niedziela, 4 czerwca 2023

[149] Onkomaj

 
Tata Rosomaka z dnia na dzień został pacjentem onkologicznym.
 
Rok temu, na przełomie zimy i wiosny, tacie zaczął dokuczać ból niewiadomego pochodzenia. Przez dłuższy czas źle mu się chodziło bez laski. Rodzice odwiedzili kilku lekarzy różnych specjalizacji, ci zaś próbowali znaleźć przyczynę bólu. Wysuwali różne hipotezy i kierowali na badania, ale badania ich hipotez nie potwierdzały. Neurolożka jako jedyna podejrzewała narząd, który ostatecznie okazał się być źródłem problemu. Jednak specjalista od owego narządu nie zauważył na USG nic niepokojącego. W końcu ból ucichł, dyskusje w gabinetach lekarskich także.
 
Minęła jesień, po niej kolejna zima. Tuż po Wielkanocy tatę znowu dopadł ból, tym razem gdzie indziej niż poprzednio. Lekarz rodzinny zlecił kilka kolejnych badań i choć jego podejrzenia okazały się nietrafione, w końcu wyszło szydło z worka. Guz. Spory. W miejscu, gdzie prawie przed rokiem szukano, ale nie znaleziono.

Ze względu na prywatność taty nie chcę pisać tu bardziej szczegółowo o jego chorobie. Przyjaciele i bliscy znajomi znają (lub wkrótce poznają) konkrety - to wystarczy. Przedstawiłam jednak ogólny zarys sytuacji, bo bez niego nie umiałabym pisać o tym, co obecnie się u mnie dzieje.
 
Przez cały maj towarzyszyły mi bardzo trudne, czasem skrajne emocje. Kiedy dowiedziałam się o chorobie taty, nie czułam się zaskoczona - objawy sprzed roku już wtedy budziły we mnie strach, żeby to nie było coś poważnego. Czułam się raczej tak, jakbym za długo była spokojna i szczęśliwa, za długo stąpała po pewnym gruncie, więc znowu musiało przyjść coś, co nim zatrzęsie i sprawi, że stracę wywalczoną z takim trudem równowagę. Następnie pojawiły się wściekłość i żal na myśl o lekarzu, który nie zauważył kilkucentymetrowego guza na narządzie będącym w centrum jego zainteresowań. Jakim cudem - nie mam pojęcia, skoro inny lekarz (bez specjalizacji w danej dziedzinie) nie miał z tym problemu. Na razie nie potrafię wybaczyć, że przez niego leczenie zaczęło się rok później niż mogło.

Wszystkie te emocje zdominował jednak lęk - paraliżujący lęk przed utratą bliskiej osoby. Bałam się, że zaplanowana operacja zostanie odwołana lub nie powiedzie się, bo przecież każdy poważny zabieg u starszych osób jest obarczony większym ryzykiem. Najgorzej czułam się dwa tygodnie przed operacją taty, gdy na całego zaatakowały mnie psychosomy. Brzuch nie dawał mi spokoju: w niektóre dni zaraz po obiedzie dostawałam biegunki, w inne od rana bolał mnie żołądek. Ze spaniem też nie było dobrze. Lęk został dodatkowo pogłębiony przez nagłą zmianę domowej rutyny. Kiedy tata poszedł do szpitala, cały dom jakby stanął na głowie. Problemów zaczęła przysparzać logistyka czynności, które zawsze były dobrze zorganizowane, na czele z zakupami i codziennymi dojazdami w różne miejsca.

Na szczęście operacja odbyła się w terminie i przebiegła zgodnie z planem, a tata zdążył już wrócić do domu. Po przebadaniu guza ma zostać wdrożone leczenie. Prawdopodobnie nie będzie to tradycyjna chemia, tylko leki nowej generacji, które skuteczniej działają na ten rodzaj nowotworu. Z tego co wyczytał Szczur, dzięki tym nowoczesnym lekom rokowania są znacznie lepsze niż byłyby kilkanaście lat temu. Oczywiście tata musi teraz dojść do siebie po operacji. Czuje się nieźle, odpoczywa we własnym łóżku i ogląda ulubione programy w telewizji.

W międzyczasie ja rozchorowałam się na całego - zaraz po operacji, gdy tylko silny stres nagle ustąpił, złapałam infekcję, jakiej o tej porze roku nie miałam chyba od podstawówki. Zmarnowałam ponad tydzień. Jakby tego było mało, po kilku dniach zaraziłam mamę.

Cieszę się, że maj już dobiegł końca. Choć to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku, tym razem przez większość czasu nie miałam głowy do spacerów i zrobiłam żałośnie mało zdjęć. A jednak budząca się do życia przyroda pomagała mi, jak mogła, zwłaszcza śpiewy ptaków za oknem. W pracy, gdy tylko zaczynałam czuć ukłucia lęku, otwierałam wszystkie okna, żeby wpuścić świeże powietrze i odgłosy z zewnątrz.

Spośród moich małych obserwacji najbardziej wdzięczna jestem za konwalie. Rosły na sąsiedniej ulicy, przebijając się w stronę słońca przez szczelinę w murze. Powiedziały mi dokładnie to, co najbardziej chciałam usłyszeć.




wtorek, 16 maja 2023

[148] Motyle 2022: Szczęściarze i pechowcy

 
Czas na dalszy ciąg moich motylowych wspomnień z zeszłego roku. 

Gdy tamten sezon na motyle się zaczynał, nie planowałam jakoś bardzo aktywnie szukać gąsienic, ponieważ moim priorytetem było wtedy oswajanie Pięknej. Wkrótce jednak okazało się, że gąsienice jakby zjawiają się same. Wszędzie: na wiejskich drogach, na trasie od miejsca pracy do przystanku, w lasach. I choć nie brakowało wśród nich pechowców, jak to w przyrodzie, część owadów udało mi się wyhodować, a przy okazji lepiej poznałam kolejne gatunki.

niedziela, 30 kwietnia 2023

[147] Pamiętniki zimowe

 
2.12
Trudny dzień dziś miałam. Wciąż czuję w czasie większych posiłków ból w okolicy zaplombowanego zęba, przez co bywam lękowa. Każdego dnia jest lepiej niż poprzedniego, ale nie potrafię jeszcze przestać wsłuchiwać się z niepokojem w sygnały z jamy ustnej. Jakby wrażeń było za mało, w pracy miałam dzisiaj trudną sytuację. Bardzo się martwiłam, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Stres skumulował się i po obiedzie, gdy mogłam już przestać powstrzymywać emocje, miałam rewolucję żołądkową. 
Kończą mi się łyżeczki na ten tydzień. Całe szczęście, że jutro piątek.

