poniedziałek, 12 października 2020

[106] Pamiętniki sierpniowe

 
01.08  
Taki ziemniak trafił mi się w tym tygodniu. Mógłby posłużyć do testu projekcyjnego: komu się kojarzy z sercem, a komu z...
 
 
 
 
2.08
Jesteśmy już nad morzem. Mam duże problemy ze spaniem, w tym ze szczurzym chrapaniem, ale wczoraj przywitaliśmy się z Bałtykiem. Był już wieczór, więc woda i piasek na brzegu morza chłodne. Mimo to udało mi się znaleźć wyszczerbioną muszelkę. Pograliśmy trochę w RPG, siedząc na plaży. Kilka razy w ciągu dnia widzieliśmy bociany, w tym jednego polującego na łące. Spotkaliśmy też jakiegoś ptaka drapieżnego. W drodze powrotnej widzieliśmy podnoszące się nad polami mgły i dwie spacerujące sarny.
 
 


 
04.08
Weekend nad morzem można podsumować jednym zdaniem: Arek miał za mało kłopotów, znalazł sobie znajomych...
 
06.08
Po dobrych dwóch tygodniach w Norze dopadł mnie kryzys, i to niestety na wyjeździe. Musieliśmy przedwcześnie wrócić do domu, bo czułam się bardzo źle. Nie mam ochoty pisać o szczegółach, zwłaszcza że trudno mi się pogodzić ze stratą wyjazdu, na który czekałam od dawna. Wystarczy, że kilka osób wie. Chciałabym wkrótce znowu wyjechać, przynajmniej do Nory, więc muszę postarać się dojść do ładu ze sobą.
Dzisiaj pojechaliśmy ze Szczurem do parku w Świerklańcu i wybraliśmy tam na spacer mniej uczęszczane drogi. Na jednej z nich spotkaliśmy lisa. Przeciął nam drogę. To już trzeci, którego spotkałam w tym roku. Uwielbiam takie niespodziewane spotkania z dzikimi zwierzętami, a w ciągu ostatniego miesiąca było ich wyjątkowo dużo: nietoperze, świetliki, zaskroniec, bociany, jaskółki, sarny...
Korzystając z paru dni "w zawieszeniu", postanowiłam poidentyfikować ćmy, które ostatnio zaobserwowałam i których zdjęcia przysłali mi znajomi. Na pierwszy ogień poszła ta. Nazywa się łada różowica i należy do niedźwiedziówkowatych. Młode gąsienice żywią się porostami, a po przezimowaniu jedzą też liście. Podobno ten gatunek lubi tereny podmokłe i to by się zgadzało, bo ćma odwiedziła mnie w Karwieńskich Błotach.
 
 

 
10.08 
Od kilku dni zażywam lek przeciwlękowy i czekam, aż będę na tyle pewna zachowania swojego brzucha, żeby znowu pojechać do Nory. Tęsknię już za Norą, a także za swoim materacem do ćwiczeń i rowerem, ale taki kilkudniowy reset był mi bardzo potrzebny.
Z leku jestem póki co zadowolona. Czuję się bardziej "tu i teraz", trochę jak w dzieciństwie, gdy prawie nigdy nie wybiegałam w przyszłość dalej niż do kolejnego dnia. Zazwyczaj muszę bardzo mocno się skupiać, jeśli chcę choć przez jakiś czas być uważna, teraz jednak przychodzi to samo. Łatwiej mi się koncentrować na czynnościach do wykonania. Łatwiej też nie myśleć o tym, że upragniony od paru miesięcy wyjazd się nie udał, co normalnie bardzo by mnie bolało.
W zasadzie narzekam teraz tylko na komary. Zapewne wszyscy już zauważyli, że paskud jest w tym roku wyjątkowo dużo. Używam DEET, ale spacery po lasach mimo wszystko nie są tak przyjemne jak w poprzednich latach, bo komarza brać unosi się nad człowiekiem całą chmurą i upierdliwie brzęczy. W domu, gdzie nie stosuję środków przeciw owadom, komary pozwalają sobie na więcej. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że na każdej większej części ciała mam obecnie jakieś bąble. Poza tym ciągle czuję potrzebę kąpieli.
Odpoczywając, staram się codziennie zrobić przynajmniej jedną miłą rzecz. Dwa razy pojechałam ze Szczurem połazić po lasach: Najbliższym i Starym, a raz do ogrodu botanicznego. W jednym z lasów znalazłam kilkanaście gąsienic rusałek. Wzięłam udział w międzynarodowym liczeniu motyli. Obejrzałam ze Szczurem film ("Steamboy"). Oprócz tego rozwiązuję sudoku i krzyżówki, a wieczorami próbuję wrócić do czytania, na razie z marnym rezultatem. (Jednym z typowych objawów kryzysu psychicznego jest u mnie to, że nie potrafię czytać, w sensie skoncentrować się na lekturze.)
Dzisiaj poczułam się gotowa, żeby wstać wcześniej i pojechać dalej, więc namówiłam gryzonia, żebyśmy wybrali się w jakieś nowe miejsce. Próbowałam namówić też kumpla, ale ostatecznie spotkanie nie wypaliło, bo mieliśmy zupełnie inne wizje wypoczynku - on chciał pojechać do parku wodnego lub parku rozrywki, mnie nie wydawało się to dobrym pomysłem w obecnej sytuacji (pandemia, kryzys psychiczny). Ostatecznie pojechaliśmy we dwoje zobaczyć obiekt należący do Szlaku Zabytków Techniki, którego jeszcze nie widzieliśmy na żywo - szyb "Prezydent" w Chorzowie. Weszliśmy na górę, gdzie zastaliśmy kilka gołębi, sporo ptasiego łajna, kolekcję soczystych napisów pozostawianych przez młodzież i ładny widok na okolicę.
Naszą uwagę zwróciła odświeżona kopuła planetarium, które od paru lat jest w przebudowie. Niestety prace przedłużają się. Tęsknię za planetarium, zwłaszcza w długie zimowe wieczory, i nie mogę doczekać się ponownego otwarcia. Oby jak najszybciej! Zauważyłam ze zdziwieniem, że kopuła planetarium jest teraz... żółta.
Absolutnym hitem był jednak napis "Pożryj mnie miłosny kanibalu".
 
