wtorek, 30 listopada 2021

[125] Podsumowanie lata

 
1. Tegoroczne lato spędziłam w większości w Norze. Wyjątkowo długo, bo aż trzy tygodnie, byłam w domu na wsi, ponieważ musiałam poczekać na powrót Szczura z delegacji i przygotować się do egzaminu. Pojechaliśmy razem w Góry Świętokrzyskie oraz na dwie dalsze weekendowe wycieczki: do Bielska-Białej i do Krakowa.
 
2. Zdałam ważny egzamin i awansowałam w pracy.
 
3. Zwiedziłam cztery zamki: w Bielsku-Białej, w Chęcinach, w Bodzentynie oraz... w Krakowie. Tak, tak - nareszcie udało mi się wykreślić Zamek Królewski na Wawelu z mojej Listy Wstydu.
 
 

 
4. Pierwszy raz wyprawiliśmy ze Szczurem letnią domówkę w Norce. Niestety nie wszyscy zaproszeni mogli przyjechać, ale swoją obecnością ucieszyli nas Piotr, Alex i Jakub, Magda oraz Paulina, a do tego Marek połączył się z nami na Discordzie. W gronie przyjaciół świętowaliśmy urodziny Szczura i mój awans. 

5. W tegorocznym sezonie na gąsienice mieszkali ze mną przedstawiciele jedenastu gatunków: dziewięciu ciem i dwóch motyli dziennych. Trzy z nich spotkałam pierwszy raz. Wyhodowałam dorosłe owady z tylko pięciu gatunków, ale za to miałam bardzo dużo osobników do wypuszczania. Rozmnożyłam też brudnice i niedźwiedziówki. Zimować będą jaja brudnic, larwy niedźwiedziówek oraz trzy poczwarki.

6. Pobiłam rekord w ilości wyhodowanych rusałek. Było ich aż pięćdziesiąt pięć!

7. Pierwszy raz udało mi się pozyskać jajeczka od motyli, które rozmnożyły się na moich oczach na wolności.

8. Poznałam kolejne warszawskie muzeum: Muzeum Ziemi PAN. 
 
9. W Bielsku-Białej zwiedziłam dwie filie Muzeum Historycznego: Starą Fabrykę i Zamek Książąt Sułkowskich. W fabryce najbardziej podobały mi się maszyny tkackie, a w zamku wystawy "Lustra japońskie ze zbiorów bielskiego kolekcjonera" i "Podróże kontemplacyjne. Iwa Kruczkowska-Król".

10. Ponownie odwiedziłam dwa inne muzea: Muzeum Azji i Pacyfiku oraz Muzeum Narodowe. Wyjście do pierwszego z nich planowałam już przed wakacjami, ponieważ bardzo mi zależało, by nie przegapić wystawy o Ajnach. Do drugiego Szczur i ja dotarliśmy później niż chcieliśmy, na godzinę czy półtorej przed zamknięciem. Zdążyliśmy obejść jedynie Galerię Sztuki XIX Wieku, ale za to w miłym towarzystwie Asi i jej synów.

11. Jak zwykle bardzo dużo włóczyłam się ze Szczurem po lasach. Prawie zawsze, gdy nie mieliśmy innych planów na wieczór, obieraliśmy kierunek na jakiś las, najczęściej Bemowski. Co najmniej cztery razy pojechaliśmy do Puszczy Kampinoskiej, chodziliśmy też po Lasku na Kole, Lesie Murckowskim i Starym Lesie. Na wyjeździe połaziliśmy po kilku rezerwatach i Świętokrzyskim Parku Narodowym.
 
12. Weszłam na Łysicę. 

13. Udało mi się spotkać jeża (na parkingu w Kielcach), dwie wiewiórki (obok Muzeum Ziemi), nietoperze, ropuchę i sporo żab, świetlika (na Karczówce) oraz największego ślimaka nagiego, jakiego w życiu widziałam. Pewnego lipcowego wieczoru do Nory dostał się pasikonik, dla którego pokonanie kilku pięter najwyraźniej nie stanowiło żadnego problemu. Najbardziej ucieszyłam się jednak, gdy z okna swojego pokoju w Kielcach zaobserwowałam sarenkę. Zanim usłyszała mnie i uciekła, zdążyłam pstryknąć jej kilka zdjęć. Gospodyni zdradziła mi, że sarny często podchodzą pod pensjonat.
 