8.12
W weekend udało mi się zregenerować. Planowałam pojechać z rodzicami do cioci, żeby przekazać prezenty dla kuzyńców, ale w sobotę rano zdecydowałam, że zostaję. Na samą myśl o kolejnym z rzędu poranku pod presją czasu czułam głęboką niechęć. Odpuściłam więc. Pod nieobecność rodziców poszłam na spacer z Piesą, posprzątałam mieszkanie i wzięłam gorącą kąpiel. Już to mi pomogło, a później było tylko lepiej. Czytałam, wgrywałam pocztówki do internetowego albumu, szykowałam pocztę i przez dwa wieczory z rzędu robiłam świąteczne mydła. W poniedziałek poszłam do pracy z nową energią do działania. Niestety, starczyło jej na niezbyt długo.
Lubię grudzień z powodu oczekiwania na drugi najprzyjemniejszy dla mnie okres w roku (wiadomo: zimowe przesilenie, Boże Narodzenie, Sylwester, ferie zimowe). Jest to jednak zarazem jeden z najbardziej przebodźcowujących miesięcy, głównie przez wszechobecne sztuczne światło oraz zapieprz w pracy. W pracy co roku powtarza się ten sam schemat: mnóstwo osób na L4 w ostatnich tygodniach przed świętami, uczniowie oszołomieni ilością zmian i nabuzowani od nadmiaru bodźców. Rodzina też ciągle coś wymyśla. Staram się koncentrować na wszystkim, co pozytywnego niesie ze sobą ten miesiąc. Codziennie po pracy kładę się na parę godzin. Mam dużo radości z przygotowywania świątecznej poczty i prezentów dla bliskich. Pomagają mi również moje małe rytuały, takie jak codzienne czytanie po jednym rozdziale "Śnieżnej siostry" i słuchanie świątecznych podcastów. Mimo wszystko dzisiaj znowu czuję, że kończą mi się łyżeczki, choć jest dopiero czwartek rano. Miałam dziwną noc, pełną irracjonalnych koszmarów, po czym obudziłam się z migreną. Z czasem doszły ból zęba (nie odzywał się przez tydzień) i niespokojny brzuch. Nie mam siły umyć włosów, mimo że tego potrzebują.
I tak jestem z siebie dumna. Z każdej drobnej rzeczy, która mi się udaje. Jestem dumna, że jesienią zaprowadziłam nowy porządek w zagraconej od lat spiżarni. Jestem dumna, że chodzę regularnie na spacery, pięć razy w tygodniu. Jestem dumna, że nie wyładowuję swoich emocji na innych, nawet jeśli ceną jest strata kilku wieczornych godzin na spanie. Że wyjątkowo wcześnie wysłałam świąteczną pocztę. A najbardziej chyba ze swoich mydeł. Tym razem korzystałam tylko z dwóch barwników, ale za to mydła pachną cudownie: piernikami, cynamonem, pomarańczą, kokosem. Niedługo znajdziecie je w listach lub, miejmy nadzieję, dostaniecie do łapek w sylwestrową noc.





9.12




10.12
Przyszedł czas na pieczenie pierników. Przez cały tydzień nie umiałam się zmobilizować, więc przeznaczyłam na to piątkowy wieczór, gdy zaczynam się odprężać po wcześniejszym powrocie do domu. Pierwsza tura wykonana, z przepisu trochę innego niż zazwyczaj, który mama znalazła na YouTube. Co ciekawe, jakoś łatwiej się je wykrawało niż te z wieloletniego przepisu. Pierwszy pierniczek przypadł w udziale Pięknej. Piesa znakomicie odnajduje się w roli degustatorki. Zabrała ciasteczko na swój dywanik i delektowała się nim po jednym gryzie.

11.12
Mikołaj jednak o mnie nie zapomniał 😊 dziękuję Wam za pamięć!




Dzisiejszy wieczór spędziliśmy ze Szczurem, Magdą i Maćkiem w escape roomie "Fabryka Czekolady". Jak sama nazwa wskazuje, pokój nawiązywał do "Charliego i fabryki czekolady" Roalda Dahla, ale bardzo luźno. Wcieliliśmy się w role szpiegów poszukujących w fabryce słynnych babeczek babci Josephine. Słodkości rzeczywiście było po uszy. Całe szczęście najbardziej potrzebujący ząb mam już zreperowany, więc zęby mnie nie rozbolały 😋 Do tej pory zachodzę w głowę, jak to zrobiono, że w całym pokoju unosi się zapach pierników. 
Szczerze mówiąc, po przeczytaniu kilkunastu opinii w Internecie spodziewałam się... prostszych zagadek. Zastanawiałam się nawet, czy na pewno wycieczka do tego pokoju ma sens, skoro tyle osób uważa go za niezbyt trudny. Nic bardziej mylnego! Niektóre łamigłówki zajęły nam sporo czasu i z całą pewnością przekroczyliśmy regulaminową godzinę. Na szczęście mogliśmy dokończyć zabawę. Najzabawniejsze, że najdłużej męczyliśmy się z... myszą 🐭
Do świąt pozostało mi dziewięć dni roboczych. 🎄

18.12
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mieliśmy w okolicy tak dużo śniegu. Mimo różnych niedogodności widok śniegu sprawia mi przyjemność, czuję się spokojniejsza. Już teraz przykro mi, że według wszelkiego prawdopodobieństwa w święta go nie będzie. Uczniowie są zachwyceni, dla wielu to pierwszy świadomy kontakt z taką zimą. Piękna w swoim żywiole. Uwielbia skakać po śniegu, kopać w nim, uciekać przed śnieżkami, a nawet być wrzucana do zaspy. 😆
Dzisiaj mam trudną noc. Dużo wczoraj sprzątałam, bo mama wymyśliła, że zaprosi na niedzielę siostrę i szwagra. Niestety, najwyraźniej za dużo jak na moje możliwości. Obudziłam się o czwartej połamana. Zjadłam, wypiłam ciepłą herbatę, posiedziałam w fotelu, ale wciąż ciężko mi znaleźć pozycję, żeby znowu zasnąć. Obok mnie Piękna powarkuje przez sen.

31.12
Mieliśmy wczoraj ze Szczurem nie lada intensywny dzień. Po przyjeździe do Nory przeraziła mnie ilość zalegającego wszędzie kurzu. W sumie trudno się dziwić, bo ostatnich kilkanaście dni Szczur spędził poza domem, a wcześniejsze stany lękowe raczej też sprzątaniu nie sprzyjały. Uzbrojeni w ścierę, gąbki, magiczne płyny i odkurzacz, ruszyliśmy na wojnę z kurzem. Wywołało to małego focha u Piesy, która nie cierpi porządków, ale Norka została przywrócona do stanu używalności. 
Wieczorem pojechałam ze Szczurem na tai chi. Wahałam się, czy jechać, jednak wstałam wczoraj w tak dobrej formie, że szkoda byłoby tego nie wykorzystać. Zajęcia odbywają się w prywatnym przedszkolu, gdzie jest niesamowicie przytulnie (porównując do przedszkola, do którego sama chodziłam, to jak niebo i ziemia), a atmosfera chyba nie mogłaby być lepsza. Nikt tam nikogo nie krytykuje ani nie popędza. Prowadzący ma poczucie humoru i potrafi robić z niego użytek, jednocześnie zachowując równowagę między żartami a wyciszeniem. Zajęcia są trochę dla mnie za długie (półtorej godziny), więc ostatnie pół godziny sobie odpuściłam, żeby nie przeholować. Jak na pierwszy raz, to i tak dużo w moim przypadku. Same ćwiczenia podpasowały mi. Nie obciążają stawów, nie wymagają gwałtownych zmian pozycji, rozwijają świadomość ciała. Jestem bardzo kiepska w naśladowaniu złożonych ruchów, zwłaszcza gdy osoba naśladowana stoi zwrócona twarzą do mnie, i przełożenie cudzych ruchów na własne wymaga ode mnie dużo wysiłku intelektualnego. Mimo to poczułam się odprężona. Jeżeli się uda, to w ferie znowu się wybiorę. 
Przed snem kuchnia zmieniła się w... pizzerię. Przygotowywaliśmy placki na minipizze, a ponieważ w Norze mamy póki co tylko jedną dużą blachę do pieczenia, placki zajęły większą część stołu. Byliśmy już bardzo zmęczeni i chyba tylko vlogom Asi z Somos Dos zawdzięczam, że nie zasnęłam, pilnując pieca. 
Obudziłam się bez żadnych zakwasów ani bólów po tai chi. Stawom wyraźnie odpowiada ten rodzaj ćwiczeń. Niestety, bolą mnie oczy i czuję się "przedmigrenowo", prawdopodobnie przez pogodę. Czyli śnięta. Fakt ten w połączeniu z myślą, ile osób zapowiedziało obecność w Norze w noc sylwestrową, trochę mnie przeraża. Strrrasznie lubię każdego z osobna, kto ma się zjawić, ale duże natężenie ludzkich głosów to inna para kaloszy. Do tego fajerwerki... Pierwszy Sylwester Pięknej - piesi, która ma swoje lęki i traumy... Boję się migreny i nie wiem, jak jej zapobiec w taki wieczór. Z drugiej strony, nie mogę się doczekać. Tak dawno się ze wszystkimi nie widziałam! Trzymam się nadziei, że obecność ulubionych ludzi mnie zrelaksuje i głowa jednak się opamięta.
Kochani Goście! Proszę, przytulcie mnie czasem i jak zwykle nie przejmujcie się, jeśli będę co jakiś czas na trochę wychodzić. 💙😌




