poniedziałek, 31 października 2022

[140] Pamiętniki sierpniowo-wrześniowe

 
5.08
Piękna bardzo się ucieszyła, że wróciłam z wyjazdu. Na mój widok niemalże stoczyła się ze schodów jak piłka merdająca ogonem. Gdy weszłam do pokoju, od razu zauważyłam dowody na to, że musiała za mną tęsknić i się nudzić: powygryzała dziury w swoim posłaniu.
Niewątpliwie stęsknił się też Bestia, który przyszedł do mnie do łóżka, przytulił się do mojego brzucha i długo pozwolił się miziać. Jeśli nie ma focha, zawsze tak reaguje na mój powrót po dłuższym wyjeździe.

12.08
Tego lata odkryłam Arkadię.
Oczywiście nie tę mityczną ani tę, do której czasami jeździmy w Warszawie na zakupy, tylko Arkadię Heleny Radziwiłłowej.
Właściwie nie wiem, dlaczego w ciągu sześciu lat bywania w stolicy jeszcze tam nie zawędrowałam. Może ze względu na odległość, bo dwugodzinna jazda samochodem, żeby przejść się po "jakimś parku", wydaje się na pierwszy rzut oka niezbyt rozsądna. A może po prostu dlatego, że w Warszawie i okolicach ciekawych miejsc jest bez liku, więc i za kolejnych sześć lat będzie co odkrywać.
Wizytę u Radziwiłłów rozdzieliliśmy na dwa dni: przed wyjazdem do Austrii zwiedziliśmy pałac w Nieborowie i tamtejsze ogrody, a po powrocie przyszła pora na Arkadię. Dzięki temu na drugą wycieczkę mogliśmy zabrać Piękną. Zarówno ogrody w Nieborowie, jak i Arkadia należą do miejsc przyjaznych psom, ale wiadomo, że pałacu pies już nie zwiedzi.
Gdybym napisała, że mojej suni bardzo się podobało, to byłby eufemizm. Piękna na wszelkie dostępne jej sposoby pokazywała nam, jak swobodnie się czuje. Wspinała się na głazy, zaglądała w różne zakamarki, podchodziła blisko wody, próbowała tropić myszy (zaobserwowaliśmy co najmniej dwie). Wykorzystałam jej entuzjazm, żeby poćwiczyć umiejętności, nad którymi pracujemy. Obok akweduktu spotkaliśmy parę zakochanych z maleńkim, dwumiesięcznym labradorem czy może goldenem (zawsze mylę te rasy). Piesa chętnie do niego podeszła, gdy poprosiłam dziewczynę, żeby zrobiła nam zdjęcia. Jedyne, czego wyraźnie nie potrafiła zrozumieć, to dlaczego jej państwo, zamiast normalnie spacerować, co chwilę zatrzymują się i wyczyniają jakieś hopsztosy z telefonami...
 
 


 
14.08
Od dwóch dni nie najlepiej się czuję. Męczy mnie migrena na przemian z bólem stawów, a dzisiaj w południe doszły dziwne duszności. Najpewniej to wina pogody, wyjątkowo nieprzyjemnej. Jest niezwykle duszno i parno, mimo niezłych temperatur i tego, że wczoraj po południu i dziś rano mieliśmy tutaj burze. Co się rzadko zdarza, z własnej inicjatywy włączyłam klimę na pół dnia. Poza tym dwa razy poszłam pod prysznic. Trochę ulgi przyniósł mi dopiero wieczorny spacer po Kampinosie od strony Palmir, gdzie dzięki podmokłym terenom nie czułam duchoty. Po przyjeździe do Nory niestety część dolegliwości wróciła.
Puszcza jest naj naj. I tylko szkoda, że w takie dni jak dziś trzeba ją oPuszczać.

