środa, 8 lutego 2023

[145] Pamiętniki jesienne


4.10
W weekend wybraliśmy się ze Szczurem do escape roomu. Pierwszy raz od dłuższego czasu poszliśmy do pokoju zagadek tylko we dwoje, ponieważ Marcin wyjechał na urlop, a mnie nie chciało się szukać chętnych dwa dni przed zabawą. Niestety, nie udało nam się wyjść na czas, chociaż celowo wybrałam pokój polecany dla małych grup. Może wyszliśmy z wprawy, jeśli chodzi o grę we dwoje? Znaczenie mógł mieć też fakt, że pokój był liniowy - po kilkunastu pokojach wiem już, że nieliniowe bardziej mi odpowiadają. Straciliśmy dużo czasu, męcząc się z jedną zagadką z mapą, którą próbowaliśmy rozgryźć na różne sposoby. Pod koniec gry okazało się, że rozwiązanie zagadki nie było aż tak trudne, a my przekombinowaliśmy na całego.

8.10

Nieziemsko ucieszyłam się, że nadszedł weekend. ❤️
Ten tydzień był dla mnie bardzo męczący fizycznie ze względu na dużą ilość pracy przy komputerze. Przez kilka dni na przemian spałam, pracowałam i brałam leki przeciwbólowe (stawy nie cierpią zarówno dźwigania, jak i pracy przy komputerze). Niestety, to nie koniec tej roboty, ale już bliżej jej końca niż początku.
W międzyczasie działy się inne rzeczy. W domu zaczął się remont balkonu i schodów wejściowych. Nie znoszę wszelkich prac remontowych, ponieważ powodują zachwianie domowej rutyny. Narzędzia hałasują, różne przedmioty zmieniają swoje położenie, a po domu kręcą się obcy ludzie. Ale czasem trzeba... szczególnie jeśli kafelki zaczynają przypominać pułapki ze starych platformówek. W poniedziałek natomiast Pięknej zdjęto szwy. Nie wiem, kto bardziej się cieszył - ona czy my. Jeszcze jeden dzień, a zdjęłaby swoje pooperacyjne ubranko, które było już prawie doszczętnie "objedzone" z przodu i wielokrotnie prowizorycznie naprawiane.
Nareszcie wróciłyśmy do dłuższych spacerów. Po dziesięciu dniach ograniczonej aktywności Piesę energia dosłownie rozpiera. Wszędzie jej pełno, biega w kółko dookoła domu i własnej osi, szczeka na psy, wspina się na pagórki... Na jednym z pierwszych długich spacerów postanowiłam sprawdzić, czy za moją podstawówką istnieje jeszcze ukryta wśród gałęzi ścieżka, którą chadzałam kiedyś ze Świetlikiem. Okazało się, że istnieje, i po ominięciu kilku porzuconych "małpek" dotarłyśmy nią na piękną polankę!
Mimo silnego zmęczenia pojechałam też z koleżanką z pracy na "Barona cygańskiego". Bilety kupiłam jeszcze w lipcu, nie zważając, że na "Baronie..." już kiedyś byłam, dziesięć lat temu z mamą. Mam sentyment do tej operetki, gdyż było to moje drugie w dorosłym życiu wyjście do opery i wtedy właśnie rodziło się moje uwielbienie dla opery. Tym razem też, jak zawsze, odliczałam dni do spektaklu przez cały deszczowy wrzesień. "Baron..." jest radosny, pełen tańca, cygańskich strojów i jaskrawych barw. Koleżanka wyszła z opery zachwycona, a ja nie mniej uśmiechnięta i podekscytowana niż za pierwszym razem... co nie zmienia faktu, że jeszcze bardziej zmęczona.
Skutek nadmiaru wrażeń jest taki, że dzisiaj odchorowuję. Przespałam blisko dwanaście godzin, po czym obudziłam się ze zbuntowanym brzuchem i z paskudną migreną. Typowe. Całe szczęście ze Szczurem umówiłam się na przyszły tydzień. Zbliża się pełnia, pogoda jest piękna, ale aż do poniedziałku nie zamierzam niczego od siebie wymagać. Cel: regeneracja.
 
