sobota, 30 listopada 2019

[91] Motyle 2019: Harry i inne rusałki


Ten rok nie był dla mnie zbyt łaskawy, jeśli chodzi o hodowanie rusałek. A może raczej powinnam napisać, że nie był łaskawy dla nich samych. Choć znalazłam gąsienice czterech różnych gatunków, pasożyty pokonały wszystkie pawiki i niemal wszystkie pokrzywniki.

Z drugiej strony, nie mogłam narzekać na brak kratkowców. Poobserwowałam oba pokolenia - wiosną udało mi się wypuścić ponad dwadzieścia motyli, a jesienią hodowałam kolejnych kilkanaście, które będą zimowały jako poczwarki. Udało mi się też wyhodować jednego ceika i jednego pokrzywnika o imieniu Harry. Ale po kolei...


Rusałka pawik i rusałka kratkowiec (I pokolenie)

06/15
Dzisiaj przyjechał Szczur i udaliśmy się do lasu na wielkie poszukiwanie gąsienic. Cele były dwa: niedźwiedziówki i rusałki. Oba zrealizowane!
Na pokrzywach w lesie znaleźliśmy bardzo dużo rusałek różnej wielkości. A w zasadzie Szczur znalazł je wszystkie, bo Szczur był dziś mistrzem w szukaniu rusałek. Złapaliśmy ich chyba ponad trzydzieści, a widzieliśmy jeszcze więcej. Ponieważ są na różnych etapach rozwoju, niektóre bardzo małe, nie umiem stwierdzić, czy są jednego gatunku, czy nie. Jestem pewna, że są wśród nich kratkowce - to na bank.




06/19
Najwięcej energii zabiera mi teraz karmienie rusałek, bo zdejmowanie ich z pokrzyw jest uciążliwe, zwłaszcza że zwijają się w kłębek pod wpływem dotyku. Myślę jednak, że warto, bo rusałki są piękne, a na wolności bardzo często padają ofiarą pasożytów.
Policzyłam rusałki i mam  ich trzydzieści cztery, z czego cztery już od paru dni w postaci poczwarek, a jedna się przygotowuje. Te przepoczwarczone to kratkowce. O reszcie trudno coś powiedzieć na razie, bo są bardzo małe. Kilka na pewno należy do jednego gatunku, ponieważ lubią przesiadywać razem.




06/23
W piątek do moich trzydziestu czterech rusałek dołożyliśmy jeszcze kilka znalezionych w lesie pawików i dwa kratkowce. Większość kratkowców dziś jest już poczwarkami. Pawiki siedzą na ściankach z dala od liści, ale nie wydaje mi się, żeby miały się już przepoczwarczać, bo są za małe.
Nadal nie wiem, jakiego gatunku są najmniejsze rusałki znalezione tydzień temu - przeszły wylinkę, ale po niej są wciąż całe czarne. Mam też jedną większą rusałkę, której tożsamości nie jestem pewna, bo nigdy wcześniej takiej nie miałam. Możliwe, że to osetnik.
Trzy rusałki zmarły w ciągu minionego tygodnia z niewyjaśnionych przyczyn. Gdy przyjrzałam się jednej z nich z bliska, wyglądała dziwnie oślizgle, więc musiało je coś zaatakować. To na pewno nie moja wina, bo dbam o higienę w pojemniku - codziennie wyrzucam odchody i stare liście, wymieniam papier.

06/26
Wczoraj w nocy z jednej gąsienicy pawika wypadł pasożyt. Rano zastałam go już w stadium poczwarki. Zachowałam go, chcąc zobaczyć, co to za stworzenie.
Dziś niestety padły kolejne dwa pawiki. Gdy przestały się poruszać, schudły i stały się oślizgłe, więc sądzę, że wszystkim dolega to samo, może po prostu nie wszystkie pasożyty przeżyły. Niestety pawików nie zostało dużo i nawet na te, które są, nie robię sobie specjalnej nadziei.
Kratkowce chyba mają się dobrze, dzisiaj pojawił się pierwszy motylek i od razu uciekł mi w pokoju. Jest mniejszy niż moje kratkowce sprzed roku, ale zdrowy i sprawny.
Ponad dwadzieścia larw nadal je. 



