niedziela, 3 grudnia 2023

[159] Podsumowanie lata

 
Ależ jestem z siebie dumna, że mimo mnóstwa zajęć udało mi się tym razem podsumować wakacje na początku grudnia! To o całe dwa miesiące wcześniej niż w zeszłym roku!
 
 


1. Tegoroczne wakacje spędziłam w całości w Polsce, głównie w Norze, ale także u rodziców moich i Szczura. Jeśli chodzi o podróże, podjęliśmy ze Szczurem bezprecedensową decyzję, by dwa razy pojechać w to samo miejsce nad morzem.

2. Tata rozpoczął leczenie onkologiczne. 

3. Piękna spędziła z nami całe wakacje i poczyniła kolejne postępy. Przede wszystkim bardzo przywiązała się do Szczura. Kiedy długo nie ma go w domu, wyraźnie tęskni - kładzie się w jego pokoju, a nawet zaczęła z własnej inicjatywy wskakiwać na jego łóżko. Częściej się odzywa i ma cały repertuar dźwięków, którymi komunikuje swoje potrzeby. Stała się też bardziej pozytywnie nastawiona wobec innych psów, z niektórymi chętnie się bawi. Rok temu nie spuściłabym jej ze smyczy nawet na strzeżonym osiedlu, a tego lata robiłam to często (oczywiście tylko w bezpiecznych miejscach).
 
4. Znalazłam dwie najbardziej niezwykłe gąsienice spośród występujących w Polsce: widłogonkę siwicę i zmrocznika gładysza. W dodatku obie tuż przed przepoczwarczeniem. Wiosną przekonamy się, czy ćmy wyjdą z kokonów. 
 
 
 

5. (Tu będzie punkt o motylach, kiedy już dokładnie wszystko przeanalizuję.)

6. Wyhodowałam hybrydę rusałki kratkowca. Wzory na jej skrzydłach były połączeniem wzorów z obu pokoleń: wiosennego i letniego.

7. Codziennie chodziłam na spacery z Piesą, czasami nawet po trzy razy. Łaziłyśmy po parkach, nad fosę i do ogrodu społecznościowego, a w niektóre wieczory Szczur zabierał nas samochodem gdzieś dalej, na przykład do lasu albo na wieś do swoich rodziców.
 
 
 
 
8. Komarów było w tym roku niewiarygodnie mało, zwłaszcza w porównaniu do moich wspomnień z dzieciństwa. W ciągu dwóch miesięcy ukąsiły mnie raptem kilka razy. W zamian do Nory wpadało sporo os.

9. Na obu wyjazdach nad morze sama gotowałam obiady. W domku mieliśmy zarówno lodówkę z zamrażarką, jak i kuchenkę indukcyjną. Dało mi to ogromny komfort psychiczny, ponieważ w podróżowaniu najtrudniejsze jest dla mnie jedzenie w obcych miejscach. W Norze zwykle też gotowałam. Jeśli chodzi o nowości, razem ze Szczurem upiekliśmy papryki nadziewane kaszą, serem i warzywami. 

10. Odwiedziłam pięć latarni morskich: Gdańsk Nowy Port, Hel, Stilo, Rozewie I i II. Tym samym wróciłam do zbierania stempli na odznakę turystyczną "Bliza". 

11. Byłam w dwóch parkach narodowych: Kampinoskim (parę razy) i Słowińskim.

12. Pierwszy raz zobaczyłam Hel. Zawsze ciekawiło mnie, czy w drodze do Helu z obu okien samochodu widać morze. Okazało się, że nie, bo drzewa zasłaniają je przynajmniej z jednej strony. Może o innej porze roku?

13. Przez dziesięć dni spędzałam część popołudnia lub wieczoru na plaży. Morze za każdym razem wyglądało inaczej. To był cudowny czas i nawet ruchliwy Szczur przekonał się do takiej formy odpoczynku.
 
14. Pierwszy raz w życiu pojechałam do Trójmiasta. A później jeszcze dwa razy. W Gdyni zwiedziłam okręty-muzea i Akwarium Gdyńskie, a w Gdańsku - latarnię w Nowym Porcie i Westerplatte. 
 
 
 

15. Miałam okazję zobaczyć najdłuższy blok mieszkalny w Polsce - falowiec w Gdańsku. Rozpoznałam go natychmiast. Niestety, z samochodu nie miałam jak zrobić zdjęcia. W artykule z zeszłego roku znalazłam informację, że w falowcu mieszka 5990 ludzi.

16. Przekonałam się, że znalezienie w lesie konkretnego głazu narzutowego nie należy do łatwych zadań, nawet jeśli jest on pokaźnych rozmiarów pomnikiem przyrody.  

17. Na Pomorzu załapałam się na maksimum roju Perseidów. Obserwowałam niebo z leżaka obok naszego domku. Nie mogłam zbyt długo zostać na dworze, bo następnego dnia musieliśmy wcześniej wstać. Mimo to zobaczyłam siedem meteorów, w tym jeden naprawdę spektakularny, który przeleciał przez pół nieba. 

18. Zaobserwowałam kilka jeży, dwa lisy (w ogrodzie społecznościowym i na łące w Głoskowie), zająca (w ogrodzie botanicznym), jelenia (przebiegł nam przed samochodem w drodze powrotnej z Helu), sporo maleńkich ropuszek, zaskrońca i padalca (w Kampinosie). W domku nad morzem odwiedziły nas ogromna ważka i równie dorodny pasikonik zielony. Najbardziej zaskoczyła mnie jednak rodzina dzików w Parku Młocińskim - dwa dorosłe osobniki z całą gromadą warchlaków, które podeszły bardzo blisko ludzi i obserwowały ich zza krzaków. 

19. Wzięłam udział w treningu Tai Chi w plenerze. Tai Chi spodobało mi się już w zimie, ale zajęcia w ogrodzie trenera... to było coś naprawdę wyjątkowego. Zaczęły się o dwudziestej, a był początek lipca, więc w czasie ćwiczeń stopniowo zapadał zmrok. Nad głowami krążyły nam jaskółki, trochę później zaroiło się od chrabąszczy i ciem. Zjawił się nawet samiec brudnicy. 

20. Zwiedziłam jaskinię w Mechowie. A właściwie jej mały fragment, bo większość jest dostępna tylko dla speleologów. 

21. Poznałam dziewczynę Marcina, Anię, która przyjechała do Polski na urlop. Wybraliśmy się we czwórkę do escape roomu, co pomogło nam przełamać lody. Po wspólnej grze rozwiązały nam się języki i zniknęły wszelkie krępacje związane z mówieniem po angielsku.

22. Zorganizowałam Szczurowi urodzinową domówkę - bardziej huczną niż zwykle, bo okrągłe urodziny wypadają raz na dziesięć lat. Gości też mieliśmy więcej niż zwykle - przyjechali Alex, Paulina, Piotr, Emily, Asia, Tomasz, Maciej i Łukasz. Był tort, a nawet dwa, urodzinowy quiz i balony w kształcie cyfr.
 
 
 

23. Spędziłam cały dzień z Alex, która po domówce została w Norze na resztę weekendu. Ponieważ Alex interesuje się street artem, pokazałam jej Fort Bema, gdzie swoje mniej lub bardziej udane dzieła pozostawiło wielu graficiarzy. Tak jak myślałam, zachwyciło ją to miejsce. Żałuję, że piękny mural z zielonym ptakiem, który Szczur pokazał mi na pierwszym wspólnym spacerze, już od dawna nie istnieje.

24. Kupiłam Szczurowi na urodziny kolejny zestaw Lego: łazik marsjański Perseverance. Złożenie go zajęło gryzoniowi tylko dwa wieczory. W międzyczasie ja bawiłam się o wiele mniejszym zestawem 12 w 1, który dostaliśmy gratis w sklepie Lego. 

25. Razem ze Szczurem i Piękną odwiedziłam Magdę i Maćka na wsi. W domu mamy Magdy zobaczyłam różne dziwy, między innymi gigantyczną pluszową gąsienicę czy model ludzkiego szkieletu z różowym kapelusikiem na głowie. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak to, jak otwartą osobą jest mama Magdy - mało kto może porozmawiać ze swoim rodzicem bez żadnego tabu. Tradycyjnie mogliśmy posłuchać, jak Magda śpiewa i gra na kilku różnych instrumentach. Poszliśmy też całą gromadą na spacer po okolicy.
 