 


 

10.10
Nie chwaliłam się jeszcze jesiennymi dekoracjami moimi i mojej mamy. Zaczęłyśmy je robić w ostatni weekend września, tuż po równonocy, ale wtedy miałam na głowie operację Pięknej i nie myślałam o robieniu zdjęć ozdobom. Koszyk z biedronkami mam w pokoju, a resztę zabrałam do pracy. Zrobiłam też przegląd świeczek - prawdziwych i tych na baterie - bo nic tak nie dodaje uroku wieczornym posiadówkom z książkami jak świece. Został tylko przegląd herbat i sezon na długie wieczory będzie można uznać za rozpoczęty.
 
 
 

22.10

Najtrudniejsze dla mnie w pracy miesiące - wrzesień i październik - powoli dobiegają końca, a zbliża się okres, który o wiele bardziej lubię. Okres pomiędzy Halloween a andrzejkami. Mam cały stosik lektur specjalnie odkładanych przez resztę roku na ten właśnie czas: dwie kolejne książki Katherine Arden, "Upiora Opery", książki o demonologii. W ruch poszła też koperta ze "strachowymi" pocztówkami, bo zaczęły się moje ulubione wymiany i loterie halloweenowe. Codziennie zaglądam do skrzynki pocztowej, wyczekując pocztówek, których się spodziewam. Zdarza się, że czeka tam na mnie jakaś miła niespodzianka.
W tym tygodniu niespodzianki znalazłam dwie, obie od Dagi. Najpierw dostałam polską wersję kartki wydanej z okazji Światowego Dnia Pocztówki, którego motywem przewodnim był w tym roku pokój. Co zabawne, identyczną kartkę wygrałam w loteryjce, więc mam teraz dwie (druga dotarła wczoraj). Później doszła prześliczna "strachowa" kartka wykonana przez Dagę. Aż trudno uwierzyć, że dyniogłowe postacie nie są wydrukowane w kolorze, tylko pokolorowane. Jakiej precyzji to wymaga! Wyglądają jak na najprawdziwszej ilustracji w książce. Dziękuję razy dwa! 
Moja jesienna wystawka prezentuje się na razie dosyć skromnie, ale mam nadzieję, że już niebawem rozgoszczą się tam czarownice i duchy. I zostaną ze mną aż do grudnia.
 
 
 

25.10
Moja skrzynka pocztowa była dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. Jednocześnie dostałam aż trzy pocztówki halloweenowe i list od kolegi taty ze szkolnej ławki, który obecnie jest kawalerem maltańskim i sporo podróżuje po świecie. Niedawno podróżował po Ameryce Południowej, więc przysłał mi kopertę z kilkoma widokówkami z Chile i Argentyny. Pocztówkami od pana Franka nie miałam jeszcze czasu się zająć, ale jesienna wystawka wygląda już bardziej okazale.
Przyznam, że dzisiejsza poczta bardzo poprawiła mi nastrój. W pracy miałam niezwykle męczący dzień - nie dość, że dostałam niespodziewane zastępstwa, to jeszcze ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał, a urządzenia odmawiały współpracy. Od rana do południa nie było prądu, co pokrzyżowało mi plany. Niebo akurat całkiem się zachmurzyło, przez co wszyscy słabo widzieli w ciemnej sali i nie umieli się skoncentrować. Po włączeniu prądu okazało się jeszcze, że korki wybiły. Na koniec jakże pięknego dnia nie umiałam znaleźć klucza. Po siedmiu godzinach wychodziłam z pracy z poczuciem, że wyglądam jak strach na wróble, jestem cała spocona, a migrena nieubłaganie nadciąga. Dlatego właśnie bardzo potrzebowałam dzisiaj czegoś takiego jak ta poczta. 
W domu przywitała mnie wariująca z radości Piesa. Później pojawił się Bestia i wyjątkowo długo mi towarzyszył, najpierw leżąc na kolanach, a później obok. Zupełnie jakby czuł, że należy mnie dziś dużo przytulać. Po obiedzie odespałam dwie czy trzy godziny (ze zmęczenia straciłam rachubę czasu) i od razu mi lepiej.
 
