niedziela, 20 czerwca 2021

[118] (Przebrzydle opóźnione) pamiętniki zimowe

 
01.12
Opera Śląska pierwszy raz organizuje spektakl dostępny online w czasie rzeczywistym! W sobotę o osiemnastej można obejrzeć na żywo premierę "Łucji z Lammermoor". Bilety są póki co dostępne za złotówkę na stronie opery.
Bardzo chciałabym, żeby Opera Śląska poszła po rozum do głowy i zaczęła transmitować online także inne spektakle, jak robią to już inne teatry. Jeśli o mnie chodzi, bilety mogłyby równie dobrze być sprzedawane w normalnych cenach - jak ktoś w obecnej sytuacji tęskni za operą, to i tak się skusi.

02.12
Zaczynamy kolejny etap leczenia Bestii. Dziś pierwszy raz dostał mokrą karmę weterynaryjną, którą ma jeść przez pewien czas, żeby pozbyć się piasku w moczu. Oczywiście na razie nie ma mowy o jedzeniu wyłącznie tej karmy i nie wiem, czy będzie to w ogóle możliwe, bo Bestia nienawidzi zmian. Samej mokrej karmy nie tknął, poniuchał podejrzliwie i odszedł. Udało mi się jednak podejść go, mieszając nową karmę z gotowanym mięskiem z indyka i dodając parę kropli tranu. (Tran działa na niego jak kocimiętka.) Na razie to mała porcja, ale może po trochu da się go przekonać. Cieszę się, że w ogóle cokolwiek zjadł. Obawiałam się strajku głodowego.
Poza tym dzisiaj sprzątałam szafkę z filmami i muzyką, ogarniałam żarówki i... "naprawiałam notebooka", w sensie starałam się zwiększyć ilość wolnego miejsca na dysku. (W języku mamy i cioci każde rozwiązywanie problemu z komputerem czy tabletem to "naprawianie"). Winda domyślnie ma zainstalowaną masę badziewia, na przykład jakieś dziwne gierki niczym z Androida. Wystarczyło to usunąć, by zwolnił się cały gigabajt. Zainstalowałam też program do odtwarzania płyt DVD. W końcu będę znowu mogła oglądać Davida Attenborough i inne filmy dokumentalne, a w tym roku dostałam ich mnóstwo od Pytajnika.
Tymczasem moja rodzina gnomów poszerza się, mam ich już sześć. Niedługo trzeba będzie im nadać skandynawskie imiona.

04.12
Dziś konferencyjnie, a ponadto mam jeszcze trochę pracy przed weekendem, ale udało mi się zauważyć, że znowu przyleciał dzięciołek. Widziałam go z okna, jak opukiwał pień świerku. Później chodził nad oczkiem wodnym.

05.12

Z cyklu "Dialogi domowe":
Mama: Przyniesiesz z lodówki na dole mleko w puszce?
Idę na parter, zaglądam do lodówki... a tam najróżniejsze produkty, w tym kilka kartonów mleka. Chwilę się zastanawiam i zabieram jeden karton, żeby w razie czego nie chodzić drugi raz.
Ja: Przyniosłam mleko, ale w kartonie. W puszce nie było.
Mama: O to chodziło.
To w końcu w kartonie czy w puszce?

06.12
Teraz coś zabawnego: z konferencji o seksualności oprócz wiedzy i zaciekawienia paroma tematami wyniosłam również miły sen. Przyśniło mi się dziś rano, że przyjechał do mnie były chłopak w celach... dość jednoznacznych. Byliśmy jeszcze piękni i młodzi, jak dziesięć lat temu. Do tego eks wykazał się empatią. Wiedząc, że w domu jest mi zimno, przywiózł dla mnie polarowy kocyk.

07.12
Takie pocztówki dostałam w tym roku w ramach wymiany halloweenowej. Pokazuję dopiero teraz, bo przychodziły jeszcze w listopadzie. Służyły mi jako ozdoby od Halloween do andrzejek. Teraz czas je schować w albumie - nadchodzi wymiana bożonarodzeniowa.
 