 



 
11.08
Rzadko kupuję płyty, bo muzyki słucham najczęściej online, mimo to kupiłam sobie debiutancką płytę Aniki Dąbrowskiej (w mp3). Było warto! Bardzo dojrzała, podnosząca na duchu płyta. Repertuar został dobrze dobrany do głosu Ani, jest też ta cudowna akustyczna wersja "Małych skrzydeł". 
 
12.08 
Pojechaliśmy wczoraj do Europy Centralnej w Gliwicach zobaczyć wystawę "Machiny Leonarda da Vinci". Z czystym sumieniem mogę ją polecić - nie dość, że jest ciekawa, to tłumów nie ma. Przez godzinę byliśmy jedynymi zwiedzającymi, mimo że po ilości samochodów na parkingu dało się poznać, że centrum handlowe przeżywa oblężenie typowe dla godzin wieczornych.
Na wystawie przedstawiono kilkadziesiąt replik maszyn zaprojektowanych przez Leonarda. Higrometr, spadochron, czołg, most, łańcuch, łożysko, anemometr... różnorodność tych projektów uświadamia, jak wszechstronnym wynalazcą był da Vinci. Nie zabrakło też obrazów Leonarda i ciekawostek z jego życia. Znajomych wegetarian na pewno ucieszy wiadomość, że najsłynniejszy człowiek renesansu nie jadł mięsa, co w tamtych czasach było rzadkością. Jednocześnie nie narzucał swojej diety uczniom, dla których zamawiał mięso do warsztatu.
Trochę się uśmiałam, bo choć nie cierpię wojen, z oglądanych wynalazków wizualnie najbardziej podobał mi się czołg. Na drugim miejscu mojej prywatnej listy znalazł się gabinet luster, gdzie można na całego postimować wzrokowo. 
Dzisiaj upał podziałał rozleniwiająco na cały dom, włącznie ze zwierzakami. Większość dnia spędziłam niezbyt produktywnie. Spodziewaliśmy się burzy, bo obiecująco chmurzyło się i grzmiało, ale burza przeszła bokiem. Dopiero wieczorem zmobilizowaliśmy się ze Szczurem do przespacerowania się po lesie.
Spacer o zmierzchu sprawił mi dużo radości. W Najbliższym Lesie zaobserwowaliśmy nietoperze - drugi raz w ciągu kilkunastu dni! Co najmniej trzy skrzydlate łobuzy krążyły nad naszymi głowami, gdy przemierzaliśmy jedną ze ścieżek. Oprócz nich spotkaliśmy sporo żab i ropuch. Kiedy wracaliśmy, jakieś większe zwierzę szeleściło w krzakach w pobliżu nas, ale wycofało się, słysząc rozmowy. Natknęliśmy się też na sympatycznego myśliwego, który zatarasował drogę samochodem. W innym miejscu ktoś mniej sympatyczny wyrzucił butelki po piwie na środku leśnej drogi, więc zabraliśmy je.
Udało mi się też dzisiaj zaobserwować trochę Perseidów. Namówiłam Szczura na obserwacje, bo jutro mamy w planach podróż i będziemy po niej zbyt zmęczeni, żeby szukać dogodnego miejsca do patrzenia w niebo. Wypatrzyłam osiem obiektów, które na sto procent były meteorami, oraz dwa mniej pewne, krótkie błyski.
 