 
 

14. Na początku wakacji kilka razy spotkałam chrabąszcze majowe. Przyleciały nawet do ogrodu. Ostatnio widziałam jednego z tych chrząszczy kilkanaście lat temu na spacerze z kuzynami, więc zawsze byłam przekonana, że w mojej miejscowości się one nie pojawiają. Niewykluczone, że zmieniło się to już w poprzednich latach, ale rozmijałam się z chrabąszczami, bo wyjeżdżałam do Szczura wcześniej.
 
15. Byłam w Jaskini Zbójeckiej.
 
16. Pewnego lipcowego dnia, kiedy w Lesie Bemowskim towarzyszył nam Piotr, odkryliśmy przyjemną miejscówkę do obserwowania samolotów. Zaczęło się od tego, że na spacerze zaniepokoiły mnie dobiegające z oddali dźwięki. Najpierw podejrzewałam, że zbliża się burza, później - że znaleźliśmy się niedaleko terenów wojskowych i słyszę strzały. Obie hipotezy były mylne. Okazało się, że w pobliżu jest nieduże lotnisko, z którego startują samoloty wykonujące loty widokowe.
 
 


 
17. Innym razem spotkaliśmy na szlaku... białego szczura. Towarzyszył w pracy właścicielce, która sprzedawała bilety do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Trudno nam było odkleić nosy od szyby, bo szczur był przyjazny i wyjątkowo dorodny. 

18. Pokazałam Szczurowi kilka charakterystycznych miejsc w Bielsku-Białej: Kamienicę "Pod Żabami", budynek Muzeum Literatury, Bielski Syjon, pomniki syrenki, Reksia i bohaterów "Porwania Baltazara Gąbki". Tylko Bolek i Lolek gdzieś się przed nami ukryli.
 
19. Ja i Szczur odwiedziliśmy Asię, Tomasza i ich synów, a oni - w nieco uszczuplonym składzie - odwiedzili nas w Norze.
 
20. Alex i Jakub przyjechali do nas na weekend. Przegadaliśmy kilka godzin i wybraliśmy się razem na wieczorny spacer po Puszczy Kampinoskiej, gdzie przemoczyłam buty.

21.
Przepłynęłam się kajakiem po fosie. Niestety, rowerów wodnych przez większość lata nie można było wypożyczać z powodu zakwitu wody.
 
22. Odwiedziłam Smoka Wawelskiego. Marzyło mi się wspólne zdjęcie, bo jedyne, jakie miałam, pochłonęła awaria dysku twardego w latach studenckich. Zrezygnowałam jednak z kontaktu fizycznego ze smokiem, gdy zobaczyłam, ile osób maca go w ciągu zaledwie kilku minut.

23.
Zwiedziłam ruiny pałacu Tarłów w Podzamczu Piekoszowskim.
 
24. Szczur pokazał mi kolejne miejsce na mapie Warszawy - Mariensztat. Przy okazji przeszliśmy się po Starym Mieście i zobaczyłam wąską uliczkę Kamienne Schodki, gdzie ponoć w latach dziewięćdziesiątych lubiła się fotografować alternatywna młodzież.
 
 

 
25. Zobaczyłam na żywo ponad sześćdziesiąt obrazów Zdzisława Beksińskiego na wystawie czasowej w Centrum Praskim Koneser. Korzystając z okazji, poszłam też na wystawę "Laboratorium Rzeźby". Przeczytałam, że była to największa w tym roku wystawa rzeźby w Warszawie, pełna dzieł wybitnych artystów. Cóż... niestety ja nadal jestem ze sztuką współczesną na bakier, mimo że od czasu do czasu próbuję się na nią otworzyć. Wycenione na tysiące złotych rzeźby kotów liżących się pod ogonami budzą we mnie raczej niedowierzanie niż zachwyt.

26. Wybrałam się do ogrodu botanicznego w Kielcach.

27. Wbrew własnej woli uczestniczyłam w dwóch przyjęciach: raz w weselu, które trwało do białego rana, a raz w niezwykle głośnej imprezie urodzinowej sąsiadki z ulicy obok. Inaczej nie da się tego nazwać, bo muzyka biesiadna z obu przyjęć była tak głośna, że przez cały wieczór nie potrafiłam na niczym się skupić. O ile wesele w hotelu można zrozumieć, o tyle w drugim przypadku tata poprosił policję o interwencję w związku z zakłócaniem ciszy nocnej, bo sąsiedzi nie ściszyli muzyki nawet po dwudziestej trzeciej. Całe szczęście, że urodziny obchodzi się tylko raz w roku.