 
 

26. Ulubiona płyta, bluzka czy poduszka to rzecz normalna, ale raczej niewielu ludzi ma swój ulubiony statek. A ja tak, od sierpnia. Nazywa się CS Standard, ma czternaście lat i zwykle kursuje pomiędzy Rosją a Panamą. Zobaczyłam go w porcie w Gdyni i od tej pory lubię sprawdzać na VesselFinder, gdzie się w danym momencie znajduje. Gdybym mieszkała w mieście portowym, pewnie śledziłabym w ten sposób losy statków, bo spodobała mi się ta zabawa. 
 
 
 

27. Dwa razy wybrałam się ze Szczurem i z Piesą na wycieczkę nad rzekę. Nad Świdrem umówiliśmy się z Asią, Tomaszem i Łukaszem. Mimo tak miłego towarzystwa i ciekawych rozmów nie do końca udało mi się tam wypocząć. Tym razem nad rzeką zastaliśmy dzikie tłumy, a znalezienie cichego miejsca tylko dla nas graniczyło z cudem. Znacznie spokojniej było na drugiej wycieczce, nad Pilicą, gdzie pojechaliśmy sami. Na spacerze znalazłam piękne pióra bażanta i muszle ślimaków z jakiegoś gatunku, którego nie znałam. Niestety, nad obydwoma rzekami roiło się od śmieci. Nie pojmuję, dlaczego trudniej jest zabrać puste butelki czy puszki niż przynieść pełne.  

28. Wspólnie z rodzicami i kuzynami świętowałam urodziny mamy. Dzieci kuzyna wyjechały na wakacje do dziadków, więc pierwszy raz od sześciu lat widzieliśmy się tylko w gronie dorosłych. Coś niebywałego!

29. Pojechałam też ze Szczurem i Piękną na "warszawskie" urodziny Gai. Spotkanie z Asią i Gają w drugiej połowie lata stało się już wakacyjną tradycją.

30. Nad morzem nasza trójka spotkała się z Aśką i Arkiem. Jednego dnia umówiliśmy się na plaży, a innym razem zaprosiliśmy ich do naszego domku na oglądanie Perseidów. (Wiem, że czytelnik nie ma szans połapać się w tych wszystkich Asiach. Mam pięć znajomych o imieniu Joanna.)

31. Dowiedziałam się, że Szczur potrafi robić boski masaż ramion. Taki, w trakcie którego staję się jednym wielkim dreszczem. Moim zdaniem ma jakiś naturalny talent do masażu i powinien go rozwijać. Gdyby nie Tai Chi, możliwe, że nigdy bym tego nie odkryła, bo zwyczajnie nie przyszłoby mi do głowy.

32. Korzystałam z plenerowej biblioteczki niedaleko szczurzego osiedla. Można tam zostawić niepotrzebne książki, żeby posłużyły komuś innemu. Nie przestaje mnie zaskakiwać, że każda z nich błyskawicznie znajduje nowego właściciela - nawet podręczniki akademickie czy stare przewodniki. Książek, które zostawiłam, następnego dnia już nie było. W zamian upolowałam parę kryminałów Agatki, "Ptaśka" czy drugi tom "Buddenbrooków". 

33. Namówiłam mamę Szczura na wieczorne oglądanie rodzinnych albumów. Przy okazji dowiedziałam się co nieco o dalszej rodzinie Szczura. Trochę mi wstyd, że wciąż nie pamiętam imion jego krewnych, podczas gdy on zna moich.

34. Kupiłam sobie nowe, wygodne adidasy, idealne do nauki jazdy samochodem.

35. Zgubiłam się w Warszawie, i to wcale nie w jakiejś obcej dzielnicy, tylko niecałe dwa kilometry od Nory. Wysiadłam z autobusu w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc: ciemno, bezludnie, żadnych punktów charakterystycznych. Jak na złość nawigacja odmówiła posłuszeństwa i nie miałam pojęcia, jak się stamtąd wydostać. Wyratował mnie taksówkarz, który znalazł mnie, mimo że nie wiedziałam, gdzie jestem.

36. Zgubiłam też swoją latarkę czołową. Kiedy, gdzie i jak - nie mam pojęcia. Musiało się to jednak stać w przedostatnim tygodniu wakacji, którejś nocy, gdy wyprowadzałam psy. Niestety, latarki nie udało się znaleźć. Do dziś nie mogę tego odżałować, bo porządna czołówka trochę kosztuje, a bez niej czuję się mniej bezpiecznie. W dodatku dostałam ją w prezencie od Szczura.

37. Dwa razy zabrałam Piękną na psi plac zabaw. Piesa chętnie pokonuje przeszkody i jest w tym niezła, ale na razie nie czuje się komfortowo, gdy na placu jest kilka innych psów biegających luzem. 

38. Polubiłam suczkę rodziców Szczura. W czasie krótkich wizyt zazwyczaj drażniło mnie jej obskakiwanie i ciągłe zaczepianie Pięknej. Dłuższy pobyt pozwolił mi poznać ją od innej strony. To naprawdę kochane psisko, mądre i złaknione kontaktu z człowiekiem.

39. Greenu polecił* mi Seek, aplikację do oznaczania gatunków roślin i zwierząt. Apka nieźle radzi sobie z motylami, o ile zdjęcie jest dobrej jakości. Może być pomocna, zwłaszcza gdy podobny wzór na skrzydłach ma kilkanaście różnych gatunków albo gdy trzeba jak najszybciej zidentyfikować larwę, żeby dać jej właściwe rośliny. 

40. Największym czytelniczym odkryciem tego lata była dla mnie książka Helen Scales "Ryby mają głos". Tak mnie wciągnęła, że prawie wszystkie wspomniane gatunki googlowałam, by zobaczyć, jak wyglądają. Nigdy przedtem nie dowiedziałam się tylu ciekawych rzeczy o rybach. Biedny Szczur musiał o nich słuchać dzień w dzień, a o najbardziej niesamowitej (moim zdaniem) rybie - Macropinna microstoma - usłyszeli chyba wszyscy znajomi.

41. Skończyłam drugą część "Sekretu Henry'ego", w którą grałam od poprzednich wakacji. Zżyłam się z bohaterami i podobało mi się, że w drugiej części poruszono kilka poważnych problemów. Zirytowały mnie tylko dwa wątki: kilkudniowa śpiączka głównej bohaterki oraz związek Amelie z chłopakiem, który rok wcześniej ją prześladował. Śpiączka to wyjątkowo tanie, oklepane zagranie. Pojawia się w wielu serialach i grach, gdy twórcy chcą szybko rozwiązać problemy bohaterów, w dodatku przedstawiona do bólu nierealistycznie. 

42. W Gdyni pierwszy raz zobaczyłam w realu działający trolejbus. Obecnie w Polsce funkcjonują tylko trzy sieci trolejbusowe: w Gdyni, Tychach i Lublinie. 

43. Szczur pokazał mi, jak interpretować swój kosmogram, czyli horoskop urodzeniowy. Jeśli zamierzacie mieć dziecko, warto zapisać sobie dokładną godzinę jego narodzin, na wypadek gdyby chciało kiedyś wykonać taki horoskop.

44. Uporządkowałam w Norze kilka miejsc, które bardzo tego potrzebowały. Szczególnie dumna byłam z posprzątania balkonu Augiasza (ku mojemu ubolewaniu, wrony postrzegają go jako swoją toaletę). 

45. Zrobiłam potpourri z muszli. 

46. Wciągnęłam Szczura w słuchanie podcastów true crime. A to dlatego, że Justynie Mazur wyjątkowo się udał audioserial "Dźwięk ciszy" o życiu i śmierci sławnych muzyków. Alex nie byłaby zachwycona...

47. Pierwszy wakacyjny wieczór przeznaczyłam na... badania profilaktyczne u ginekologa. Kiedyś trzeba. 

48. Obejrzałam film kinowy o Violet Evergarden. Miałam pewne obawy, jak twórcy postanowili zakończyć tę historię, ale niesłusznie. Lepszego zakończenia nie mogłabym Violet życzyć.