 


 
15.08
"Normalny" związek, normalna rozmowa:
Szczur: Idę do sklepu.
Ja: Możesz kupić mi ryż? Zwykły, biały. Inne też czasem jem, ale biały najbardziej lubię.
Sz.: Zwierzu, to jest rasizm.
 
16.08
Zabawna sprawa: choć tegoroczne wakacje są najmniej "wyjazdowe" spośród wszystkich moich wakacji ze Szczurem, spotykam najwięcej dzikich zwierząt. Właściwie na każdym lub prawie każdym spacerze udaje się coś ciekawego zaobserwować. Zupełnie jakby zwierzęta postanowiły mi pomóc w walce z lękami, motywując mnie do codziennego wychodzenia z domu.
Wśród spotykanych królują nietoperze. Zawsze chciałam je zobaczyć, a w tym roku okazało się, że to nic trudnego, wystarczy o właściwej porze być w lesie czy w parku. Widziałam je już latające nad fosą w lipcu, potem w Najbliższym Lesie, w ten czwartek znowu nad fosą, a wczoraj w Kampinosie w pobliżu hotelu dla nietoperzy. Powoli zaczynam rozpoznawać dźwięk skrzydeł nietoperzy i gdy go słyszę, rozglądam się.
Przedwczoraj w Lesie Bemowskim widzieliśmy rudą wiewiórkę śmigającą po drzewie.
Wcześniej były już lisy (dwa pod Najbliższym Lasem, jeden w parku w Świerklańcu), dzik (w miejscowości, gdzie mieszkają Szczurorodzice), sarny (jedna na polach w mojej miejscowości, dwie o zmierzchu w Błotach Karwieńskich), bociany, mewy i niezidentyfikowane przeze mnie ptaki drapieżne, zaskroniec (w Kampinosie), świetliki, no i oczywiście mnóstwo innych owadów, ropuszek i żabek.
Najbardziej chciałabym w tym roku spotkać jeszcze jeża.
 
17.08
Wczoraj wieczorem znowu pojechaliśmy do Kampinosu. Ponieważ wybraliśmy szlak wzdłuż bagien, na pierwszym odcinku było chłodno, a komary natarczywie dobierały się do naszych twarzy. O zmierzchu kolejny raz nad naszymi głowami pojawiły się nietoperze. Raz w zaroślach po lewej stronie mocno zaszeleściło, po czym mignęło mi coś szybkiego i rudego - najpewniej lis. Najbardziej jednak zachwyciły mnie wrzosy.
 
 


 
19.08 
Dawno nie czułam się tak kiepsko psychicznie jak w tym roku. Wróciłam do domu trzy dni wcześniej niż planowałam, bo choć leki mi pomagają, z brzuchem dalej mam problemy. Ledwie wróciłam, już tęsknię za Norą, a jednak w Norze pierwszy raz nie dawałam sobie rady. Wolałabym być tam, ale męczyłam się. Przez pandemię zaliczyłam straszny regres, jeśli chodzi o samodzielność i o lęki. Czuję się, jakbym każdego dnia znowu walczyła o umiejętności, które zdobyłam w ciągu wielu lat. Postanowiłam wrócić, żeby popracować nad sobą w domu i żeby Szczur choć troszkę się zregenerował przed powrotem do pracy, bo ostatnio ciągle się mną opiekował, nieraz siedząc ze mną do późna. Nigdy wcześniej nie byłam z kimś tak dobrym i tyle rozumiejącym, co on.
Dziś w nocy porządnie pada i łzy też popłynęły. Może przyniosą ulgę. 
 
20.08
Bestia dzisiaj napsocił. Zniknęła moja piłeczka do ćwiczenia dłoni, którą wczoraj nieopatrznie zostawiłam na wierzchu zamiast schować, bo byłam zmęczona po podróży. Następnie, gdy chodziłam po pokoju i schylałam się obok szafek, Bestia zaczął mruczeć, jakby to było wielce zabawne. Piłeczki na razie nie znalazłam, a łobuziak przyszedł się przytulać z miną niewiniątka.
 