10.01
Dzisiaj mam zły dzień. Co prawda zaczęło się dobrze, ponieważ w hurtowniach nareszcie pojawiła się moja sertralina i zamówiłam od razu kilka opakowań. Na tym jednak koniec pozytywów. Od rana dokucza mi mocna migrena, nic nie pomaga. Jak na złość, w pracy dzisiaj jestem dość długo, więc nie mam jak odciąć się od hałasu i sztucznego światła. Czuję się, jakbym zamiast mózgu miała ścięte białko. 
Jakby tego było mało, wystarczył moment nieuwagi i ktoś podwędził mi z biurka ulubiony długopis. Zapewne niechcący, bo ludzie nie przywiązują wagi do takich rzeczy, natomiast dla mnie długopis ma znaczenie. To był jedyny od dłuższego czasu, który nie wymagał dużej siły nacisku i jednocześnie nie plamił, więc używałam go do wypełniania wszelkich swoich dokumentów, zeszytów, a przede wszystkim ukochanego planera. Nie wiem, co bez niego zrobię. Pewnie przemawia przeze mnie autystyczna skłonność do nadmiernego przywiązywania się do przedmiotów, ale większość narzędzi pisarskich zupełnie mi nie odpowiada. Staram się odciążać drobne stawy jak mogę. Nie cierpię też, gdy tusz rozmazuje się w moich ulubionych notesach. Kiedy coś wygląda bardzo nieestetycznie, to niemal fizycznie trzepie mnie po mózgu.

11.01
Dziesięć miesięcy od adopcji. Dzisiaj Piękna pierwszy raz w życiu całkiem SAMA, z własnej inicjatywy i bez pomocy, weszła mi do łóżka, gdy spałam! Obudziłam się wieczorem i poczułam coś ciepłego obok siebie. Bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam Piesę w nogach łóżka! 
Kamień milowy. 

14.01
Szczur spojrzał na mój zapas sertraliny i powiedział: "Tak wygląda różnica między wysokim a niskim funkcjonowaniem".




Zazwyczaj nie mam tylu opakowań jednego leku. W grudniu doświadczyłam jednak problemów z dostępnością mojej "suszonej żaby" (nawiązanie do Pratchetta), dlatego gdy tylko wróciła do hurtowni, kupiłam spory zapas. Powinien wystarczyć do jesieni. 
🐸 wiele rzeczy zmieniła w moim życiu na lepsze.

16.01
Może ktoś z Was pamięta, jak w zeszłoroczne ferie zachwycałam się zaobserwowaną nad fosą parą mandarynek. Jeśli wtedy byłam trochę zaskoczona, to dzisiaj przecierałam oczy ze zdumienia. Poszłam na pierwszy w te ferie długi spacer z Piesą, skręciłam w stronę fosy, a tam naszym oczom ukazało się całe stadko mandarynek! Naliczyłam sześć samców i cztery samiczki. Nie umiałam oderwać od nich wzroku, ale nie mogłam zostać w tym miejscu zbyt długo, bo Piękna najchętniej podbiegłaby je nastraszyć.




Następnie zawędrowałyśmy do pobliskiego regału do bookcrosingu. Tym razem ludzie zostawili na półkach nie tylko książki - stały tam też maskotki, kosmetyki, a nawet... słoik z przetworami. Sądzę, że to nie jest zły pomysł, by wykorzystywać to miejsce do wymieniania się z sąsiadami także innymi przedmiotami. Owszem, regał powstał z myślą o książkach, ale jeśli inne niepotrzebne rzeczy mogą dzięki niemu trafić w dobre ręce, to czemu nie? Po namyśle zabrałam album z fotografiami okolicy. Następnym razem, jeśli nie będzie padało, zaniosę tam coś w zamian.
W drodze powrotnej Piękna dostarczyła mi dodatkowych wrażeń. Na widok innego psa wystrzeliła do przodu i zerwała się ze smyczy. Najwyraźniej niechcący przypięłam smycz do "oczka" przy adresówce zamiast przy obroży, ponieważ adresówka się urwała, a smycz razem z nią. Piękna radośnie puściła się galopem i kilka razy okrążyła pieska, jego panią i mnie. Na szczęście po chwili zareagowała na moje wołanie. Przybiegła, pozwoliła się zapiąć. Natychmiast nagrodziłam ją smaczkiem, a nieszczęsną adresówkę znalazłam na trawniku. 
Można powiedzieć, że na dzisiejszą sytuację w pewnym sensie byłam przygotowana. Po dziesięciu miesiącach od adopcji mam już sporo zaufania do Piesy, więc ostatnio zaczęłam ćwiczyć z nią przychodzenie na komendę i wchodzenie na podwórko bez smyczy. Dziś miałyśmy okazję sprawdzić umiejętności w praktyce. Chciałabym stopniowo podnosić poprzeczkę, by nauczyć Piękną trzymać się mnie i Szczura również wtedy, kiedy jest bez smyczy. Warto też, żebym wypracowała u siebie zachowywanie spokoju w sytuacjach, gdy dzieje się coś niespodziewanego i muszę ją przywołać. Spokojny, lekko wesoły ton zupełnie inaczej na nią działa niż poddenerwowany.