49. Wyruszyłam na poszukiwanie skrzynki pocztowej w okolicy Nory. Wrzucając kartki do skrzynki, zyskałabym na czasie, bo do najbliższej poczty jest dość daleko. Według  wykazu na stronie Poczty Polskiej skrzynka powinna się znajdować na pobliskim strzeżonym osiedlu. Cóż... kilka razy okrążyłam wskazany blok, inne też - skrzynki ani śladu. Może to jakiś lokalny odpowiednik peronu 9 i 3/4?
 
 
 

50. Przez czternaście godzin prowadziłam samochód. Na razie niestety tylko jako kursant, i to niezbyt pojętny, ale od czegoś trzeba zacząć. I w tym miejscu zaczyna się już zupełnie inna przygoda.


sobota, 28 października 2023

[158] Pamiętniki sierpniowo-wrześniowe

 
4.08
W parku, niedaleko furtki, znalazłam leżącego na środku ścieżki mieniaka strużnika. Chwilami wydawało mi się, że żyje, a już na pewno nie było po nim widać, by miał jakąś część ciała uszkodzoną. Skrzydła przepiękne, jakby niedawno wyszedł z poczwarki. Wzięłam go na rękę i migiem do Nory. 
Akurat dzisiaj kupiłam truskawki, więc wycisnęłam najbrzydszą (strużniki lubią jeść różne paskudztwa) i próbowałam reanimować motyla sokiem. Ostrożnie rozwinęłam ssawkę, ale nie zareagował. Niestety okazało się, że jednak nie żyje. Bardzo mi go żal... Prześliczny motyl.



 
5.08
Co przynosi Wam ulgę w duszne, upalne dni? Ja od paru lat kiepsko znoszę taką pogodę, dlatego w ciągu dnia niechętnie wyściubiam nos z domu. Wieczorami staram się to nadrabiać i jak najwięcej czasu spędzać na dworze. Preferowane opcje są dwie: spacer po lesie albo odpoczynek nad wodą. Częściej bywam w lasach, ale w środę zdecydowałam się na tę drugą opcję - namówiłam Szczura, żebyśmy we trójkę pojechali nad Pilicę.
Ze szczurzego osiedla nad Pilicę jedzie się samochodem przez około godzinę. Dobrze, że Szczur nieźle zna ten rejon, więc uniknęliśmy błądzenia. Miejsce, gdzie zaparkowaliśmy, znajduje się naprzeciwko kąpieliska, tyle że na drugim brzegu rzeki. Bez wątpienia inni ludzie też korzystają z jego uroków, o czym świadczą pozostałości ognisk i liczne śmieci. Na szczęście im dalej od drogi, tym mniej śmieci. Jest cicho, spokojnie - spotkaliśmy tylko wędkarzy i parę zakochanych.

 


 
Nad rzeką każde z nas skoncentrowało się na tym, co sprawia mu przyjemność. Szczur szukał miejsca, gdzie mógłby następnym razem się wykąpać, ja oglądałam rośliny w poszukiwaniu gąsienic, a Piękna... Piękna niestety, jak to ona, przede wszystkim rozglądała się za czymś, co mogłaby ukradkiem wszamać. Ledwie pogrzebała w szuwarach, a z triumfalną miną wyciągnęła stamtąd mocno przypieczoną kiełbasę. Była niepocieszona, gdy zabrałam jej to znalezisko. (Możliwe, że kiełbasę po prostu zgubili wędkarze, ale nigdy nie wiadomo, czy jakiś zwyrodnialec jej nie zatruł albo nie nadział gwoździami.)
Gąsienic nie widziałam, ale bez problemu pozyskałam liście dębu dla małej, zielonej larwy z lasu. Znalazłam też nieco skarbów: śliczne muszle i pióra bażanta (GreenU, dziękuję za rozpoznanie).





 
11.08
Na nocnym spacerze Piesa znalazła jeża. Tego lata znajduje je wszędzie: w mojej miejscowości, w Warszawie, nad morzem... Zanim poznałam Piękną, nie wiedziałam, że jeży jest aż tyle!


 
 
15.08
Dzisiaj idealny dzień na pranie. O siódmej rano, gdy obudziłam się na chwilę, wywiesiłam na balkonie pierwszą turę prania z wyjazdu. Wyszłam o jedenastej - wszystko suche jak wiór.
Spałam bez kołdry i przy otwartym oknie, co w moim przypadku zdarza się naprawdę rzadko, najwyżej parę razy w roku.
Cała nasza trójka jest bardzo zmęczona po siedmiogodzinnej podróży z Błot do Warszawy. Jak zwykle spędziliśmy dużo czasu w korku na obwodnicy Trójmiasta. Najbardziej dokuczliwe były jednak upał i ostre słońce. Klima ledwie wyrabiała. Tym razem po drodze nic nie zwiedzaliśmy, bo zostawienie w tak nagrzanym samochodzie jedzenia, leków i owadów nie wchodzi w grę. Zresztą, nie mielibyśmy siły. Najlepiej świadczy o tym fakt, że na postoju Piękna pierwszy raz napiła się wody z miski. 😮 Nigdy dotąd nie chciała pić w podróży, mimo że próbowałam różnych sztuczek. Na szczęście dziś możemy odpoczywać.
Z wyjazdu jestem bardzo, bardzo zadowolona. Widzę, że Szczur też. Mieliśmy trudną wiosnę, przygniatają nas emocje związane z chorobą nowotworową u najbliższych. Nad morzem udało mi się dużo mniej o tym wszystkim myśleć. Pierwszy raz spędziliśmy aż dwa tygodnie urlopu w jednym miejscu, ale czuję, że tego właśnie potrzebowaliśmy. Znaleźliśmy domki, w których odpoczynek jest przyjemnością, a nie karą. Morze koiło nasze nerwy, nawet mój brzuch w końcu się wyciszył. Zobaczyłam też mnóstwo miejsc, gdzie wcześniej nie byłam, no i zwiedziłam pięć latarni morskich.
Jeśli chodzi o Piesę, ona doskonale odnalazła się w nowym miejscu. Lekko zdezorientowała ją zmiana domku, jednak za drugim razem szybciej uznała domek za swój. Bawiła się z niektórymi psami, tarzała i godzinami wylegiwała na trawie. Jeździła z nami na wycieczki wszędzie, gdzie to było możliwe, i oczywiście na "psią plażę". Nie odważyła się zamoczyć łap, ale na otwartej przestrzeni wyraźnie była w swoim żywiole. 🙂 Na wyjeździe kilka razy spuściliśmy ją ze smyczy (szelki z adresówką ma zawsze, ma również wszczepiony czip) i byliśmy pod wrażeniem, jak ładnie się nas trzyma. Ćwiczę to z nią od zimy. Piękna szybko się uczy.

16.08
Upał źle robi na mózg, a w połączeniu z migreną - jeszcze gorzej. Po śniadaniu poszłam do sklepu po bułki i dopiero przy kasie uprzytomniłam sobie, że nie wzięłam ani gotówki, ani karty płatniczej. Na tym jednak nie koniec. Później w ciągu dnia jeszcze:
- próbowałam wysiąść z windy na niewłaściwym piętrze,
- szukałam kluczy do Nory, które sama włożyłam do torby,
- niechcący schowałam czepek tak zmyślnie, że nie umiałam go znaleźć.
Może to i lepiej, że nie oddalałam się dzisiaj od domu...