 

 
31.10
Na cmentarzu napotkałam ciekawą rzeźbę. Zapewne miał to być anioł, ale z twarzy bardziej przypomina mi południcę.

8.11
Ból ręki i stan podgorączkowy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. W niedzielę obudziłam się z myślą, że z efektami ubocznymi szczepionki mam już spokój. Ku mojemu zdziwieniu, niedługo później zaczęłam mieć katar i opętańczo kichać. Co jakiś czas czułam świerzbienie głęboko w nosie, które po kichnięciu na chwilę mijało, by wkrótce znów się pojawić. I tak przez cały dzień. Jeśli próbowałam wstrzymywać kichanie, kapało mi z nosa. Co ciekawe, katar miałam tylko po lewej stronie. Do tego bolało mnie lewe oko, podobnie jak przy jęczmieniu, choć jęczmienia nigdzie nie zauważyłam. W poniedziałek rano poszłam więc do przychodni.
Lekarz stwierdził, że nie wiadomo, czy to jeszcze skutki szczepienia, czy jakaś infekcja wykorzystała moje chwilowe osłabienie. Podobno niektórzy pacjenci też zgłaszali mu katar po szczepionce. Dostałam dwa dni zwolnienia. Za te dwa dni na regenerację jestem bardzo wdzięczna. Wykorzystałam je, dużo śpiąc, porządkując pocztówki, czytając i słuchając audiobooka. 
Dzisiaj spałam do dwunastej i miałam osobliwy, nieprzyjemny sen. Śniło mi się, że w mojej dawnej podstawówce miała odbyć się jakaś uroczystość z okazji jubileuszu szkoły. Z tej okazji dorośli już absolwenci zostali poproszeni o występy - recytacje, śpiew, taniec i tym podobne. We śnie byłam bardzo niezadowolona, ponieważ moja mama wbrew mojej woli zgłosiła mnie do występu. Miałam recytować długi fragment tekstu, którego nie umiałam zapamiętać. Tekst był dziwny i niezbyt sensowny, jacyś szlachcice i ich żony rozmawiali przy stole. Żona jednego z nich mówiła, że przebrała się za orzech, a druga, że przebrała się za szyszkę. Bór raczy wiedzieć, o co w tym chodziło. W dodatku uroczystość miała poprzedzać msza w kościele. Rodzice i Szczur mieli pojechać tam ze mną samochodem, mimo że do tego kościoła mamy dziesięć minut spaceru.
W dniu jubileuszu od rana byłam strasznie zestresowana i nieszczęśliwa. Nie miałam najmniejszej ochoty występować w szkole, gdzie kiedyś doświadczałam zastraszania, iść do kościoła ani oglądać osób ze swojej klasy. Mimo to usiadłam i zaczęłam ubierać niekomfortowy strój - białą bluzkę, niewygodne buty i jakaś groteskową spódniczkę. Napisałam sobie na ręce początek mojego tekstu, gdyż nadal go nie pamiętałam. Potem wyjęłam leki i zażyłam wszystko, co mogło mi pomóc w tym ogromnym stresie. Po ulicy od rana chodzili ludzie z mojej podstawówki w galowych strojach. Widząc koleżankę z klasy wchodzącą do sklepu, szybko schowałam się za drzwiami.
Najdziwniejsze (i straszne) w tym śnie było to, że byłam dorosła, nie chciałam brać w tym wszystkim udziału, miałam sprawne nogi, ale nie zrobiłam nic, żeby się przeciwstawić. Nie powiedziałam, że nie pójdę, nie ubrałam się po swojemu, nie wyjechałam, nie poprosiłam Szczura o pomoc, nawet nie tupnęłam nogą. Nic! Jakbym była zaczarowana, zamieniona w dziecko, które nie ma wpływu na ustalenia dorosłych. Brrr.
Całe szczęście, że obudziłam się w innym świecie...

9.11
Jeśli chodzi o kartki świąteczne, to jestem już w pełni gotowa na okres bożonarodzeniowy. Mogę nawet zacząć wypisywać je jeszcze wcześniej niż zwykle. Dzisiaj przyszła paczuszka z moim ostatnim zamówieniem z House of Postcards, w której znalazły się głównie pocztówki świąteczne. Kupiłam zarówno kartki tradycyjne dla wierzących krewnych, jak i bardziej "świeckie": z zimowymi pejzażami, z bałwanami, z kotami w mikołajkowych czapkach itp. Dla każdego coś miłego. Dostałam też dwie pocztówki gratis, co się często zdarza przy dużych zamówieniach: z Mikołajem i z kocią choinką.
Można działać! A jest nad czym, bo oprócz obfitej poczty dla krewnych i znajomych planuję też wymienić kilka pocztówek z ludźmi z innych państw.
 