28. Zaobserwowałam osiem Perseidów. W tym roku wypatrywałam "spadających gwiazd" przez dwie noce i w pojedynkę, nie licząc komarów. Żeby zniechęcić do siebie natrętnych krwiopijców, leżałam na leżaku opatulona kocami. 

29. Ponieważ pierwszego sierpnia o siedemnastej akurat jechałam samochodem, miałam okazję zobaczyć (i usłyszeć), jak warszawiacy upamiętniają godzinę "W".

30. Ścięłam włosy na krótko.
 
31. Wydałam kilkaset złotych na ubrania w sklepie sportowym. I nie żałuję, bo bluzy z tego sklepu są niebywale przyjazne sensorycznie, miękkie i ciepłe. Mam nadzieję, że będą mi służyć co najmniej przez kilka lat, tak jak ich poprzedniczka.
 
32. Odwiedziłam ze Szczurem jego rodziców. 
 
33. Dwa razy zobaczyłam się z kuzynem i jego rodzinką. Kiedyś uważałabym, że jak na lato to o wiele za mało. Po miesiącach czekania, aż wszyscy zostaną zaszczepieni, cieszyło mnie, że w końcu się widzimy. Wypuszczaliśmy razem rusałki, a Młodemu pokazałam też inne stadia rozwoju moich owadów. Młodszego najbardziej interesowało, jak by tu napsocić.

34. Zrobiłam zakupy w słynnych Złotych Tarasach. Upolowałam tam dwie wygodne pary trampków, czarną bluzkę i książki.
 
35. Pomogłam Szczurowi kupić odkurzacz. Nora już od dawna prosiła się o solidny odkurzacz, ale Szczurowi na co dzień trudno jest znaleźć czas i energię na ponadprogramowe rzeczy. Wybrałam więc model, który uznałam za najbardziej odpowiedni, a Szczur po prostu go kupił.
 
36. Wzięłam udział w spisie powszechnym. Spisałam siebie i domowników przez Internet.

37. Pierwszy raz upiekłam w Norze ciasto.
 
38. Przywiozłam z wakacji aż jedenaście wspólnych zdjęć moich i Szczura. To prawdziwy ewenement, bo z reguły o wiele częściej fotografujemy niż jesteśmy fotografowani, a co dopiero razem. W tym roku wzięłam się na sposób: za każdym razem, gdy inni turyści prosili mnie o pstryknięcie im rodzinnego zdjęcia, ja prosiłam ich o to samo. 
 
 
 

39.
Przez dwa dni miałam jęczmień w oku. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło, dlatego nie wiedziałam, co robić. Pani w aptece doradziła ciepłe okłady z ziela świetlika, a przyjaciółki - z gotowanego jajka. Zanim zdążyłam wypróbować jajko, ziele świetlika pomogło i jęczmień pękł.

40. Szczurzyca zrobiła postępy w nauce makijażu. Miałam wrażenie, że wykupiła pół drogerii.
 
41. Dostałam jedne z najpyszniejszych czekoladek, jakie w życiu jadłam. Szczur przywiózł mi je z zagranicznej delegacji. Były tak dobre, że codziennie wydzielałam nam po jednej, żeby starczyły na jak najdłużej!

42. Przeżyłam chwile grozy, kiedy pewnego ranka w Norze krany odmówiły współpracy. Obawiałam się, że nastąpiła jakaś awaria i możemy przez dłuższy czas nie mieć bieżącej wody. W moim domu na wsi czuję się na tego typu sytuacje przygotowana, ale w Norze nie bardzo, zwłaszcza podczas fali upałów. Na szczęście była to tylko krótka przerwa w dostawie wody, spowodowana remontem na osiedlu. 
 
43. Utrwalałam hiszpański z aplikacją Duolingo. 
 
44. Odkryłam powieści obyczajowe Agnieszki Krawczyk. Gdy mam ochotę poczytać coś kojącego i optymistycznego, ale nie wysilać się przy tym intelektualnie, chętnie sięgam po "Ulicę Wierzbową" czy "Magiczne miejsce". Nawet jeśli niektóre wątki nie grzeszą realizmem.

