niedziela, 22 maja 2022

[132] Motyle 2021: Od jajeczka do... jajeczka

 
Niedźwiedziówka nożówka
 
04/20
Niedźwiedziówka wczoraj zakończyła kolejną wylinkę. Jest teraz duża i jeszcze bardziej włochata. Długo jej to zajęło, aż trzy dni.
Ośmielona doświadczeniami z tą gąsienicą, wyjęłam z zimującego w szopie pojemnika dwadzieścia kolejnych. Niektóre reagowały na dotyk zwijaniem się, inne nie. Zobaczymy, ile z tej grupy przeżyło. Na spodzie pojemnika jest bardzo dużo gąsienic w postaci "kłębuszków".  

05/16
Ponad tydzień temu zabrałam z szopy duże pudełko z niedźwiedziówkami, które najwyraźniej wyczuły zmiany w pogodzie, bo zaczęły się budzić.
Obecnie większość moich gąsienic jest takich rozmiarów jak larwy niedźwiedziówek spotykane o tej porze roku w naturze. Rosną szybko, dużo szybciej niż od sierpnia do czasu hibernacji. Niektóre oczywiście są większe niż reszta i te muszę przenieść do terrarium. Wczoraj wypuściliśmy w lesie czterdzieści larw, dzięki czemu troszkę się u mnie przerzedziło.
Gąsienica, która obudziła się w tym roku jako pierwsza, na początku tygodnia przepoczwarczyła się. 🙂
Podliczyłam, że zimę przeżyło dziewięćdziesiąt siedem niedźwiedziówek, a nie przeżyło czterdzieści sześć.
 
 

 
05/23
Obecnie niedźwiedziówki są rozdzielone do dwóch pojemników: terrarium dla największych i plastikowego pudełka dla znacznie mniejszej reszty.
Gąsienice z terrarium powoli wczoraj jadły, bo większość zrzucała skóry. Kilka z nich przyłapałam tuż po wylince, gdy były jeszcze mocno rozczochrane. Dzisiaj już biegają. Dwie, które nie są wcale największe, zrobiły trochę oprzędu na szklanej ściance i siedzą na nim.
O mniejszych niedźwiedziówkach na razie trudno pisać, bo są na różnych etapach rozwoju.
 
 

 
05/30
W ciągu ostatniego tygodnia cztery gąsienice nagle zmarły. Ponieważ nic się nie zmieniło poza tym, że jedna z nich brzydko się załatwiła, doszłam do wniosku, iż to wina sałaty z supermarketu. Choć sałatę jadły przez całą zimę, ostatnia (ze sklepu na S.) musiała im nie podpasować. Odstawiłam sałatę i zaczęłam przynosić mlecze z ogródka, gdzie mam ich całą łączkę.
Większość gąsienic z terrarium (czyli tych wcześniej zabranych z szopy) weszła w ostatni instar. Są bardzo duże, bardzo żarłoczne i oczywiście bardzo kochane. Dzisiaj pierwsza z nich zaczęła robić kokon.
Również dzisiaj wyczyściłam większe terrarium i przyniosłam do niego grupę z plastikowego pojemnika. Są tam niedźwiedziówki zabrane z szopy później, ale i one w tym tygodniu znacznie urosły.
Najwcześniej obudzona niedźwiedziówka nadal jest poczwarką.
 
06/06
W nocy z wczoraj na dzisiaj wyszła z kokonu niedźwiedziówka, która jako pierwsza przebudziła się tej wiosny. Jednocześnie jest to pierwsza w moim życiu ćma tego gatunku wyhodowana od jajeczka. Okazało się, że to chłopak - nieduży, ale bardzo ruchliwy. Wypuściłam go wieczorem w ogrodzie.
W długi weekend dużo i smakowicie karmiłam larwy, żeby jak najbardziej urosły. Dawałam im nie tylko mlecze, ale też pokrzywę, dąb i losowe liście z ogródka.
Dzisiaj dwie gąsienice zrobiły kokony. Niestety musiałam je naruszyć, żeby odciąć je od papierowego ręcznika pełnego odchodów. Jedna z gąsienic, wyraźnie niezadowolona, z powrotem wyszła z kokonu. Mam jednak nadzieję, że przepoczwarczy się bez problemów.  
 
 


06/07
Kolejne dwie gąsienice przygotowują się do przepoczwarczenia, ale w trochę nietypowy sposób. Zamknęły się obydwie w jednym kokonie, tuż obok siebie! Kokon nie wygląda na razie estetycznie, bo gąsienice jeszcze się załatwiają, ale po przepoczwarczeniu otworzę go i przeniosę poczwarki w czyste miejsce.
 
06/08
Kolejna niedźwiedziówka już siedzi w kokonie i szykuje się do przepoczwarczenia. Zostały jeszcze... czterdzieści trzy. Teraz codziennie przynoszę im cały pęk mleczy, tak że po wieczornych porządkach siedzą w małym zielonym gąszczu. Rano zazwyczaj wszystko jest zjedzone.
 
 

 
06/13
Od kilku dni w mniejszym terrarium widać poruszenie - największe gąsienice przygotowują się do przepoczwarczenia. Poczwarek mam już sześć, a pięć kolejnych gąsienic robi kokony.
Chcecie wiedzieć, jak wygląda szczyt lenistwa w wykonaniu niedźwiedziówek? Odpuścić sobie robienie kokonu i zamiast tego zaanektować kokon należący do brata lub siostry. Poczwarkę rodzeństwa wypchnąć prawie na brzeg kokonu. I koniecznie zrobić tam parę kup, bo przecież był zanadto czysty.
Wczoraj miałam śmieszną przygodę z niedźwiedziówką. Po nakarmieniu towarzystwa i posprzątaniu terrariów usłyszałam dziwne, głośne szuranie dobiegające z lewej strony stołu. Dobrą chwilę zajęło mi ustalenie źródła dźwięku: było to opakowanie po pastylkach do ssania. Zajrzałam do środka i zastałam tam radośnie buszującą niedźwiedziówkę. 😃
11 czerwca poszłam na spacer swoją tradycyjną trasą, korzystając z przyjemnej pogody. Na skraju łąki znalazłam gąsienicę niedźwiedziówki, siedzącą na widoku. Zabrałam ją i umieściłam wraz z jedzeniem w osobnym pojemniku. Ta larwa jest średniej wielkości.
 