 

 
W zeszłym tygodniu do mamy zadzwoniła ciocia, która od niedawna jest na emeryturze i nie czuje się z tym dobrze. Życie przyzwyczaiło ją do ciągłej aktywności poza domem, a teraz bardzo jej tego brakuje. Postanowiła więc zaangażować się w lokalne działania na rzecz seniorów. Przed świętami seniorzy z naszej gminy, którzy mieszkają samotnie, mają dostać prezenty. A my zostaliśmy poproszeni o upieczenie pierników (piecze je zresztą więcej osób).
I tak sobotni wieczór upłynął pod znakiem malowania całej góry upieczonych wcześniej pierników. Przy malowaniu słuchałam opery transmitowanej na żywo z Opery Śląskiej. Idąc za ciosem, wczoraj upiekłyśmy pierwszą turę pulchnych miodowych pierników dla nas. Te nie są jeszcze pomalowane.
Dzisiaj chce mi się spać. Od nadmiaru emocji po konferencji i operze włączyły mi się problemy ze spaniem. Dwa razy zasnęłam dopiero po czwartej. Nic nowego, szczególnie opera zawsze bardzo mnie pobudza. Rodzice powiedzieli, że przez cały wieczór obficie stimowałam.
Paczki z prezentami zaczęły przychodzić, a wśród nich znalazły się wisiorki z motylimi skrzydełkami. Rzecz jasna, artystka, u której je kupiłam, nie zabija motyli na biżuterię, tylko wykorzystuje znalezione skrzydła. Jeden wisiorek kupiłam sobie sama na mikołajki, a drugi dostanę dopiero na urodziny. W mniejszym jest skrzydełko mojej ulubionej niedźwiedziówki kai.
 


 
08.12
Minęło osiem lat, odkąd jest ze mną Bestia. Niewiarygodne, jak szybko to zleciało! Ciągle pamiętam pierwszy wieczór Bestii u nas, spędzony w dużej mierze pod fotelem i pod łóżkiem. Ten mały kłębuszek strachu szybko się zadomowił i w kolejnych dniach zaczęło być go wszędzie pełno. Do dziś sobie nie wyobrażam, że miał trafić do schroniska - taki wrażliwy zwierzak, a do tego alergik.

09.12
Jutro w Moonlight Lovers wychodzi ścieżka z ostatnim wampirem z rezydencji: Ethanem. To lekarz wojenny, szachista, najlepszy przyjaciel mojego ulubieńca Beliatha i zarazem chłopak z PTSD. Wszystko wskazuje na to, że to będzie najtrudniejsza ścieżka, także zostawienie jej na sam koniec.
Beemoov, proszę, nie schrzańcie tej historii, bo przegracie w swoją własną grę.

10.12
Świąteczna poczta już prawie gotowa. Również misję "Gnomy" uznaję za oficjalnie zakończoną. Niektóre zostaną u mnie na święta, inne znajdą nowe domy.
Zachęcam do zgłaszania propozycji skandynawskich imion dla gnomów! W tym celu należy wybrać gnoma i podać w komentarzu propozycję imienia dla niego. Można skorzystać np. z tej strony.
PS Dementuję pogłoskę, jakoby gnomy nosiły ubrania z używanych skarpet. Wszystkie ubrania są świeżutkie. Radzę nie obrażać tych złośliwych istot!
 
 



16.12
W tym tygodniu znowu dostałam zastępstwa, dlatego mniej mnie tutaj. W poniedziałkowy wieczór zabrałam się za pierniczenie, żeby w kolejnych dniach mieć więcej czasu na sprawy wpracowe. Powstało kilka blach - dużo kruchych pierniczków i trochę "pulchnych" miodowych, jak co roku. Na razie schowałam je do pudełek, bo aż kusi, żeby podjadać!

20.12
Co za paskudna, paskudna doba. Cały dzień miałam migrenę, a teraz w nocy rwie mnie ręka i nie mogę spać. Myślę o cytacie z "Królewskiego skrytobójcy":
"(...) gdy myślę o ciele, więżącym mego ducha, chętnie wspominam wilcze dni. Jest w tych obrazach ukojenie i pokusa.
»Chodź, poluj ze mną - szepcze mi głos w sercu. - Zostaw ból i bądź znowu wolny. Tu każdy czas jest teraźniejszością i wybór należy do ciebie«."