18.01
Dopiero trzy dni jestem w Norce, a tyle zdążyło się wydarzyć...
Szczur podarował mi na urodziny duży i nieziemsko drogi zestaw Lego z serialu "Przyjaciele". Marzyłam o tym zestawie od dawna, odkąd tylko go zobaczyłam, bo od samego patrzenia na pokoje przyjaciół robi mi się ciepło na serduchu. 💙 Byłam więc zachwycona, kiedy w poniedziałek wieczorem rozpakowaliśmy go i zobaczyłam na własne oczy, jaki jest duży. Znacznie mniej zachwycił mnie fakt, że Szczur przez kilka dni był totalnie spłukany. Po kilku większych wydatkach biedak nie miał nawet na swoje ulubione przekąski. Postanowiłam się odwdzięczyć, dzieląc się z nim częścią tego, co ugotuję. Oczywiście bezmięsną częścią.
I tak od trzech dni układamy wieczorami mieszkanie Chandlera i Joeya. Po troszku, bo dociskanie do siebie klocków przez kilka godzin z rzędu przekracza możliwości moich stawów. I wspólnie. Okazuje się, że układanie we dwoje jednego zestawu jest bardzo miłe, mimo że w samotności łatwiej mi skoncentrować uwagę. Dzisiaj niewiele już brakuje, by mieszkanie chłopaków było gotowe. Są piłkarzyki, fotele, kaczka i kurczę, a nawet pizza. 
Piesa z kolei dostała prezent ode mnie: wypasione, duże legowisko do Nory. Może odrobinę za duże, ale na mniejszych nie jest w stanie całkiem swobodnie się wyciągnąć. Ledwo położyłam na nowym posłaniu zabawkę, Piesa zrozumiała, o co chodzi, i teraz najchętniej śpi właśnie tam.
Wczoraj zrobiłam nalot na Pepco i kupiłam sporo niedrogich dodatków do swojego pokoju w Norce. Szczur obiecał mi, że dostanę jego obecny pokój, w którym czuję się najbardziej komfortowo. Postanowiłam urządzić go trochę w stylu boho, ponieważ w otoczeniu tego typu przedmiotów łatwo mi się wyciszyć. Wiklina, jasne drewno, makramy, łapacze snów i mięciutkie tkaniny sprawiają, że czuję się jak otulona ciepłym kocem. Poza tym boho dekoracje pasują do białych ścian i jasnych mebli, no i nie kosztują fortunę. To znaczy, niektóre może kosztują, ale da się też urządzić taki pokój tanim kosztem, co udowadniają moje ostatnie nabytki. Ze sklepu wracałam obładowana plecakiem i bambusowym koszem, do którego poupychałam większość rzeczy. Chyba cudem udało mi się dotaszczyć to wszystko do domu, a przy tym nie pomylić drogi, nie zgubić niczego i nie wywalić się w autobusie. Byłam bardzo wdzięczna sąsiadowi z parteru, który widząc moją walkę z koszem i z domofonem (1:0 dla kosza), pomógł mi wejść do bloku.
Po doświadczeniach z poniedziałku w końcu zebrałam się na odwagę i pozwoliłam dziś Pięknej pobiegać bez smyczy w przydomowym parku. Dwa razy. Dla niewtajemniczonych: to strzeżone osiedle, teren jest ogrodzony, bezpieczny, więc sporo mieszkańców szczurzego osiedla puszcza tutaj psy luzem. Jestem dumna z małej, bo dopiero zaczynamy się tego uczyć, a ona już ładnie się mnie trzyma, nie odbiega za daleko i reaguje na "chodź". Inne psy bardzo ją interesują, ale nie traci głowy. Jedynym problemem jest to, że prawie wszędzie znajduje coś do jedzenia (ptasie kości, kupy innych psów, odpadki, pieczywo wyrzucane dla ptaków), bierze te paskudztwa do pyska i nie chce oddać. A kiedy biega luzem, odebranie jej znaleziska staje się jeszcze trudniejsze. Jak dotąd to jedyne zachowanie Piesy, które zagraża jej bezpieczeństwu i wymaga ciągłej uwagi. Cóż... nie od razu Rzym zbudowano...

22.01
W nocy z piątku na sobotę spadło sporo śniegu. Jeszcze o północy, gdy wyprowadzałam Piesę, śniegu nie było, ale rano obudziłam się już w białym świecie. Na kolejnym spacerze miałam wrażenie, że pół osiedla wyszło z dziećmi na dwór. Na kilka godzin zapanował zimowy szał ciał. Dookoła wszyscy zjeżdżali z górki na sankach, budowali fortyfikacje do bitew na śnieżki, a przede wszystkim pojawiły się bałwany. I to ile bałwanów! Chyba z dziesięć, tak jakby każdy po spojrzeniu za okno postawił sobie za punkt honoru ulepić z dzieciakiem bałwana. W zasadzie nie ma się co dziwić, bo dzisiaj z tego śniegu pozostała tylko błotnista breja. Zanim jednak zniknął, Mila zdążyła pohasać po ośnieżonym parku, a ja - zrobić bałwanom sesję zdjęciową. Teraz wreszcie mam wystarczająco dużo zdjęć, żeby wstawić na bloga posta o bałwanach. 
Wieczorem ja i Szczur pojechaliśmy do escape roomu "Chata Wiedźmy". Tym razem sami, ponieważ wszyscy brani pod uwagę znajomi mieli inne plany. I może dobrze się stało, bo z pokoju wyszliśmy wyjątkowo szybko - dwadzieścia minut przed czasem. Mistrzyni Gry powiedziała nam przed zabawą, że to najtrudniejszy pokój w tej lokalizacji, ale moim zdaniem należał do niezbyt wymagających.  Muszę za to pochwalić wystrój i atmosferę, dzięki którym można się poczuć jak w prawdziwej chatce czarownicy. Grzebiąc gdziekolwiek ręką, trzeba być nastawionym na napotkanie rekwizytów takich jak gumowe pająki i robaki, czaszki, sztuczne uszy. Podobały mi się zwłaszcza zgromadzone przez wiedźmę ingrediencje - realistycznie wyglądające kości, preparaty w formalinie oraz upiorne laleczki. Pokój idealny dla wszystkich wielbicieli strachowych klimatów.
Dzisiaj dla odmiany spędzamy dzień w domowych pieleszach. Wysprzątaliśmy Norę, która była już bardzo zagracona, upiekłam czekoladowe babeczki, a zamiast gotować zamówiłam pizzę. Odpoczywamy i cieszymy się swoim towarzystwem.

26.01
Rytm dobowy całkowicie mi się przestawił na funkcjonowanie nocne. W efekcie wczoraj wstałam zjeść śniadanie i wziąć leki, po czym położyłam się znowu i... spałam dalej do czternastej. Spał także Szczur, który dzień wcześniej był u dentysty i potrzebował odpoczynku. Planowane na środę wyjście do Muzeum Etnograficznego nie doszło do skutku.  
Kiedy już pozbieraliśmy się do kupy, przejrzałam listę dostępnych "od ręki" escape roomów i zarezerwowałam nam pokój na dwudziestą czterdzieści. W ten sposób wieczorem nieoczekiwanie wylądowaliśmy w Narnii. Nie było trudno, wyszliśmy na czas. A może po prostu radzimy sobie coraz lepiej. Albo pomogło nam doświadczenie, bo w Norze mamy własną szafę zwaną Narnią, która skrywa wejście do małego składziku.

29.01
Ferie się kończą, świąteczne dekoracje trzeba sprzątać... Łezka się w oku kręci. Sama prawie nie piję, więc dla równowagi zrobiłam Przyjaciołom grubą popijawę.