 


 
06/19
Od kilku dni niedźwiedziówki intensywnie budują kokony. Co ciekawe, również u później wybudzonych i mniejszych gąsienic z większego pojemnika zaczęło się przepoczwarczanie. Zaczęłam więc bardziej intensywnie je karmić, żeby urosły jeszcze na tyle, na ile jest to możliwe.
W mniejszym terrarium zostały tylko trzy naprawdę bycze gąsienice, które dzisiaj już biegają nerwowo dookoła. Przeniosłam je do osobnego pojemnika, ale nie do większego terrarium, żeby w tym szale ciał nie podeptały mniejszych sióstr i braci oraz żeby nie groził im upadek z wysokości.
16 czerwca wyszła z kokonu druga wyhodowana ćma, tym razem samica. Przytrzymałam ją przez dwie doby na wypadek gdyby jakiś samiec poszedł w jej ślady, po czym wypuściłam w ogrodzie.
Wczoraj dotarły siatkowane pojemniki do rozmnażania motyli. Wyglądają czadowo - na funkcjonalne, a do tego łatwe w transportowaniu. W jednym z tych pojemników rozłożyłam na dnie papierowe ręczniki i umieściłam tam wszystkie gotowe na ten moment poczwarki niedźwiedziówek. Wychodzące ćmy będą miały więcej przestrzeni, a jeśli wyjdą naraz samiec i samica, wystawienie pojemnika z siatką na dwór może je skłonić do poznania się bliżej.
Zastanawiałam się nad wysłaniem kilku larw do Tomasza, ale przez cały tydzień było gorąco i nie miałam serca zamykać ich w paczce, a następnie w rozgrzanym paczkomacie.
Gąsienica znaleziona na skraju łąki póki co ma się dobrze. 17 czerwca przyłapałam ją na zrzucaniu skóry. Gdy wydostała się ze starej skóry, usłyszałam głośne "PAC!". Zajrzałam sprawdzić, co się dzieje, i zastałam ją całą nastroszoną.
 
 


 
06/22
U niedźwiedziówek zostało już tylko siedem jedzących gąsienic, w tym jedna znaleziona, którą trzymam osobno. Tylko dzisiaj larwy zrobiły pięć kokonów.
 
 


 
07/02
Tego dnia wyszło z kokonów pięć niedźwiedziówek. Nie pamiętam już dokładnie płci, ale chyba były to trzy samice i dwa samce. Na noc wyniosłam pojemniki do rozmnażania na dwór. 

07/03
Rano zastałam dwa złoża zielonych jajeczek, mniejsze niż zeszłoroczne, ale i tak duże.
Z rozmnażania jestem średnio zadowolona, bo chciałam uniknąć chowu wsobnego. Niestety, zawsze gdy miałam wiosną okazję wybrać się do lasu, padał deszcz, a jedyna znaleziona gąsienica nie przeżyła.
Wypuściłam jednego samca w ogrodzie (szybko wzbił się do góry i usiadł na czubku drzewa iglastego), a resztę towarzystwa na drodze wśród łąk. 
 
 
 

07/05
Dzisiaj wyszły kolejne cztery niedźwiedziówki. Nie wyjmowałam ich jeszcze, ale dwie to pokaźnej wielkości samice.
 
07/07
Wczoraj nie wypuszczałam ciem, więc dzisiaj ze zdziwieniem zastałam w pojemniku do rozmnażania... czternaście. Nie chcąc jeszcze dziś spacerować po efektach ubocznych mojego leku, wypuściłam połowę ciem wieczorem w ogrodzie. Wśród nich były dwie samice i pięć samców. Samce, mniejsze od samic, bywały też inaczej ubarwione - niektóre miały jaśniejsze odcienie brązowego i pomarańczowego na skrzydłach. Wszystkim bardzo się paliło do odlotu. Zauważyłam, że gdy niedźwiedziówki wychodzą z kokonów w towarzystwie mieszanym, nie są tak spokojne jak wtedy, kiedy wychodzą pojedynczo. Obecność płci przeciwnej pobudza je do latania.

07/08
Poszłam na łąki za wiaduktem, żeby wypuścić następnych siedem ciem. Mimo piekielnego upału zrobiłam to w środku dnia, bo dostałam alert RCB o możliwych burzach wieczorem. Na otwartej przestrzeni wiał wiatr, a ćmy były pobudzone towarzystwem płci przeciwnej, więc błyskawicznie odlatywały. Nie zrobiłam żadnego zdjęcia.

07/09
Wyszło kolejnych sześć niedźwiedziówek. Tym razem wypuściłam je na łąkach przed wiaduktem. Samic i samców było po równo. Jedna z samic szczególnie mi się podobała, bo miała więcej białego koloru między brązowymi plamami. Wyglądała jak dama w egzotycznym futrze. 🙂 Inna samica zdążyła zostawić mi na pożegnanie dywan jajeczek.
Zrobiłam porządek u poczwarek: przeliczyłam je i wyrzuciłam wszystkie, które były puste. Z moich obliczeń wynika, że wypuściłam już dwadzieścia pięć ciem, a zostało dwadzieścia poczwarek.
 
 

 
07/12
10 lipca zaczęły wychodzić z jaj małe niedźwiedziówki. Wieczorem na łąkach przed wiaduktem wypuściłam ostatnie ćmy przed generalnymi porządkami. Było ich pięć, w tym dwie duże samice, jeśli dobrze pamiętam. Później tego dnia jeszcze raz przejrzałam poczwarki, przełożyłam larwy i jaja do osobnych pojemników, a na końcu wytrzepałam pojemnik do rozmnażania na dworze, w razie gdyby coś tam zostało. Ku mojemu zdumieniu, pod ręcznikami na dnie pojemnika znalazłam jedną poczwarkę muchy! Nie mam pojęcia, jak musze udało się dostać do tak pieczołowicie pilnowanych gąsienic, ale to tylko pokazuje, jak łatwo o ich spasożytowanie.
11 lipca przed odjazdem wypuściłam jeszcze w ogrodzie jedną samicę. Po przyjeździe odkryłam, że jeden samczyk zdołał wyjść w czasie podróży samochodem. Na szczęście przeżył!
Dzisiaj gąsienice dostały mlecza, a my ze Szczurem wypuściliśmy w ogrodzie społecznościowym dwa samce i samicę. Wieczorem wyszedł jeszcze jeden samczyk.
Trzeba pilnie zostawić w jakimś lesie trochę jaj, których nadal jest dużo.

07/22
Parę dni temu wypuściliśmy w ogrodzie społecznościowym ostatnią jak na razie ćmę. Zostały tylko trzy poczwarki, z czego jedna, bardzo mała, wydaje się zniekształcona.
Gąsienice jedzą i wszędzie ich pełno. Przeszły już pierwszą wylinkę. Na szczęście pod wpływem dotyku zwijają się w kłębuszki.
 
