niedziela, 17 lipca 2022

[135] Pamiętniki majowo-czerwcowe

9.05
Kuzyn przywiózł nam Młodego na większość dnia. Strasznie żałuję, że muszę iść do pracy. Takie pocieszne rozmowy lecą od samego rana!
"Tata oglądał za dużo filmów o Godzilli."
"Ostatnio oglądałem film o naturze. Skorpion miał taki kolec jadowy i pararyżował swoje ofiary."
"Wczoraj widzieliśmy prawdziwą kawkę i nawet martwego żuka."
"Ja już tak dużo wiem o tej naturze. Ale jeszcze tak mało wiem."

Młody: Znam już sporo gatunków zwierząt, ale niestety wszystkich nie znam.
Ja: O, jest ich tyle, że nawet naukowcy ciągle nie znają wszystkich.
Młody: Ja znam więcej niż naukowcy.

(po południu)
Po powrocie udało mi się spędzić z Młodym więcej czasu. Opowiedziałam mu między innymi o ludziach z ośrodka rehabilitacji dzikich ptaków, którzy odwiedzają szkoły wraz z podopiecznymi.
Mama: Może do waszego przedszkola też kiedyś przyjadą.
Młody: Nie, na pewno nie.
Ja: A może jednak?
Młody: Nie, nigdy. Do nas do przedszkola przychodzą sami górnicy.

15.05
"Przez całe życie mówiono mi "idź" i "chodź". Dyktują mi, jak mam żyć i jak umrzeć. Mam usługiwać mężczyźnie i być dla niego jak klacz, dawać mu przyjemność, albo muszę się ukryć za grubymi murami i oddać moje ciało zimnemu milczącemu Bogu. Poszłabym nawet w otchłań piekielną, gdybym sama mogła wybrać tę drogę. Wolałabym umrzeć jutro w lesie niż żyć przez sto lat życiem, jakie wybiorą dla mnie inni."
- Katherine Arden, "Słowik i niedźwiedź"
Ubóstwiam tę książkę. ♥️

16.05
Przypadki z życia bibliofila: grafik płakał, jak projektował.
 
 


18.05

W drodze z pracy usłyszałam w radiu, że podobno dzisiaj jest Światowy Dzień Pieczenia. Zabawny zbieg okoliczności, bo akurat wczoraj pierwszy raz od dawna coś upiekłam, a konkretnie babeczki. Część już zniknęła w brzuchach, ale kilka załapało się na fotkę. 
 
 

 
24.05
Za sprawą egzaminu klas ósmych wróciłam dziś wcześniej z pracy i... znowu nabrałam ochoty na ciasto. Chyba po upieczeniu babeczek włączyła mi się nieaktywna od dłuższego czasu zajawka na pieczenie.
 
 


31.05
Dzięki Pięknej dzisiaj bardzo szybko zorientowałam się, że Bestia prysnął na dwór.
Wracałyśmy z krótkiej nocnej przechadzki, gdy Piesa zaczęła mnie ciągnąć w stronę podwórka. Trochę się zdziwiłam, bo nie spodziewałabym się po niej, że tak szybko zechce wracać. Zwykle ma ochotę dojść przynajmniej do końca ulicy. Wchodząc na podwórko, zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo ciągnęła w stronę krzaków, jakby zobaczyła ptaka czy inne zwierzę, ale jednocześnie machała ogonem. Poza kilkoma psami z okolicy jedynym zwierzęciem, które wita merdaniem, jest Bestia. Przeszło mi nawet przez myśl, że może jakiś obcy pies wszedł nam do ogrodu, ale wtedy musiałabym go zobaczyć w naszej krótkiej uliczce.
Chwilę później zorientowałam się, że drzwi wejściowe są uchylone. Natychmiast mnie oświeciło, kogo musiała zauważyć (lub wyczuć) Piesa. Sprawdziłam na parterze, później na piętrze - kota faktycznie nigdzie nie było. Ubrałam się drugi raz i poszłam na poszukiwania z latarką, a za mną mama.
Siedział za domem, wyraźnie zdezorientowany. Chyba nie zachwyciła go ta wielka ucieczka aż tak, jak się tego spodziewał. A już na pewno nie oczekiwał temperatury około trzynastu stopni, bo im chłodniej, tym rzadziej chce wychodzić na balkon. Bez większych problemów dał się zagonić do domu.
Czujna ta moja kudłatka!
PS W nagrodę były dodatkowe smaczki. Smaczki z kaczki.