24.08

Zeszłej nocy miałam przygodę nie lada. O piątej obudziłam się, ponieważ coś nade mną brzęczało. Parę sekund później poczułam, że ów intruz po mnie łazi! Byłam półprzytomna i nie potrafiłam logicznie myśleć.
- Aaaaaaa! Aaaaaaaaa! - wrzasnęłam wniebogłosy, i to aż dwa razy, bo poderwany do lotu napastnik ponownie na mnie usiadł.
Szczur wyskoczył z pokoju jak oparzony, przyszła też zaniepokojona Piesa. Dookoła lampy kręciła się zabłąkana osa.
Od trzydziestu lat mieszkam na wsi i jeszcze nigdy mi nie zdarzyło się, aby w nocy do pokoju wleciała osa i zaatakowała mnie. Z kolei w Norze bywam od kilku lat w każde wakacje i mogę przysiąc, że nawet za dnia osa nigdy jeszcze nie wleciała do nas na czwarte piętro. Ćmom się zdarza, czasem pojawi się złotook lub pojedynczy komar. Ta osa musiała być eksploratorką z krwi i kości.

26.08
Ostatni pełny tydzień wakacji upływa mi trochę inaczej niż poprzednie. Niespiesznie. Bardziej refleksyjnie. Więcej czytam i słucham podcastów, a na dwór wychodzę na dłużej dopiero po osiemnastej. Chyba dlatego, że psychicznie jestem już zmęczona temperaturami około trzydziestu stopni, mimo że dobrze wpływają one na stawy. A może i dlatego, że prawie wszystko, co planowałam zrobić poza domem, zrobiłam. Albo dlatego, że potrzebuję naładować baterie przed dwoma spotkaniami w większym gronie, zaplanowanymi na weekend.
W poniedziałek zabraliśmy Piękną na psi plac zabaw. Ależ dała czadu! Bez mrugnięcia okiem pokonała cztery z siedmiu przeszkód, a jak ją to cieszyło! Żałuję, że nie mogłyśmy już w lipcu tam pojechać i bywać regularnie, ale Piesa nie była psychicznie gotowa na przebywanie w większej grupie psów. Gdy podchodziło do niej kilka psów naraz, czuła się zagrożona, warczała i obnażała zęby. Dwa miesiące w Norze przyzwyczaiły ją do częstych spotkań z innymi psami na osiedlu. Ostatnio zaczęliśmy też pojawiać się na polanie, którą nazywam Polanką Psiarzy, bo codziennie o dwudziestej gromadzą się tam okoliczni psiarze ze swoimi podopiecznymi. Piękna nie czuje się jeszcze swobodnie, kiedy grupa psów biega i bawi się energicznie. Siada w pewnym oddaleniu i obserwuje. Zdarza jej się przerazić jakiegoś nowego w towarzystwie psa (na przykład pewnego beagle'a o imieniu Lucky - spotkanie z Luckym niestety nie przyniosło mi szczęścia, gdyż Piękna mnie podrapała). Do niczego jej nie zmuszam, daję czas, żeby oswajała się z nowymi sytuacjami we własnym tempie. Przynosi to efekty, bo z wieloma psiakami z okolicy wita się entuzjastycznie i wzajemnie obwąchuje. Obnażanie zębów ustąpiło miejsca wesołemu szczekaniu. Piesa uwielbia też spacery w stadzie, gdy wszyscy razem wracają na osiedle.
Wczoraj i dziś (tzn. w czwartek, a nie w piątek, który dopiero się zaczyna, gdy to piszę) wzięło mnie na pichcenie. Udało mi się nawet skłonić Szczura do współpracy, dzięki czemu szybciej uporaliśmy się z jedzonkiem. Dzieląc się zadaniami, przygotowaliśmy naleśniki z warzywami, ciasto czekoladowe i kurczaka z ryżem dla Piesy. Z kolei dzisiaj upiekłam babeczki, tym razem czekoladowe ze skórką pomarańczową.
Kupiłam swój pierwszy zestaw do robienia świec zapachowych. Zapachów, które najbardziej chciałam wybrać, sklep na razie ma na stanie, więc zgodziłam się na pomarańczę i miętę. Ciekawa jestem, co z tego będzie.
 