45. Aby wynagrodzić samą siebie za zdany egzamin, sprawiłam sobie czytnik e-booków. Na razie prawie z niego nie korzystam, bo mam bardzo dużo tradycyjnych książek do przeczytania, ale liczę, że w niektórych sytuacjach będzie ułatwiał mi życie. Zwłaszcza poza domem.

46. Ograłam Szczura w "Na skrzydłach".

47. Prawie codziennie oglądałam anime. Obejrzałam drugi sezon "Yuru Camp", "Somali and the Forest Spirit", dwa sezony "Piano no Mori" oraz filmy "A Whisker Away", "Mai-Mai Miracle" i "In This Corner of the World". 

48. Uporządkowałam kilka szaf w swoim pokoju, a na parterze wprowadziłam nowy system przechowywania materiałów i przyborów do rękodzieła.
 
49. Zaliczyłam dwie wizyty u dentysty.

50. Doszłam do siebie po trudnym roku szkolnym, choć wymagało to czasu. Na początku wszystko przypominało mi o zeszłorocznym kryzysie, więc nie było mi łatwo wrócić do podróżowania. W pewnym sensie wielu rzeczy, które przed pandemią miałam wypracowane, musiałam jakby uczyć się od nowa. Jedzenie poza domem wciąż budzi we mnie lęk i pozostaje obszarem do długofalowej pracy nad sobą. Pozostałe lęki zdołałam przełamać i jestem z tego dumna.



czwartek, 4 listopada 2021

[124] Pamiętniki sierpniowe

 
1.08
Pierwszy raz odważyłam się upiec w Norze ciasto. Na razie co prawda z torebki, ale to już coś. Generalnie nie chce mi się tutaj piec "bardziej serio", bo nie ma porządnego miksera ani naczyń i narzędzi identycznych jak w domu (lubię mieć zawsze te same). Dlatego zawsze to jakiś sukces. A zabrałam się za pieczenie tylko dlatego, że dziś przez pogodę oboje kiepsko się czuliśmy. Szczur leżał do piętnastej z krótką przerwą, a ja po przebudzeniu byłam lękowa i potrzebowałam bardzo pilnie zająć czymś swoją głowę.
Pierwsze koty za płoty.
 
 


2.08
Pada ulewny deszcz. Przyjemnie się siedzi nocą z książką na kanapie w Norce i słucha deszczu.

3.08
Odkąd bywam w Warszawie, regularnie sprawdzam aktualności na stronach moich ulubionych muzeów. Przed wakacjami wyczytałam, że w Muzeum Azji i Pacyfiku pojawiła się nowa, ciekawa wystawa czasowa: "Świat Ajnów. Od Bronisława Piłsudskiego do Shigeru Kayano". Od razu wiedziałam, że muszę się tam udać, zanim ekspozycja zniknie.
Kiedy zeszłoroczny lockdown trwał w najlepsze, prawie codziennie słuchałam podcastów i oglądałam vlogi. Szczególnie upodobałam sobie kanał YT Aiko i Emila Truszkowskich - japońsko-polskiego małżeństwa, które tworzy vlogi o swoim życiu i podróżach po Japonii. Co jakiś czas Emil publikuje świetne wywiady z osobami mieszkającymi w Japonii lub w inny sposób z nią związanymi.
Pewnego razu bohaterką takiego szalenie ciekawego wywiadu była Danuta Onyszkiewicz, prawnuczka Józefa Piłsudskiego i zarazem autorka projektu "Śladami Bronka". Słuchając, dowiedziałam się, że Józef miał brata Bronisława, wybitnego naukowca, który za udział w spisku wymierzonym w cara został zesłany na Sachalin. Prowadził tam badania terenowe wśród rdzennej ludności. Dzięki jego pracy udokumentowane zostały kultura i język ludu Ajnów z przełomu XIX i XX wieku. Obecnie Danuta Onyszkiewicz zamierza odbyć podróż śladami Bronisława, poznać jego potomków i stworzyć na podstawie zebranych materiałów interaktywny film dokumentalny.
Nie wiem, czy ktoś to pamięta, ale swego czasu wstawiałam na fejsa linka do tego vloga. Łatwo można go znaleźć na YT, do czego mocno zachęcam, bo to naprawdę nietuzinkowa historia.
Wystawę w Muzeum Azji i Pacyfiku potraktowałam jako okazję do rozwinięcia wiedzy z vloga. Faktycznie można się tam dowiedzieć najważniejszych rzeczy o życiu Ajnów: jak mieszkali, czym się zajmowali, jak się ubierali, w co wierzyli. Nie zabrakło też informacji o Bronku, tfu, Bronisławie i wykonanych przez niego fotografii.
Jako ciepłolubnemu stworzeniu najtrudniej mi sobie wyobrazić życie w tych skromnych ajnuskich chatach zimą, gdy temperatury sięgały -15 stopni...