1.02
Jutro znowu do dentysty... Na samą myśl chciałabym zasnąć i obudzić się za tydzień, zwłaszcza że tym razem trzeba leczyć ząb, który jest bardziej pokiereszowany. Boję się, żebym nie musiała mieć kanałowego i żeby ząb nie bolał przez wiele dni po wizycie, jak przedostatni leczony. Już poprzedniej nocy kiepsko spałam, miałam nerwowy brzuch i koszmary. Przykryłam się po uszy kołdrą i kocem, a mimo to czułam dreszcze na całym ciele. 
Staram się wracać myślami do miłych chwil z ferii. W sobotę pierwszy raz poszłam na operę w Warszawie, do Opery Kameralnej. W dodatku pierwszy raz towarzyszył mi w operze Szczur. Byłam tym wszystkim bardzo, bardzo podekscytowana. Spodobało mi się nie tylko "Wesele Figara", ale też to, że w teatrze Warszawskiej Opery Kameralnej mieści się znacznie mniej ludzi niż w Operze Śląskiej. Gdy nie ma takiego tłoku na korytarzach, czuję się spokojniej. Postanowiłam, że będziemy tam jeździć częściej.

5.02
Od paru dni codziennie pada śnieg, więc w ten weekend spacery z Piesą po wsi sprawiły mi dużo radości. Jej zresztą chyba jeszcze więcej. Wczoraj przeszłyśmy się dookoła wzniesienia w mojej miejscowości, a dzisiaj zabrałam Piękną na drogę biegnącą między łąkami, która dopiero parę lat temu została utwardzona. Często chodzą tamtędy dzikie zwierzęta. Dzisiaj udało nam się znaleźć na świeżym śniegu tropy sarny i szłyśmy jej śladem, żeby zobaczyć, skąd wyszła i dokąd udała się później. Przynajmniej raz mogłam dowiedzieć się, kogo tropi Piesa, kiedy z takim podnieceniem chodzi z nosem przy ziemi.





18.02
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz byłam w Planetarium Śląskim. Pamiętam, jak trudno mi było się pogodzić z planami zamknięcia planetarium na trzy lata. Zawsze lubiłam to miejsce, jedno z niewielu, gdzie zimą potrafię całkowicie się zrelaksować. Ostatecznie czas przebudowy jeszcze się wydłużył, a ponieważ przypadła ona na lata wybuchu pandemii, mam wrażenie, jakby nie trwała cztery lata, tylko dziesięć. Od czerwca obawiałam się, co tam zastanę. Zmiany, które z różnych powodów budzą aprobatę większości, dla mnie bywają przytłaczające i przygnębiające. Przede wszystkim bałam się, że planetarium straci cały swój urok, gdy przestanie być "oldschoolowe".
W zeszłą niedzielę w końcu wybrałam się ze Szczurem na seans. Na szczęście okazało się, że przy okazji tej inwestycji tradycja i nowoczesność podały sobie ręce. Nowy projektor pozwala na wyświetlanie podczas seansu nawet stu milionów gwiazd, a jakość dźwięku robi wrażenie. Krzesła są dużo wygodniejsze, pozwalają swobodnie się wyciągnąć bez zadzierania głowy do góry. Pod względem klimatu seans nie ustępował jednak dawnym seansom. Zachowano też makietę, która przedstawia panoramę okolicy w latach pięćdziesiątych - choć jest to tak naprawdę zupełnie nowa makieta, odtworzono ją co do szczegółu. Na korytarzach zmieniło się niewiele. W wybudowanym od zera Parku Nauki, który znajduje się pod ziemią, jeszcze nie byliśmy. Jestem bardzo ciekawa wystaw, ale na razie dość trudno zarezerwować tam miejsca w weekend po południu bez znacznego wyprzedzenia. Mam nadzieję, że z czasem, kiedy już większość zainteresowanych zwiedzi interaktywne wystawy, grafik stanie się luźniejszy.
Niestety wszystko wskazuje na to, że w planetarium ktoś nas czymś zaraził. Szczur przechorował większość tygodnia, a mnie w czwartek zaczęło skrobać w gardle. Do dzisiaj zdążyłam rozłożyć się na amen. Spędzam teraz weekend na zmianę w łóżku i w fotelu, prychając, smarkając i kaszląc. Standardowo najbardziej dokuczają mi katar i sensoryczne odczucia przy podnoszeniu się temperatury. Wątpię, że w przyszłym tygodniu będę w stanie pójść do pracy. Spać za dużo nie umiem, a robić coś konstruktywnego też nie sposób, przez co dzisiejszy dzień wlecze się w nieskończoność. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się wrócić do czytania, a przynajmniej do słuchania audiobooków.





25.02
Cały tydzień upłynął mi na chorowaniu. Szybko przestałam mieć gorączkę, ale nadal dokucza mi uporczywy kaszel i czuję się słaba. Przed weekendem zrobiłam w domu test na 👑 i niespecjalnie się zdziwiłam, gdy dał on wynik pozytywny.
W pierwszych dniach choroby czas wlókł mi się w nieskończoność, bo nie miałam na nic siły. Teraz jest już lepiej. Wciąż kładę się do łóżka kilka razy dziennie, a dni wydają się bliźniaczo do siebie podobne. Sprawia mi jednak przyjemność towarzystwo zwierzaków (oba dopominają się o głaski) i czytanie. Słucham audiobooka z serii o Cormoranie Strike'u, powtarzam mangę "Opowieść panny młodej" plus jeszcze trzy książki mam zaczęte w "tradycyjny" sposób. W czasie choroby wrzuciłam również dużo skanów pocztówek do swojego katalogu na Flickr, grałam w otome na smartfonie i obejrzałam dwie komedie. Trudno jednak zmusić mi się do czegokolwiek konstruktywnego. Najbardziej nie chce mi się myć, z czym codziennie walczę od nowa.


piątek, 7 kwietnia 2023

[146] Motyle 2021 i 2022: Moje pierwsze barczatki

 
Kilka dni temu zakończyłam pracę nad moim internetowym katalogiem pocztówek. Katalogowanie kolekcji zajęło mi prawie piętnaście miesięcy - oczywiście z mniejszymi i większymi przerwami - z czego przez ostatnie dwa zajmowałam się tym systematycznie, dzień w dzień. Jestem teraz z siebie bardzo dumna, mimo że robiłam to wszystko głównie dla własnej satysfakcji. Jednocześnie nagle odczułam, że wieczorami mam dziwnie dużo niezagospodarowanego czasu. Postanowiłam więc skompilować zaległe posty o motylach. 
 
Od dwóch dni znowu pada śnieg, co poważnie utrudnia wprowadzenie się w wiosenny nastrój... Może stare zdjęcia motyli zdołają przywołać go choćby na chwilę?
 
 
Barczatka koniczynówka (2021)
 
06/16
Dzisiaj wybrałam się na wieczorny spacer swoją stałą trasą. Na skraju łąki, niedaleko miejsca, gdzie ostatnio wypatrzyłam niedźwiedziówkę, spotkałam... barczatkę koniczynówkę! Wygląda kropka w kropkę jak zeszłoroczny pechowiec Rasputin, tylko jest mniejsza.
Na tym etapie nie da się przewidzieć, czy gąsienica będzie spasożytowana jak moje poprzednie barczatki, czy los ją oszczędzi. Na razie normalnie je (głównie liście mniszka, które jakoś wybitnie polubiła) i załatwia się. Potrafi wykonywać skomplikowane ruchy obronne, kiedy zostanie dotknięta. Wygląda to, jakby tańczyła. 