07/25
Karmię je teraz co dwa dni, bo urosły trochę za bardzo, zważywszy czas pozostały do hibernacji.
 
 

 
07/31
U larw widoczne są znaczne różnice w tempie rozwoju. Niektóre nadal są małe, a inne zbliżają się do rozmiarów zimujących gąsienic z zeszłego roku. Podejrzewam, że rozwijają się za szybko i część niestety nie doczeka zimy jako larwy. Z drugiej strony, głodne też siedzieć nie mogą.
 
08/10
Niedźwiedziówki jedzą i rosną. 
 
08/22
U niedźwiedziówek jest stabilnie. Jak zwykle kilka osobników rozwija się dużo szybciej niż reszta. Pozostałe są znacznie mniejsze i zeszłoroczne doświadczenia wskazują, że to właśnie one mają największe szanse na hibernację.
 
08/30
U niedźwiedziówek i bez zmian poza tym, że rosną.
 
09/10
Niedźwiedziówki ciągle jedzą. Zmieniłam im pojemnik na większy. 

10/14
Dzisiaj wyniosłam do szopy niedźwiedziówki, na razie jeszcze razem z liśćmi. W tym roku mam małe nadzieje, że przezimują. Dużo tegorocznych niedźwiedziówek z nieznanej mi przyczyny umarło, zostało tylko kilkanaście.
Największą gąsienicę zostawiłam w domu, bo jest kilka dni od przepoczwarczenia. Chyba po prostu ją wyhoduję i zostawię w domu. Na zewnątrz już dla niej za zimno, a jako poczwarka nie przeżyje zimy (sprawdziłam w zeszłym roku).

 
Brudnica nieparka
 
05/16
Przedwczoraj obudziły się brudnice. To o trzy tygodnie później niż rok temu, ale myślę, że natura dobrze wie, co robi. Temperatury były niższe niż w zeszłym roku, a poza tym może dzięki temu samice będą miały szansę spotkać samce. Ja też nie narzekałam, bo mam ostatnio dużo na głowie.
Za to jak już zaczęły wychodzić, to do dzisiaj wyszło ich co najmniej sto. Dopóki są maleńkie jak główka od szpilki, nie muszę ich wypuszczać, mogą sobie spokojnie wcinać listki brzozy. Jedyny kłopot jest taki, że brudnice potrafią na tym etapie przechodzić przez dziurki w materiale, a innego materiału nie mam. I tym sposobem dzisiaj rano zastałam kilkanaście gąsienic chodzących po moim oknie, kredensie, książkach, a nawet zbindowanych dokumentach. 😃
Mam nadzieję, że dzięki regularnemu karmieniu za parę dni nie będą już umiały przechodzić przez materiał.
 
 

 
05/23
W ciągu tygodnia brudnice zdążyły urosnąć wystarczająco, by nie umieć już przecisnąć się przez dziurki w materiale. Karmię je na przemian brzozą, dziką różą i jabłonią.
Przedwczoraj wyjątkowo błogo się im sprzątało, bo wszystkie jak jeden mąż przechodziły wylinkę. Widok żywych stu czy dwustu maleńkich larw nie ruszających się z miejsca po otwarciu pojemnika - bezcenny. Uciekła mi tylko jedna, którą wieczorem znalazłam... na swoim ramieniu. 😃
Dzisiaj wypuściłam kolejnych czterdzieści gąsienic, tym razem na dzikiej jabłoni.
 
 

 
05/30
Wczoraj wypuściliśmy w lesie kolejnych dwadzieścia brudnic. Nadal mam ich co najmniej kilkadziesiąt. Obecnie większość zajmuje się swoją drugą wylinką albo jest tuż po niej.
Przedwczoraj dwie larwy uciekły z pojemnika, mimo że to nie powinno już być możliwe. Widziałam na własne oczy, jak przeciskały się przez ciasne otworki w materiale. Szczur bardzo się śmiał, gdy większość gąsienicy była już na zewnątrz pojemnika, a tyłeczek nadal po wewnętrznej stronie materiału! 

06/06
Rosną. Wydaje mi się, że zbliżają się do kolejnej wylinki.
 
06/08
Brudnice są w trakcie kolejnej wylinki, więc nie wszystko dzisiaj zjadły. Niektóre mają już "pyszczki".
 
06/13
Jak co weekend, brudnice przechodzą wylinkę. Od przedwczoraj wyjątkowo mało zjadły. Mam ich jeszcze około sześćdziesiąt i lada dzień przeniosę je do kolejnego większego pojemnika.
 
06/19
Dzisiaj umyłam terrarium po niedźwiedziówkach, żeby przenieść tam brudnice. Zauważyłam, że choć przechodzą kolejne wylinki o właściwym czasie, bardzo mało rosną. Zapewne dlatego, że jest ich za dużo w stosunku do ilości jedzenia i przestrzeni. Dlatego dziś wypuściliśmy w lesie koleinych kilkanaście, a resztę wpuściłam do nowego lokum. Teraz, gdy każdego dnia ubywa mi obowiązków w pracy, będę przynosić im więcej jedzenia, może nawet z różnych roślin.
 
06/22
Brudnice jakoś opieszale jedzą, mimo że daję im dużo brzozy. Mam ich dwadzieścia siedem.
 
 

 
07/06
Brudnice przechodzą kolejną wylinkę. Są coraz większe. Dostają teraz bardzo zróżnicowane jedzenie, bo w mojej najbliższej okolicy nie ma brzozy. Przykładowo dzisiaj dałam im liście jarzębu, dzikiej róży i dębu szypułkowego. Pałaszują wszystko.
 
07/12
U brudnic jest już jedna poczwarka, dwie kolejne larwy przygotowują się do przepoczwarczenia w kokonach. Pozostałe dostały liście głogu i brzozy, aczkolwiek niestety niezbyt dobrej jakości. Jutro może uda mi się znaleźć dla nich coś lepszego. Kilka larw zrzuciło skórę w weekend. 
 
 

 
07/22
Zostało jeszcze siedem brudnic, które się nie przepoczwarczyły. Wytrwale daję im codziennie nowe liście, żeby to przyspieszyć.
Niektóre poczwarki są w tym roku bardzo małe. Prawdopodobnie to efekt hodowania większej grupy - było mniej jedzenia na osobnika.
20 lipca pojawił się pierwszy samczyk, niewielkich rozmiarów jak jego poczwarka, ale energiczny i żwawy. Kilka godzin później już latał po całym pojemniku z siatki. Akurat jestem w Warszawie, więc wypuściłam go 21 lipca w lesie, gdzie znalazłam jego mamę.
 