 


06/29
Wczoraj i dzisiaj wypuściłam po jednym dorosłym kratkowcu. Je już tylko kilka gąsienic, większość włożonej im pokrzywy muszę wyjmować.

07/03
Niestety hodowanie pawików w tym roku zakończyło się klęską. Nie przeżył ani jeden. Dwa dni temu z ostatnich dwóch wypełzły pasożyty.
Wczoraj jeszcze jedna gąsienica żerowała, ale dzisiaj i ona siedzi na wieczku gotowa do przepoczwarczenia. Pozostałe rusałki są już poczwarkami, wśród których prawdopodobnie przeważają kratkowce. Ile z nich przeżyje? Nie wiadomo. Dzisiaj jednak pojawił się pozytywny akcent, wyszedł kratkowiec.

07/06
Przedwczoraj pojawiły się dwa kratkowce, dzisiaj kolejne dwa.





07/08
Wczoraj w nocy przyszły na świat kolejne cztery dorosłe kratkowce. Ponieważ przez większość dnia padało, postanowiłam wstrzymać się z wypuszczaniem. Dzisiaj przeraziłam się nie na żarty, gdy zobaczyłam, że jest ich więcej, a trzy leżą na boku. W pierwszej chwili pomyślałam, że umarły z powodu tłoku w małym pojemniku, choć przecież zdarzało mi się mieć ich kilkadziesiąt naraz w terrarium. Okazało się jednak, że wszystko z nimi w porządku. Jeden zwiał mi w pokoju, więc wypuściłam go z balkonu. Pozostałe zabrałam do ogrodu społecznościowego, było ich siedem. Niektóre spieszyły się do odlotu, inne pozwoliły się posadzić na kwiatach.
Zastanawiam się, co zrobić z dwoma poczwarkami, które zostały niestety zrobione na ziemi. Z jednej takiej wyszedł zdeformowany motyl i od razu umarł. Dwa mam jeszcze chyba szanse uratować, przez ich poczwarki prześwitują kolory skrzydeł. Poczwarki te powinny wisieć. Nie wiem jednak, jak przymocować tak malutką poczwarkę, aby stabilnie wisiała, gdy motyl będzie wychodził. 




07/09
Mam kolejne trzy wyhodowane rusałki. Jedna wyszła - całkowicie sprawna! - z leżącej poczwarki, której ostatecznie nie udało się bezpiecznie zawiesić, choć próbowałam na kilka sposobów. Niestety dziś przez większość dnia padało, bałam się wypuścić tak "świeże" motyle. Oby jutro było ładniej, nieprzyjemnie mi patrzeć na nie siedzące w pojemniku.
(w nocy)
Rusałki nie latają, bo w pokoju jest ciemno. Mimo to zobaczyłam, że jedna leży na boku. Dałam im kawałki owoców, postawiłam na nich motyle, a one natychmiast zaczęły wysuwać trąbki.
 

07/11
Wczoraj wypuściłam trzy nocujące rusałki. Wcześniej zdążyły mi jeszcze zafundować akcję poszukiwawczą w pokoju, bo zwiały.
W nocy pojawił się kolejny kratkowiec - drugi spośród tej dwójki, które przepoczwarczyły się na dnie pojemnika zamiast na górze, jak to rusałki powinny. Byłam nieźle zaskoczona, gdy rano zauważyłam pustą poczwarkę. Zostawiłam ją na biurku, żeby w razie kłopotów z wychodzeniem próbować mu pomóc. Po motylu nie było śladu! Chodziłam po pokojach, ale jego nigdzie nie było! Odnalazł się dopiero... na zużytej skarpecie, bynajmniej nie pachnącej kwiatami ani owocami. Dziwne upodobanie jak na motyla, prawda? 
 