6.06
Dzisiaj coś z kategorii "bogactwo stimów": znajomy nastolatek wyczarował sobie przy ostrzeniu kredek takie sprężynki do zabawy. Wyszło ciekawie, oczywiście miałam zaraz skojarzenia z gąsienicami.




7.06
Od kilku dni jest bardzo duszno, przez co nawał pracy staje się jeszcze bardziej upierdliwy. Dzisiaj nareszcie przyszła ta zapowiadana burza. Siedzę z psem na kolanach, bo Piękna się boi. Trzęsie się (czego ostatnio już nawet w samochodzie nie robiła), oblizuje i ciężko oddycha. Bestia z kolei schował się w szafie i od godziny nie wychodzi.

14.06
Trafił mi się dzisiaj wyjątkowo szczęśliwy dzień. Aż się zastanawiam, jakim bogom dziękować, bo tyle farta naraz rzadko się zdarza.
Do pracy szłam jak na ścięcie, ponieważ dostałam na dziś zastępstwo w klasie, w której najbardziej nie lubię mieć zajęć. W zasadzie to jedyna klasa, gdzie aż tak nie lubię ich mieć, mimo że na co dzień tam nie uczę. Na podstawie rozmów z koleżankami podejrzewam, że każdy nauczyciel choć jedną taką klasę ma. W każdym razie, gdy byłam już na miejscu i zbierałam pomoce na tę nieszczęsną lekcję... zostałam na cito wezwana w ważnej sprawie do dyrekcji, a do owej klasy wysłano kogoś innego. Akurat w takim momencie. Myślałam, że śnię.
W południe miałam już zajęcia, które z kolei bardzo lubię. Wracając z pracy, pomyślałam sobie, że ogródki w okolicy są bardzo ładne, i porobiłam trochę zdjęć telefonem. Zauważyłam też piękne pokrzywy i postanowiłam ściąć je dla rusałek, bo w mojej okolicy trudno o nie poobgryzane liście. Kiedy ścinałam pokrzywy, znalazłam na jednej z nich gąsienicę sadzanki rumienicy.
Ale to nie koniec... Wieczorem na spacerze z Piękną - a było to około dwudziestej pierwszej, bo wcześniej strasznie nie chciało mi się wyjść - napotkałam na samym środku ruchliwej drogi między łąkami barczatkę napójkę! Dokładnie taką jak ostatnim razem! Błyskawicznie się rozejrzałam i zabrałam ją do domu.
Powiem szczerze, że takiego dnia nie miałam bardzo, bardzo dawno... A może, skoro głupi ma szczęście, głupieję na starość?
 
 



18.06
Po dwumiesięcznej przerwie wracamy ze Szczurem do zabawy w escape roomach. Korzystając z długiego weekendu, zebraliśmy większą drużynę i wyruszyliśmy w podróż do starożytnego Egiptu. Musieliśmy tam nieźle kombinować z hieroglifami, papirusami, malowidłami ściennymi i posążkami bogów, ale koniec końców wróciliśmy do współczesnej Polski. A przy okazji spaceru po mieście natknęłam się na podwójną tęczę.


sobota, 9 lipca 2022

[134] Przyjaciółka

Siedzę sobie w Norze na ulubionej sofie, pod ulubioną stojącą lampą, gdzie zawsze zaczynam i kończę dzień z książką, audiobookiem lub podcastem. Szczur od dwóch godzin śpi, ale niedaleko jest ktoś, kto co jakiś czas szuka mnie wzrokiem, a kiedy mnie nie widzi, wstaje i sprawdza, gdzie jestem. Przyjaciółka, która mieszka ze mną już od ponad trzech miesięcy. 
 