07/25
23 lipca, czyli dzień po naszym przyjeździe do Kielc, wyszedł drugi samczyk brudnicy. Wypuściłam go wieczorem z okna. Dookoła są same parki i lasy, więc chłopak sobie poradzi.
Zostało jeszcze kilka dużych, żerujących gąsienic.
 
07/26
Wyszedł trzeci samiec brudnicy. Też wypuściłam go za okno. Musiałam wypuszczać go na dwa razy, bo bardziej ciągnęło go do lampy w pokoju niż na wolność.
Już tylko trzy brudnice nie robią kokonu.
 
07/31
Wczoraj rano zastałam w pojemniku do rozmnażania dwie samice. Radość nie trwała jednak długo, bo wyszlo na jaw, że samce zdążyły je nocą zaplemnić. Obie złożyły wkrótce jaja. Wolałabym spróbować rozmnożyć te samiczki bez udziału braci... ale cóż zrobić, stało się.
W nocy wyszła kolejna, bardzo duża samica. Może z nią się uda.
(później)
Mamy to!
Zdjęcie trochę nieostre i w ogóle, ale najważniejsze, że przyleciał samiec spoza moich podopiecznych.
 
 


 
 
08/05
Mam następne jajeczka od wyhodowanej samicy i samca, który do niej przyleciał na dworze.





08/10
8 sierpnia wyszedł z kokonu samczyk brudnicy i zanim zdążyłam go wypuścić, zaplemnił samicę, która wyszła w nocy. Wypuściłam go w Warszawie.
Dzisiaj wyszła kolejna samica, wyjątkowo duża i piękna. Zawczasu przeniosłam ją do osobnego pojemnika. Po przyjeździe do domu zabezpieczyłam też jaja nie pochodzące z chowu wsobnego.
 
08/12
Żaden samiec na razie nie przyleciał do ostatniej samicy. Może po prostu ją wypuszczę.

sobota, 7 maja 2022

[131] Motyle 2021: Kraśniki - malutcy kanibale

 
07/03 i 04
Wczoraj na wieczornym spacerze zaobserwowałam dwa kraśniki, które kopulowały na skraju łąki. Owady były ze sobą złączone przez dłuższy czas. Postanowiłam je złapać i spróbować uzyskać jajeczka.
Trochę się przy tym nakombinowałam... Przede wszystkim na pierwszy rzut oka samiec i samica niczym się nie różnili, więc zabrałam do domu obie ciemki. Umieściłam je na noc w dużym pojemniku z siatką i włożyłam do środka gałązki. Motyle latały, spacerowały, mimo to samica nie złożyła jaj.
W międzyczasie przeczytałam, że kraśniki składają jaja na roślinach żywicielskich gąsienic. Nie wiem dokładnie, jaki znalazłam gatunek, ale generalnie kraśniki lubią koniczynę. Włożyłam więc motyle do mniejszego pojemnika pełnego liści i kwiatków koniczyny. Na tym etapie byłam już pogodzona z myślą, że się nie uda.
Ku mojemu zdumieniu, jeden z motyli zszedł na dno pojemnika i zaczął zabawnie ruszać czułkami. Godzinę po znalezieniu się wśród koniczyny samica złożyła na wieczku żółte jajeczka.
Dziś wieczorem poszłam na spacer w to samo miejsce, gdzie znalazłam kraśniki, żeby je wypuścić. Nie chciałam ich zbyt długo przetrzymywać, bo te ćmy jedzą również jako dorosłe owady, w przeciwieństwie do znamionówek czy brudnic.
Udało mi się jeszcze zrobić kraśnikom kilka zdjęć, choć nie jest ich dużo i nie są zbyt udane. Ciemki okazały się bardzo ruchliwe, czym różnią się od moich stałych podopiecznych.
 
 




 
07/12
Wczoraj z jaj zaczęły wychodzić maleńkie kraśniki. Spodziewałam się tego, bo dzień wcześniej jaja przestały być żółte i wyraźnie prześwitywały przez nie ciemne kropki. Po wyjściu maleństwa zaczęły spuszczać się po nitkach na dół pojemnika. Wydaje mi się, że kraśniki są jeszcze mniejsze niż inne moje gąsienice, ale może to tylko złudzenie, ponieważ nie są tak włochate. Na razie włożyłam im koniczynę. Z powodu ich rozmiarów nie jestem w stanie stwierdzić, czy jedzą. Bardzo chciałabym, żeby jadły i przeżyły. ❤
 
 
  

07/22
Szczur pomaga mi opiekować się kraśnikami. Wytrwale karmimy je koniczyną, bo jedzą ją najchętniej, wygryzając koronki w listkach. Teoretycznie powinny też wcinać babkę, ale jakoś mniej ją lubią. Szczur twierdzi, że trochę urosły. Raczej się z nim zgadzam, choć to wciąż maciupeńkie stworzenia.
 
 

 
07/25
Kraśniki przeszły wylinkę. Pewnie nawet bym tego nie zauważyła, ale znalazłam skórki. Na wyjeździe dałam im koniczyny - ze zdobyciem jej nie ma żadnego problemu.
 
07/31
Sprzątanie u kraśników nadal jest sporym wyzwaniem, chociaż odrobinę urosły. Od paru dni wydaje mi się, że gąsieniczek systematycznie ubywa. Zaskoczyło mnie, że w Kielcach doliczyłam się ich tylko dwudziestu jeden (przy czym nie dam głowy, że nie wzięłam jakiejś zrzuconej skóry za larwę).
 
08/10
U kraśników zostało sześć żywych gąsienic. Ja tymczasem doszukałam się w Internecie artykułu, z którego wynika, że larwy kraśników mogą zjadać się nawzajem. Postanowiłam wypuścić je na łące, gdzie znalazłam dorosłe owady. Hodowanie tego gatunku straciło dla mnie sens. Szukanie tak maleńkich larw wśród koniczyn jest czasochłonne, a gąsienice rozwijają się bardzo wolno i na domiar złego zjadają się nawzajem. Szanse na przezimowanie ich w takiej sytuacji byłyby nikłe, na pewno niewspółmierne do moich i Szczura wysiłków. Właśnie dlatego kraśniki, które przeżyły rywalizację ze swoim rodzeństwem, wrócą na łąkę już teraz.
 