 

Rusałka pokrzywnik

08/01
Mam sześć gąsienic znalezionych na pokrzywie, prawdopodobnie rusałki pokrzywnika. Przeszły jedną wylinkę, niestety dzisiaj zaobserwowałam, że dwie z nich, leżąc, wyginały się dookoła własnej osi. Takie zachowanie w czerwcu zapowiadało pasożyty u moich pawików, dlatego te larwy źle rokują. Pasożyt u jednej czy dwóch larw rusałki zwykle oznacza takie same pasożyty u pozostałych z tej samej rośliny.




08/05
Niestety moje przewidywania się sprawdziły i po tym, jak zastałam dwie larwy rusałki wyginające się konwulsyjnie, większość z nich padła. Codziennie zastawałam jedną lub dwie sztywne w ten sam charakterystyczny sposób. Bardzo chciałabym wiedzieć, jak się nazywa to, co je zabija. Wiem póki co tyle, że jeśli jedna larwa spośród rodzeństwa na to umiera, to umrą wszystkie lub prawie wszystkie. I że larwy kupione z hodowli na to nie umierają, tylko te wyklute z jaj na wolności.
Tylko jedna z larw nadal żyje, jest bardzo duża i długa. Staram się nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, ale strasznie chciałabym, żeby ta wojowniczka przeżyła. Czy są szanse - nie wiadomo.
 



 

08/08
Jedna jedyna larwa rusałki, która uchowała się, podczas gdy pięcioro jej rodzeństwa umarło, przepoczwarczyła się przedwczoraj.
Larwa długo wisiała w pozycji "do przepoczwarczenia" - od pierwszej w nocy do około trzynastej następnego dnia. Zdążyłam się już zmartwić, że moja radość była przedwczesna. W końcu przyłapałam ją na charakterystycznych ruchach poprzedzających moment kulminacyjny i udało mi się nawet nagrać, jak zaczyna zmieniać się w poczwarkę, począwszy od głowy. Nagranie jest słabej jakości, nie chciałam podnosić pojemnika, żeby gąsienicy nie przeszkodzić. Z tego samego powodu nie wyjęłam starych liści, dopóki nie byłam pewna, że skończyła. Bardzo mi zależało na tej gąsienicy.
Wojowniczka, która uciekła śmierci - za parę dni się przekonamy, czy skutecznie.

08/09
Tak wygląda poczwarka małej wojowniczki.




08/14
Jak w "Harrym Potterze" - oto Ten, Który Przeżył. Albo Ta, Która Przeżyła, bo nie umiem rozpoznawać płci rusałek. Tak czy siak, motyl uciekł śmierci, która zabrała piątkę jego rodzeństwa, i będę nazywać go Harry.
Mam nadzieję, że uda mi się zrobić Harry'emu jakieś zdjęcie z rozłożonymi skrzydłami. Na razie siedzi i się suszy.
(później)
Harry jest tak ruchliwy, że trudno mu zrobić zdjęcie.





Rusałka ceik i rusałka kratkowiec (II pokolenie)

08/31
Dzisiejsze poszukiwania rusałek w lesie zakończyły się sukcesem. Razem ze Szczurem oglądaliśmy pokrzywy, ile wlezie. Znaleźliśmy:
- dwa spore kratkowce,
- siedemnaście małych larw, prawdopodobnie kratkowców,
- jedną dużą larwę, która wygląda na ceika.
Małe larwy siedziały razem na spodzie jednego liścia. Znaleźliśmy je dzięki jednej jedynej, która była po górnej stronie liścia.
Wróciliśmy pogryzieni przez komary i poparzeni przez pokrzywy.