 
 

12.11
Ależ dzisiaj miałam szczęście! Wygrałam dwie pocztówki w loteryjkach, i to jakie! Pierwsza to bożonarodzeniowa kartka z Australii, w dodatku "first day of issue". Druga, jeśli wszystko się uda, zostanie wysłana ze Svalbardu. Wow!
 
 
 

19.11
Przedwczoraj, gdy wracałam z pracy, padał pierwszy śnieg. Właściwie to prószył - powolutku, lecz nieustępliwie. Od razu topniał, ale coś w widoku tych pierwszych śnieżynek sprawiło mi przyjemność.
Dzisiaj obudziłam się już w zimowym świecie, pokrytym cieniutką warstwą śniegu. Do teraz zdążył prawie całkiem zniknąć. Piesa na swoim pierwszym porannym spacerze zobaczyła jednak ogród w nowej odsłonie. Chciałabym wiedzieć, o czym wtedy pomyślała. Swoją pierwszą zimę spędziła między podwórkiem a zagraconą szopą, nie znając życia w przyjaźni z człowiekiem.

22.11
Źle się czuję. W pracy było w porządku, bolały mnie tylko dwa palce. Wieczorem niespodziewanie dostałam rewolucji żołądkowej i teraz nie dość, że jest mi słabo, a w żołądku mnie ssie, to czuję się jak przed migreną. Czuję też ząb, z którym za tydzień idę do dentysty. Przez brzuch zrobiłam się lękowa i sama już nie wiem, co z tego wszystkiego jest pierwotne, a co psychosomatyczne. Nie wiem też, o co brzuchowi poszło. Nic szczególnego się dziś nie wydarzyło, zresztą rzadko mam teraz z nim kłopoty. Nie wiem, jak zasnąć, a branie czegoś na ból na pusty żołądek to średni pomysł.

29.11
W tym roku nareszcie miałam "normalne" andrzejki.
Wróciłam z pracy o kilka godzin wcześniej niż zwykle i czułam się całkiem szczęśliwa. Nawet pomimo tego, że pobolewa mnie prawa strona jamy ustnej po wczorajszym plombowaniu dolnej siódemki. Gdy szłam z przystanku w południe, gdzieniegdzie nadal utrzymywał się szron, a szron to jedno ze zjawisk, które chyba nigdy nie przestanie mnie wizualnie zachwycać. Zabrałam Piękną, równie szczęśliwą z mojego wcześniejszego powrotu, na dłuższy spacer do paczkomatu i z powrotem. 
Reszta dnia była równie przyjemna. Miałam czas trochę pospać, a tego po wizycie u dentysty nigdy nie jest mi za wiele. Wypisałam kilka świątecznych kartek (w tym roku zabrałam się za nie wcześniej niż zwykle, żeby nie męczyć ręki nadmiarem zadań do wykonania). Posiedziałam sobie przy dyniowej świeczce i poczytałam "Pożegnanie z diabłem i czarownicą". Wieczorem znajomy pan elektryk przyjechał zainstalować nowe oświetlenie ledowe w miejsce tego, które w kuchni zepsuło się mniej więcej rok temu. Przy okazji zajął się też oświetleniem w innych newralgicznych miejscach. Kiedy elektryk odjechał, mama upiekła ciasteczka "usta teściowej" (ostatni domowy hit), a ja stopiłam świecę i dwa razy wylałam wosk na wodę.
Trudno mi wyrazić, jak się cieszę, że ten dzień był tak przyjemnie zwyczajny. Rok temu w ogóle nie wróżyłam, ponieważ leżałam w łóżku z koroną. Nieważne, że to wszystko tylko zabawa. Kiedy mam swoje własne małe tradycje, bardziej chce mi się żyć.
 
 



 

piątek, 3 lutego 2023

[144] Podsumowanie lata

 
1. Większość zeszłorocznych wakacji upłynęła mi w Norce, gdzie działo się znacznie więcej niż można by przypuszczać. Pierwszy raz od trzech lat pojechaliśmy ze Szczurem za granicę, do Austrii. Mniej więcej dwa tygodnie spędziłam w domu na wsi, a tydzień w Sandomierzu.

2. Lato było bardzo upalne. Do tego stopnia, że nawet ja, osoba ciepłolubna, czasami niedomagałam fizycznie lub psychicznie z powodu wysokich temperatur. Rzadko padało. Od połowy czerwca do końca sierpnia dziewięć razy odnotowałam w swoim planerze burzę.

3. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że Piękna z dnia na dzień robiła postępy. Przez całe lato zdobywała nowe doświadczenia, oswajała się z różnymi sytuacjami, z ludźmi i z innymi psami. Cieszył mnie każdy jej sukces, zwłaszcza w kontaktach ze Szczurem: pierwszy poranny spacer, pierwsza drzemka w sypialni Szczura, stopniowe otwieranie się na kontakt fizyczny. Piesa nabierała coraz więcej zaufania także do innych ludzi. Na początku wakacji pozwalała się głaskać tylko mnie i moim rodzicom. Z czasem to grono poszerzyło się o mamę Szczura, niektórych przyjaciół, wybranych sąsiadów (nie ma co ukrywać: tych, którzy noszą przy sobie atrakcyjne smaczki). Piękna nauczyła się też między innymi podróżować samochodem, bawić się szyszkami i patyczkami, pokonywać przeszkody w lesie i na psim placu zabaw, wychodzić na balkon. A co najważniejsze, sygnalizuje nam swoje potrzeby.
 
4. Zwiedziłam dwa kolejne polskie zamki: Tenczyn w Rudnie i zamek królewski w Sandomierzu.

5. Wyhodowałam ćmy z dwóch kolejnych gatunków: wieczernicę strzałówkę i barczatkę napójkę. Po kilku latach przerwy gościłam przezimowaną narożnicę zbrojówkę. Powiodło mi się również z kratkowcami, brudnicami i znamionówkami. W zamian pierwszy raz od dawna nie wyhodowałam żadnej niedźwiedziowki nożówki. Kuprówka złotnica i pawiki zostały spasożytowane, a do pyszałków niezmiennie mam pecha.

6. Odkryłam, że najlepszym miejscem do rozmnażania brudnic i znamionówek jest ogród rodziców Szczura. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, gdy kilkanaście minut po wyniesieniu na dwór samic zjawiły się samce z obu gatunków. Cudze chwalicie, swego nie znacie...
 
 

 
7. Codziennie chodziłam na spacery z psem, a czasem i bez psa. W samym tylko Kampinosie byliśmy ze Szczurem co najmniej cztery razy, w tym raz od strony Palmir. Wieczorami zabieraliśmy Piękną na wycieczki do pobliskich lasów, parków, ogrodu społecznościowego.
 
8. Pożegnaliśmy suczkę rodziców Szczura. Piesa była już wiekowa i od kilku lat poważnie chorowała. Myślę, że dożyła tak sędziwego wieku dzięki mieszance miłości i rewelacyjnej opieki medycznej, jakiej pozazdrościłby jej niejeden człowiek. A życie miała takie, o jakim marzy każdy pies - pełne wrażeń i przygód. Zjeździła ze swoimi właścicielami chyba całą Polskę. Kilkanaście dni po jej śmierci rodzice Szczura adoptowali młodą suczkę ze schroniska, niezwykle energiczną.

9. Spełniłam jedno ze swoich większych podróżniczych marzeń. Pojechałam do Wiednia i zwiedziłam najważniejsze miejsca związane z cesarzową Elżbietą Bawarską: Hofburg i Schönbrunn wraz z ogrodami. 
 
 


 
10. W ogrodach Schönbrunn wykorzystałam większość możliwości, jakie dawał łączony bilet - zwiedziliśmy ogród książęcy (Privy Garden), oranżerię, labirynt. Odpuściliśmy tylko gloriettę, gdyż panował nieziemski upał i nie uśmiechało nam się wchodzić na wzgórze, gdzie po drodze nie ma ani odrobiny cienia.

11. Skoro już mowa o ogrodach Schönbrunn, pierwszy raz w życiu miałam okazję znaleźć się w prawdziwym labiryncie. Nie wiem, czy sama zdołałabym z niego wyjść.

12. W Wiedniu zobaczyłam też kilka spośród najważniejszych zabytków, między innymi Operę Wiedeńską, kościół Minorytów, kościół wotywny, ratusz, Teatr Dworski. Spacerowaliśmy we dwoje po Starym Mieście i po pięknym parku Volksgarten. W Volksgarten, w świątyni Tezeusza, wystawiano instalację "Bottled Ocean 2122" autorstwa George'a Nuku. Zwiedziłam z audioprzewodnikiem katedrę świętego Szczepana. Niestety, ratusz i kościół wotywny były w remoncie.
 