23.12
Ekipa gnomów już gotowa do świętowania, ja potrzebuję jeszcze trochę czasu. W Wigilię sprzątać już nie zamierzam, ale będę gotować z mamą, przygotowywać stół do kolacji, no i wypadałoby umyć łeb.
Choinkę mamy ubraną od kilku dni, inne dekoracje też zrobione. Dzisiaj pakowałam prezenty, przygotowywałam pieczarki i malowałam pierniki. Tego malowania trochę było, bo upiekłam dwa rodzaje pierniczków (pulchniutkie z miodem i kruche z przepisu na herbatniczki) a mama kolejne dwa (okrągłe i z makiem).
W poniedziałek i wtorek piekłam piernik z powidłami, który udał się niestety dopiero za drugim podejściem. Za pierwszym razem zrobił się paskudny zakalec, nie tylko tuż nad spodem ciasta, ale wręcz w całym cieście. Nie wiadomo, jaka była przyczyna. Na wszelki wypadek robienie drugiego piernika nadzorowała mama. Otworzyłyśmy nowe opakowania proszku do pieczenia i sody, mieszałyśmy składniki szybciej, a ciasto posiedziało w piecu ponad godzinę.
 
 

 
24.12
Migrena w Wigilię. Seriously? Trza się jakoś pozbierać.

29.12
"Idealna kryjówka! Nikt się nie zorientuje, że tu jestem."
 
 
 
 
01.01
Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim!
My w tym roku spędzamy tę noc niby to inaczej, ale nie aż tak bardzo, bo nie jesteśmy sami. Od paru godzin (z przerwami) gadamy na kamerkach z Alex, Jakubem, Markiem i Piotrem. We dwoje, a jednak w sześcioro. I tylko przygotowań było dużo mniej.

02.01
Wczoraj przez cały dzień dochodziłam do siebie po Sylwestrze, mimo że sama niewiele wypiłam, jak zwykle zresztą.
Cybernerdiada się nam udała - połączyli się z nami wszyscy zaproszeni, którzy dają radę rozmawiać głosowo i mogli być tego wieczora obecni. Piotr i Marek siedzieli z nami prawie do drugiej!
Niestety, dopiero po pożegnaniu się ze wszystkimi okazało się, że Szczur za dużo wypił. Pierwszy raz, odkąd jesteśmy razem, widziałam go w takim stanie. Wygadywał farmazony bez ładu i składu, rzucał żenującymi tekstami, a co najgorsze, dobrał się do mojego komputera. Przeżyłam chwile grozy, gdyż komputer nie chciał się włączyć, a nietrzeźwy Szczur majstrował przy nim i nie chciał mi go oddać. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że komputer nie jest podłączony do prądu (bateria w tym laptopie bez prądu już nie daje rady). Gdy zabrałam mój laptop, Szczur przeniósł się na swój, skąd próbował dzwonić do znajomych po trzeciej w nocy i zmieniać hasło do Facebooka. Przez wyrzut adrenaliny błyskawicznie rozbolały mnie brzuch i głowa. Do czwartej nie umiałam skłonić gryzonia do położenia się, a zostawić go samego też nie chciałam w obawie, że coś popsuje.
Rano Szczur obudził się potężnie skacowany, a ja stwierdziłam, że karma jednak czasem wraca - miał problemy dokładnie z tymi częściami ciała, które mnie przez niego bolały w nocy. Mam nadzieję, że to się już więcej nie zdarzy, bo średnia to przyjemność zmarnować cały dzień. Nigdy więcej picia tyle pod tym dachem.