 


3.09
Zaczął się rok szkolny. Nie wiem, czy na mojej intuicji można polegać, ale coś szepcze mi do ucha, że to będzie dobry rok.
W pracy trochę się pozmieniało i póki co mam wrażenie, że na lepsze. Nastąpiło "nowe rozdanie" stanowisk, a grono pedagogiczne poszerzyło się o kolejne osoby. Nie wiem, jak długo to się utrzyma, ale atmosfera od pierwszych dni jest inna, ludzie chodzą jakby weselsi i bardziej rozluźnieni.
Na lepsze zmieniły się też... dojazdy. Wprowadzono linię, która zastąpiła mój wieloletni autobus. Nowy autobus jeździ częściej i szybciej, a jakby tego było mało, daje możliwość bezpośredniego dojazdu do miasta, gdzie mieszka mój przyjaciel. O takich dojazdach marzyłam przez wszystkie lata edukacji. Niestety zdążyłam ukończyć szkoły i przepracować parę lat, zanim to marzenie się spełniło. Ale może choć teraz będzie łatwiej.
Tymczasem w domu Bestia coraz częściej domaga się pieszczot. Wczoraj dał się namówić na przytulanko w łóżku, co jest najlepszym sygnałem, że powoli nadchodzi jesień. A skoro jesień tuż tuż, czas zacząć pielgrzymki do pani weterynarz. Na pierwszy ogień poszła Piękna, którą za dwa tygodnie czeka zabieg sterylizacji. Choć wiem, że to powszechny zabieg, codzienność dla naszej wetki, trochę się boję oddać Piesę pod nóż. Na szczęście jej przybyło odwagi. W gabinecie tym razem nie drżała ani nie warczała, a na zewnątrz obszczekała wszystkie psy. Małe to, a najbardziej głośne.
 
 



6.09
Tegoroczna Industriada znowu przypadła na początek września. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby organizatorzy imprezy wrócili do zwyczajów sprzed pandemii, kiedy to Industriada odbywała się późną wiosną i trwała dwa dni. Jak na złość, w pierwszy weekend września zawsze organizowana jest też Parada Równości w Katowicach. Ale jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi, co się ma. Bardziej sympatycznie jest zaczynać wrzesień, zwiedzając zabytki techniki, niż siedząc w domu i ubolewając nad gwałtownym nadejściem jesieni.
Tym razem nie pojechaliśmy w nowe miejsce, tylko do kopalni Guido w Zabrzu, którą poznaliśmy już kilka lat temu. Szczur przyjechał do mnie dość późno, ponieważ rano kiepsko się czuł, a ja po pierwszym tygodniu pracy zaliczyłam spadek energii. Nie chciało mi się daleko jeździć. Namówiłam Szczura na Guido, może dlatego, że mam bardzo dobre wspomnienia związane z tą kopalnią. Właśnie tam wybraliśmy się na naszą pierwszą śląską randkę (a ogólnie drugą, po randce warszawskiej). Lepiej nie pytajcie, kiedy to było... stare z nas zwierzaki.
Z wycieczki zapamiętałam więcej niż poprzednim razem. Może to kwestia "motyli w brzuchu" albo tego, że wtedy koncentrowałam się na pokonaniu strachu przed zjazdem na głębokość 320 metrów pod ziemią. A może przewodnika, bo w sobotę trafił nam się rewelacyjny Pan, z poczuciem humoru i sypiący ciekawostkami jak z rękawa. Przy maszynach zatrzymywaliśmy się na dłużej, przewodnik pokazał nam je z bliska. Gdy przeszliśmy trasę turystyczną, na zwiedzających czekała jeszcze mała niespodzianka - ekspozycja o życiu śląskich górników po szychcie. Jeśli chodzi o zdjęcia, zrobiłam tylko kilka i do tego smartfonem. Dużo więcej fotografował nastoletni syn znajomej, którego zaprosiłam na wycieczkę. Chłopakowi wyraźnie podobało się w kopalni - zafascynowany oglądał ściany, filmował pracę maszyn. Kto wie, może niebawem uda nam się wybrać w tym składzie na kolejną wycieczkę, do sztolni?