Jest bystra, łagodna i wrażliwa. Ma doskonały węch, niezłą pamięć i zdecydowanie lepszą orientację w terenie niż ja. Często myślę sobie, że jest też nad wyraz do mnie podobna, bo wydaje się mieć dwa oblicza. Z jednej strony, potrafi tryskać radością i cieszyć się z małych codziennych przyjemności. Kocha przebywać na dworze i eksplorować nowe miejsca, nawet te na pierwszy rzut oka odrażające, jak tunel pod wiaduktem. Uwielbia jeść. Zatrzymuje się nad każdą drobnostką, która zwróci jej uwagę - zgubionym ptasim piórem, ślimakiem czy intrygującym zapachem. Z drugiej strony, ma swój wewnętrzny świat, w którym jest wiele mroku i lęku. Czasami lęk urasta do takich rozmiarów, że przysłania jej wszystko inne, a jej ciało zamiera w bezruchu. Dopiero uczy się ufać innym. 
 
Moja przyjaciółka ma cztery łapy i jest adoptowana. 
 
W ostatnich latach życia naszej poprzedniej Piesy parę razy zastanawiałam się, czy kiedyś, gdy jej zabraknie, mogłabym adoptować psa ze schroniska. Marzyło mi się, żeby stworzyć prawdziwy, kochający dom psu, którego inni z jakiegoś powodu skreślili, podobnie jak to zrobiłam z kotem Bestią. Po co powoływać do życia kolejną istotę, skoro można dać nowe życie komuś, kto już jest? A jednak po śmierci Piesy długo się wahałam, czy nie kupić rasowego szczenięcia z hodowli. Martwiłam się głównie tym, że mogę nie poradzić sobie ze zwierzęciem po przejściach, zwłaszcza jeśli okaże się agresywne, bo nie mam wystarczającego doświadczenia. Z perspektywy czasu myślę, że to była jedna z najlepszych moich decyzji. 
 
Piękna nie wyglądała na zwierzaka po przejściach, a jednak szybko stało się jasne, że nim jest. Panie z organizacji, z której ją adoptowałam, niewiele wiedziały o jej przeszłości. Właściwie tylko tyle, że przed śmiercią właścicielki żyła na podwórku razem z kilkoma innymi zaniedbanymi psami, a spała w brudnej szopie. Powiedziano mi, że nie miała możliwości przejścia w prawidłowy sposób okresu socjalizacji, więc jest lękliwa i zdystansowana. Jak dokładnie wyglądało jej psie dzieciństwo - nie wiadomo. Myślę, że nie miała wstępu do domu, bo w pełni swobodnie czuje się tylko na dworze. Jestem też zdania, że ktoś Piesę bił lub przynajmniej straszył, ponieważ jej lęki i zachowania są bardzo konkretne i nietrudno sobie je racjonalnie wytłumaczyć. 
 
Piesa ogólnie jest nieufna wobec ludzi, ale znacznie chętniej podchodzi do kobiet i szybciej skraca dystans, kiedy przebywa w ich towarzystwie. Mężczyzn w większości się boi - zachowuje większy dystans, spogląda z przestrachem, a jeśli się zbliżają, wycofuje się z podkulonym ogonem. Zrobiła postępy w kontaktach z tatą i ze Szczurem, lecz jej mowa ciała i zachowanie pokazują, że nie czuje się przy nich bezpiecznie. Boi się długich i cienkich przedmiotów, takich jak laska, packa na muchy czy kij od mopa, oraz niespodziewanych dźwięków (szczególnie odgłosu otwierania i zamykania segregatora). Staje się niespokojna, jeżeli człowiek zaczyna coś robić (np. przekładać przedmioty na stole, otwierać szuflady, szeleścić kartkami) blisko niej, ale poza zasięgiem jej wzroku - za nią lub nad nią. 
 