05.01
Tegoroczne ferie są wyjątkowe - ma to swoje złe, ale i dobre strony. Szczur pracuje w większości zdalnie, więc nie spędzam czasu sama od rana do siedemnastej czy osiemnastej. Najprzyjemniejsze, że przez to nie traci czasu na dojazdy i nie jest nawet w połowie tak zmęczony jak normalnie, kiedy to po powrocie odsypia dwie godziny i w efekcie widzę go dużo krócej niż bym chciała. Częściej wstajemy, jemy i chodzimy spać o podobnej porze. Po zmroku zazwyczaj wychodzimy na spacer, a wieczorami oglądamy filmy albo czytamy książki, które dostaliśmy na święta. Dzięki temu, że zabrałam z domu tonę produktów spożywczych, przez pierwszych pięć dni gotowanie zajmowało mi mało czasu. Udaje mi się nawet codziennie powtarzać nieco hiszpańskiego.
Bestia chyba za mną tęskni, bo dostałam zdjęcie, jak leży na moim łóżku.

09.01
Z serii "Dialogi rodzinne":
Kuzyn zwany przeze mnie Włóczykijem, ze względu na wykonywany zawód, jako pierwsza osoba z rodziny został zaszczepiony przeciw koronie.
Ja: No i jak było? Jak się czujesz?
W.: Wiesz, na razie nic mnie nie boli. Ani ta ręka, w którą dostałem zastrzyk, ani druga ręka, ani trzecia. Obie pary oczu też mnie nie bolą. Tylko trochę niewygodnie się wkłada czapkę przez ten róg jednorożca na czole.

11.01
Dzisiaj dzień na wariackich papierach. Zaczęło się od rana - po oglądaniu filmu do późna obudziły mnie przedwcześnie odgłosy wiercenia u sąsiada z góry. Wiercenie trwało tylko pół godziny, ale już nie zasnęłam. Mocno boli mnie dziś łapsko, jednak dopiero teraz zjadłam obiad i będę mogła wziąć lek przeciwbólowy, bo przez dwie godziny prawie non stop musiałam wisieć na telefonie w pewnej stresującej sprawie. Jestem tym wykończona.
Plusem jest to, że pierwszy raz od kilkunastu dni widziałam dzisiaj słońce i bezchmurne niebo. I udało mi się wyjść na długi spacer, żeby się nimi nacieszyć.
 
 
 
 
16.01
Wczoraj i dziś obudziłam się w innym świecie niż przez ostatnie dwa tygodnie. Jak przez całą przerwę świąteczną i ferie zimowe nie było śniegu, tak teraz pada go tyle, jakby chciał nadrobić stracony czas. W Warszawie pojawił się dopiero na dzień przed moim wyjazdem i w niewielkiej ilości, natomiast tutaj podobno już od paru dni jest go dużo. Wczoraj wybrałam się ze Szczurem do parku, gdzie brodziliśmy w śniegu, fotografowaliśmy i wypatrywaliśmy bałwanów. Uwielbiam focić bałwany, chyba dlatego, że przypomina to łapanie Pokemonów - każdy jest inny. Na trasie, którą szliśmy, namierzyliśmy dwa.
Nie czuję się dobrze na myśl o powrocie do pracy i to od razu w formie stacjonarnej. Za każdym razem zmiany codziennej rutyny bardzo mnie stresują, więc nawet się szczególnie nie zdziwiłam, gdy dostałam dzisiaj rewolucji żołądkowej. Staram się powtarzać sobie, że inni to chcieliby mieć pracę, a ferie nie mogą trwać wiecznie, ale niewiele to pomaga. I tak jest mi ciężko. Wolałabym najpierw wrócić na pewien czas do pracy zdalnej, która przynajmniej pozwalała mi się jako tako wyspać. Na myśl o tym, jak dobrze mi było w Norce bez niezapowiedzianych zastępstw, zbyt chłodnej wody w kranach, głośnych kaloryferów i grających całymi popołudniami telewizorów, łapie mnie chandra. Pewnie za kilka dni się ogarnę.
Wyjeżdżając, miałam spore obawy, ponieważ ostatni pobyt w Norce zbiegł się w czasie z moim kryzysem psychicznym. Pierwszy raz nie czułam się tam bezpieczna. To uczucie było przerażające i irracjonalnie bałam się, czy nie wróci, choć logika wskazywała, że nie powinno, bo poza tym jednym jedynym latem Norka zawsze była moją ostoją. Na szczęście potwierdziło się, że nadal nią jest - czuję się tam tak samo jak dawniej.
Podczas ferii starałam się zadbać o swoje ciało i ducha. Brałam długie, relaksujące kąpiele, ćwiczyłam (aczkolwiek nieregularnie), codziennie wychodziłam na spacer. Nareszcie zaczęłam powtarzać hiszpańskie słówka z zeszytu. Nie tylko czytałam swoje książkowe prezenty, lecz także obejrzałam rekordowo dużo filmów. Ostatecznie nie oglądałam samych komedii świątecznych, bo czułam się na tyle dobrze, że miewałam chęć na poważniejsze tematy. Szczególnie gorąco polecam "Sokoła z masłem orzechowym". Mimo że tego nie planowałam, aż w kilku filmach pojawił się motyw nielegalnych imigrantów (Meksykanów do Stanów Zjednoczonych, Afrykanów do Francji). Zupełnie przy okazji dowiedziałam się na ten temat rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Poza tym coś mnie ostatnio wzięło na francuskie komedie i ogólnie francuskie filmy.
Szczur zaczął uczyć mnie gry w karty, choć do opanowania tej sztuki jeszcze długa droga. Na razie gramy w tysiąca w otwarte karty. Chciałabym poznać też inne gry, po kolei, żeby mi się wszystko nie pomyliło.
Po powrocie do domu czekał na mnie zaległy tort urodzinowy, który odrobinę osładza powrót do domowej rzeczywistości. W ramach trzydziestych urodzin poprosiłam rodziców o nietypowy prezent - wypełnienie "Książek pełnych miłości". No i oczywiście jest też Bestia. Łobuz upatrzył sobie pod moją nieobecność stary, potargany wyjazdowy ręcznik, a teraz nie chce leżeć na niczym innym. Zgłosiłam się na szczepienie. Spakowałam się na poniedziałek. A jutro zamierzam zafundować sobie różne drobne przyjemności i poudawać, że pojutrza nie ma w kalendarzu.
 