09/03
Duża, biała larwa rusałki, która już w momencie znalezienia była pobudzona, wczoraj cały dzień wisiała na wieczku. Dzisiaj przepoczwarczyła się. Wiem już, że to ceik.
Duże kratkowce chyba też myślą o przepoczwarczeniu. Jeden siedzi na wieczku, a drugiego znalazłam zwiniętego w kłębek na ziemi, jakby spadł. Delikatnie powiesiłam go na gałązce pokrzywy. Chwycił ją.
Pozostałe rusałki wczoraj zrzuciły skórę. Od tego czasu żerują rozproszone, bo wcześniej siedziały zawsze blisko siebie.

09/09
Wróciłam ze szkolenia i zastałam małe larwy w dobrym stanie. Tata dorzucił im pokrzywy, więc znowu zrzuciły skórę i urosły. Widać już, że to kratkowce. Niestety jeden osobnik na etapie poczwarki został niechcący zgnieciony, gdy tata zamykał pojemnik. Żal mi go, ale cieszę się, że reszta dała radę.
Dzisiaj dwie larwy siedzą na górze na materiale, ale na razie nic się nie dzieje.




09/11
Rusałki nadal jedzą. Wczoraj włożyłam im za dużo pokrzywy, więc dziś sporo musiałam wyrzucić. Ale przynajmniej wiem, ile są w stanie zjeść. Dzisiaj też wyposażyłam je obficie, na wypadek, gdybym jutro nie dała rady, bo spodziewam się długiego pobytu w pracy.

09/14
Przedwczoraj wyszedł z poczwarki ceik - drugi w życiu wyhodowany przeze mnie. Biaława gąsienica zmieniła się w pięknego, postrzępionego motyla. Przez dwa dni przetrzymałam ceika w domu, karmiąc go owocami, żeby Szczur miał szansę go poznać. Dzisiaj razem wypuściliśmy motyla. Nie mam lepszego zdjęcia, bo ceik bardzo już chciał odlecieć. W sumie nie dziwię mu się.




Kratkowce już prawie wszystkie przepoczwarczone. Pozostał jeden wiszący w pozycji do przepoczwarczenia. Czekam, aż i on będzie gotowy, żeby posprzątać ostatni posiłek larw i odchody.

09/16
Wszystkie kratkowce przepoczwarczyły się. Posprzątałam resztki liści i ostatnie odchody, teraz pozostaje czekać do wiosny. Jedna poczwarka leżała na dnie pojemnika, ale myślę, że i temu motylowi może się udać, jak wiosną.
   

sobota, 23 listopada 2019

[90] Szaleństwo


Nieco ponad cztery lata temu, w piątek 6 listopada, wybrałam się w podróż pociągiem do stolicy. Z tej podróży nic nie pamiętam. Najwyraźniej byłam tak przejęta tym, co zamierzałam zrobić, że nie kodowałam teraźniejszości.



Kilka dni po powrocie napisałam w swoim ówczesnym internetowym pamiętniku:

Czegoś takiego się nie spodziewałam. Nigdy bym się nie spodziewała, że będę się czuć aż tak swobodnie i komfortowo w towarzystwie osoby, którą pierwszy raz widzę w realu, na cudzym terenie i w momencie życia, w którym żyję w ciągłym napięciu, wszyscy przedstawiciele ludzkiego gatunku mnie denerwują i niemal z nikim się nie dogaduję. Przez cały dzień.

Po drodze zdarzyło się kilka sytuacji potencjalnie stresogennych, a jakimś cudem prawie tego nie odczułam. Raczej uświadamiałam sobie, że tu i teraz mogę zareagować stresem, bo zwykle reaguję, i przygotowywałam się mentalnie na stres. Ale stres nie nadchodził.