13. Wzięłam udział w urodzinowym pikniku mamy, dzięki czemu spotkałam się z ciocią, kuzynką, kuzynem i jego rodziną. Teoretycznie był z nami też Szczur, ale w praktyce spędził większość czasu na osobności, ponieważ Młodszy wrzeszczał wniebogłosy. Nie mogę się doczekać, kiedy Młodszy zacznie komunikować się z otoczeniem trochę ciszej. Niestety, na razie jest to bardzo odległa perspektywa. Chłopiec całkowicie różni się temperamentem od starszego brata, który od niemowlęctwa ceni sobie spokój.
 
14. Wspólnie z Asią, Tomaszem, ich dwoma synami, Szczurem i Piesą wybraliśmy się do rezerwatu Świder. Miło spędziliśmy czas, spacerując brzegiem rzeki. Rozmawialiśmy o rzeczach błahych i poważnych. Przy okazji odkryłam, że ślimaki lubią wafle ryżowe. 
 
15. Zwiedziłam pałac Radziwiłłów w Nieborowie oraz ogrody w Nieborowie i w Arkadii. Jest tam tak urokliwie, że zastanawia mnie, dlaczego nie wybraliśmy się nigdy wcześniej. W dodatku obydwa ogrody mają u mnie ogromnego plusa za możliwość spacerowania z psem. Wystarczy prowadzić zwierzaka na smyczy i w razie potrzeby po nim posprzątać.
 
 

 
16. Zaobserwowałam kilka dzikich ssaków: wiewiórkę (w Kampinosie), lisa (w podróży z Nory do domu, na skraju lasu), dziki z młodymi, dwa jeże (na osiedlu i w ogrodzie społecznościowym), nietoperze. Nad fosą natknęłam się na karolinki, niestety bez kolorowo ubarwionego samca. Do tego oczywiście wypatrzyłam sporo owadów, o których powinnam napisać osobny post.

17. Spędziłam kilka godzin w ogrodzie zoologicznym Schönbrunn Tiergarten. Pierwszy raz widziałam tam na żywo pandę wielką (a nawet dwie) i wielkoszczura gambijskiego. Szczur był zachwycony odkryciem, że dla szczurów przeznaczono osobny pawilon. Zapewne można by go w nim zostawić na cały dzień i nawet nie zauważyłby upływu czasu.
 
18. Szczur i ja urządziliśmy aż dwie domówki, w tym jedną urodzinową. Gościliśmy w Norce Alex, Piotra, Asię, Marcina, Paulinę i Kingę.
 
19. Po dwuletniej przerwie spowodowanej pandemią nareszcie spotkałam się z moją przyjaciółką Lawendą. Poszłyśmy razem do Zamku Królewskiego na wystawę czasową "Botticelli opowiada historię" i do pizzerii.
 
 

 
20. Dokładnie (na dwa razy) zwiedziłam nową wystawę stałą w Muzeum Azji i Pacyfiku "Wyprawa na Wschód".

21. Poszłam z koleżanką do opery na ostatni spektakl sezonu.

22. W końcu poznałam Justynę, przyjaciółkę Szczura od czasów licealnych. Wcześniej nie miałam okazji, bo Justyna i jej mąż od lat nie mieszkają w Polsce, a jeśli już przyjeżdżają do Warszawy, to zwykle się rozmijamy. Dobrze mi się z nią rozmawiało i wydaje mi się, że z wzajemnością.

23. Przeniosłam "do reala" znajomość z Asią i Gają.
 
24. Odświeżyłam swój niemiecki, przynajmniej odrobinę. Nigdy nie przepadałam za nauką tego języka, w przeciwieństwie do angielskiego i hiszpańskiego, które jakimś sposobem intuicyjnie rozumiem, więc same wchodzą mi do głowy. Ukończywszy liceum, z radością dałam sobie spokój z niemieckim. Od tej pory prawie wcale nie miałam z nim styczności. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w Wiedniu stwierdziłam, że rozumiem większość szyldów i innych napisów na ulicach! Umiałam też porozumieć się w sklepach, nawet gdy sprzedawcy nie znali angielskiego. Pewnie złamałam wszelkie możliwe reguły gramatyki, ale dogadałam się.