19.08
Po kilku dniach upałów duchota daje się we znaki, zwłaszcza w mieszkaniu. I to pomimo klimy, którą włączamy na większość dnia. Klima do niektórych pomieszczeń w ogóle nie dochodzi i tak się składa, że należy do nich mój pokój. Przed osiemnastą trudno mi się zmusić do wychodzenia na dłużej na dwór, a jednocześnie szkoda mi (wolnego jeszcze) czasu na siedzenie w domu i nicnierobienie. Niedługo koniec wakacji, słońce zachodzi już około dwudziestej. Staram się więc korzystać z dobrych stron pogody. Wyprałam wszystko, co się dało, a na sobotę zaplanowałam kąpiel Pięknej. W upalny dzień nie trzeba się martwić suszeniem psa, wystarczy zabrać go na dwór i słońce zrobi swoje.
Trochę się tej kąpieli obawiałam, ponieważ Piękna bardzo boi się wody. Poprzednim razem na sam widok wody w Piesę wstąpiła niezwykła siła. Napierała na mnie całym ciałem, aż klapnęłam na tyłek. Musiałam wejść do kabiny prysznicowej, ale i tam trudno mi było Piękną umyć, bo przerażone psie nieszczęście robiło wszystko, by wcisnąć się w kąt kabiny.
We dwoje ze Szczurem rozegraliśmy kąpiel inaczej. Przede wszystkim zamiast prysznica wykorzystaliśmy wannę. Mój chłopak założył kąpielówki i wszedł do wanny razem z Piesą, a ja stałam obok. Piękna wtuliła się w szczurzą nogę. Myliśmy ją razem, co znacznie ułatwiło nam zadanie. Na początku Piękną ogarnął lęk: cała zesztywniała, zaczęła mocno drżeć i nerwowo mlaskać. Kiedy jednak przeszliśmy do spłukiwania szamponu, wyraźnie się rozluźniła. Przestała drżeć, nawet na chwilę usiadła w wodzie. Cały czas do niej mówiliśmy i mizialiśmy ją.
Po kąpieli Piesa była przeszczęśliwa, zapewne dlatego, że zrozumiała, iż już po wszystkim. Jej pyszczek jakby śmiał się do nas. Biegała po Norze, radośnie machając ogonem i otrząsając się. Dostała smaczki, a później poszłam z nią na spacer, podczas gdy Szczur zajął się przywróceniem łazienki do stanu używalności (sam też musiał się wykąpać). Wieczorem zabraliśmy Piękną na psi plac zabaw, żeby wynagrodzić jej cały ten stres.
Jestem z nas wszystkich dumna, a z Pięknej najbardziej. Rok temu zachowywała się zupełnie inaczej, choć podeszłam do kąpieli z taką samą delikatnością. Dzisiaj, zamiast próbować uciec i odsuwać się od nas jak najdalej, przycisnęła się mocno do "swojego" człowieka. Nie może być chyba lepszego dowodu, że teraz nam ufa - i mnie, i Szczurowi, którego tak długo się obawiała. Zdobyć zaufanie lękliwego zwierzaka to moim zdaniem jedno z najwspanialszych doświadczeń na świecie 💙

20.08
Z cyklu "Normalny związek, normalna rozmowa":
Jem właśnie obiad, gdy Szczurowi przychodzi chęć na niezbyt wyrafinowane żarty.
- Jak myślisz, czy ryby dwudyszne oddychają dwa razy krócej?
- Cóż... - przeżuwam właśnie makaron.
- A wiesz, że jest jakieś zwierzę, które oddycha d**ą? Chyba żółw.
- Zwierzu, ja teraz jem! - wołam z oburzeniem.
- No i co? Ty mi możesz ciągle opowiadać o rybach, a jak ja chcę opowiadać ciekawostki o biologii, to nie mogę?
- Ale ja ci opowiadałam przy jedzeniu o trujących rozdymkach, a nie o d**ie!
- A trucie to coś lepszego od oddychania d**ą??

24.08
Od kilku dni ja, Szczur i Piękna kursujemy tam i z powrotem między domem rodziców gryzonia a Norą. Wszystko dlatego, że tym razem to ojciec Szczura miał operację. Początkowo obawiałam się, jak to będzie, ale wkrótce zaczęłam dobrze się czuć się w tym miejscu. Z mamą Szczura nie jest trudno się dogadać, Piesa może bez ograniczeń szaleć w ogrodzie, otoczenie jest przytulne, a łóżko bajecznie wygodne. Znacznie gorzej ma Szczur, który jeździ na przemian do rodziców, do Nory, do pracy i do szpitala. Po trzech dniach funkcjonowania w takim trybie widać po nim zmęczenie. Na szczęście operacja przebiegła pomyślnie i tata Szczura niebawem wróci do domu.
Skutkiem ubocznym całej sytuacji jest to, że Piękna w końcu jakoś dogadała się z suczką rodziców Szczura. Jak - nie wiem, ale wydaje się, że wspólnie ustaliły pewne zasady życia pod jednym dachem. Wcześniej Misia nieustannie zaczepiała Piękną, a Piękna na wszelkie możliwe sposoby (od odwracania się tyłem do odsłaniania zębów) okazywała jej niechęć. Po kilku wieczorach i porankach piesy zaczęły wylegiwać się obok siebie na słońcu. Utarczki i pyskówki zdarzają się coraz rzadziej. Wczoraj zastałam Piękną na legowisku koleżanki, a rano odpoczywały tam obie. Na razie niestety nie umieją bawić się razem - przeszkadza im to, że choć są w podobnym wieku i obie po przejściach, mają skrajnie różne temperamenty. Są jak yin i yang - nawet kolory się zgadzają.

27.08
Od trzech dni na pobliskim lotnisku trwa festiwal hip-hopu. Do tej pory mieliśmy farta, że akurat nie nocowaliśmy w Norze. Większość tej wątpliwej atrakcji nas ominęła. Przedwczoraj wyjechaliśmy na tyle późno, że hałas zdążył trochę nas poirytować na spacerze, ale w nocy mieliśmy ciszę. Dzisiaj śpimy już tu i powiem szczerze, że jak dla mnie ta impreza to przegięcie. Martwię się, czy Szczur się wyśpi, a tydzień miał wyjątkowo ciężki.
Ja rozumiem, że sobota, że koniec wakacji, ludzie chcą się bawić. Chleba i igrzysk - ludzie różnych kultur od wieków mają taką potrzebę, szczególnie na przełomie pór roku. Do dwudziestej trzeciej, do północy jeszcze ujdzie. Ale gdy jest dziesięć po pierwszej i od dziewiętnastej przez cały czas z okien sączą się dźwięki basów, wiwaty i oklaski, to już naprawdę jest przegięcie. Nie każdy lubi te same gatunki muzyki, a ja do słuchania moich ulubionych bynajmniej nikogo nie zmuszam.

2.09
Wysłałam priorytetem paszport miłośnika latarni morskich do Towarzystwa Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Tam rozpatrywane są wnioski o wydanie odznaki "Bliza". Myślę, że nie ma sensu z tym zwlekać, bo w pracy jesienią jest dużo roboty i mogłabym zapomnieć.
Jestem bardzo ciekawa, kiedy dostanę odpowiedź. Ze strony internetowej TPNMM wynika, że co miesiąc przyznawanych jest kilka tysięcy odznak. Mam jednak nadzieję, że nie będzie trzeba czekać do następnego lata.