 

 
15.09
Dzięki postcrosserowi z Niemiec udało mi się zdobyć pocztówki z dwóch rzadkich państw: Kiribati i Tuvalu. 😍 Musiałam za nie zapłacić około siedemdziesięciu złotych, ale nie żałuję, bo taka okazja może się już nie powtórzyć. Pocztówki zostały kupione i ostemplowane w tych państwach, po czym wysłane we wspólnej kopercie z Niemiec. W przypadku ekstremalnie rzadkich państw (tzn. takich, gdzie nie mieszka żaden postcrosser i gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa nikt znajomy nie pojedzie) jest to najbezpieczniejszy sposób, by kartka dotarła bezpiecznie do kolekcjonera. Można mieć pewność, że nikt jej nie ukradnie ani nie oderwie znaczków (a rarytasom to się niestety częściej przytrafia).
Kiribati i Tuvalu leżą jeszcze dalej niż Nowa Zelandia, w Oceanii. Składają się z wysp, z których nie wszystkie zamieszkują ludzie. Poczytałam o nich trochę w sieci i dowiedziałam się, że zaludnione wyspy są atolami, a bezludne to wyspy rafowe (nie jestem pewna, czy dobrze to tłumaczę na polski). W Kiribati mieszka ponad sto dziewiętnaście tysięcy osób, w Tuvalu zaledwie jedenaście tysięcy. Różnią się też politycznie - pierwsze jest republiką, a drugie podlega Wielkiej Brytanii, więc właśnie zyskało nowego króla. Kiribati jako pierwsze państwo świata wita Nowy Rok. Pocztówka z Tuvalu nie informuje, jaką dokładnie wyspę przedstawia zdjęcie. Na kartce z Kiribati jest wyspa Kiritimati, której nazwa pochodzi od słowa "Christmas".

20.09
Kiedy pewnego dnia po powrocie z pracy zobaczyłam, że czeka na mnie przesyłka z Łodzi, w pierwszej chwili nie wiedziałam, co to może być. Ani nie mam bliskich znajomych w Łodzi, ani nic stamtąd nie zamawiałam... Zdążyłam już zapomnieć o bazarku charytatywnym, gdzie w sierpniu wylicytowałam halloweenowe podkładki pod kubki. Sprzedająca miała urlop, ja miałam urlop, więc przesyłka dotarła w połowie września i zrobiła mi niespodziankę. Na widok tych podkładek zawsze mam banana na twarzy.
W tym roku szybko przestawiłam się na chodzenie do pracy, aż trudno mi uwierzyć, że rok szkolny zaczął się zaledwie trzy tygodnie temu. Póki co nie czuję się depresyjnie, za to wcześnie pojawiła się u mnie tęsknota za magiczno-strachowymi klimatami. Najchętniej już zaczęłabym dekorować pokój na Halloween i andrzejki!



 
22.09
No i się zaczęło... W pracy tradycyjny o tej porze roku nawał mrówczej roboty, między innymi na komputerze. A ponieważ praca z komputerem pogarsza stan stawów, nagle zrobiło się bardzo bólowo. Z powodu roboty (i bólu) w tym czasie zwykle mało piszę dla siebie. Mam nadzieję, że uda mi się jednak choć czasami coś zanotować. Zwłaszcza drobne przyjemności dnia codziennego, które później miło się wspomina, wracając do nich na blogu.
Taką przyjemnością był ostatni na pewien czas długi spacer, na który poszłam z Piękną. Zabrałam ją na tereny, gdzie kiedyś, podczas budowy autostrady, zorganizowano tymczasowy objazd. Obecnie ta droga to ślepa uliczka prowadząca tylko na pola i łąki. Wiał dość silny wiatr. Piękna hasała, tarzała się w skoszonej trawie i wspinała się na zbocza, nawet takie niemalże pionowe (do tej pory szokuje mnie, jak ona potrafi się wspinać!). Obie byłyśmy szczęśliwe.




Jutro na czternastą zawożę Piesę na sterylizację. Stresuję się, jakbym sama szła pod nóż, a najbardziej ze wszystkiego martwi mnie, jak ona zniesie to psychicznie, czy nie nastąpi regres jej zaufania do mnie i ogólnie do człowieka. Wiem, że dla wetki to rutynowy zabieg, ale dla mnie to zabieg na mojej przyjaciółce. Trzymajcie bardzo mocno kciuki, żeby wszystko poszło dobrze i żeby Piesa szybko dochodziła do siebie.