22.08
Dzisiaj razem z mamą wykąpałam naszą Piesę. Choć to już psia staruszka, po kąpieli dostała powera i biegała po podwórku jak sarenka.
Teraz ma zabawną sierść, jak zwykle po kąpieli, a w całym domu pachnie mokrym psem.
 
24.08
Pierwszy raz od półtorej tygodnia przez cały dzień nie miałam stanu lękowego i bólu brzucha. Z tej okazji wybrałam się na długi spacer za autostradę, by poobserwować właściwe dla tej pory roku zmiany na polach.
Pola po żniwach. Bele słomy poukładane po kilka lub kilkanaście. Zapach obornika. A co najciekawsze, jedno z tych ptasich zgromadzeń na słupie energetycznym, które udaje mi się zaobserwować co rok pod koniec lata, jeśli mam szczęście. Dziś miałam - pierwszy od dawna spacer za autostradę i od razu ptasie zgromadzenie. Śpiew z setek ptasich gardeł niósł się za mną jeszcze długo, gdy wymijałam okazałe kałuże po wczorajszej burzy.
Obok przystanku, na roślinie podobnej odrobinę do koniczyny, wypatrzyłam gąsienicę wieczernicy szczawiówki. Kawałek dalej, naprzeciw szkoły, znalazłam pierwszy w tym roku kasztan. Na razie w szczelnie zamkniętej łupinie. To jeszcze nie jesień, ale kasztan posłuży niedługo do jesiennej dekoracji.
 
26.08
Tego jeszcze nie grali: dzisiaj Twarzoksiążka poleca mi... kurs hipnozy.
 
27.08
Z moim samopoczuciem jest nieco lepiej. Leki pomagają, dzięki czemu w ostatnich dniach nie miałam ciągłych biegunek, bólu brzucha czy bezsenności. Psychika natomiast ma się lepiej, gdy błędne koło psychosomów zostaje wyhamowane. Byłam już na zebraniu wpracowym i choć nie potrafię myśleć o pracy bez obaw, przynajmniej pewna część moich zmartwień rozwiała się. Wiem, że mam pełny etat, jakie mam dodatkowe obowiązki, że mam dalej ważne badania lekarskie i tak dalej. Wskutek zebrania dostałam mocnej migreny (jak zwykle), ale dobrze wiedzieć chociaż tyle.
Dzisiaj pierwszy raz od pół roku wysłałam pocztówki z Postcrossingu. Postcrossing wprowadził ostatnio świetną zmianę w działaniu strony na czas pandemii. Strona wie, do jakich państw użytkownik nie może wysyłać przesyłek, i losuje tylko państwa "dozwolone" w danym momencie przez pocztę. Dzięki temu nie losuję na przykład pełnej postcrosserów Malezji, do której bór raczy wiedzieć, kiedy cokolwiek będzie się dało wysłać z Polski. Wylosowałam Belgię, Portugalię i Rosję. Starałam się wybrać jak najładniejsze kartki i napisać wiadomości podnoszące na duchu.

30.08 
Wczoraj pierwszy raz zaobserwowałam w najbliższej okolicy modraszka! Poszłam na krótki wieczorny spacer za autostradę i byłam może kilometr od domu, gdy moją uwagę zwrócił motylek siedzący w trawie ze złożonymi skrzydłami. Był dziwnie malutki, dużo mniejszy niż rusałki, ale to po wzorach na zewnętrznej stronie skrzydeł rozpoznałam w nim modraszka. Kiedy przeleciał z jednego miejsca na drugie, to się potwierdziło. Po rozłożeniu skrzydeł miał niebieski kolor zbliżony do jasnego fioletu. Zrobiłam mu parę średnio udanych zdjęć. Może uda się ustalić gatunek.
Modraszek na żywo robi wrażenie tak efemerycznej, delikatnej istotki, jakby jego skrzydła powstały z płatków kwiatka. 
Dzisiaj przyjechał Szczur i po niedługiej przerwie spędziliśmy dzień razem. Wypuściliśmy w lesie dwieście niedźwiedziówek i obejrzeliśmy "Laputę". A teraz mamy tu burzę.
 