 
23.09
Minęły prawie cztery tygodnie od mojego powrotu z Nory. W tym czasie kontaktowałam się z nielicznymi osobami, a sama dla siebie właściwie nic nie pisałam. Pochłaniały mnie głównie praca i adaptacja do innego niż wakacyjny trybu funkcjonowania. No i do zmian.
Początek roku szkolnego zawsze przynosi zmiany - mniejsze lub większe. Pojawiają się nowi uczniowie, powstają nowe klasy, a w istniejących czasem zmienia się skład osobowy. Ktoś zostaje przyjęty do pracy, odchodzi na emeryturę albo zaczyna urlop macierzyński. Trochę trwa, zanim zostanie ustalony ostateczny grafik. Nauczyciele na nowo dzielą się dodatkowymi obowiązkami, wypełniają dzienniki, tworzą dokumentację. W szkole jest głośniej i bardziej nieprzewidywalnie niż zazwyczaj, bo uczniowie muszą przywyknąć do szkolnej rutyny i do wszystkich zmian. To normalne.
Dopiero po miesiącu od powrotu czuję się jako tako zorganizowana. Sala jest dość dobrze uporządkowana, najważniejsze sprawy ogarnięte, dzienniki i plany pracy gotowe. Mam zajęcia z fajnymi dzieciakami. Mimo to nadal pod koniec każdego tygodnia jestem bardzo zmęczona. Prawie zawsze dopada mnie wtedy migrena i najchętniej przespałabym weekend. Męczy mnie głównie multitasking - jednocześnie muszę ogarniać dużo rzeczy, a dodatkowo ciągle ktoś czegoś nowego ode mnie chce. Na szczęście wiem z doświadczenia, że za kolejny miesiąc w pracy powinno zrobić się spokojniej. I bardzo na ten moment czekam. 
Wczoraj wsiadłam w pociąg, by po raz pierwszy od czterech tygodni zobaczyć się ze Szczurem. Wcześniej nie miałam łyżeczek na dłuższą podróż, a umówiliśmy się, że tym razem ja przyjadę. Jestem więc teraz w Norze. Po przyjeździe ugotowałam sobie obiad na dwa dni, pobieżnie się rozpakowałam i padłam jak kłoda. Spałam do dziesiątej z paroma krótkimi przerwami. Dzisiaj - wyspana, najedzona i przewietrzona - czuję się już bardziej wypoczęta. Do pełni szczęścia brakuje tylko Pięknej, ale ona została w domu z rodzicami, bo to za krótki wypad, żeby stresować ją kilkuetapową podróżą.
Pierwszy dzień jesieni uczciliśmy ze Szczurem wycieczką do Kampinosu. Nigdy nie byłam w Kampinosie jesienią i postanowiłam, że najwyższy czas to zmienić. Najbardziej marzy mi się taka wycieczka w jakiś słoneczny dzień październikowy, gdy liście mienią się wszystkimi barwami jesieni. Na razie większość liści jest jeszcze zielona, ale i tak jest co oglądać. ❤️ Jako pierwsze zaczęły opadać żółte liście topoli, a dęby sprawiają wrażenie, jakby lada chwila miały do nich dołączyć. Fotografowałam mchy i grzyby. Pomimo deszczu spotkaliśmy też parę owadów i około kilkunastu ludzi, których pogoda nie zniechęciła do spaceru lub jazdy po lesie. Na jednym z drzew zauważyliśmy dziwaczną, pomarańczową narośl. Szliśmy od parkingu w Palmirach w stronę Truskawia, aż napotkaliśmy informację o tymczasowym zamknięciu szlaku z powodu renowacji. (Przypuszczam, że trzeba przygotować do zimy drewniane mostki, które tak lubię.) Odbiliśmy więc w prawo i dopiero tam deszcz na tyle się nasilił, że skłonił nas do powrotu.
Spośród pór roku jesień zawsze najmniej lubiłam, z dość oczywistych powodów (szkoła, infekcje, pogoda, temperatura...). Dopiero od paru lat radzę z nią sobie psychicznie znacznie lepiej, przez co uczę się ją akceptować i doceniać. Koncentruję się na momentach i na zjawiskach, które są przewidywalne, bo wydarzają się każdego roku. Wydobywam z jesieni to, co daje przyjemność moim zmysłom, ukojenie ciału. Staram się dostroić do niej duchem, sięgając do starych zwyczajów, do opowieści z pogranicza życia i śmierci, do przeszłości swojej rodziny.
Niech się zacznie.







 
 
25.09 
Towarzystwo Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego przysłało mi brązową odznakę "Bliza". Jest malutka, mniejsza niż sądziłam, ale śliczna!
Razem z odznaką dostałam legitymację i "Latarnika" Henryka Sienkiewicza, pięknie wydanego z okazji jubileuszu Towarzystwa. Książkę zilustrowano reprodukcjami starych pocztówek z polskimi latarniami, co samo w sobie jest dla mnie frajdą. Taki upominek dostają wszyscy zdobywcy odznaki, ale akurat w moim przypadku to wyjątkowo trafione.
Myślę, że moje przygody z latarniami na tym się nie skończą, bo złapałam bakcyla. Każdy, kto odwiedzi wszystkie udostępnione do zwiedzania latarnie w Polsce, może złożyć wniosek o srebrną odznakę. I choć potrwa to prawdopodobnie kilka lat, zamierzam to zrobić... o ile oczywiście dożyję!





niedziela, 22 października 2023

[157] Szlakiem polskich latarni

 
Dzień pierwszy: Znów nad morzem 
 
Jesteśmy znowu nad polskim morzem. Tym razem pogoda nie rozpieszcza - poprzedniej nocy mocno wiało i padało, a dzisiaj padało z małymi przerwami na przejaśnienia. Jest zimno. W nocy temperatura spadła do dziesięciu stopni. W dzień podniosła się co prawda do dwudziestu jeden, ale wkrótce znowu zaczęło intensywnie padać i spadła. Momentami deszcz tak bębnił o dach werandy, że Piękna bała się tego dźwięku. Późnym popołudniem kilka razy zagrzmiało. Dwa razy widzieliśmy też tęczę - najpierw w drodze po spożywcze zakupy, a później na plaży.

Szczura bolała dziś głowa, a mnie stawy. Starość nie radość. 

W związku z powyższym spędziliśmy dzień głównie na odpoczywaniu i czytaniu w domku. Piękna poznawała psy gości z sąsiednich domków, które chętnie się z nami witały. Wieczorem wykorzystaliśmy przejaśnienie, żeby pojechać na niedługi spacer po plaży. Tam, ku naszemu zdziwieniu, było bardzo przyjemnie. Morze nie było tak wzburzone, jak się spodziewaliśmy. Po plaży spacerował kormoran, który w ogóle nie bał się ludzi i pozwalał się fotografować. W piasku leżało dużo połamanych muszli. W pewnym momencie zagapiłam się i podeszłam zbyt blisko morza, przez co fala całkowicie zalała mi buty. Na szczęście mieliśmy już blisko do wejścia na plażę, a stamtąd do samochodu, więc uniknęłam długiego chodzenia w przemoczonych butach. Przed odwrotem załapaliśmy się jeszcze na cudowny zachód słońca.
 
 

 
 
Dzień drugi: Hel

Po wycieczce do Słowińskiego Parku Narodowego nie sądziłam, że coś mnie jeszcze tego lata zaskoczy. Chyba nie doceniłam Pomorza, z którym jak dotąd miałam niewiele do czynienia. Wystarczyło wybrać się na Hel, a tam... do lasu. Głównym celem naszego wypadu na Hel była latarnia morska, jednak największe wrażenie zrobił na mnie właśnie las, do którego trafiliśmy przy okazji.

Jako miłośniczka lasów uważam, że prawie każdy z nich ma w sobie "to coś", pewien rys indywidualny. Znam też kilka miejsc, gdzie dociera tak mało dźwięków z zewnątrz, że można tam zapomnieć o całym świecie. Takim niemal magicznym miejscem jest dla mnie Kampinos. W lesie na Helu zetknęłam się jednak z atmosferą, której póki co nie mogę porównać do żadnego znanego mi miejsca. Tak mógłby wyglądać las z Eldaryi albo z innego uniwersum fantasy, gdyby istniał naprawdę - tajemniczy, mroczny bór, pełen niewidocznych gołym okiem niebezpieczeństw. Atmosferę niepokoju tworzą już same drzewa - poskręcane, powyginane pod dziwacznymi kątami sosny. Pomiędzy nimi roi się od krzewinek, mchów i porostów w różnych odcieniach zieleni. Wśród roślin ukrywają się bunkry, idealnie wtapiające się w tło. Najbardziej niesamowicie wyglądają jednak sosny, których gałęzie nie mają wcale igieł i są całe w porostach. Dookoła jest cicho i jakoś tak... duszno, jakby zewsząd obserwowały intruza czujne oczy magicznych stworzeń. 
 
 




 

Niedługo po wejściu do lasu na jednym z pni dostrzegłam biało-czarną samicę brudnicy mniszki. Pomyślałam, że mam szczęście - pierwszy raz spotkałam w naturze tę bliską krewną moich nieparek. Wkrótce jednak na innej sośnie zauważyłam kolejną, a później następną i jeszcze jedną... Po kilku minutach stało się jasne, że ten niezwykły las cierpi na inwazję brudnicy mniszki. Na większości pni siedziała przynajmniej jedna ćma. Prawdopodobnie to właśnie larwy mniszki całkowicie ogołociły z igieł niektóre sosny. Samca widziałam tylko raz. Przypuszczam, że leśnicy założyli pułapki feromonowe, żeby w okresie rójki wyeliminować jak najwięcej samców. Samice, podobnie jak u nieparki, mają skrzydła, ale praktycznie nie latają.