08/12
Poszłam na skraj łąki, gdzie znalazłam dorosłe kraśniki, by wypuścić pozostałe przy życiu gąsienice. Chyba pierwszy raz żegnałam się z jakimś gatunkiem bez większego żalu.
Raczej nigdy nie wyhoduję kraśnika od jajeczka do imago, bo opieka nad tymi gąsienicami jest wyjątkowo żmudna i długa. Maleństwa wolno rosną, przez co trudno się im sprząta, a trzeba by to robić prawdopodobnie aż do października lub listopada. Szansa na przezimowanie jest niewielka, skoro larwy zjadają się nawzajem. Zimą nie sposób ciągle je kontrolować. Następnie - o ile w ogóle przezimowałyby - dalej  wymagałyby opieki, aż do przepoczwarczenia.
Kierowcy kilku samochodów mieli dziś okazję zobaczyć niecodzienny widok: kucając na skraju łąki, robiłam smartfonem ostatnie zdjęcia maleńkim owadom.
Mimo wszystko cieszę się, że mogłam poznać cykl życiowy kraśników. Zawsze to nowe doświadczenie.
 
 


 

środa, 4 maja 2022

[130] Pamiętniki zimowe

 
6.12
Przyjechał Mikołaj i przywiózł książkowe prezenty na Boże Narodzenie. Oczywiście ten stos jest nie tylko dla mnie, a prezenty poczekają sobie do świąt. 




7.12
Nieźle się zdziwiłam... Przecież wcale się tego hiszpańskiego dużo nie uczę, raptem dziesięć minut dziennie!




8.12
Dzisiaj, gdy w środku nocy poszłam obudzić tatę na rutynowy pomiar glukozy, tata oznajmił:
- Śnili mi się uchodźcy.
- Ale o czym był ten sen? Pomagałeś uchodźcom, walczyłeś z nimi czy byłeś jednym z nich?
- Wędrowałem z uchodźcami.
Szkoda, że podobne sny nie śnią się po nocach tym, którzy do obecnej sytuacji doprowadzili.

10.12
Covid pokonał dziennikarza śledczego Janusza Szostaka. Bardzo mi przykro i trudno mi uwierzyć. Jeszcze w czwartek czytałam jego post. Miał tyle planów...
Pan Janusz był prezesem jedynej w Polsce fundacji, która w aktywny sposób, w terenie, szuka zaginionych. Interesował się nierozwiązanymi sprawami zaginięć sprzed lat. Nie zawsze zgadzałam się z tym, co pisał, ale trzeba przyznać, że w swojej działalności był niestrudzony. Nie odstraszyły go nawet pogróżki. W zeszłym roku zorganizował akcję wydobycia z jeziora ciała zamordowanej kobiety, dzięki czemu matka mogła po latach godnie ją pochować. Teraz już pewnie nigdy się nie dowiemy, co się stało z Iwoną Wieczorek, bo od lat był jedynym, któremu zależało na rozwiązaniu tej sprawy.

18.12
W moim domu nareszcie zaczęły się przygotowania do świąt, w tym roku nieco opóźnione na skutek chorowania. Muszę przyznać, że nie do końca jeszcze czuję przedświąteczną atmosferę, zwłaszcza odkąd we wtorek stopniał prawie cały śnieg. Jestem jednak na dobrej drodze.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po zakończeniu izolacji, było zaproszenie Szczura na weekend. Nie macie pojęcia, jak szczęśliwa się czułam, gdy przyjechał pierwszy raz od miesiąca! Załadowaliśmy do samochodu prezenty dla kuzynki i dzieci kuzynów, które czekały cierpliwie od mikołajek, aż nadarzy się okazja do doręczenia ich, i ruszyliśmy do cioci. Kuzynów zobaczę prawdopodobnie już w nowym roku, ale Święty Mikołaj nie może przecież zaniedbać swoich obowiązków. U cioci zastałam paczki od młodszego kuzyna. Śmieję się, że ciocia w tym roku robi za paczkomat.
W międzyczasie wróciłam do pracy, gdzie królują już tematy związane z Bożym Narodzeniem, a w salach z dnia na dzień przybywa ozdób. Zanim wyszłam z domu, spotkała mnie niespodzianka: wyglądając przez okno w łazience, zobaczyłam na podwórku sąsiada sarnę (albo łanię). Skubała coś ukrytego pod śniegiem. Była szósta, na dworze panował jeszcze mrok, więc początkowo nie miałam pewności, czy dobrze widzę. Upewniłam się, gdy zwierzę wyprostowało się i zaczęło się rozglądać. Zawołałam mamę, żeby też popatrzyła. Gdy kilka minut później wychodziłam z łazienki, sarny już nie było. Ta krótka obserwacja sprawiła, że weszłam w nowy tydzień w pozytywnym nastroju. Tydzień, który się tak magicznie zaczyna, moim zdaniem nie może okazać się zły.
Następnego dnia postanowiłam wykorzystać fakt, że skończyłam pracę wcześniej niż zwykle. Udałam się na pocztę, gdzie w południe kolejki są jeszcze w miarę litościwe, żeby wysłać świąteczne kartki. W tym roku przygotowałam szesnaście kartek dla krewnych i znajomych, a także pięć pocztówek rozlosowanych w grupie z loteryjkami. Niestety nie udało mi się nakłonić Bestii do tak wdzięcznego pozowania z pocztówkami jak w zeszłym roku - próbował po nich łazić. Wieczorem upiekłyśmy z mamą pierwszą porcję wypieków na święta - jasne, kruche pierniczki.
Sądziłam, że w tym roku nie uda mi się wziąć udziału w tworzeniu paczek dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej. Korona uniemożliwiła mi przyłączenie się do akcji mikołajkowej. Okazało się jednak, że zaplanowano drugą akcję, bożonarodzeniową. Zgłosiłam się do przygotowania paczki damskiej, a dzisiaj zawiozłam ją z tatą w umówione miejsce. Choć rok wcześniej zanosiłam prezent do tego samego sklepu, mój słynny brak orientacji w terenie dał o sobie znać i zapomniałam, jak trafić. Kiedy w końcu z pomocą smartfona doczłapałam na miejsce, uświadomiłam sobie, że znacznie nadłożyłam drogi.




