikolwiek mój sprzęt go sfotografował. Teoretycznie jest pewne prawdopodobieństwo, że owadzik ten nie wyszedł z larwy, tylko z jakiegoś liścia, ale jak dla mnie to prawie pewne. Od paru dni gąsienica nie chciała jeść, siedziała na ściance bez ruchu, nie rosła, a mimo to żyła. Dzisiaj, po znalezieniu owada, nie reaguje na dotyk. Przyjmuję więc, że to stworzonko było w niej i powoli ją zjadało od środka.


Orthosia miniosa

05/19
Tych larw było dużo na dębach na skraju lasu. Zabrałam na próbę cztery, bo nigdy nie hodowałam tego gatunku. Póki co jest w porządku - jedzą liście brzozy, zgodnie z informacjami w Internecie. Robią malutkie oprzędy. Gdy zostają dotknięte, poruszają się w zabawny sposób.




05/20
Larwy z dębu mają się dobrze. Mało jedzą z powodu wylinki. Wczoraj siedziały schowane w oprzędzie utkanym pomiędzy dwoma sklejonymi liśćmi i jedna z nich przeszła w nim wylinkę. Dzisiaj ich nie wyjmowałam, żeby nie burzyć im znowu spokoju w tym "domku".

05/22
Rano przeżyłam coś niemiłego: odkryłam, że Orthosie uciekły. Ścieląc łóżko, znalazłam larwę chodzącą po pościeli. Inspekcja wykazała, że tylko jedna z czterech gąsienic nie uciekła. Założyłam na pojemniczek podwójną gumkę i zmieniłam materiał-wieczko na dłuższy. Niestety, jednej gąsienicy nie znalazłam wcale, a druga leżała martwa pod łóżkiem... Cieszę się, że uratowałam przynajmniej tę uciekinierkę z łóżka.




05/25
Szczur znalazł w lesie kolejną larwę Orthosii miniosy, więc zabrałam ją i dołączyłam do pozostałych. Wczoraj Orthosie były bardzo pobudzone, biegały po pojemniku jak szalone, ale nie zauważyłam żadnych zmian.

05/27
Starsza larwa z dębu robi dzisiaj oprzęd.

05/28
Jeden osobnik przeszedł wylinkę i wygląda teraz niesłychanie dziwnie. Zastanawiam się wręcz, czy na pewno jest tego samego gatunku. 




05/31
Są już dwie larwy o nowym ubarwieniu. 

06/06
Bez zmian. 

06/15
Zaglądając do Orthosii, odkryłam, że jedna zagrzebała się w papierze na spodzie pojemnika. Druga biegała po pojemniku. Z tego, co wyczytałam w necie, Orthosie zimują w ziemi. Dlatego, choć dałam im jeszcze na wszelki wypadek liście, przełożyłam to towarzystwo do pudełka z ziemią, żeby mogły się zakopać. Ta zagrzebana w papierze zaczęła już przepoczwarczenie i nie poruszała się, więc przykryłam ją ziemią. Po kilku minutach drugiej już nie było na powierzchni.  

06/19
Ostatnia larwa jest w trakcie przepoczwarczenia i dziś udało mi się ją podejrzeć, bo nie wkopała się całkowicie w ziemię. 

06/23
Jednej orthosii nie udało się przepoczwarczyć. Znalazłam ją w dziwnym stanie, jakby pośrednim między larwą a poczwarką. Druga przepoczwarczyła się częściowo zakopana, a trzecia zakopała się całkowicie. 


Niedźwiedziówka nożówka

05/25
Dziś Szczur znalazł dla mnie w lesie niedźwiedziówkę nożówkę. Siedziała sobie na pokrzywie. Jestem pod jej urokiem, jak co roku zresztą. 

05/27
Niedźwiedziówka je najszybciej ze wszystkich gąsienic, jak zwykle zresztą. Ile bym jej nie dała, zawsze zastaję ją siedzącą wśród resztek. 




05/28
Niedźwiedziówka dzisiaj nie je. Weszła na wieczko.

05/31
Niedźwiedziówka przez dwie doby siedziała na wieczku i nie jadła, w nocy zrzuciła skórę. Jest piękna. Posadziłam ją na pokrzywie, żeby nadrobiła jedzenie.




06/01
Mało dziś jadła, chyba dlatego, że dałam jej pokrzywę. Zdecydowanie woli mlecz.

06/03
Niedźwiedziówce wrócił apetyt po włożeniu jej mlecza i teraz pałaszuje tak, jak powinna.