Gdy wyszliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, Szczur uświadomił mi, że jeśli nie chcę wracać na parking tą samą drogą, został nam jeszcze spory odcinek do przejścia. Obawiałam się trochę, czy nie zaskoczy nas ulewa. Mimo wszystko wolałam dalej iść przed siebie niż wracać tą samą drogą (średnio to lubię). I ostatecznie nie żałowałam. Znaczna część naszej trasy biegła przez plażę, którą raz po raz oświetlały przebijające się przez chmury, złociste promienie słońca. Pojawiła się również tęcza. Była to naprawdę ładna trasa na spacer, nie zmokliśmy, a ciepły polar skutecznie chronił mnie przed chłodem i wilgocią.
 
 

 

Dzień trzeci: Rozewie
 
Z Helu wróciliśmy późno w nocy, więc dziś potrzebowaliśmy więcej czasu na poranny rozruch. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy się spieszyć, a zwiedzać pojedziemy dopiero po moim obiedzie i tym razem niedaleko - na Rozewie. Wpadłam też na pomysł, abyśmy zabrali Piesę i wchodzili na szczyt latarni w dwóch turach. Poprzedniego dnia Piękna spędziła kilka godzin sama w domku. Po naszym powrocie miała lekkiego focha. Leżała w swoim ulubionym kąciku, ostentacyjnie udając, że wcale nie cieszy się na nasz widok. Nie chciałam więc zostawiać jej samej przez dwa dni z rzędu.

Czynną ("starą") latarnię na Rozewiu ja i Szczur raz już zwiedziliśmy, jeszcze przed pandemią. Druga latarnia, nazywana "nową", nie była wtedy udostępniona do zwiedzania. Niedawno jednak przeczytałam w Internecie, że w 2022 roku została otwarta dla zwiedzających. Można więc teraz odwiedzić dwie latarnie za jednym zamachem... i zdobyć dwie pieczątki na odznakę. Tak też zrobiliśmy. Podczas gdy ja wchodziłam na górę, Szczur czekał z Piękną na zewnątrz, a później zmienialiśmy się. Okazało się, że nie tylko mnie przyszedł do głowy ten pomysł - w parku spotkaliśmy inne psy. Piękna trochę się niepokoiła, kiedy znikaliśmy jej z oczu, ale szybko przekonała się, że zawsze wracamy.

W "starej" latarni byłam krótko, bo poprzednim razem obejrzałam tamtejszą ekspozycję bardzo dokładnie. Dzisiaj wspięłam się po schodach właściwie tylko po to, żeby dostać pieczątkę. Poza tym czas nas gonił - na miejscu dowiedzieliśmy się, że mamy go mniej niż sugerowały godziny otwarcia podane w Internecie. Pognaliśmy więc na złamanie karku w kierunku "nowej" latarni. Po rewitalizacji naprawdę wygląda ona jak nowa. Aż trudno uwierzyć, że stała zamknięta przez sto dwanaście lat! Z tarasu widokowego można zobaczyć zarówno morze, jak i czynną latarnię. Co ciekawe, na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku obie latarnie działały jednocześnie. Latarnicy dbali, by światło w żadnej z nich nigdy nie zgasło. Dzięki temu żeglarze potrafili odróżnić Rozewie od niedalekiego Czołpina, gdzie latarnia emitowała pojedyncze światło.
 
 

 

Z Rozewia pojechaliśmy prosto na "psią plażę". Pogoda wciąż pozostawia wiele do życzenia - jest chłodno, około piętnastu stopni. Nawet Szczur, który jest stworzeniem wybitnie zimnolubnym, włożył dzisiaj ocieplaną bluzkę. Ja czułam się w miarę komfortowo tylko dlatego, że zapakowałam się w cztery warstwy ubrań, włącznie z grubym polarem. Mimo wszystko uważam, że skoro tu jesteśmy, dzień bez kontaktu z morzem byłby dniem straconym. Posiedzieliśmy więc na kocyku, obserwując fale. W tym czasie Piękna zawarła znajomość z niedużym łaciatym kundelkiem. Tak z nim szalała, że nie mogłam się nadziwić, iż to ta sama Piesa, która niekiedy potrafi bać się psów mniejszych od siebie. Widocznie psy też wyczuwają swoje bratnie dusze.


Dzień czwarty: Stilo

Dzisiaj odwiedziłam kolejną latarnię morską i zdobyłam czwarty stempel w "paszporcie" miłośnika latarni. W Stilo już kiedyś byłam, podobnie jak w Rozewiu, ale pandemia przerwała mi zbieranie stempli na brązową odznakę. A ponieważ w tym celu trzeba odwiedzić pięć latarni w ciągu dwóch lat, dotychczasowe stemple przestały się liczyć.

Wycieczka do Stilo to był prawdziwy wyścig z czasem. Kiedy Szczur zaparkował samochód, mieliśmy mniej niż czterdzieści pięć minut do zamknięcia kasy z biletami. Szczur zaproponował, żebym poszła przodem, najszybciej jak potrafię, a on opłaci parking i mnie dogoni. Cóż było robić? Potruchtałam w kierunku latarni. Nie lubię takiej presji czasu, ale w tym przypadku pretensje mogę mieć tylko do samej siebie, bo nie słyszałam rano budzika... W efekcie spaliśmy prawie do południa, a trzeba było jeszcze zrobić drobne zakupy i zjeść obiad. 

Do Stilo prowadzi przyjemna, choć wymagająca nieco wysiłku droga przez las. Włażąc pod górę, spotkałam owada, który na chwilę usiadł mi na rękawie, lecz nie miałam czasu dokładnie mu się przyjrzeć. Skupiłam całą uwagę na tym, żeby iść miarowym krokiem i nie zatrzymywać się bez potrzeby. Przez drzewa prześwitywała już latarnia, gdy dogonili mnie Szczur i Piękna - oboje zasapani na całego. Szczur stwierdził potem, że chyba nie dałby rady, gdyby nie Piesa, która na mój widok dostała powera i ciągnęła go niczym pies pociągowy.

Na obecną chwilę - a mam na koncie dopiero cztery latarnie polskiego wybrzeża - Stilo jest moją ulubioną. Najbardziej podoba mi się wizualnie i daje najwięcej satysfakcji. Pewnie w dużej mierze przyczynia się do tego nagły wyrzut endorfin, który następuje po wzmożonym wysiłku, ale na górze mam ochotę krzyczeć z radości. Nie bez znaczenia jest też fakt, że z balkonu latarni można popatrzeć na okolicę w pełni swobodnie, wdychając świeże powietrze. Nie przeszkadzają w tym żadne szyby.
 
 

 

Dzień piąty: Nowy Port i Westerplatte
 
To już pewne: nareszcie będę mogła złożyć wniosek o brązową odznakę "Bliza". W Gdańsku zdobyłam stempel z piątej latarni!

Latarnia w Nowym Porcie dość mocno wyróżnia się na tle pozostałych, które dotychczas zwiedziłam. Niższa, wybudowana w zupełnie innym stylu, jako jedna z kilku latarni na świecie wciąż posiada na szczycie kulę czasu. Z wystawy można dowiedzieć się, że urządzenie to wykorzystywano od XIX wieku do ustawiania chronometrów okrętowych. Z tarasu widokowego rozciąga się przepiękny widok na Zatokę Gdańską, Westerplatte i latarnię w Porcie Północnym. Jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie okno, z którego 1 września 1939 roku padły pierwsze strzały w kierunku Westerplatte. Stojąc przy nim, poczułam mimowolny dreszcz, co czasem mi się zdarza w miejscach silnie oddziałujących na wyobraźnię. Historię postrzegam przede wszystkim przez pryzmat ludzkich losów, więc pytania same napłynęły mi do głowy. Kim był człowiek, który oddał te strzały? O czym myślał? Gdzie wtedy byli jego bliscy? 






 
Postanowiliśmy ze Szczurem, że na razie nie będziemy pakować się do centrum Gdańska. Upał i środek weekendu generują tłok, a w domku zostawiliśmy Piękną, która trochę niedomagała. Chciałabym zobaczyć Stare Miasto, zwłaszcza piękne, kolorowe kamienice brylujące na pocztówkach z Gdańska. W czasie jazdy samochodem moją ciekawość wzbudził też Park Oliwski i jego okolice. Myślę jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze. Do Błot na pewno nieraz wrócimy. 
 