 
23.12
Jest piąta nad ranem, a ja nie śpię. Co prawda położyłam się "na troszkę" o dwudziestej pierwszej i spałam jak kamień do wpół do drugiej, bo mój mózg załapał, że wczesne wstawanie do pracy na pewien czas się skończyło. Później jednak obudziłam się z silnym bólem stawów rąk i nóg, a także szyi. Wzięłam lek przeciwbólowy, ale na razie niektóre stawy bolą za bardzo, żebym umiała ponownie usnąć. Szczególnie dokuczają mi prawa stopa i lewe kolano. Uświadomiłam sobie, że rano długo siedziałam z nogą założoną na nogę. Dobrze wiem, jak to się kończy, a wciąż mi się to zdarza. Odruchowo zakładam nogę na nogę w sytuacjach bardziej oficjalnych, bo gdy czuję ucisk, jest mi łatwiej nie stimować, przede wszystkim nie przewracać oczami. Głupie, głupie maskowanie... Stukam się teraz w głowę, niezadowolona, że muszę znosić ból przez stary nawyk, który dał o sobie znać zupełnie niepotrzebnie, w dość komfortowej sytuacji. A już ze stawami było lepiej. Ech.
Za to wczoraj rano... znowu spotkałam dzikie zwierzę, a nawet dwa. Było kilka minut przed ósmą. Zbliżałam się do mojego miejsca pracy, kiedy usłyszałam z góry delikatny szelest. Zadarłam głowę, przyjrzałam się drzewom i po chwili zobaczyłam dwie rude wiewiórki skaczące z gałęzi na gałąź. W końcu! Przez całą jesień chodziły słuchy, że w okolicy pojawiają się dwie wiewiórki - opowiadały o nich koleżanki, a raz tata zaobserwował je z parkingu. Sama nie miałam jednak jeszcze okazji ich zobaczyć... do wczoraj. Jak zwykle w podobnej sytuacji, poczułam nagły przypływ endorfin i uczucie, że spotka mnie coś dobrego. Zwierzęta są naj naj.

25.12
Pierwsze białe Boże Narodzenie od lat!

1.01
Taki koleżka wpadł do nas na sylwestra. Marek ocenił, że to pluskwiak różnoskrzydły.



 
9.01
Znowu mało notuję, mimo że ostatnie dwa tygodnie przyniosły mi wyjątkowo dużo radosnych momentów i naprawdę mam o czym pisać. Niestety, przyniosły mi też zaostrzenie dolegliwości. Dzisiaj poczułam poprawę, więc postanowiłam zacząć powoli spisywać ostatnie zdarzenia. A zdarzyło się... kilka miłych niespodzianek 🙂
Niespodzianka, o której wypada napisać w pierwszej kolejności, właściwie była podwójna. Najpierw, tuż przed moimi urodzinami,  zastałam w domu kopertę z upominkami od Dagmary. Daga przysłała mi prześliczną zimową kartkę pełną ciepłych słów, a także dwie zakładki: dla mnie i dla Szczura. Ponieważ akurat byłam tamtego dnia bardzo zmęczona po pracy, postanowiłam napisać o tym i podziękować, gdy lepiej się poczuję.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy w dniu urodzin ponownie dostałam kopertę od Dagi! W pierwszej chwili pomyślałam, że to musi być pomyłka. Okazało się jednak, że Daga jeszcze raz wysłała mi własnoręcznie wykonane zakładki i kartkę, bo poprzednim podróż z Warszawy na Śląsk zajęła ponad dwa tygodnie! Tym samym staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami wszystkich cudeniek, których część widzicie poniżej na zdjęciach. Ale zakręcona historia! 😀
Daguś, dziękujemy! Kartki stoją sobie dumnie na półce, a zakładki na pewno się przydają, bo na święta (i na urodziny) dostaliśmy stosy książek.
 
 


 
Skoro już zaczęłam pisać o niespodziankach, które mnie ostatnio spotkały, nie sposób pominąć skrzydlatego gościa. W południe szóstego stycznia, gdy prószył śnieg, w ogrodzie pojawił się dzięcioł. Wylądował na jabłoni i ostukiwał najpierw jej pień, a później gałęzie. Udało mi się poobserwować go przez okno i pstryknąć parę zdjęć.
Ciekawe, czy ptak przyleci tu znowu. W zeszłym roku rodzice widywali jakiegoś dzięcioła regularnie, ale ja ani razu.

14.01
Pojechałam dzisiaj do sąsiedniej miejscowości, żeby - jak mawia Szczur - zaktualizować bazę wirusów. Brzuch tym razem mi nie dokuczał, bo sertralina bardzo mi pomaga. Mam tylko nadzieję, że Pfizer okaże się bardziej łaskawy dla mojego samopoczucia fizycznego i psychicznego niż AstraZeneca.
A wczoraj znowu widziałam dzikie zwierzę! Gdy przejeżdżaliśmy z tatą w pobliżu wiaduktu, lis przebiegł przez ulicę (na szczęście bezpiecznie). Na spacerach po liście dla owadów czasami widuję lisy, ale nie z aż tak bliska i w całej okazałości. Piękną kitę miał.

17.01
Mamy tutaj najprawdziwszą burzę śnieżną, taką z grzmotami.

30.01
Ostatnie dwa tygodnie minęły mi wyjątkowo spokojnie, szczególnie w pracy. Miałam dużo czasu na nadrabianie różnych zaległości. Kolejne dwa tygodnie najprawdopodobniej już nie będą tak łaskawe. Na domiar złego akurat teraz w moim otoczeniu (jak zresztą chyba wszędzie) znowu przybywa zarażonych koronawirusem. Modlę się, żeby dotrwać w zdrowiu do ferii zimowych i móc pojechać na dwa tygodnie do Nory. Oby dopisało mi szczęście. Dobrze by mi zrobiło wyrwanie się z domu na dłuższy czas.
Jedyne, co mi obecnie mocno doskwiera, to problemy ze snem, a konkretnie złe sny i wybudzanie się przez nie. Nie potrafię przespać ani jednej nocy bez pobudki lub dwóch, a jeśli budzę się zdenerwowana, trudno mi ponownie zasnąć. Godzina pójścia spać ani długość snu nie mają tu znaczenia, wybudzam się prawie zawsze. W tej jednej kwestii sertralina nie pomaga, melatonina też nic nie zmienia. Chyba będę musiała odgrzebać na jakiś czas sprawdzony lek nasenny, przynajmniej do ferii. Wszyscy wiemy, jakie znaczenie ma zdrowy sen dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Martwię się, żeby przez permanentny deficyt snu nie spadła mi odporność.
W zeszły poniedziałek drugi raz zaobserwowałam przez okno w łazience sarnę w ogrodzie sąsiada, który zazwyczaj nie zamyka bramy. Tym razem zobaczyłam ją po dwudziestej trzeciej. Sądzę, że to ta sama sarna co ostatnio, ponieważ do lasu mamy zbyt daleko, by uznać to za zbieg okoliczności. Coś jej tu, zdaje się, zasmakowało. Wizyty sarny sprawiły, że nabrałam trochę obsesyjnego zwyczaju wyglądania przez łazienkowe okienko, kiedy tylko przechodzę obok.
W ten weekend Szczur wyjątkowo przyjechał już w piątek i jeszcze tego samego wieczoru oboje zapakowaliśmy się do samochodu, żeby zawieźć mojej kuzynce prezent urodzinowy. Warunki na drogach były parszywe, więc wróciliśmy grubo po dwudziestej drugiej, ale radość solenizantki wynagrodziła nam te niedogodności.