 


 
23.01
Dzisiaj wieczór operowy - oglądam "Rzekomą ogrodniczkę". Co prawda w domowych pieleszach, ale kupiłam sobie nawet program.

25.01
Still I fly...
Tak sobie myślę, że dekada się skończyła, a anime dekady dalej jest dla mnie Sangatsu no Lion. Może to i opowieść dekady. Najbardziej prawdziwa, gdzie nic się nie dzieje szybko ani samo.
O tym, jak pasja staje się jedynym, co trzyma człowieka przy życiu przez lata samotności i depresji. O stopniowym otwieraniu się na innych, gdy tych innych nigdy wcześniej przy nim nie było. O nauce zaufania. O nadziei. O tym, jak z przekleństwa życia rodzi się siła, żeby być dla innych i pomagać im przejść to, co się przechodziło całkiem samemu.
Nie wiem, czy ktoś to kiedyś lepiej rozumiał niż Chica Umino.

26.01
Powrót do pracy stacjonarnej przyszedł mi łatwiej niż ostatnim razem. Może pomógł w tym śnieg, który utrzymywał się przez kilka pierwszych dni. Na początku tygodnia było bardzo mroźno (temperatura dochodziła do około -15 stopni), ale nie wilgotno, więc wstawało mi się dobrze. Krajobraz wreszcie przypominał zimę, a nie nieustanną jesień bez odrobiny słońca.
W weekend z samopoczuciem było słabiej, zwłaszcza że Szczur nie mógł przyjechać. Doładowałam baterie, powtarzając hiszpański i oglądając transmisję na żywo "Rzekomej ogrodniczki" z Opery Śląskiej.
Bestia dalej je saszetki z mokrą karmą dla kotów z problemami urologicznymi. Suchą karmę tej samej marki trzeba było odstawić ze względu na alergię na kurczaka, tak jak przewidywałam, mimo że łobuz lubił ją bardziej. Dostaliśmy od wetki zielone światło, żeby znowu pobrać mu mocz do badania kontrolnego. Nie jestem wcale bardziej pewna, że się uda, niż ostatnim razem. Mamy wprawdzie więcej doświadczenia, ale Bestia załatwia się najczęściej nocą, a mocz trzeba szybko dostarczyć do gabinetu. Proszę o trzymanie kciuków za tę akcję i za jak najlepsze wyniki.