 

 

sobota, 3 października 2020

[105] Pamiętniki lipcowe


05.07
Przyjechałam do Nory prawie tydzień temu, ale ten pierwszy tydzień był średnio udany. Nie było mnie tu wyjątkowo długo, bo aż pół roku. Zazwyczaj błyskawicznie zaczynam czuć się jak w domu. Tym razem przez parę dni nie potrafiłam się wyluzować. Okazało się, że po remoncie wielu potrzebnych rzeczy nie umiem znaleźć, a w mieszkaniu jest niezbyt czysto (w końcu przez trzy miesiące nikt tu nie mieszkał...). Musiałam też kupić większość rzeczy potrzebnych mi do przygotowywania posiłków i znaleźć parę roślin żywicielskich dla podopiecznych. Przez lockdown dość długo żyłam "pod kloszem" - rzadko wychodziłam z domu, u rodziców nie musiałam myśleć sama o wszystkim - i teraz trudno mi się wdrożyć do normalnego dorosłego życia, brzuch ciągle mam niespokojny. Z kolei Szczur w pierwszych dniach lipca miał na głowie jeszcze sporo obowiązków wpracowych i przytłaczało go to wszystko. Czasem nie umieliśmy się dogadać, bo mieliśmy sprzeczne potrzeby albo coś zaszwankowało w komunikacji.
Z pozytywnych rzeczy... Obejrzeliśmy dwa udane filmy: "Bakemono no Ko" i "Księgę Henry'ego". Prawie codziennie spacerowałam, przywiozłam też swój materac do ćwiczeń. Stawy znowu poczuły się lepiej. Kilka gąsienic się przepoczwarczyło, a wieczorami zaczęłam czytać "Przeminęło z wiatrem". Ze Szczurem odbyliśmy długą rozmowę na nocnym spacerze, wyjaśniając sobie różne rzeczy, więc między nami znowu powinno być lepiej.
Na sobotę zaplanowaliśmy wycieczkę do Kampinosu, jednak zamiast tego pojechaliśmy na spontanie do rodziców Szczura, bo pojawił się nagły problem z samochodem. Szczur był bardzo zestresowany, a mnie nagła zmiana planów mocno wytrąciła z kruchej równowagi psychicznej. Zrezygnowaliśmy z zaplanowanego na niedzielę spotkania. Na szczęście z samochodem jest wszystko w porządku, a dzięki temu, że u rodziców już byliśmy, nie muszę o tym teraz myśleć.
Dzisiaj w końcu udało się nam spędzić więcej czasu razem na świeżym powietrzu i bardziej się rozluźnić. Połaziliśmy po Kampinosie od strony, do której mamy najbliżej, ale wybraliśmy nowy szlak. Zobaczyliśmy tam miejsce egzekucji więźniów w 1942 roku. Atomową kwaterę dowodzenia przekształcono w noclegownię dla nietoperzy, ozdobioną pięknym muralem. Gdy zbliżaliśmy się do niej, znienacka spod moich nóg wyprysnął duży wąż i ruszył w kierunku Szczura, aż poczuliśmy przypływ adrenaliny! Był to zaskroniec. Widzieliśmy też motyle i dużego owada podobnego do szerszenia, choć spośród owadów najwięcej było oczywiście komarów. Biedny Szczur znowu jest cały pogryziony. Ja minimalnie, ale i tak zaraz po powrocie władowałam się pod prysznic.
 
 



08.07 
Łączenie się z wi-fi poza domem często dostarcza mi tak zwanego lolkontentu. Szukając właściwej sieci do połączenia się (własnej, szczurzej czy hotelowej), widzę na liście komiczne nazwy, jakie ludzie nadają swoim prywatnym sieciom. Czasem są banalne, jak "jadzia" albo "PiotrekWiFi", ale bywają też bardziej kreatywne. Omal nie spadłam z krzesła, gdy zobaczyłam na szczurzym osiedlu sieć... "MartinRouterKing".