06/22
Nareszcie znalazłam czas na sesję moich podopiecznych.
Barczatka w ciągu kilku dni jeszcze bardziej urosła, dlatego zrobiłam jej zdjęcia i nakręciłam filmiki, żeby zdążyć. Często zastanawiam się, czy tym razem uda się ją wyhodować. Na razie je i załatwia się. Daję jej głównie mlecze, ale koniczyna to dla niej największy przysmak.
Na jednym ze zdjeć jest barczatka w pozycji obronnej. Często, gdy jej dotknąć, wywija tylną częścią ciała, a później zwija się, unosząc ją do góry.




Niestety, tej koniczynówce również się nie udało. Wprawdzie zrobiła kokon i zamknęła się w nim, ale po kilku godzinach z kokonu wyciekła jasna ciecz. Od razu domyśliłam się, że nie wróży to nic dobrego.
 
 
Barczatka napójka (2022)
 
06/05
Wczoraj na wieczornym spacerze (dość późno, po dwudziestej) znalazłam gąsienicę barczatki napójki. Siedziała na chodniku na sąsiedniej ulicy. Podobno larwy tej ćmy potrafią pić rosę, a żywią się różnymi gatunkami traw. Dzisiaj zacznę eksperymenty z karmieniem.
 
 


06/10
W poniedziałek przyniosłam barczatce zestaw różnych traw z okolicy oraz liście pałki wodnej. Po te ostatnie wybrałam się z Piękną na drugą stronę wiaduktu. Opłaciło się, bo w środę z radością zauważyłam, że larwa zaczęła być bardziej aktywna. Poobgryzała liście pałki, a w pojemniku pojawiło się trochę kupek. Wczoraj wieczorem gąsienica stała się szczególnie ruchliwa -  słyszałam, jak je i chodzi po pojemniku. Dzisiaj czas na kolejne karmienie. Mam nadzieję, że po wczorajszych ulewach uda mi się dostać za wiadukt.

06/14 
Wieczorem na spacerze z Piesą - a było to około dwudziestej pierwszej, bo strasznie nie chciało mi się wyjść wcześniej - napotkałam na samym środku ruchliwej drogi między łąkami barczatkę napójkę! Taką, jak ostatnim razem! Błyskawicznie się rozejrzałam i zabrałam ją do domu.
(później)
Nowa barczatka nieco różni się od pierwszej, mimo że na sto procent to też napójka. Jest jaśniejsza, bardziej brązowa niż czarna, a poza tym szybko się porusza. Może to oznaki, że zbliża się przepoczwarczenie.
 
 

 
06/15
Zgodnie z moimi przewidywaniami, jaśniejsza barczatka była tuż przed przepoczwarczeniem. Sama się zdziwiłam, jak szybko się uwinęła. Gdy rano wstałam do pracy, siedziała już w kokonie przyczepionym do traw. Przełożyłam go do osobnego pojemnika, na wypadek gdyby miała pasożyty.
Kokon jest ogromny jak na polskie standardy. Przypomina mi złoże jaj modliszki Genowefy!




06/17
Bez zmian.





06/19
Moja najstarsza barczatka nadal je.
Wczoraj wieczorem znowu znalazłam na drodze gąsienicę barczatki napójki (tym razem na końcu ulicy M.). Zabrałam ją do domu, dałam jeść i pić. Mimo to gąsienica nie przeżyła. Najwyraźniej coś jej dolegało, bo po śmierci wyciekła z niej paskudna, śmierdząca ciecz. Kiedyś już widziałam coś podobnego - tak umarła widłogonka.
Dzisiaj sytuacja się powtórzyła, dwie barczatki leżały obok krawężnika na ulicach Ź. i M. Obejrzałam je, niestety obie nie żyły. Nie wyglądały jednak na spasożytowane ani uszkodzone mechanicznie. Podejrzewam, że barczatki wychodzą z łąk, szukając dogodnego miejsca do przepoczwarczenia, a na drodze pokonuje je upał (dzisiaj było prawie trzydzieści stopni). Albo dopadła je jakaś choroba.

06/26
Najstarsza barczatka dalej je i trochę mnie martwi, że w ogóle nie zabiera się do przepoczwarczenia. Na razie jednak nic złego się z nią nie dzieje.

06/27
Dzisiaj dobre wieści.
Barczatka w nocy zrobiła kokon i zamknęła się w nim. Teraz pozostaje trzymać kciuki, żeby tylko była zdrowa i nie miała pasożytów!

07/03
W tym tygodniu najważniejszym motylowym wydarzeniem było to, że pierwszego lipca jedna z barczatek wyszła z kokonu. Tym samym wyhodowałam swoją pierwszą napójkę i pierwszą barczatkę w ogóle 🙂
Ćma była niesamowita - duża jak na polskie standardy, szybka, o ciekawym wyglądzie (mam tu na myśli przede wszystkim jej zabawny "ryjek" i bardzo długie, pierzaste czułki). Ponadto miałam sporo szczęścia, ponieważ przyłapałam ją tuż po opuszczeniu kokonu, gdy nie miała jeszcze rozłożonych skrzydeł. Pompowała je na moich oczach. ♥️
Sądząc po wyglądzie (czułki, odwłok), prawdopodobnie wyhodowałam samca.
Wypuściłam barczatkę na spacerze po lesie ze Szczurem i Piesą.
Druga gąsienica jest w kokonie. Póki co z poczwarką wszystko w porządku. Rusza się energicznie pod wpływem dotyku.
 
 



07/09
Poczwarka barczatki jest z nami w Norce, ale póki co nic z niej nie wyszło.

07/12
Wyhodowałam swoją drugą barczatkę! ♥️ Wyszła z kokonu wczoraj i nieźle mnie zaskoczyła, bo znacznie różni się wyglądem od poprzedniej. Okazało się, że to samica. U barczatek napójek występuje więc wyraźny dymorfizm płciowy. Samiec i samica różnią się też zachowaniem: on od razu po wyjściu zaczął latać po całym pojemniku z siatki, ona od wczoraj siedzi i jeszcze nie widziałam jej latającej. Teraz mniej dziwi mnie, że ta najwcześniej znaleziona barczatka tak długo się nie przepoczwarczała, bo samice wielu gatunków ciem dłużej są gąsienicami niż samce.
 
 

 
07/14
Samicę barczatki wypuściłam w lesie. Na pożegnanie przeuroczo zapozowała do zdjęcia.
 
 

 

środa, 8 lutego 2023

[145] Pamiętniki jesienne


4.10
W weekend wybraliśmy się ze Szczurem do escape roomu. Pierwszy raz od dłuższego czasu poszliśmy do pokoju zagadek tylko we dwoje, ponieważ Marcin wyjechał na urlop, a mnie nie chciało się szukać chętnych dwa dni przed zabawą. Niestety, nie udało nam się wyjść na czas, chociaż celowo wybrałam pokój polecany dla małych grup. Może wyszliśmy z wprawy, jeśli chodzi o grę we dwoje? Znaczenie mógł mieć też fakt, że pokój był liniowy - po kilkunastu pokojach wiem już, że nieliniowe bardziej mi odpowiadają. Straciliśmy dużo czasu, męcząc się z jedną zagadką z mapą, którą próbowaliśmy rozgryźć na różne sposoby. Pod koniec gry okazało się, że rozwiązanie zagadki nie było aż tak trudne, a my przekombinowaliśmy na całego.