27.01
Kiedy masz do pracy na ósmą, ale Twojej głowie chce się spać tylko po południu, a w nocy woli czytanie do późna o Edku VII... czyli w sumie typowo.
Jutro ciężki dzień. Mam zastępstwo, a potem radę zebranie. Nie wiem, jak to przetrwam, bo każda z tych dwóch rzeczy powoduje silne przebodźcowanie i najczęściej migrenę. Nienawidzę zebrań. W dodatku muszę pokombinować i gdzieś wcisnąć ciepły posiłek, bez którego nie mam szans kontaktować do wieczora. Przydałoby się dziś przygotować maksymalnie jak się da, wysypiając się, ale głowa w takich sytuacjach reaguje na zasadzie "mów mi jeszcze". Im bardziej trzeba spać, tym bardziej stawia opór.

28.01
Fachowa opieka po ciężkim dniu.
 
 

 
31.01
W ten weekend można liczyć ptaki w ramach Zimowego Ptakoliczenia. Szczur i ja widzieliśmy w ogrodzie dwie bogatki, modraszkę, dwa kosy, dwie sierpówki, sójkę i srokę. Tata widział rano cztery kosy i dwie sójki. Gdyby był z nami ktoś bardziej obeznany w ptakach, naliczyłby ich pewnie więcej, bo w ogrodzie panuje nie lada hałas.
Tutejsze ptaki nie są zainteresowane jedzeniem z supermarketu. Zdecydowanie wolą orzechy i ziarno.

06.02
Zdarzyła mi się dzisiaj rzecz niezwykła: niewiele brakowało, a spóźniłabym się do pracy. Nie, nie dlatego, że za późno wstałam, guzdrałam się albo budzik nie zadzwonił. Zasnęłam w fotelu przy jedzeniu śniadania. Co jak co, ale to mi się jeszcze nie zdarzyło! Nikt nie zauważył, że śpię, bo tata urzęduje na parterze, a mama o tej porze jest w łóżku. Obudziłam się po półgodzinie. Na szczęście tata podwiózł mnie pod samą bramę - gdyby nie on, byłoby kiepsko.
Po południu udało nam się pobrać mocz Bestii do badania kontrolnego. Tym razem większych problemów nie było. Kot miał spokój i poszedł do kuwety zaraz po swoim obiedzie, nie spodziewając się żadnych ceregieli. Tata jednak drugi raz tego dnia musiał stoczyć wyścig z czasem, bo nie czuje się jeszcze na tyle pewnie w nowym samochodzie, żeby chcieć jeździć po ciemku, a Bestia załatwił się tuż przed zmrokiem.
Wiwat tata - dowiózł mnie, dowiózł siuśki i nawet dopuszczalnej prędkości nie przekroczył.