Jeśli dobrze pamiętam, w pewnej absolutnie nierealistycznej, absurdalnej i marysuistycznej książeczce L. M. Montgomery był wątek faceta, który w tajemnicy przed własną żoną i resztą świata tworzy cudowne lekarstwa w pokoju, do którego nikomu oprócz niego nie wolno wchodzić. Mogłabym się zastanawiać, czy Szczur w tajemnicy przed całym światem komponuje jakieś specyfiki w swojej Narnii, a następnie przyprawia nimi posiłki gości, by na czas pobytu zapominali o wszystkich zmartwieniach. Ale Szczur nie przygotowywał dla mnie posiłków, więc to raczej należy wykluczyć.

Czy naprawdę trzeba wyjechać tyle kilometrów od domu, żeby wreszcie odczuć, że ktoś rozumie i bierze pod uwagę moje emocje? Ludzi dookoła jest tylu. Dlaczego oni wszyscy tego nie potrafią, nawet nie próbują? Dlaczego mogę im tłumaczyć niektóre rzeczy na swój temat pięćset razy, a oni postępują dokładnie odwrotnie niż proszę, skoro osoba widziana pierwszy raz w życiu robi automatycznie rzeczy, które mi pomagają? I prawdopodobnie co najmniej czasami nawet sobie tego nie uświadamia.

Mam nadzieję, że będę mogła i umiała odwdzięczyć się tym samym.

Po powrocie do domu zajrzałam na fejsika i dowiedziałam się między innymi, że dziewczyna, która studiowała na moim wydziale, znowu pomieszkuje w hotelu Marriott, tym razem w Budapeszcie. Sądzę, że w opuszczonych budynkach jest przyjemniej niż w Marriottach. I przyjemniej jest widzieć przelot kilkudziesięciu ptaków nad osiedlem, liście przepędzane przez wiatr ze wzniesienia czy zachęcająco czarne korytarze, niż fotografować się ze śniadaniem. Dwudniowa przerwa od fejsika, skrzynki mailowej i w ogóle od ludzi też nie jest złą rzeczą. Ale to moje zdanie.

Amon, mój internetowy przyjaciel z lat gimnazjalnych, napisał kiedyś, gdy depresja dawała mu się szczególnie mocno we znaki, że dobre sny są tylko po to, by potęgować siłę koszmarów. Tu i teraz myślę, że może jest, albo przynajmniej bywa, odwrotnie. Muszę jednak to sobie zapisać, zanim zmienię zdanie.



A co się wydarzyło pomiędzy?

Zrobiłam jedną z najbardziej szalonych i nieodpowiedzialnych rzeczy w moim życiu. Taką, którą zapewne odradzałabym komuś innemu, gdyby zwierzył mi się ze swoich planów. Spędziłam prawie dwa dni u człowieka poznanego wiosną przez Internet, który zaprosił mnie na urbex, w tajemnicy przed wszystkimi. W dodatku nakłamałam, aż z uszu mi dymiło, choć nie kłamię prawie nigdy. Rodzicom i chłopakowi powiedziałam, że jadę do koleżanki. Przyjaciołom - choć mam w zwyczaju zawsze informować jedno z nich, gdy pierwszy raz spotykam się z kimś w realu - nie powiedziałam nic. Chciałam przynajmniej raz mieć spokój od tego, co myślą inni.

Z internetowym znajomym, do którego pojechałam, łączyły mnie relacje czysto koleżeńskie. Jego niedawno rzuciła dziewczyna, ja byłam w kilkuletnim związku, który coraz bardziej się sypał, ale wciąż jeszcze miałam nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Zaproszenie przyjęłam głównie dlatego, że rozpaczliwie chciałam choć na chwilę zapomnieć o codzienności. W żadnej sferze mi się nie układało - miałam problemy zdrowotne, ze związkiem nie było dobrze, w mojej pierwszej poważniejszej pracy spotkałam się z mobbingiem i nie potrafiłam się odnaleźć. Psychicznie byłam w rozsypce. Znajomy często ze mną rozmawiał i czułam, że jest między nami jakaś nić wzajemnego zrozumienia, chociaż dzielą nas kilometry.