Kiedy zastanawiam się, co było dla mnie najtrudniejsze w pierwszych tygodniach życia z Piesą, przychodzi mi do głowy odpowiedź raczej nietypowa. Mianowicie... przechodzenie przez drzwi. Piękna bała się, gdy szłam za nią, i nie chciała jako pierwsza wychodzić na dwór ani przechodzić do innego pomieszczenia. Jeżeli z kolei ja przeszłam przez drzwi przed nią, często wycofywała się albo zastygała w miejscu. Możliwe, że ta sytuacja kojarzyła jej się z byciem zamykaną w szopie lub w kojcu. Za każdym razem musiałam otwierać drzwi na oścież, stawać obok nich i czekać cierpliwie, aż wyjdzie pierwsza. Czasami wydawało mi się, że stoję tak przez całe wieki. Stopniowo zaczęła jednak wychodzić także za mną, a ostatnio coraz częściej idzie przede mną. Ciągle trzeba uważać, żeby nie zamykać za Piękną drzwi zbyt szybko lub nie trzasnąć nimi, bo wtedy uruchamia jej się odruch ucieczki, może błyskawicznie zawrócić i wpaść na nie. 
 
Owszem, pracy z Piękną wciąż jest mnóstwo, mimo że przez trzy miesiące odsuwałam różne inne sprawy na drugi plan, żeby skoncentrować się na niej. Tak naprawdę nie wiadomo, czy ta praca kiedyś się skończy - może suczka nigdy nie przestanie być lękliwa i niepewna siebie. I wiecie co? Stwierdziłam, że nie przeszkadza mi to. Już teraz między nami jest naprawdę fajna więź, a przecież dopiero zaczynamy życie razem. Poza tym Piesa zrobiła w ciągu tych trzech miesięcy niesamowite postępy. Kilka szczególnie ważnych spisałam, żeby ten okres podsumować. 
 
- Piesa początkowo lubiła tylko mizianie w okolicach głowy, bała się dotykania tułowia, łap. Pod wpływem dotyku wzdrygała się. Teraz pozwala mi się głaskać wszędzie, a jeśli ma ochotę na dużo pieszczot, kładzie się na plecach lub na boku z zadowoloną miną. Pozwala mi na wszystkie czynności pielęgnacyjne (czesanie, wycieranie łap, wyjmowanie kleszcza itp.). 
- Obie bardzo dużo nauczyłyśmy się, jeśli chodzi o wzajemną komunikację. Mowa ciała Pięknej jest dla mnie drogowskazem i myślę, że to dzięki uważności na nią zdobyłam zaufanie suni. Piękna reaguje na sporo słów, m.in. "chodź", "hop", "smaczek", "fuj", "siad", "czekaj", "mięsko", "spacerek", "na dwór", "do domu", "łapka", "omiń". Niektóre z tych słów łączę z gestem, bo chcę, żeby zawczasu znała też gesty na wypadek utraty słuchu w starszym wieku (spotkało to naszą poprzednią Piesę i przysporzyło nam wiele trudności). 
- Traktuje dom z ogrodem jako swój teren. Szczeka, gdy przychodzą goście lub za ogrodzeniem pojawia się obcy pies. Przed adopcją podobno wcale nie szczekała. 
- Przyjaźnie wita niektóre osoby z mojej rodziny i z najbliższego otoczenia: ciocię, Szczura, sąsiadki, starszego pana z sąsiedniej ulicy, zaprzyjaźnioną rodzinę uchodźców z Ukrainy. Przywykła do obecności małych dzieci. Czasem, zwabiona głosem gościa, wychodzi na balkon i już tam merda ogonem. Są jednak tacy bywalcy naszego domu, których wita warczeniem (stryjenka, młodszy kuzyn). Trudno powiedzieć, od czego to zależy. 
- Akceptuje kota, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że go lubi. Rano merda ogonem na jego widok i podchodzi, żeby się wzajemnie obwąchać. W pierwszych tygodniach niepokoiła się, gdy Bestia skakał po meblach i parapetach, ale teraz wydaje się tego nie zauważać. Zdecydowanie traktuje go inaczej niż pozostałe koty. 
- Wobec nowo poznanych psów w większości jest lękliwa, ale po paru miesiącach ma kilkoro kolegów i koleżanek w okolicy. Ma nawet sympatię - kundelka podobnych rozmiarów, którego wyjątkowo sobie upodobała. Zresztą z wzajemnością. 
- Piękna na razie niezbyt rozumie, do czego służą typowe psie zabawki. Jej ulubioną zabawką jest natomiast mata węchowa. Potrafi odnaleźć nawet najgłębiej schowane smaczki. Zamierzam więc próbować z nią innych zabaw rozwijających węch. 
- Nauczyła się załatwiać w ogrodzie, chociaż woli to robić na spacerze, jeśli ma taką możliwość. (Wydaje się przy tym bardzo zadowolona, że ludzie zbierają jej kupy niczym cenne trofea...). 
- Spacery z Piesą są bardzo przyjemne. Przez większość czasu chodzi na luźnej smyczy, nie ciągnie, chyba że coś ją szczególnie zaciekawi albo chce wracać do domu. Na wsi oswoiła się z różnymi pojazdami i już nie kuli się na widok ciężarówki czy autobusu.
- Jeździ z nami samochodem i sama z niego wysiada. Wiem, że nie lubi samochodu, i nie dziwię się jej, bo ma chorobę lokomocyjną i zdarza jej się zwymiotować. Mimo to jest spokojna, a podczas jazdy zachowuje się wzorowo. Nauczyła się też podróżować sama na tylnych siedzeniach (oczywiście przypięta pasem bezpieczeństwa dla psów). 
- Chętnie leży ze mną na kanapie. Trzeba ją tylko tam posadzić, bo nigdy nie skacze, pomijając przeskakiwanie naturalnych przeszkód na spacerach.
 