9.07 
W czwartek pierwszy raz od wielu miesięcy byłam w najprawdziwszym muzeum. Brakowało mi już solidnie takich wyjść!
Całe szczęście, że w Warszawie muzeów jest tyle, że nawet gdy niektóre nadal pozostają zamknięte, a inne już dobrze znamy, wciąż da się znaleźć coś dla siebie. Nasz wybór padł na otwarte w atrakcyjnych dla nas godzinach (aż do dwudziestej!) Centrum Pieniądza NBP - muzeum w całości poświęcone pieniądzom i ich historii. Gdyby nie pandemia, możliwe, że nadal nie wiedziałabym o istnieniu takiego miejsca.
Nie wszystkie zakątki udało nam się, niestety, dokładnie zwiedzić - przez ostatnie sale już tylko przebiegliśmy, ponieważ czas nas gonił. Ewidentnie za dużo czasu zajęło nam dokładne czytanie ekspozycji o środkach płatniczych w starożytności i w średniowieczu. Pominęliśmy sporo interaktywnych eksponatów, żeby wszystkiego nie dotykać. To, co zobaczyłam, wystarczyło mi jednak, żeby polubić Centrum Pieniądza.
Najbardziej podobały mi się:
- starożytne środki płatnicze,
- monety, które pamiętam z Biblii,
- największa moneta świata, pochodząca ze Szwecji,
- milion złotych w postaci dziesięciozłotowych banknotów (podobno waży mniej więcej siedemdziesiąt kilogramów),
- sala, w której można nauczyć się rozpoznawać autentyczne banknoty, pobawić się w typowanie banknotów prawdziwych i fałszywych, a nawet zbadać własny banknot,
- gablotka ze zniszczonymi na różne sposoby banknotami,
- możliwość podejrzenia, jak wygląda bankomat w środku,
- ekspozycja o tym, jak powstają pieniądze.
Jeśli chodzi o środki bezpieczeństwa, jest dobrze: dezynfekcja rąk przy wejściu, możliwość pobrania jednorazowych rękawiczek, obowiązek zakrycia ust i nosa. A przede wszystkim mało zwiedzających - to ucieszyło mnie najbardziej.
 
 

 
11.07 
Dzisiaj wybraliśmy się ze Szczurem na nietypową wycieczkę. Odwiedziliśmy Piotrka, a potem we trójkę pojechaliśmy do pobliskiego Żyrardowa, żeby obejrzeć dawne fabryki lniarskie i zakłady pończoszarskie "Stella". Co prawda do środka zajrzeć się nie da (wszystko pozamykane na cztery spusty), ale i z zewnątrz są to bardzo ładne budynki. A drzewka wyrastające z opuszczonych budynków zawsze mnie wzruszają.
Następnie pojechaliśmy do Teresina, gdzie znajduje się opuszczona jednostka obrony przeciwlotniczej. (Z pewnością domyślacie się, które z nas to zaproponowało). Tam już bez problemu można wejść, ale po całym obiekcie uganiali się akurat panowie grający w paintball, generując mnóstwo hałasu. Zdążyliśmy zobaczyć jeden budynek, a potem... z zimna zachciało mi się do toalety (czternaście stopni latem to nie jest temperatura dla Ostatniego Rosomaka).
Po powrocie zawarłam bliższą znajomość z jednym z kotów Piotra. To przekochana szylkretowa koteczka. Po tym, jak zaczęłam ją głaskać, nie chciała się ode mnie odsunąć, żebym mogła zrobić jej zdjęcie. Przez to spotkanie zatęskniłam za Bestią, mimo że charakter Bestii jest zupełnie inny. Na moje kolana wskakuje na własnych warunkach, zazwyczaj po kolacji, a obcy w ogóle nie mają co liczyć na przytulasy.
 
 

 
12.07 
Jedziemy na wybory. W samochodzie jem, pierwszy raz od wielu miesięcy, jedzonko z Maka. Przede mną ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów drogi, jedziemy na styk, ale mam nadzieję, że zdążę. A przy okazji słucham bardzo adekwatnej piosenki: "Human" The Killers.
Tutaj trochę o tym, dlaczego ten utwór jest tak piękny:
 
(wieczorem)
Głos oddany. Była 20:40! Ostatni raz chodnik wokół podstawówki wydawał mi się tak długi, gdy uciekałam przed dokuczającymi.
 
15.07 
Mama wysłała mnie na cmentarz po stary stroik, żeby zrobić nowy.
Ja: Na cmentarzu dzisiaj nikogo nie było.
Szczur: Przynajmniej nikogo żywego.
 