25. Poznałam najważniejsze miejsca w Sandomierzu: Stare Miasto, Bramę Opatowską, kościół Ducha Świętego, wąwozy królowej Jadwigi i świętego Jacka Odrowąża. Cieszę się, że nie zrezygnowałam ze zwiedzenia trasy podziemnej. Dzięki niej dowiedziałam się sporo o historii miasta, no i w końcu pierwszy raz od paru lat znalazłam się pod ziemią.

26. Przeszłam przez Ucho Igielne. Szczur też przeszedł i stwierdził, że skoro on się zmieścił, to nawet Elon Musk ma szansę dostać się do nieba.
 
 

 
27. Odwiedziłam ojca Mateusza oraz zaprzyjaźnionych z nim policjantów.

28. Wydostałam się z kolejnego escape roomu. Tym razem Szczur, Piotr i ja  uratowaliśmy przed katastrofą słynną łódź podwodną kapitana Nemo.

29. Liczni krewni i znajomi Rosomaka zostali obdarowani mydełkami glicerynowymi domowej roboty.

30. Zrobiłam swoją pierwszą świeczkę z wosku sojowego. Zawsze myślałam, że robienie świec jest skomplikowane, dlatego poprosiłam Asię, by mnie nauczyła. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się to dużo prostsze niż robienie mydełek glicerynowych. Świeczkę podarowałam drugiej Asi i jej córeczce Gai.
 
 


31. Zaobserwowałam tylko trzy Perseidy, za to w bardzo romantycznych okolicznościach (z punktu widokowego w Górach Pieprzowych).

32. Zaprosiłam na wspólne wypuszczanie motyli dzieci zaprzyjaźnionej Ukrainki. Największe wrażenie zrobiło na nich trzymanie rusałki przez dłuższą chwilę na palcu posmarowanym sokiem.

33. Pierwszy raz sama wykąpałam psa. Właściwie to powinnam napisać: pierwszy raz wykąpałam się z psem. Biedna Piękna tak bardzo się bała, że musiałam wejść do kabiny prysznicowej razem z nią.

34. Stworzyłam w Norze mały kącik wypoczynkowy na balkonie. Balkon póki co nie wygląda zbyt reprezentacyjnie, ale najważniejsze, że jest na czym usiąść i gdzie postawić kubek czy talerzyk.

35. W ciągu jednych wakacji poznałam więcej ludzi ze szczurzego osiedla niż wcześniej przez sześć lat. Wszystko za sprawą Piesy. Gdy mam ją przy sobie, sąsiadom i zupełnie obcym ludziom rozwiązują się języki. Mnie też łatwiej nawiązywać kontakty, kiedy rozmowa zaczyna się od konkretnego tematu (psy, psiaki, pieseczki...). A na Polance Psiarzy można w miłym towarzystwie podyskutować nie tylko o czworonogach. I przy okazji poznać lokalne plotki.
 
36. W ramach rozpieszczania Szczura kupiłam mu na urodziny rocznicowy zestaw Lego - remake Galaxy Explorera z lat siedemdziesiątych. Gryzoniowi wystarczyło kilka godzin, by go złożyć.

37. Spacerując po stolicy, dwa razy natknęłam się na pomalowane kamienie. Pierwszy leżał na poręczy mostku i jaskrawymi barwami przyciągnął moją uwagę na tyle, że mimo ciemności zrobiłam mu zdjęcie (jak zwykle, gdy zauważę coś ciekawego). Niestety, nie przyjrzałam mu się bliżej, bo pomyślałam, że jakieś dziecko zgubiło zabawkę. Za drugim razem zauważyłam kolorowy kamyk na innym osiedlu, w dziupli drzewa. Wydało mi się to zbyt dziwne jak na zbieg okoliczności, więc wzięłam go do ręki. Wtedy odkryłam, że jest na nim napis. Po powrocie poszperałam w Internecie i tak dowiedziałam się o popularnej zeszłego lata zabawie. Ludzie (szczególnie młodzież) malowali kamienie, zostawiali je w miejscach publicznych i śledzili ich dalsze losy przez Internet. Bardzo jestem ciekawa, czy ta zabawa przetrwa do następnych wakacji.
 
 


38. Pierwszy raz od dzieciństwa głaskałam konie, a nawet karmiłam je z ręki. Nie mam doświadczenia w kontaktach z końmi, więc w ich obecności czuję respekt i niepewność. Pod okiem osoby, która zna się na mowie ciała tych zwierząt, zebrałam się jednak na odwagę. A właściwie koń zdecydował za mnie, bo to on do mnie podszedł.