4.08
Nareszcie dorwaliśmy się do kajaka!
W dni robocze rzeczywiście łatwiej wynająć kajak do popływania po fosie niż w weekendy. Niestety, rowery wodne znowu poszły w odstawkę, ponieważ fosa jest zaglonowana. Najważniejsze jednak, że miasto ponownie uruchomiło tę wypożyczalnię i że poziom wody w ogóle pozwala na pływanie.

5.08
Mieliśmy w Norze leniwy dzień. Planowaliśmy wybrać się rano na wycieczkę, ale pogoda i samopoczucie Szczura udaremniły nasze plany. Szczurowi dokuczały wysokie ciśnienie i ból głowy, więc przez połowę dnia leżał. Ja czułam się dobrze, tylko sennie. Dzięki temu, że wczoraj przygotowałam obiad na dwa dni, też mogłam pobyczyć się do czternastej. Raz na jakiś czas przyjemnie jest tak po prostu nic nie robić, co w roku szkolnym rzadko się zdarza.
Po południu odwiedziliśmy sklep sportowy na Mokotowie. Kupiłam sobie dwie horrendalnie drogie, ocieplane bluzy, tym razem z pełnym przekonaniem, bo pomarańczową bluzę z North Face kupioną dwa lata temu noszę praktycznie non stop. Pomimo ciągłego używania nadal nie straciła na jakości - nie zmechaciła się, nie stała się szorstka wewnątrz i cały czas rewelacyjnie grzeje. To jeden z moich ulubionych ciuchów. Myślę, że dwie czy trzy tego typu bluzy będą mi dzielnie służyć przez ładnych kilka lat, podczas gdy bluzy z kiepskich materiałów wysyłam na emeryturę, kiedy stają się nieprzyjemne w dotyku. Najważniejsze, żeby było w nich ciepło i miękko.
Postanowiłam, że po powrocie na wieś spróbuję wreszcie zrobić mydełka glicerynowe. Pooglądałam już tutoriale i wypytałam koleżankę z doświadczeniem w temacie, w jakim sklepie kupuje składniki. Zamówię zestaw dla początkujących z bazą mydlaną, kilkoma olejkami zapachowymi i barwnikami, a do tego naczynie do rozpuszczania gliceryny w kąpieli wodnej i parę dodatków. Ciekawe, jakie będą efekty eksperymentu.
Szczur ciągle żartuje, żebym tylko nie zaczęła tej gliceryny nitrować.