11.02
Znowu mało piszę. Czasami dokucza mi ręka, a zazwyczaj brakuje energii. W pracy bardzo dużo osób z różnych powodów wylądowało na chorobowym, dlatego codziennie mam po kilka zastępstw. Czuję się tam nieźle, ale męczą mnie obawy, czy dotrwam w zdrowiu do szczepienia. Po powrocie starcza mi zasobów tylko na najprostsze czynności. Popołudniami sporo śpię, żeby nie mieć czasu na myślenie. Co ciekawe, koszmary przychodzą nocami, natomiast w dzień śpi mi się lepiej. Jeśli nie śpię, to przeważnie uczę się hiszpańskiego, bo wtedy odpływam, ja ze środka przenosi się do innej rzeczywistości, gdzie nie ma pandemii i nie boję się niczego. Albo coś oglądam - anime lub niezbyt u nas znane filmy latynoamerykańskie.
Przed świętami miałam fazę na świąteczne komedie, a w ostatnich tygodniach dopadła mnie inna faza: postanowiłam obejrzeć wszystkie filmy z Natalią Oreiro, które znajdę w sieci. Dlaczego? A dlatego, że w dzieciństwie miałam bzika na punkcie Natalii, ale oglądałam ją tylko w telenowelach. Ona tymczasem na przestrzeni dwudziestu lat zagrała w kilkunastu filmach, z czego w naszych kinach wyświetlano tylko jeden: "Anioła Śmierci". Pomyślałam więc, że poszukam pozostałych. Okazało się to nietrudne, bo wiele można znaleźć na YouTube - ich brak popularności w Europie zadziałał na moją korzyść. Zaczęłam od filmów z napisami, ale te bez napisów też chcę obejrzeć. Ile zrozumiem, to zrozumiem.
Jak dotąd obejrzałam cztery filmy z Oreiro, pomijając znanego mi już z kina "Anioła Śmierci", i jestem dość mile zaskoczona. Kariera Natalii poszła zdecydowanie w dobrą stronę - udowodniła, że potrafi zagrać różne role i to całkiem nieźle. Nie dała się zaszufladkować w telenowelach. Najbardziej polubiłam "Cleopatrę", gdzie dwie zupełnie różne kobiety, które mają dość swojego dotychczasowego życia, postanawiają rzucić wszystko i wyjechać razem na weekend. "Music on hold" chyba stanie się jednym z moich filmów na poprawę nastroju, bo dawno się tak nie uśmiałam. Te dwa mogę polecić. Przede mną jeszcze trzy znalezione na YouTube, jeśli dobrze pamiętam.

18.02
Pogoda w tym tygodniu nie dopisuje, ale jeszcze w weekend było słonecznie i mroźno. Chciałam wybrać się do Muzeum Górnośląskiego pierwszy raz od wielu miesięcy, ale z powodu awarii elektrociepłowni w Bytomiu pocałowaliśmy klamkę. Zamiast tego pojechaliśmy do parku. Zafiksowałam się na tych śladach małych łapek na śniegu.
 
 

 
21.02
Z filmu "Mi primera boda":
"Małżeństwo jest jak oblegana twierdza. Ci z zewnątrz chcą wejść, ci ze środka chcą wyjść" (tłumaczenie moje).

23.02
Po pierwszej dawce szczypania.
Jakby kogoś to interesowało, igła jest cieniutka, zastrzyk nie boli i ani się człowiek nie obejrzy, a jest po. Warto wypełnić sobie już w domu kwestionariusz wywiadu przed szczepieniem ze strony ministerstwa - lekarze też je mają na miejscu, ale wizyta będzie krótsza. A teraz pakuję się do łócha, żeby organizm odpoczął, bo stresowałam się bardzo.
Trzymajcie kciuki, żebym czuła się jak najlepiej.

27.02
Powoli wracam do świata żywych.
Dwa dni po szczepieniu miałam całkowicie wyjęte z życia. W środę zdychałam. Mimo że zjadłam więcej paracetamolu niż kiedykolwiek przy infekcji, przez cały dzień rosła mi temperatura, aż w nocy osiągnęła 39 stopni. Ręka bardzo mocno mnie bolała, jak nigdy po żadnej szczepionce, ten ból był rwący i promieniował od miejsca zastrzyku na całą kończynę. Spodziewałam się bólu ręki, ale normalnego, a nie takiego. Nie umiałam nic robić, nawet umyć się czy przebrać, bo każdy ruch wyciskał łzy z oczu. Zalecany paracetamol pomagał w nikłym stopniu. Na szczęście kolejnego dnia gorączka znikła i ręka też zaczęła się stopniowo poprawiać. Jestem ciągle osłabiona (fizycznie i psychicznie), łamie mnie w nadgarstku i obok pachy, ale chyba przeżyłam.
Bardzo cieszę się, że to już za mną. Najchętniej powiesiłabym sobie nad łóżkiem ten świstek informujący o byciu zaszczepionym. Do drugiej dawki na szczęście mam trochę czasu, mam też nadzieję, że za drugim razem aż tak koszmarnie nie będzie. Następny w kolejce jest ojciec. Oby dostał Pfizera, bo szczepieni nim członkowie rodziny czuli się zupełnie dobrze. Kuzyni i ciocia w ogóle nie mieli gorączki.