Pamiętam, jak siedziałam w jego długim czarnym samochodzie, spięta i zmęczona podróżą. Rozmawiałam z trudem, sens każdego zdania docierał do mnie tylko na chwilę. O czym rozmawialiśmy, już nie pamiętam. Wiem, że zastanowiłam się, zerkając w lewo, czy on mógłby mi się podobać jako partner. Doszłam do wniosku, że nie, bo nie jest zupełnie w moim typie i wygląda na dużo starszego. Nigdy nie pociągali mnie faceci z brodą lub wąsami, kojarzyli mi się z tatą.

To, co się stało później, nie przypominało żadnej znanej mi historii. Nie, nie poszliśmy do łóżka ani nic w tym stylu. Większość weekendu zleciała nam na rozmawianiu. W sobotę pojechaliśmy szukać opuszczonego domu pod lasem, przedarliśmy się przez dzikie chaszcze i zrobiliśmy amatorską sesję zdjęciową. Nie pamiętam, co jedliśmy, zupełnie jakbyśmy się najedli rozmowami. Z godziny na godzinę czułam się coraz bardziej swobodnie, jakbym znała go od zawsze. Pomimo bycia w obcym miejscu niczego się nie bałam, co było niezwykłe, jeśli brać pod uwagę, jaki to był okres w moim życiu. Trochę też wydawało mi się, że śnię.

Wróciłam do domu jakaś inna, silniejsza psychicznie. Z poczuciem, że jest ktoś, kto mnie rozumie. I ze świadomością, że podobne historie czasem kończą się w kronikach kryminalnych - dlatego nadal nie powiedziałam nikomu prawdy.

Parę miesięcy później już byliśmy razem.

Jeśli ktoś będzie Wam próbował wmówić, że zawsze i wszędzie należy kierować się rozumem - nie słuchajcie.




niedziela, 3 listopada 2019

[89] 10 powodów, dla których lubię jesień


W moim prywatnym rankingu pór roku jesień zajmuje ostatnią pozycję. Mimo to, a może właśnie dlatego, postanowiłam zastanowić się, co w niej lubię. I takich rzeczy naliczyłam dziesięć.


1. Opowieści z dreszczykiem
Jesień to najlepszy czas do słuchania, czytania i oglądania historii z dreszczykiem. W długie, ciemne wieczory, zwłaszcza listopadowe, takie historie smakują zupełnie inaczej niż przez resztę roku. Bardzo chętnie sięgam wtedy po zbiory mitów i podań z różnych kultur, powieści detektywistyczne, anime o yokai, a czasem nawet przerażające historie oparte na faktach. 
Nie zdecydowałam jeszcze, które anime chcę obejrzeć tej jesieni, za to mam kilka przygotowanych lektur, w tym "Mitologię słowiańską" i "Mitologię nordycką".

2. Spacery po lasach pełnych grzybów
Nie znam się na grzybach, rozpoznaję tylko kilka gatunków, więc raczej ich nie zbieram. Nie przeszkadza mi to jednak polować na nie z aparatem. Moim zdaniem, najbardziej fotogeniczne są kanie i muchomory czerwone.

3. Polne i leśne krajobrazy
W ponure, deszczowe dni, gdy nie czuję się najlepiej, nie potrafię się jesienią zachwycać. Na szczęście nie wszystkie takie są. Kiedy tylko wychodzi słońce, w drodze do pracy podziwiam piękne krajobrazy - mgły unoszące się nad polami, kolorowe lasy. W tym roku wrzesień i październik były pod tym względem bardzo łaskawe.