 

 
Jeśli chodzi o ważne wydarzenia w życiu Piesy, w maju rzadko zapuszczałyśmy się poza najbliższą okolicę, bo Piękna przez większość miesiąca miała cieczkę. Pani wetka powiedziała, że mogła to być jej pierwsza ruja w ogóle i że z kastracją trzeba jeszcze trochę poczekać. Podczas cieczki hormony mocno dawały się suni we znaki. Musiałam skrócić wspólne spacery do niezbędnego minimum, bo trudno mi było panować nad jej zachowaniem. Bardzo ciągnęła na smyczy i narzucała się prawie każdemu psu, którego zobaczyła przez ogrodzenie. Wiek, rozmiary, wygląd, a nawet płeć zupełnie nie grały roli. Umizgiwała się nawet do suczki rasy chihuahua, z którą normalnie jest w niezbyt przyjaznych stosunkach. Na łąki prawie w ogóle nie chodziłyśmy, żeby nie spotkać żadnego włóczącego się samopas samca. 
 
Dopiero po trzech miesiącach od adopcji, a dokładnie pierwszego dnia urlopu, odważyłam się wykąpać Piękną. Wcześniej nie chciałam dokładać jej stresu, zwłaszcza że zdążyłam zauważyć, iż nie przepada za wodą - niechętnie wychodzi na deszcz, a kałuże zawsze omija lub przeskakuje. Myślę, że dobrze zrobiłam, bo i tak nie było łatwo. Piesa broniła się, jak tylko mogła, przed włożeniem jej do kabiny prysznicowej. Raz prawie mnie przewróciła, wyskakując z impetem. W końcu zrobiłam coś, czego zupełnie nie planowałam: weszłam do kabiny razem z psem i wykąpałam go, będąc w środku. Starałam się być jak najbardziej delikatna, ale Piękna mimo wszystko przyciskała się z całych sił do moich nóg i drżała. Na szczęście po kąpieli szybko doszła do siebie. Ledwie znalazła się na dworze, zaczęła merdać ogonem i tarzać się w trawie. W tym czasie ja padłam wykończona na leżak, żeby słońce osuszyło choć trochę moje przemoczone ubrania. 
 
W poniedziałek wieczorem przyjechaliśmy we trójkę do Nory: Szczur, Piękna i ja. Można powiedzieć, że dla Piesy zaczyna się kolejny etap poznawania świata: nauka funkcjonowania w mieście. My tymczasem musimy jej to w największym możliwym stopniu ułatwić i nauczyć się żyć we troje pod jednym dachem. Śmieszna sprawa, że we trójkę jeszcze nigdy w Norze nie mieszkaliśmy, choć w kilkadziesiąt czy kilkaset - nieraz...