Plan na dziś miałam taki, żeby zwiedzić latarnię i znajdującą się niedaleko twierdzę Wisłoujście. Niestety, Szczur wyczytał, że twierdza tymczasowo nie jest dostępna dla zwiedzających. Pojechaliśmy więc spontanicznie na Westerplatte - jak się okazało, od Nowego Portu to niecały kwadrans drogi samochodem. Przespacerowaliśmy się po półwyspie, oglądając zachowane wartownie, ruiny koszar i Cmentarz Żołnierzy Wojska Polskiego, gdzie spoczywają obrońcy Westerplatte. Cmentarz jest nietypowy, zaprojektowany na planie okręgu - nigdy wcześniej takiego nie widziałam.  W pobliżu znajdują się pozostałości willi oficerskiej, które wyeksponowano pod przeszkleniem. 

Jednym z pierwszych skojarzeń, jakie przychodzą mi do głowy na myśl o Gdańsku, jest Pomnik Obrońców Wybrzeża. Pamiętałam go wzrokowo z pocztówek kuzyna, zanim jeszcze dowiedziałam się czegokolwiek o drugiej wojnie światowej. Zdziwiło mnie troszkę, że pomnik, choć góruje nad okolicą, zobaczyliśmy dopiero pod koniec spaceru. Spodziewałam się, że będzie rzucał się w oczy z daleka, tymczasem zasłaniały go drzewa. Po drodze natknęliśmy się na inny charakterystyczny obiekt - ogromny napis "Nigdy więcej wojny". Jakże bym chciała, żeby druga wojna światowa była ostatnią...
 
 




 

sobota, 2 września 2023

[156] Pamiętniki lipcowe

 
9.07
Od około dwóch tygodni walczę z jelitem rozdrażnionym. Oczywiście nie codziennie, ale mimo leków regularnie miewam epizody biegania do toalety. Jestem już tym naprawdę zmęczona. Zwykle mam mniejszy lub większy problem z przestawieniem się z trybu "praca" na tryb "urlop" i odwrotnie, lecz tym razem trwa to wyjątkowo długo. Czuję, że moja głowa nadal funkcjonuje w trybie zadaniowym, nie potrafi wyluzować. Różne drobne rzeczy nadmiernie mnie pobudzają lub wytrącają z równowagi, z kolei do czynności, które trzeba wykonać, podchodzę zanadto ambicjonalnie. Jakbym sama narzucała sobie presję, mimo że w rzeczywistości presji nie ma. Wiem, że na linii mózg-jelita zapanuje spokój, gdy uda się okiełznać mózg, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. 🤔 Ciągle szukam sposobu, żeby się odprężyć, być bardziej tu i teraz.
Najlepiej czułam się w sobotę wieczorem i w niedzielę rano. W sobotę zdołałam wyciszyć się na dłużej w towarzystwie Szczura, Magdy i Maćka. Magda śpiewała nam i grała na instrumentach. Byliśmy też z Piękną na długim spacerze  po okolicy. Wracając, słuchałam w samochodzie płyty Sanah "Poezyje" i czułam się spokojna. Ten stan utrzymał się mniej więcej do południa następnego dnia. Wstałam wyspana, w dobrym nastroju. Niestety, spokój nie trwał długo - zepsuł mi go wieczorny bunt jelit.
W przerwie między fochami brzucha udało nam się pojechać we trójkę do Lasu Bemowskiego. Piękna odpoczęła po wrażeniach z poprzednich dni. Jak zwykle była pełna energii: hasała po leżących pniach, pokonywała niektóre przeszkody na ścieżce zdrowia, obszczekiwała inne psy. Wskoczyła nawet z własnej inicjatywy na ławkę, żeby usiąść obok Szczura i mnie, choć ogólnie od długich pieszczot na kanapie woli wspólną aktywność ruchową. Przy okazji wypuściłam kilka samic brudnicy, które nie znalazły partnerów. Krótko żyją, więc nie widzę sensu trzymania ich dalej w domu.
Na zdjęciu nasz nowy znajomy, jeżyk. Wczoraj w nocy spotkałyśmy go już drugi raz, niemal w tym samym miejscu. Wydaje mi się, że mieszka na terenie osiedla. Zastanawiam się, jakie imię pasowałoby do niego. W przeciwieństwie do Jeża Jerzego, suto nakrapianych imprez na razie nie urządza.



 
11.07
Dzisiejszy dzień był specyficzny. Działy się zarówno rzeczy bardzo pozytywne, jak i bardzo niefajne.
Mój tata zaczął leczenie onkologiczne. Po długiej diagnostyce, operacji i kilku konsyliach dostał lek w postaci tabletek, na razie na dwa tygodnie. Dzisiaj zażył pierwszą dawkę. Póki co czuje się dobrze. Pogadaliśmy długo przez telefon, był w dobrym nastroju. Mama pilnuje taty z mierzeniem poziomu glukozy.
Ni z gruchy, ni z pietruchy Naleśnik złośliwie odmówił współpracy dzień przed naszym planowanym wyjazdem. Zaczął szwankować Szczurowi w drodze od dentysty do domu. Niestety, nie obyło się bez lawety. Kiedy Szczur był już w drodze do mechanika, Naleśnik rozkraczył się na Powązkowskiej. W efekcie został na hospitalizacji u mechanika, a Szczur zamiast odpoczywać po dentyście spędził cały wieczór, załatwiając naprawę i zamianę auta. Na szczęście ojciec pożyczył mu swój samochód na podróż.
Podczas gdy Szczur był w rozjazdach, do Norki przyleciał samiec brudnicy. Ale się ucieszyłam! Po tygodniu bezowocnych prób w różnych miejscach (Śląsk, Warszawa, Głosków, Wołomin...) pan ciem po prostu wpadł do mojego pokoju przez okno. Od razu rozstawiłam siatkę do rozmnażania, posadziłam w niej samice i wpuściłam samca. Zaplemnił dwie samice, które teraz znoszą jaja. Szczur z kolei żartuje, że biedny pan ciem został uwięziony celem zmuszenia go do stosunków. Jakie tam zmuszanie! Sam przyleciał, możliwe, że z daleka 🙂
Dużo czasu spędziłam dziś, gotując i myjąc zapuszczony balkon, ale jeszcze więcej na dworze z Piękną. W porze obiadowej zabrałam ją na godzinę do ogrodzonego parku, gdzie może pobiegać bez smyczy. W zeszłym roku bałam się ją spuszczać, bo miała tendencje do uciekania. Teraz potrafi już tyle, że mogę jej zaufać - wiem, że na znanym nam, ogrodzonym terenie przyjdzie do mnie na zawołanie. Przynajmniej raz dziennie pozwalam jej się wyszaleć, rzecz jasna pod obserwacją. Wieczorem natomiast wzięłam ją na długi spacer na smyczy, nad fosę i do ogrodu społecznościowego.
Po powrocie Piesa bardzo zmartwiła się, że Szczur długo nie wracał do domu. Szukała go po pokojach, a potem wskoczyła na jego łóżko. To pierwszy raz, gdy to zrobiła. Jestem dumna z wytrwałości Szczura i z postępów Pięknej. Teraz tylko czekać, aż zacznie z nim spać!