3.02
Od połowy grudnia mam ogromną, jak to mawia Alex, "zajawkę" na filmy. Przez ostatnich parę lat oglądałam ich bardzo mało, głównie komedie, a poza tym sporo relaksujących anime. Można powiedzieć, że jest to u mnie wyznacznik samopoczucia psychicznego - im bardziej jestem lękowa, tym mniej filmów oglądam. Tymczasem teraz mogłabym robić to codziennie, gdyby nie fakt, że czasem jestem zbyt zmęczona dźwiękami i wolę poczytać książkę. Stworzyłam listę "zaległych" filmów, które chcę obejrzeć, i odhaczyłam już prawie dwadzieścia pozycji, mimo że często jeden film dzielę sobie na dwa dni. Poza tym zaczęłam oglądać "Przyjaciół" i coś czuję, że zabierze mi to baaaardzo dużo czasu... 🤭
W zeszłym tygodniu naszło mnie na tematykę LGBT+. Mam w związku z tym pytanie: jakie filmy o relacjach homoseksualnych najbardziej Wam się podobały? Na razie bez seriali. Gatunki mogą być różne, ale proszę, by każda chętna osoba zaproponowała maksymalnie trzy filmy, takie swoje naj naj. Filmów o parach hetero widziałam ostatnio strasznie dużo i przyda się odmiana.

4.02
Jestem przeszczęśliwa, że po bardzo męczącym tygodniu nastał wreszcie piąteczek. W ten weekend nigdzie się nie wybieram. Mam zamiar głównie wylegiwać się z kotem, czytać, oglądać i nadrabiać sprawy związane z moimi zainteresowaniami, żeby zregenerować się przed ostatnim tygodniem przed feriami (zapewne równie męczącym). Wielkie ufff.

15.02
Moje tegoroczne ferie zaczęły się z przytupem, choć może powinnam raczej napisać, że z trzepotem skrzydeł.
Było sobotnie przedpołudnie, a ja akurat siedziałam w wannie, gdy usłyszałam poruszenie w holu. Mama wołała, żebym przyszła popatrzeć przez okno, bo w ogrodzie jest jakiś nietypowy ptak. Wyskoczyłam pospiesznie, owinięta ręcznikiem. Ptak wyglądał na drapieżnika i siedział wśród gałęzi najwyższego świerku, naprzeciw naszego okna, rozglądając się dookoła. Dowiedziałam się od mamy, że sroki zachowywały się wyjątkowo głośno, więc wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak pięć srok otacza nieznanego ptaka i wydziera się. Alarm podniosły również sójki. Kiedy poobserwowalysmy gościa przez dłuższą chwilę, okazało się, że w szponach trzyma martwego ptaka (gatunku nie udało mi się ustalić). Wkrótce zabrał się do jedzenia - na przemian skubał swoją zdobycz i podnosił głowę, rozglądając się. Wokół niego unosiły się pióra ofiary. Uczta trwała około godziny, po czym drapieżnik przeniósł się na jabłoń. Tam odpoczywał w słońcu niemal przez kolejną godzinę. Nie umiałam oderwać się od okna! Pogrzebałam w przewodniku i stwierdziłam, że to krogulec, a Marek dodał, że samica.
 
 
 
 
W niedzielę wieczorem Szczur przywiózł mnie i stertę moich bagaży do Nory. Pierwszego dnia po przyjeździe czułam się tak sobie, bo dokuczał mi nerwowy brzuch. Poszliśmy na wieczorny spacer i wymieniliśmy drobne walentynkowe upominki - ja dałam Szczurowi gadżety z motywem szczurów, a on mnie piękne puzzle z serii Anne Stokes. Mimo wszystko brzuch trochę się buntował. Za to dzisiaj udało mi się już naprawdę odprężyć: wyspałam się, poszłam na spacer nad fosę, wzięłam gorący prysznic, odgrzałam domowy obiadek... Żyć nie umierać. A w międzyczasie napotkałam kolejnych niespodziewanych gości.
Gdy poszłam do parku, oprócz stałych bywalców tego miejsca - krzyżówek, gołębi i wron - zobaczyłam kaczkę mandarynkę. Samiec pływał w pełnej krasie tuż przy brzegu, a co najlepsze, nie był sam! Towarzyszyła mu partnerka, którą on regularnie iskał swoim dziobem. Razem wyglądali przeuroczo! 💙 O ile samiec mandarynki nie jest dla mnie nowością, bo swego czasu jeden z nich upodobał sobie Park Śląski, o tyle parę widziałam dziś pierwszy raz. Niech im się wiedzie!
 
 

 
 
16.02
Puzzle, które dostałam od Szczura, są piękne, ale niełatwe do ułożenia. Składają się w większości z różnych odcieni zielonego. Na razie mam ułożone twarz i palce elfki.

21.02
Ferie upływają mi przyjemnie oraz - na szczęście! - w miarę powoli. Staram się koncentrować na bieżącej chwili i wykorzystywać wolny czas do maksimum, żeby zadbać o siebie i nacieszyć się swoimi zainteresowaniami. Czytam, dalej nadrabiam zaległości filmowe, układam puzzle, tworzę nowe miejsce w sieci dla mojej kolekcji pocztówek, gram w ulubione gierki. Codziennie w południe wychodzę na spacer, aczkolwiek w piątek i w sobotę silny wiatr zatrzymał mnie w domu. Uczę się nowych hiszpańskich słów, używając Duolingo i e-booka na czytniku. Nie zapominam też o przyjaciołach i znajomych - codziennie do kogoś dzwonię lub piszę, by dłużej pogadać, bo w dni "wpracowe" doba często jest zbyt krótka.
Puzzle od Szczura okazały się być nie lada wyzwaniem. Po kilku dniach układania mam gotowe twarz, włosy i rękę elfki, pysk smoka oraz połowę drzewa, a reszta... cóż. Szczerze wątpię, że uda mi się ułożyć resztę przed powrotem na wieś.
Sobotni wieczór spędziłam ze Szczurem i z Piotrem w escape roomie na Mokotowie. Zabawa trwała aż półtorej godziny. Wyszliśmy z pokoju na sześć minut przed czasem, a niemała w tym zasługa Piotra, ponieważ on bez wątpienia ma talent do rozwiązywania zagadek. W ogóle nie dało się odczuć, że jest w escape roomie pierwszy raz! 
Oczywiście urlop nie byłby urlopem, gdyby nie działo się nic zabawnego. Jednej nocy zasnęłam na kanapie w dużym pokoju, ponieważ po zażyciu tabletki nasennej nie zauważyłam, kiedy zaczęłam zasypiać. O wpół do siódmej obudziłam się, sama nie wiedząc, skąd się tam wzięłam. Dzisiaj nad fosą miałam spotkanie trzeciego stopnia z pieskiem w typie bolończyka, który umorusał mi gacie i kurtkę swoim ubłoconym "podwoziem".
Na miano najśmieszniejszego wydarzenia zasługuje jednak to, że obejrzałam "Młodość" Sorrentina po raz drugi, nie pamiętając, że już ten film widziałam. Momentami czułam się dziwnie, bo niektóre sceny wydawały mi się znajome. "Ach, te współczesne trailery. Streszczają całe filmy" - pomyślałam. Dopiero w połowie uzmysłowiłam sobie, że dokładnie wiem, jak film się skończy. Do tej pory nie przypomniałam sobie, kiedy i w jakich okolicznościach obejrzałam go pierwszy raz. Przychodzi mi do głowy jedynie okres, gdy miałam kryzys psychiczny i zaczynałam brać nowe leki przeciwlękowe. Nigdy wcześniej coś podobnego mi się nie przydarzyło.