06/06
Dostaje teraz jeść dwa razy dziennie, pochłania co najmniej osiem sporych mleczy na dobę.  

06/13
Wczoraj zrobiła ogromny kokon, a dzisiaj wieczorem przepoczwarczyła się.

06/15
Dzisiaj przyjechał Szczur i udaliśmy się do lasu na wielkie poszukiwanie gąsienic. Cele były dwa: niedźwiedziówki i rusałki. Oba zrealizowane!
Niedźwiedziówkę zauważyłam ja w drodze powrotnej i jestem z jej powodu przeszczęśliwa! Jest nieco mniejsza od poprzedniej, może to samiec.

06/19
Je mlecze.

06/23
Pierwsza nadal w kokonie. Druga jest już bardzo duża i wciąż je, ale od wczoraj jakoś mało jak na niedźwiedziówkę.

06/23
Druga niedźwiedziówka zaczyna chyba myśleć o robieniu kokonu, bo je tylko symbolicznie. Dziś zobaczyłam, jak próbuje wdrapać się na ściankę, więc przełożyłam ją do wygodniejszego pojemnika ze ściereczką na górze.

06/29
Młodsza gąsienica już się przepoczwarczyła, teraz pozostaje czekać. 

07/15
Dzisiaj wypuściłam pierwszą tegoroczną niedźwiedziówkę.




08/01
Zaczynałam już tracić nadzieję, że moja druga tegoroczna niedźwiedziówka nożówka wyjdzie z kokonu, a tu dzisiaj niespodzianka. Udało się! Poczwarka, która zjeździła ze mną Polskę (ze Śląska do Warszawy, z powrotem, potem ze Śląska w Tatry i z powrotem), zmieniła się w dorosłą ćmę. To chłopak.
Większa para skrzydeł jest u tego samczyka ubarwiona nieco inaczej niż zwykle obserwowałam to u swoich niedźwiedziówek: biała powierzchnia pomiędzy ciemnymi plamami jest mniejsza.
A jak się ładnie pokazuje do zdjęć





Sadzanka rumienica

06/15
Największą zagadką jest teraz dla mnie larwa znaleziona dziś w lesie na łopianie. Szczerze mówiąc, nie wiem, co to za gatunek, ale kolorki ma boskie.  




06/19
Przedwczoraj byłam świadkiem niesamowitej wylinki larwy znalezionej na łopianie. Drastycznie zmieniła ona wygląd, teraz jest bardzo włochata i ruda. Wygląd jej dwóch instarów pozwolił mi ją zidentyfikować, to ćma sadzanka rumienica (Phragmatobia fuliginosa) - zupełnie nowy dla mnie gatunek. Należy do tej samej rodziny co nożówka.




06/23
Wczoraj przestała jeść i usiadła na wieczku. Spodziewałam się wylinki, ale ku mojemu zdumieniu, otoczyła się kokonem! Jestem zaskoczona, bo jest w tym momencie dużo mniejsza od niedźwiedziówek nożówek. 
(później)
Już się przepoczwarczyła w kokonie. Jej kokon wygląda identycznie jak kokon niedźwiedziówki nożówki, tylko że jest dużo mniejszy. 

07/06
Sadzanka przedwczoraj opuściła swój kokon. Okazała się znacznie mniejsza od swojej krewnej nożówki, ale również ładna - czekoladowa, z niezwykłymi, czerwonymi odnóżami i odwłokiem. Prawdopodobnie to był chłopak. Bardzo szybko odleciał. 




Garbatka zygzakówka

07/21
Mam obecnie tylko jedną gąsienicę, znalezioną na wierzbie przy punkcie czerpania wody pięć dni temu. To garbatka zygzakówka - bardzo ciekawa larwa, podobna do widłogonki, pochodzącej z tej samej rodziny. Reaguje na dotyk w podobny sposób co widłogonka, unosząc przednią część ciała i pokazując głowę. A głowę ma niezwykłą. Z bliska wygląda jak stwór z post-apo.
Kiedy ją znalazłam, nie miała jeszcze tak rozwiniętej głowy, była w trakcie wylinki. Stara głowa pozostawała lekko zsunięta. Parę godzin później spadła.
Larwa je wierzbę.
 





Niestety, garbatka parę dni później zmarła. Było mi bardzo przykro, bo pierwszy raz miałam taką gąsienicę. Jej śmierć wyglądała nie lada dziwnie i nie pozostawiała wątpliwości, że coś ją zaatakowało jeszcze w naturze. Może innym razem...