8.10

Nieziemsko ucieszyłam się, że nadszedł weekend. ❤️
Ten tydzień był dla mnie bardzo męczący fizycznie ze względu na dużą ilość pracy przy komputerze. Przez kilka dni na przemian spałam, pracowałam i brałam leki przeciwbólowe (stawy nie cierpią zarówno dźwigania, jak i pracy przy komputerze). Niestety, to nie koniec tej roboty, ale już bliżej jej końca niż początku.
W międzyczasie działy się inne rzeczy. W domu zaczął się remont balkonu i schodów wejściowych. Nie znoszę wszelkich prac remontowych, ponieważ powodują zachwianie domowej rutyny. Narzędzia hałasują, różne przedmioty zmieniają swoje położenie, a po domu kręcą się obcy ludzie. Ale czasem trzeba... szczególnie jeśli kafelki zaczynają przypominać pułapki ze starych platformówek. W poniedziałek natomiast Pięknej zdjęto szwy. Nie wiem, kto bardziej się cieszył - ona czy my. Jeszcze jeden dzień, a zdjęłaby swoje pooperacyjne ubranko, które było już prawie doszczętnie "objedzone" z przodu i wielokrotnie prowizorycznie naprawiane.
Nareszcie wróciłyśmy do dłuższych spacerów. Po dziesięciu dniach ograniczonej aktywności Piesę energia dosłownie rozpiera. Wszędzie jej pełno, biega w kółko dookoła domu i własnej osi, szczeka na psy, wspina się na pagórki... Na jednym z pierwszych długich spacerów postanowiłam sprawdzić, czy za moją podstawówką istnieje jeszcze ukryta wśród gałęzi ścieżka, którą chadzałam kiedyś ze Świetlikiem. Okazało się, że istnieje, i po ominięciu kilku porzuconych "małpek" dotarłyśmy nią na piękną polankę!
Mimo silnego zmęczenia pojechałam też z koleżanką z pracy na "Barona cygańskiego". Bilety kupiłam jeszcze w lipcu, nie zważając, że na "Baronie..." już kiedyś byłam, dziesięć lat temu z mamą. Mam sentyment do tej operetki, gdyż było to moje drugie w dorosłym życiu wyjście do opery i wtedy właśnie rodziło się moje uwielbienie dla opery. Tym razem też, jak zawsze, odliczałam dni do spektaklu przez cały deszczowy wrzesień. "Baron..." jest radosny, pełen tańca, cygańskich strojów i jaskrawych barw. Koleżanka wyszła z opery zachwycona, a ja nie mniej uśmiechnięta i podekscytowana niż za pierwszym razem... co nie zmienia faktu, że jeszcze bardziej zmęczona.
Skutek nadmiaru wrażeń jest taki, że dzisiaj odchorowuję. Przespałam blisko dwanaście godzin, po czym obudziłam się ze zbuntowanym brzuchem i z paskudną migreną. Typowe. Całe szczęście ze Szczurem umówiłam się na przyszły tydzień. Zbliża się pełnia, pogoda jest piękna, ale aż do poniedziałku nie zamierzam niczego od siebie wymagać. Cel: regeneracja.
 
 


 

10.10
Nie chwaliłam się jeszcze jesiennymi dekoracjami moimi i mojej mamy. Zaczęłyśmy je robić w ostatni weekend września, tuż po równonocy, ale wtedy miałam na głowie operację Pięknej i nie myślałam o robieniu zdjęć ozdobom. Koszyk z biedronkami mam w pokoju, a resztę zabrałam do pracy. Zrobiłam też przegląd świeczek - prawdziwych i tych na baterie - bo nic tak nie dodaje uroku wieczornym posiadówkom z książkami jak świece. Został tylko przegląd herbat i sezon na długie wieczory będzie można uznać za rozpoczęty.
 
 
 

22.10

Najtrudniejsze dla mnie w pracy miesiące - wrzesień i październik - powoli dobiegają końca, a zbliża się okres, który o wiele bardziej lubię. Okres pomiędzy Halloween a andrzejkami. Mam cały stosik lektur specjalnie odkładanych przez resztę roku na ten właśnie czas: dwie kolejne książki Katherine Arden, "Upiora Opery", książki o demonologii. W ruch poszła też koperta ze "strachowymi" pocztówkami, bo zaczęły się moje ulubione wymiany i loterie halloweenowe. Codziennie zaglądam do skrzynki pocztowej, wyczekując pocztówek, których się spodziewam. Zdarza się, że czeka tam na mnie jakaś miła niespodzianka.
W tym tygodniu niespodzianki znalazłam dwie, obie od Dagi. Najpierw dostałam polską wersję kartki wydanej z okazji Światowego Dnia Pocztówki, którego motywem przewodnim był w tym roku pokój. Co zabawne, identyczną kartkę wygrałam w loteryjce, więc mam teraz dwie (druga dotarła wczoraj). Później doszła prześliczna "strachowa" kartka wykonana przez Dagę. Aż trudno uwierzyć, że dyniogłowe postacie nie są wydrukowane w kolorze, tylko pokolorowane. Jakiej precyzji to wymaga! Wyglądają jak na najprawdziwszej ilustracji w książce. Dziękuję razy dwa! 
Moja jesienna wystawka prezentuje się na razie dosyć skromnie, ale mam nadzieję, że już niebawem rozgoszczą się tam czarownice i duchy. I zostaną ze mną aż do grudnia.
 
 
 

25.10
Moja skrzynka pocztowa była dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. Jednocześnie dostałam aż trzy pocztówki halloweenowe i list od kolegi taty ze szkolnej ławki, który obecnie jest kawalerem maltańskim i sporo podróżuje po świecie. Niedawno podróżował po Ameryce Południowej, więc przysłał mi kopertę z kilkoma widokówkami z Chile i Argentyny. Pocztówkami od pana Franka nie miałam jeszcze czasu się zająć, ale jesienna wystawka wygląda już bardziej okazale.
Przyznam, że dzisiejsza poczta bardzo poprawiła mi nastrój. W pracy miałam niezwykle męczący dzień - nie dość, że dostałam niespodziewane zastępstwa, to jeszcze ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał, a urządzenia odmawiały współpracy. Od rana do południa nie było prądu, co pokrzyżowało mi plany. Niebo akurat całkiem się zachmurzyło, przez co wszyscy słabo widzieli w ciemnej sali i nie umieli się skoncentrować. Po włączeniu prądu okazało się jeszcze, że korki wybiły. Na koniec jakże pięknego dnia nie umiałam znaleźć klucza. Po siedmiu godzinach wychodziłam z pracy z poczuciem, że wyglądam jak strach na wróble, jestem cała spocona, a migrena nieubłaganie nadciąga. Dlatego właśnie bardzo potrzebowałam dzisiaj czegoś takiego jak ta poczta. 
W domu przywitała mnie wariująca z radości Piesa. Później pojawił się Bestia i wyjątkowo długo mi towarzyszył, najpierw leżąc na kolanach, a później obok. Zupełnie jakby czuł, że należy mnie dziś dużo przytulać. Po obiedzie odespałam dwie czy trzy godziny (ze zmęczenia straciłam rachubę czasu) i od razu mi lepiej.
 