12.08
Ostatni tydzień przyniósł mi istny rollercoaster emocjonalny... Poziom natężenia emocji na przemian wznosił się i opadał.
Zacząć trzeba chyba od piątku, kiedy wybraliśmy się ze Szczurem do Muzeum Narodowego, a później do Asi i Tomasza. Minęły całe wieki, odkąd kogoś odwiedziłam - zdaje się, że ostatni był Piotrek w zeszłe wakacje, ewentualnie rodzice Szczura w ferie zimowe. W gościnie tak się zagadaliśmy z całą rodziną Asi i Tomasza, że zupełnie nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się późno. Zazwyczaj nie dostrzegam upływu czasu, jeżeli w czyimś towarzystwie czuję się komfortowo. Zorientowałam się, że się zasiedzieliśmy, dopiero gdy Mistrz Zen zaczął przygotowywać się do spania. Ostatecznie wyszliśmy grubo po dwudziestej trzeciej, z torbami pełnymi książek (wypożyczonych i oddanych w dobre ręce), z trudem przerywając rozmowę. Po powrocie zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem zmęczona - co prawda pozytywnie zmęczona, ale jednak. Padłam na kanapę, próbując jeszcze przeczytać kilka stron książki. Ciało broniło się przed dalszą aktywnością i musiałam mu ulec, bo zaczęłam na tej kanapie przysypiać.
W sobotę przyjechali do nas Alex i Jakub, więc stężenie autyzmu w Norze jeszcze bardziej wzrosło. Ku mojemu zdziwieniu, po południu nie czułam już zmęczenia po bogatym w wydarzenia dniu poprzednim, ale wręcz przeciwnie. Dzięki gościom znowu poczułam się zrelaksowana. Wieczorem zapakowaliśmy się do Naleśnika i pojechaliśmy połazić po Kampinosie od strony dawnej kwatery dowodzenia. Choć było ciemno, zaobserwowałam kilkanaście małych miernikowców zwieszających się z roślin na swoich niewidocznych nitkach.
Wychodząc z Puszczy, gdy byliśmy już bardzo blisko parkingu, wdepnęłam prawą nogą w kałużę i przemoczyłam but z mojej najwygodniejszej obecnie pary. W pierwszej chwili spanikowałam, bo ostatnim razem, kiedy przydarzyła mi się podobna sytuacja (na Słowacji), nie udało mi się wysuszyć ulubionych butów - zatęchły i straciłam je. Tym razem jednak Alex po powrocie szybko wzięła w obroty i mnie, i nasze obuwie. Choć zdążyłam jeszcze posprzeczać się ze Szczurem, poznałam sposoby downhillowca na ratowanie butów i spać poszłam zupełnie wyciszona.
Następnego dnia Szczur musiał wstać wcześnie, by odwieźć gości na dworzec. Odsypiał to właściwie przez resztę dnia, więc poszłam sama na wieczorny spacer iii... znalazłam kilkadziesiąt gąsienic rusałek! Było ich tyle, że mogłam zabrać tylko część. Wszystkie siedziały na pokrzywach na trasie mojego spaceru. Jeżeli to nie jest dobry omen, to nie wiem, co nim jest.
W nocy z poniedziałku na wtorek wróciłam na wieś, do domu rodziców, żeby spędzić tutaj kilka dni na nauce do ważnego egzaminu. Dzięki temu, że nie muszę przygotowywać sobie wszystkich posiłków, łatwiej mi skupić uwagę. Przyznam, że nie jest mi łatwo się uczyć. Myślę, że zupełnie odzwyczaiłam się od nauki "na deadline", bo od ukończenia studiów wszystkiego, czego się uczę, uczę się dla siebie samej i kiedy chcę. Głowa aż wyrywa się do wszelkich przyjemniejszych zajęć. Grunt to dożyć egzaminu i go zdać. Oby jak najszybciej było po wszystkim.




24.08
Dzisiaj pierwszy raz zrobiłam kompot ze śliwek. Użyłam do tego imprezowych śliwek od Magdy. Podobno Szczur lubi taki kompot, więc nic nie powinno się zmarnować, mimo że użyłam trochę za dużo cukru jak na jego gust. Do tej pory gotowałam tylko kompoty dla siebie z jabłek i bananów, gdy było mi niedobrze po leku na stawy.
Po spotkaniach z innymi osobami w spektrum, kiedy jest nas więcej naraz, zawsze zastanawiam się, jak to możliwe, że znam teraz tylu sympatycznych ludzi. Przez całe życie szkolne, a później studenckie próbowałam wchodzić w relacje z rówieśnikami i zazwyczaj nie kończyło się to dobrze. Sześć lat temu, świeżo po studiach i po zakończeniu związku, czułam się dojmująco samotna. Wydawało mi się, że w tym wieku osoba taka jak ja, introwertyczna, z mnóstwem nadwrażliwości sensorycznych, dziwnymi zainteresowaniami i inną wizją życia niż ma większość rówieśników, nie ma już szans na żadne nowe kontakty. Obecnie osób, które lubię, jest tyle, że nawet gdy ktoś z zaproszonych nie może przyjechać na "szczurzą domówkę", mieszkanie i tak pęka w szwach.
Dzień przed imprezą odwiedziliśmy rodziców Szczura, a jeszcze jeden dzień wcześniej, tuż przed wyjazdem do Warszawy, wpadł do mnie kuzyn z rodziną. Nikogo więc nie powinno dziwić, że dzisiaj leżałam w łóżku do czternastej, usprawiedliwiając się paskudną pogodą. Dzień minął nam obojgu głównie na lenistwie. Planowaliśmy wyjście wieczorem na wystawę, ale ostatecznie zostaliśmy w Norze. Przez cały czas mocno padało, temperatura też nie zachęcała do wyściubienia nosa na zewnątrz. Ulewny deszcz uniemożliwił mi wypuszczenie dziewięciu pawików - może jutro uda się to zrobić.