16.07 
Przez ostatnie dwa dni polowaliśmy ze Szczurem na kometę Neowise. Trochę mnie to ożywiło, bo w poniedziałek czułam się, jakbym miała powyborczego kaca, mimo że nic nie piłam - nie chciało mi się wstać z łóżka. Bardzo chciałabym zobaczyć kometę, dopóki jestem na Śląsku. W dzieciństwie uwielbiałam "Kometę nad Doliną Muminków". Niestety, nadal się nie udało. Pierwszej nocy szukaliśmy na niewłaściwym skrawku nieba, a drugiej chmury zasnuły cały wschód.
Zawsze gdy wychodzę nocą na dwór, uderza mnie, jak bardzo letnie noce poza miastem są piękne. Słychać świerszcze albo żaby, widać gwiazdy, a w powietrzu unoszą się zapachy łąkowych roślin. Gdy drugi raz nie udało się zaobserwować komety, poszliśmy rzucić okiem na widok z wiaduktu, a później na cmentarz. Bardzo się zdziwiłam, że brama cmentarna jest o tej porze otwarta. Nigdy jeszcze nie byłam w nocy na cmentarzu, bo ten najbliższy jest położony w znacznym oddaleniu od zabudowań, tak daleko pod lasem, że nikt tam nocami nie chodzi ani nie jeżdżą żadne autobusy. Oczywiście czasem odwiedzam groby w jesienne wieczory, gdy wcześnie robi się ciemno, ale to nie to samo, co druga czy trzecia w nocy, kiedy nie ma nikogo. Okazało się, że na cmentarzu o tej porze czuję się jeszcze bardziej spokojnie niż w dzień, żadne duchy ani upiory nie kojarzą mi się z tą sytuacją. Przeciwnie: bardziej chce mi się teraz spać. Pod lasem świeci kilkadziesiąt zniczy. Miło widzieć, że na takim odludziu aż tyle osób pamięta o grobach swoich bliskich.

17.07 
Byłam dzisiaj pierwszy raz w życiu na strzelnicy i strzelałam z karabinka sportowego z podparciem. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że może mi tak dobrze pójść. Za pierwszym razem trafiłam dziesiątkę! Byłam w szoku! Raczej nie był to przypadek, bo później strzeliłam sobie jeszcze chyba kilkanaście razy i ogólnie nieźle mi szło. Nic mnie nie bolało podczas strzelania - okazuje się, że nawet da się strzelać z moją chorobą, przynajmniej jeśli się odpowiednio dobierze broń. Instruktor był sympatyczny i wszystko mi wytłumaczył.
Cieszę się, że pojechaliśmy na strzelnicę, bo wreszcie udało nam się trochę oderwać myśli od szczurzego zęba z zapaleniem miazgi (ten bardzo nieprzyjemny temat zdominował ostatnie dni). Do tego w końcu spotkaliśmy się w realu z Magdą.
Samo strzelanie jest przyjemniejsze niż myślałam, bardzo odprężające. Błyskawicznie ustawia w głowie tryb "uważność", co w wielu innych sytuacjach jest przecież nieziemsko trudne.
 
 

 
19.07
(nad ranem)
Po paru dniach przejmowania się zębem Szczura mam ciężką pierwszą noc w Norze. Nie umiem spać, boli mnie brzuch i atakują dziwne psychosomy. W dzień czułam się dobrze, a tymczasem w nocy wylazł ze mnie stres. Byle do rana i do przodu.
 
23.07
Szczur na podwieczorek u rodziców dostał między innymi jeża. Na szczęście nie mięsnego, bo jest wege.
Jeż mnie zainspirował i wczoraj oglądałam filmiki o jeżach pigmejskich.
 
Odwiedziliśmy dzisiaj kolejne mniej znane warszawskie muzeum: Muzeum Sportu i Turystyki. Mamy do niego bliżej niż sądziłam. Jechaliśmy może dwadzieścia minut w jedną stronę, tylko na miejscu trochę nam zajęło znalezienie budynku.
Wystawa stała nie jest duża - powiedziałabym, że w sam raz do zwiedzenia, gdy macie w Warszawie godzinę czy dwie i nie wiecie, czym się zająć. (Może to też być plus dla osób, które szybko się przebodźcowują albo zwiedzają z dziećmi.) Przedstawiono na niej w wielkim skrócie historię sportu olimpijskiego na świecie i w Polsce. Poszczególne sporty mają swoje "kąciki", gdzie można pooglądać sprzęt, trofea, a gdzieniegdzie też elementy stroju znanych zawodników, jak Jerzy Dudek, Sylwia Gruchała czy Adam Małysz. My najwięcej czasu spędziliśmy przed gablotą o wspinaczce górskiej, gdyż Szczur o tym sporcie może gadać godzinami. Poza tym mieliśmy okazję podpatrzeć, jak Anita Włodarczyk udziela wywiadu.
W lipcu i w sierpniu w muzeum prezentowana jest też wystawa czasowa "Piąta strona Mazowsza". Obeszłam ją szybciutko, bo przedstawia warte odwiedzenia miejsca wokół Warszawy, które już znam (m.in. zamek w Liwie, zamek w Ciechanowie, Kampinos).
 