26.09
Piękna bardzo dzielnie zniosła sterylizację. Nastawiałam się, że pierwsza noc po zabiegu może być trudna, że może mnie budzić skomlenie, że Piesa może załatwić się w domu.  Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Trochę tylko majstrowała przy wenflonie. Odpuściła po tym, jak mama założyła jej na łapę skarpetkę. Zostawiłam na noc włączone światło, na wypadek gdyby Piękna chodziła po całym pokoju, ale ona spokojnie spała.
Z nas dwóch ja byłam zdecydowanie mniej dzielna. Wetka powiedziała w sobotę moim rodzicom, że widziała po mnie stres, gdy przywiozłam Piesę na zabieg. Trochę mi ulżyło, iż mogłam być przy niej w czasie przygotowań do operacji, aż zaczęła działać narkoza. Głaskałam ją przez cały czas zakładania wenflonu, golenia podbrzusza, podawania leków. Widziałam, jak powoli odpływa. Później, w domu, siedziałam jednak jak na szpilkach. Po głowie chodziły mi czarne myśli ("a jeśli się nie wybudzi?"), a jelita zastrajkowały. Na szczęście już po dwóch godzinach odebraliśmy telefon z dobrymi wiadomościami od wetki.
Z każdym kolejnym dniem Piękna czuje się lepiej i nabiera sił. W sobotę była słabiutka, ale dzisiaj - trzeciego dnia po sterylizacji - muszę jej już bardzo pilnować na dworze, żeby nie zaczęła szaleć. Niezbyt jej się podoba, że spacery na razie są krótkie, a po schodach jest znoszona na rękach. W przeciwieństwie do poprzedniej naszej Piesy, która nocami wciągała tylne łapy do kubraczka i poruszała się po pokoju niczym syrena, Piękna nie próbuje zdjąć ubranka. Psoci na swój sposób, biorąc do pyska różne Niepożądane Obiekty znalezione na ulicy (które ja uparcie z tegoż pyska wyjmuję).
Wczoraj Piesa dostała ode mnie legowisko na jesień i zimę. Uznałam, że przyszedł na to czas, bo ostatnio często widywałam ją zwiniętą w kłębek na macie węchowej. Błyskawicznie załapała, do czego służy legowisko, mimo że do tej pory używała kocyków. Wystarczyło raz położyć ją w "gniazdku" na próbę, żeby zaczęła wchodzić sama i spędzać w nim większość dnia. Wygląda na zadowoloną z nowego, cieplejszego wyrka.

29.09
W sobotę pogoda była taka piękna, że bardzo tęskniłam do spaceru po lesie ze Szczurem i z Piękną. Niestety Szczur rozchorował się akurat na weekend, a Piesa była świeżo po operacji. Poszłam więc na spacer sama, wprawdzie nie do lasu, ale poszłam. Tego dnia jesienne barwy i zapachy wydawały się wyjątkowo intensywne. Szukałam kasztanów, znalazłam jednak tylko kilka, bo w mojej miejscowości kasztanowce rosną obok podstawówki i po południu wszystko jest już wyzbierane.
Każdego dnia Piękna wychodzi ze mną na odrobinę dłużej, choć poruszamy się na razie w granicach dwóch sąsiednich ulic. Przedwczoraj wpadłam na genialny pomysł, żeby wykorzystać nocny spacer na zbieranie kasztanów. Przez ostatnie trzy dni każdego popołudnia grzmiało i padał deszcz, więc po dwudziestej drugiej na ulicach nie spotkałyśmy nikogo. Kasztanów natomiast zebrałam pełne kieszenie! Trudno nawet mówić o szukaniu, kiedy leżały dookoła i same wpadały w oko. Wystarczyło sprawdzić, które nie są pęknięte ani rozjechane przez samochody. Piękna dziarsko pomagała, wskazując je nosem. Wczoraj poszłyśmy w to samo miejsce. Zbieranie kasztanów przed snem wprawiło mnie w dobry nastrój - czasami tak niewiele mi potrzeba do szczęścia...