 

 
22.07
Gdy na początku lipca przyjechałam do Nory, postanowiłam doprowadzić do ładu balkon. Szczur prawie wcale z niego nie korzysta, a to miejsce ma potencjał, żeby stać się fajnym kącikiem wypoczynkowym. Problem w tym, że po zimie balkon zawsze jest w przerażającym stanie. Nie dość, że bardzo zapylony, to jeszcze miejscowe wrony urządzają sobie tam toaletę.
Myłam balkon przez dwa dni (oczywiście nie całe, tylko po trochu, na miarę możliwości moich łapek). W tym czasie po kilka razy wymieniałam wodę w misce, bo błyskawicznie stawała się czarna. Tak brudnej wody chyba jeszcze nie widziałam. Musiałam umyć też fotele i stolik, które nie były w żaden sposób zabezpieczone na zimę, a na koniec odkurzyłam balkon. Kiedy kafelki odzyskały swój prawdziwy kolor, ukryty pod warstwą pyłu, poczułam się bardzo z siebie dumna. Szczur stwierdził, że posprzątałam balkon Augiasza.
Niestety, w trakcie naszej podróży nad morze wrony znowu zdążyły zrobić kilka kup na balkonie. Zaczęłam więc szukać sposobów, jak by tu odstraszyć ptaki. Kumpel zasugerował plastikowego kruka. Inni - kolorowe, połyskujące wiatraczki. Wiatraczki te przymocowałam prowizorycznie do poręczy, aczkolwiek byłam sceptycznie nastawiona co do ich skuteczności. Być może gołębie łatwo odstraszyć, ale krukowate są bardzo inteligentne. I uparte.
Wystarczył jeden dzień od zainstalowania wiatraczków. Już wczoraj po obiedzie było mi dane zobaczyć ptaka siedzącego luzacko tuż obok wiatraczka. Wrona nie tylko w ogóle się nie bała, ale najwyraźniej uznała, że to zabawka dla niej. Popychała i ciągnęła wiatraczek, jakby chciała wprawić go w ruch. Albo, co też możliwe, ukraść.
Chyba będzie trzeba zmienić taktykę i zamiast odstraszaniem zająć się oswajaniem tej mądrej wrony...

24.07
Niedawno Szczur skończył czterdzieści lat. Świętowaliśmy przez bite dwa dni: najpierw we dwoje i z rodzicami Szczura, a później w gronie przyjaciół.
Jesienią i zimą zdarzało się Szczurowi łapać doła z powodu zbliżającej się czterdziestki. Obawiał się tego momentu. Tłumaczyłam mu, iż "zmiana kodu na cztery z przodu" to rzecz umowna, bo przecież czas jest względny, a z dnia na dzień nikt nie zostaje staruszkiem. Na początku niewiele to pomagało. Wydaje mi się jednak, że krok po kroku udało mu się oswoić ten temat. Ostatecznie Szczur wszedł w kolejną dekadę życia z uśmiechem.
Z okazji "okrągłych" urodzin postanowiliśmy urozmaicić domówkę konkursem wiedzy o solenizancie. Pomysł był mój, ale Szczur też się do niego zapalił. Wystarczyły nam dwa posiedzenia, by ułożyć listę pytań, których miało być łącznie czterdzieści. Zadawaliśmy je po kolei, dając wszystkim czas do namysłu, po czym goście dzielili się swoimi odpowiedziami. Szczur przyznawał punkty za każde pytanie, ogłaszał prawidłowe odpowiedzi i opowiadał historyjki ze swojego życia. Początkowo nasi goście byli nieco skonsternowani, ponieważ nikt nie spodziewał się "kartkówki" na imprezie. 😀 Poszło im jednak naprawdę nieźle! Tak jak przewidywałam, quiz wygrała Paulina, która przyjaźni się ze Szczurem najdłużej. Główny cel tej zabawy został osiągnięty: było przy niej mnóstwo śmiechu.
 

 
 
Kochani, jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za obecność - było jak zwykle super! ❤ Dziękuję też za wsparcie nas w organizacji domówki (pomoc w przygotowaniu Nory, jedzenie i picie)!
W niedzielę odsypialiśmy do późna. Kiedy w końcu wygramoliłam się z łóżka, miałam migrenę. Mimo to dzień był udany - Alex została u nas na jeszcze jeden dzień, więc bardzo dużo rozmawiałyśmy. Wieczorem zabrałam Alex na spacer, żeby pokazać jej pełen graffiti fort i ogród społecznościowy. Gdy wchodziłyśmy do ogrodu, Piękna stanęła jak wryta, wpatrując się w jakiś kształt w trawie. Po chwili zaczęła wyrywać się do przodu i szczekać. Spodziewałam się, że zobaczymy jeża albo kota, więc bardzo się zdziwiłam na widok czmychającego w krzaki... lisa. Aż dopytywałam Alex, czy widziała to samo, co ja. Gdzie jak gdzie, ale tutaj lisa jeszcze nie widziałam. Choć było już ciemno, zgodziłyśmy się, że był to prawdziwy lis, sporych rozmiarów i z białą końcówką kity.
Tego lata to już drugie spotkanie moje i Pięknej z lisem. Czwartego czerwca lis trzymający w pysku ofiarę przeciął nam drogę na spacerze po naszej miejscowości, zaledwie trzy ulice od domu. Dzikie zwierzę było równie zaskoczone jak my. Przez chwilę wszyscy - ja, pies i lis - staliśmy w bezruchu w odległości kilku metrów od siebie. Dopiero po paru sekundach lis zniknął w krzakach. Do teraz się dziwię, że lisa tak zamurowało, a Piesa nawet się nie poruszyła.

31.07
Dzisiaj na spacerze z Piesą spotkałam Panią o Radykalnych Poglądach.
Szłyśmy sobie niespiesznie obok fosy, gdy nagle zaczepiła mnie kobieta o fioletowych włosach, na oko po czterdziestce. Niosła zakupy i miała skwaszoną minę.
- Widziała pani tych ludzi, co teraz przechodzili? Tych Żydów?
Potwierdziłam, bo faktycznie chwilę wcześniej mijałam żydowską rodzinę: dorosłych, młodzież i dziecko.
- Jak oni się tu panoszą! Przyjeżdża ich tutaj tyle, a potem na wszystkich patrzą z góry. Widziała pani, jaką miał wrogą minę ten facet? Wszystkich mają za nic. Co oni robią tym biednym Palestyńczykom... A u nich też niedługo nie będzie lepiej. Słyszała pani o tej ustawie o sądach, która u nich przeszła?
Prawdę mówiąc, ja żadnej wrogiej miny nie widziałam - ot, szli sobie ludzie i wyglądali całkowicie neutralnie - a o tym, jakie ustawy przechodzą w Izraelu, nie mam pojęcia. Do Żydów też nic nie mam i próbowałam łagodnie to wyartykułować. Pani nieszczególnie to jednak przeszkadzało.
- Tu w okolicy mieszka pewna aktywistka, może przyjechali w odwiedziny. A wie pani, że oni ich tam wszystkich zmusili do szczepień?
W mojej głowie trwała tymczasem gonitwa myśli, jak tu spławić tę kobietę. Piękna przyszła mi z pomocą, wąchając trawnik, bo pani na chwilę oddaliła się. Niestety, wkrótce znów spotkałam ją na skrzyżowaniu.
- Nie przeszkadzają pani te kajaki? - zagaiła kolejny raz, wskazując fosę.
- Nie, płynęłam kilka razy i było całkiem przyjemnie.
Kilkanaście minut wcześniej sama zauważyłam kajaki. Tyle że mnie to ucieszyło i zaczęłam zastanawiać się, czy nie wyciągnąć Szczura na kajak.
- Straszą ciągle te biedne kaczki, przy takim poziomie wody, a biurwy zamiast dolać więcej wody...
- Szczerze mówiąc, mnie dużo bardziej przeszkadza, że ludzie nadal karmią je chlebem, mimo że tyle się o tym mówi. Kiedyś przyniosłam im warzywa i nie chciały, tyle dostają chleba - stwierdziłam.
Co do kaczek z fosy, one nie wydają się niczym trwale przejmować - ani kajakami, ani psami, ani rowerzystami. Z kolei letnia wypożyczalnia kajaków i rowerów wodnych to jedna z moich ulubionych lokalnych inicjatyw.
Na szczęście kobieta wkrótce musiała pójść w innym kierunku. Z ulgą pospieszyłam w swoją stronę, upewniając się jeszcze ostrożnie zza drzew, czy aby na pewno pozbyłam się uciążliwego towarzystwa.
Jeśli kiedyś w drodze do nas zauważycie kobietę o fioletowych włosach, taką około czterdziestki, to posłuchajcie mojej rady i WIEJCIE. Chyba że macie ochotę z nią podyskutować na jej ulubione tematy.
Po powrocie do Nory opowiedziałam Szczurowi o tym kłopotliwym spotkaniu.
- A wiesz, akurat dzisiaj pomyślałam, że moglibyśmy popływać kajakiem. Może nadepniemy jej na odcisk.
- Najlepiej śpiewając przy tym żydowskie piosenki - zaproponował Szczur.