4. Rozświetlone cmentarze
Od dziecka lubię je odwiedzać. Nie interesuję się nimi aż tak bardzo jak nasza kumpela Katja, dla której chyba każda podróż jest okazją do zwiedzenia jakiegoś ciekawego cmentarza, ale mnie też spacer pomiędzy grobami nie nastraja negatywnie. Przeciwnie, lubię myśleć o przeszłości, zastanawiać się, kim byli i jak żyli pochowani w danym miejscu ludzie. Najbardziej podobają mi się stare, żydowskie cmentarze oraz te pełne drzew. Jesienią łatwiej namówić bliskich na taki spacer, a w okolicach Zaduszek cmentarze wyglądają pięknie, szczególnie po zmroku.

5. Kasztany
Kto nie lubi kasztanów? Są po prostu kawaii. Ja, gdy tylko zaczynają spadać, napełniam sobie nimi kieszenie, robiąc miejscowym dzieciakom konkurencję.

6. Dynie
Gdybym miała wybrać jeden smak, który kojarzy mi się z jesienią, wahałabym się pomiędzy grzybami a dynią.
Na dłuuugo zanim dowiedziałam się o istnieniu Halloween, moja mama nastraszyła tatę wracającego późnym wieczorem z delegacji lampionem z dyni. Do dziś nie wiem, czy tata przestraszył się naprawdę, czy tylko udawał, żeby sprawić radochę dziecku.
Mama opowiadała mi, że gdy była dzieckiem, w jej rodzinnym domu robiono takie lampiony każdej jesieni, bez przypisywania im jakiejkolwiek symboliki. Ot, dynie się uprawiało i jadło, to czemu by przy okazji nie pobawić się z dziećmi. Gdy poszłam do szkoły, mamę zdziwiła walka z tym "pogańskim obyczajem" w wykonaniu miejscowej katechetki.
W lampionach z dyni najbardziej lubię nie groźne miny czy inne wydrążone wzory, tylko ich zapach. Mmm... jest po prostu boski!

7. Pocztówki
Kiedy zbliża się Halloween, na forach dla kolekcjonerów pocztówek zaczyna roić się od pocztówek na wymianę przedstawiających duchy i potwory z lokalnych legend, czarownice, lampiony z dyń i czarne koty. Pocztówki z tymi motywami lubię przez cały rok, ale właśnie w październiku najłatwiej je zdobyć. Zdarzają się nawet kartki z fotografiami z obchodów Dnia Zmarłych w Meksyku.

8. Kolorowe liście
Można z nich wykonać wiele pomysłowych dekoracji i prac plastycznych. No i przyjemnie chrupią pod nogami.

9. Andrzejki
Choć o istnieniu Halloween dowiedziałam się późno, bo w czwartej klasie podstawówki z podręcznika do angielskiego, andrzejki znałam od dziecka. W andrzejkowy wieczór mama i babcia zwykle bawiły się ze mną we wróżby, na czele z laniem wosku. Uwielbiałam zgadywać przy świetle świec, co przedstawiają cienie woskowych figur. Zabawa była przednia, mimo że nikt w moim domu nie traktował tego całkiem serio... może oprócz kilkuletniej mnie.
Jako dziecko postrzegałam andrzejki jako jeden z ulubionych dni w roku, nawet wtedy, gdy już niespecjalnie wierzyłam we wróżby. Kręciły mnie i atmosfera, i fakt, że z różnych źródeł dowiadywałam się o coraz to nowych wróżbach, jakie dawniej w andrzejki uskuteczniano. Z czasem zaczęłam sama szukać informacji i założyłam plik tekstowy, w którym opisywałam wszystkie poznane wróżby.

10. Atki
Jesień to zdecydowanie nie jest pora roku, która kojarzy się z motylami - większość owadów już w październiku znika z naszego pola widzenia. Od trzech lat udaje mi się jednak wydłużać sezon na motyle, zamawiając larwy Attacus atlas, a ponieważ coraz lepiej je rozumiem, w tym roku kupiłam ich wyjątkowo dużo. Ale o nich opowiem innym razem. ;-)