24.02
Przez tydzień zmagań z puzzlami byłam pewna, że nie zdążę ich ułożyć przed końcem ferii, aż tu nagle wczoraj i dzisiaj poczyniłam spore postępy. Błyskawicznie ułożyłam brzegi i prawie całego smoka, jakby mnie olśniło, i od tego czasu idzie już z górki. Może jednak mam szanse się wyrobić?

25.02
Nie mieliśmy dzisiaj w Norze pączków. Szczur pojechał na dłużej do pracy, a ja po usłyszeniu porannych wiadomości przez parę godzin nie potrafiłam za nic się zabrać. Zresztą, przez stan lękowy mój brzuch i tak nie nadawał się do jedzenia tłustych rzeczy. Może po powrocie na Śląsk poproszę mamę, żeby nauczyła mnie piec pączki według jej wypróbowanego przepisu. W zamian mieliśmy przygotowane wczoraj placki na minipizze oraz babeczki, które upiekłam wcześniej w tym tygodniu. To moje pierwsze babeczki upieczone w Norze, więc jestem z siebie zadowolona. Zwłaszcza że dwoje gości - mama Szczura i Asia - wypowiedziało się o nich pozytywnie. 
O czternastej, gdy nieco się ogarnęłam, wyszłam na spacer nad fosę. Chodziłam przez kilkadziesiąt minut, żeby przewietrzyć głowę. W drodze powrotnej moją uwagę zwróciło miejsce, gdzie coś ruszało się pośród błota i starych liści. Z daleka wyglądało to na żywe, choć trudne do zidentyfikowania stworzenie. Z bliska okazało się ufajdanym ziemią jamnikiem, który pochłonięty był w najlepsze kopaniem głębokich nor. Właściciela nigdzie nie widziałam. Zrobiłam zdjęcie, na wypadek gdyby trzeba było dać ogłoszenie. Potem podeszłam do psiaka, próbując go zwabić, ale on nie chciał się spoufalać i oddalił się. Kilka minut później spotkałam starszą panią z automatyczną smyczą w ręce, która rozpytywała o psa. Okazało się, że to suczka o imieniu Fela. Porozmawiałam z panią, po czym wlazłam na zbocze i zaczęłam wypatrywać uciekinierki. Wkrótce jednak przyprowadziła ją młoda kobieta, zapewne sąsiadka, bo wydawała się znać i starszą panią, i psa. Felę spotkała przy bramie na osiedle, gdzie suczka najwyraźniej czekała na swoją panią.
"Jak znowu mi ucieknie, będę się za panią rozglądać" - powiedziała mi starsza pani. Cóż, kiedy mnie tu na co dzień nie ma...
Piesa w młodości też lubiła kopać nory. Prawie każdą dopiero co zasadzoną roślinę chciała wykopywać. Przyciągał ją zapach świeżej ziemi.
 
 

 
27.02
Wczoraj pożegnałam się z Norą, dzisiaj jestem już na wsi. Nie mogę powiedzieć, żebym nie wolała spędzić u Szczura dwa razy tyle czasu co ferie zimowe, ale w sytuacji wojny u naszych wschodnich sąsiadów powrót do pracy zapewne będzie dla mnie najlepszą możliwą opcją. Zamiast przez większość dnia siedzieć w domu, narażać się na kontakt z telewizorem i myśleć, zajmę się pracą, gdzie mam na coś realny wpływ. Zaraz po powrocie dowiedziałam się, że w mojej okolicy ruszają już zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla Ukraińców, więc będzie przynajmniej można dołożyć swoją cegiełkę do pomocy.
W piątek wieczorem wybraliśmy się ze Szczurem i z Piotrem do kolejnego pokoju zagadek. Szczerze mówiąc, nastrój do tego typu rozrywek miałam raczej średni i niespecjalnie chciało mi się jechać, mimo że mieliśmy tam od Nory rzut beretem. Byliśmy jednak od kilku dni umówieni i z Piotrem, i z właścicielem pokoju. I dobrze się stało, że skorzystaliśmy, bo moim zdaniem trafiliśmy do jednego z najlepszych escape roomów, w jakich byłam. Wystrój pokoju robił ogromne wrażenie. Nie mogłam wyjść z podziwu, ile piasku musiał przywieźć właściciel i ile wysiłku musiało go kosztować samodzielnie wykonanie dekoracji. Widziałam, że pokój jest różnie oceniany na LockMe, niektórzy krytykują Mistrza Gry za sarkastyczne poczucie humoru. Moim zdaniem, pan jest w porządku, a jego żarty tylko dodatkowo przyczyniają się do wprowadzenia gości w klimat. No ale co kto lubi.
W nocy z piątku na sobotę skończyłam układać puzzle z elfką i smokiem. Na koniec zostały mi głównie elementy w różnych odcieniach czerni i zieleni. Gdy już nie dało się inaczej, podzieliłam je według kształtu i dopasowywałam do brakujących miejsc. Nie spałam do czwartej nad ranem! Przykazałam surowo Szczurowi, żeby pozwolił obrazkowi przez pewien czas poleżeć w Norze i pokazywał go gościom.
 
 
 
 
Myślę, że dbanie o swoje zdrowie psychiczne i o relacje jest teraz szczególnie ważne. Oczywiście o wojnie nie da się zapomnieć. Myśli same przychodzą do głowy... Nikomu jednak nie pomoże, że będziemy siedzieli na kanapach pogrążeni w smutku, rezygnując z normalnego życia. Żeby mieć siłę na jakiekolwiek działanie, musimy najpierw zaopiekować się sobą i bliskimi.