39. W Austrii przydarzyła mi się widowiskowa gafa. Wracając do domu po całym dniu zwiedzania, mijałam witrynę sklepową z pięknymi dekoracjami do domu. Białe lampiony, muszle, wazony... w sam raz dla miłośnika stylu boho. Nie rozumiałam słów na szyldzie, ale któregoś dnia zebrałam się na odwagę i weszłam do środka z wesołym "Guten Tag!". Po chwili odebrało mi mowę. Na środku pokoju stały trumny. Okazało się, że zainteresowała mnie witryna... zakładu pogrzebowego.

40. Szczur zabrał mnie do SMart Café - wiedeńskiej kawiarni kultowej dla miłośników BDSM. W przyszłym roku stuknie jej dwadzieścia pięć lat. Podobno było to pierwsze tego typu miejsce na mapie Wiednia i jedno z pierwszych w Europie. Szczur od dawna marzył, aby postawić tam swoją stopę.

41. Parę razy zabrałam się w Norze za pieczenie. Upał dawał się we znaki, dlatego piekłam to, co najprostsze - mufinki lub ciasto czekoladowe.

42. Przeczytałam dziewięć książek - parę popularnonaukowych, parę obyczajowych oraz dwie z serii o sabatach. Najbardziej podobały mi się nowe książki Kamila Janickiego: "Damy Władysława Jagiełły" i "Damy srebrnego wieku". Janicki nawet najmniej interesujące mnie okresy w dziejach Polski potrafi opisać tak, że nie potrafię się oderwać od lektury.

43. Na potęgę słuchałam podcastów, zwłaszcza w czasie ćwiczeń, jazdy samochodem i doglądania gotującego się obiadu. Przesłuchałam między innymi wszystkie vlogi Somos Dos z Meksyku, zaległe vlogi Olgi z "Życia stewardessy", prawie całą serię "Piąte: nie zabijaj".

44. Skończyłam czwarty sezon "Przyjaciół".

45. Obejrzałam ekranizację "Diuny". Dobry film, choć trochę dziwnie się czułam z tym, że Kynesowi zmieniono płeć, a Paul wygląda jak mój pierwszy chłopak. Timothée Chalamet jest świetnym aktorem, bardzo go lubię, ale młodego Atrydę zawsze wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Cóż... taki urok ekranizacji.

46. W Wiedniu złamałam swoje zasady i kupiłam mnóstwo pamiątek. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że większość z nich była albo przeznaczona na upominki dla bliskich osób, albo jadalna. Najbardziej obkupiłam się w... sklepie ezoterycznym. Z kolei za najbardziej ekstrawagancki zakup uważam kandyzowane fiołki z Muzeum Sisi (na zdjęciu w okrągłym pudełeczku).
 
 



47. Pierwszy raz w życiu widziałam, jak Szczur głaszcze kota. Na co dzień konsekwentnie unika mruczków, by nie dokuczała mu alergia. Tymczasem kotka Bella z zacisznej wiedeńskiej restauracji, gdzie codziennie jedliśmy obiadokolację, wtarabaniła się na kolana akurat jemu. Byłam zaskoczona, że gryzoń nie tylko jej nie przegonił, ale nawet pogłaskał. Może to zaczarowany kot?
 
48. Przed wyjazdem do Austrii nie pomyślałam o włączeniu roamingu, więc miałam przymusowy odwyk od telefonu. Na szczęście tym razem Szczur nie utopił swojego.

49. Przypaliłam garnek, a następnie go uratowałam, choć na początku jego stan wydawał mi się beznadziejny. Nie miałam pojęcia, że w ogóle da się coś takiego wyczyścić. Okazało się, że nie tylko się da, ale sposobów jest kilka. Garnek nadal mi służy i tylko drobne rysy na dnie przypominają, co mu się przytrafiło.

50. Pożegnałam wakacje w najlepszy możliwy sposób: ze Szczurem, z Piesą i z sympatycznymi, dopiero co poznanymi ludźmi, na najprawdziwszym pikniku. Siedziałam na kocu opatulona ciepłymi ubraniami, a dookoła płonęły ogniska przywodzące mi na myśl święto Lammas. Czułam, że jestem we właściwym miejscu o właściwym czasie, szczęśliwa.