 

 
24.07
Szczur zabrał mnie po dwudziestej pierwszej do lasu w pobliżu terenów wojskowych. Plan był taki, żeby spróbować zaobserwować kometę z opuszczonych bunkrów. Na miejscu okazało się, że nic z tego, bo teren ktoś kupił i ogrodził. W zamian zdarzyło się coś nieoczekiwanego: wracając do samochodu, zauważyliśmy w trawie zielone światełko podobne do lasera. Początkowo myślałam, że ktoś zgubił jakiś fluorescencyjny przedmiot, na przykład breloczek. Podeszliśmy bliżej i... naszym oczom ukazał się niewielki owad, podobny do larwy. To był świetlik!
Później spotkaliśmy jeszcze dwa świetliki. Nie potrafię fotografować nocą, ale mimo to zrobiłam jednemu fotki smartfonem na pamiątkę. Łapanie świetlika nie miałoby sensu, zwłaszcza że w okolicy szczurzego osiedla ich nie ma. Musiałam jednak pooglądać go w świetle latarki. Wyglądał tak, jak na zdjęciach w Internecie.
Zawsze chciałam zobaczyć świetliki, których w mojej okolicy nie ma, i proszę bardzo - w najbardziej niespodziewanym momencie udało się. Jestem szczęśliwa! 
 
 
 

28.07
Wczorajsze słoneczne, gorące i pełne komarów Kampinosy. Chyba pierwszy raz nie spotkaliśmy żadnego ciekawego zwierzaka. Myślę, że im też jest gorąco.
 
 

 
29.07
Testowałam dzisiaj ze Szczurem "Na skrzydłach" - jedną z naszych nowych planszówek.
O tej grze zdecydowanie nie da się powiedzieć, że jest wtórna. Fabuła kręci się wokół budowy rezerwatu, który musimy zasiedlić różnymi gatunkami ptaków. Aby ptaki zamieszkały w rezerwacie, potrzeba odpowiedniego pożywienia i siedliska. W dalszej kolejności mogą zacząć składać jaja. Wygrywa oczywiście ten, kto uzbiera najwięcej punktów. Okazji do ich zdobycia dostarczają między innymi składanie jaj i realizowanie celów dodatkowych. Grać można też w pojedynkę - jeszcze nie próbowałam, ale zauważyłam, że do tego wariantu przeznaczona jest osobna instrukcja.
Największym plusem gry jest moim zdaniem to, że na kartach ptaków spotykamy nie fikcyjne stworzenia, ale prawdziwe gatunki, realistycznie narysowane. Przy okazji możemy się o każdym z nich odrobinę dowiedzieć: gdzie występuje, co je, jakie gniazda buduje, ile składa jaj i tak dalej. Wiadomości same wypływają w toku gry. Punktacja zależy nie tylko od liczby uzbieranych ptaków i jaj, ale także od realizacji dodatkowych celów, związanych z cechami ptaków (niektórzy podopieczni polują, inni tworzą stada). Pomimo dość konkretnej dawki wiedzy gra nie stała się niegrywalna, jak to czasem bywa z grami edukacyjnymi. Przeciwnie, szybko wciąga!
Za największą wadę gry uważam to, że tylko osiemnaście ze stu siedemdziesięciu prezentowanych ptaków występuje w Europie (liczyłam!). Widać, że została stworzona  z myślą o rynku amerykańskim, bo większość ptaków to tamtejsze gatunki.
PS Zamarzyła mi się podobna planszówka o motylach...
 
Dzisiaj wieczorem widziałam nad fosą nietoperze. Latały nisko i bardzo szybko. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jaskółki, które widzieliśmy tam innym razem. Ale nie - to najprawdziwsze nietopyrze.

31.07
Kampinosu nigdy za wiele... dlatego, mimo że dopiero kilka dni temu byłam tam ze Szczurem, wybraliśmy się znowu. Tym razem umówiliśmy się z Asią, Tomaszem i Mistrzem Zen.
Dzięki krótkiej wycieczce udało mi się trochę odprężyć przed podróżą. Szliśmy powoli, spokojnym tempem i dużo rozmawialiśmy, więc w sumie nic dziwnego, że nie spotkaliśmy żadnego zwierzaka. Po stanie lękowym, który miałam w południe, las był jak miód na moją duszę. Najbardziej podobała mi się okolica pełna poduszeczek z mchu.
Komary w Kampinosie dalej mają się świetnie. Gryzą wszystko, co się nie rusza, a czasami także to, co się rusza. Na szczęście repelenty chroniły nas w znacznym stopniu, bo wróciłam tylko z trzema czy czterema nowymi bąblami.