 

 
31.10
Na cmentarzu napotkałam ciekawą rzeźbę. Zapewne miał to być anioł, ale z twarzy bardziej przypomina mi południcę.

8.11
Ból ręki i stan podgorączkowy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. W niedzielę obudziłam się z myślą, że z efektami ubocznymi szczepionki mam już spokój. Ku mojemu zdziwieniu, niedługo później zaczęłam mieć katar i opętańczo kichać. Co jakiś czas czułam świerzbienie głęboko w nosie, które po kichnięciu na chwilę mijało, by wkrótce znów się pojawić. I tak przez cały dzień. Jeśli próbowałam wstrzymywać kichanie, kapało mi z nosa. Co ciekawe, katar miałam tylko po lewej stronie. Do tego bolało mnie lewe oko, podobnie jak przy jęczmieniu, choć jęczmienia nigdzie nie zauważyłam. W poniedziałek rano poszłam więc do przychodni.
Lekarz stwierdził, że nie wiadomo, czy to jeszcze skutki szczepienia, czy jakaś infekcja wykorzystała moje chwilowe osłabienie. Podobno niektórzy pacjenci też zgłaszali mu katar po szczepionce. Dostałam dwa dni zwolnienia. Za te dwa dni na regenerację jestem bardzo wdzięczna. Wykorzystałam je, dużo śpiąc, porządkując pocztówki, czytając i słuchając audiobooka. 
Dzisiaj spałam do dwunastej i miałam osobliwy, nieprzyjemny sen. Śniło mi się, że w mojej dawnej podstawówce miała odbyć się jakaś uroczystość z okazji jubileuszu szkoły. Z tej okazji dorośli już absolwenci zostali poproszeni o występy - recytacje, śpiew, taniec i tym podobne. We śnie byłam bardzo niezadowolona, ponieważ moja mama wbrew mojej woli zgłosiła mnie do występu. Miałam recytować długi fragment tekstu, którego nie umiałam zapamiętać. Tekst był dziwny i niezbyt sensowny, jacyś szlachcice i ich żony rozmawiali przy stole. Żona jednego z nich mówiła, że przebrała się za orzech, a druga, że przebrała się za szyszkę. Bór raczy wiedzieć, o co w tym chodziło. W dodatku uroczystość miała poprzedzać msza w kościele. Rodzice i Szczur mieli pojechać tam ze mną samochodem, mimo że do tego kościoła mamy dziesięć minut spaceru.
W dniu jubileuszu od rana byłam strasznie zestresowana i nieszczęśliwa. Nie miałam najmniejszej ochoty występować w szkole, gdzie kiedyś doświadczałam zastraszania, iść do kościoła ani oglądać osób ze swojej klasy. Mimo to usiadłam i zaczęłam ubierać niekomfortowy strój - białą bluzkę, niewygodne buty i jakaś groteskową spódniczkę. Napisałam sobie na ręce początek mojego tekstu, gdyż nadal go nie pamiętałam. Potem wyjęłam leki i zażyłam wszystko, co mogło mi pomóc w tym ogromnym stresie. Po ulicy od rana chodzili ludzie z mojej podstawówki w galowych strojach. Widząc koleżankę z klasy wchodzącą do sklepu, szybko schowałam się za drzwiami.
Najdziwniejsze (i straszne) w tym śnie było to, że byłam dorosła, nie chciałam brać w tym wszystkim udziału, miałam sprawne nogi, ale nie zrobiłam nic, żeby się przeciwstawić. Nie powiedziałam, że nie pójdę, nie ubrałam się po swojemu, nie wyjechałam, nie poprosiłam Szczura o pomoc, nawet nie tupnęłam nogą. Nic! Jakbym była zaczarowana, zamieniona w dziecko, które nie ma wpływu na ustalenia dorosłych. Brrr.
Całe szczęście, że obudziłam się w innym świecie...

9.11
Jeśli chodzi o kartki świąteczne, to jestem już w pełni gotowa na okres bożonarodzeniowy. Mogę nawet zacząć wypisywać je jeszcze wcześniej niż zwykle. Dzisiaj przyszła paczuszka z moim ostatnim zamówieniem z House of Postcards, w której znalazły się głównie pocztówki świąteczne. Kupiłam zarówno kartki tradycyjne dla wierzących krewnych, jak i bardziej "świeckie": z zimowymi pejzażami, z bałwanami, z kotami w mikołajkowych czapkach itp. Dla każdego coś miłego. Dostałam też dwie pocztówki gratis, co się często zdarza przy dużych zamówieniach: z Mikołajem i z kocią choinką.
Można działać! A jest nad czym, bo oprócz obfitej poczty dla krewnych i znajomych planuję też wymienić kilka pocztówek z ludźmi z innych państw.
 
 
 

12.11
Ależ dzisiaj miałam szczęście! Wygrałam dwie pocztówki w loteryjkach, i to jakie! Pierwsza to bożonarodzeniowa kartka z Australii, w dodatku "first day of issue". Druga, jeśli wszystko się uda, zostanie wysłana ze Svalbardu. Wow!
 
 
 

19.11
Przedwczoraj, gdy wracałam z pracy, padał pierwszy śnieg. Właściwie to prószył - powolutku, lecz nieustępliwie. Od razu topniał, ale coś w widoku tych pierwszych śnieżynek sprawiło mi przyjemność.
Dzisiaj obudziłam się już w zimowym świecie, pokrytym cieniutką warstwą śniegu. Do teraz zdążył prawie całkiem zniknąć. Piesa na swoim pierwszym porannym spacerze zobaczyła jednak ogród w nowej odsłonie. Chciałabym wiedzieć, o czym wtedy pomyślała. Swoją pierwszą zimę spędziła między podwórkiem a zagraconą szopą, nie znając życia w przyjaźni z człowiekiem.

22.11
Źle się czuję. W pracy było w porządku, bolały mnie tylko dwa palce. Wieczorem niespodziewanie dostałam rewolucji żołądkowej i teraz nie dość, że jest mi słabo, a w żołądku mnie ssie, to czuję się jak przed migreną. Czuję też ząb, z którym za tydzień idę do dentysty. Przez brzuch zrobiłam się lękowa i sama już nie wiem, co z tego wszystkiego jest pierwotne, a co psychosomatyczne. Nie wiem też, o co brzuchowi poszło. Nic szczególnego się dziś nie wydarzyło, zresztą rzadko mam teraz z nim kłopoty. Nie wiem, jak zasnąć, a branie czegoś na ból na pusty żołądek to średni pomysł.

29.11
W tym roku nareszcie miałam "normalne" andrzejki.
Wróciłam z pracy o kilka godzin wcześniej niż zwykle i czułam się całkiem szczęśliwa. Nawet pomimo tego, że pobolewa mnie prawa strona jamy ustnej po wczorajszym plombowaniu dolnej siódemki. Gdy szłam z przystanku w południe, gdzieniegdzie nadal utrzymywał się szron, a szron to jedno ze zjawisk, które chyba nigdy nie przestanie mnie wizualnie zachwycać. Zabrałam Piękną, równie szczęśliwą z mojego wcześniejszego powrotu, na dłuższy spacer do paczkomatu i z powrotem. 
Reszta dnia była równie przyjemna. Miałam czas trochę pospać, a tego po wizycie u dentysty nigdy nie jest mi za wiele. Wypisałam kilka świątecznych kartek (w tym roku zabrałam się za nie wcześniej niż zwykle, żeby nie męczyć ręki nadmiarem zadań do wykonania). Posiedziałam sobie przy dyniowej świeczce i poczytałam "Pożegnanie z diabłem i czarownicą". Wieczorem znajomy pan elektryk przyjechał zainstalować nowe oświetlenie ledowe w miejsce tego, które w kuchni zepsuło się mniej więcej rok temu. Przy okazji zajął się też oświetleniem w innych newralgicznych miejscach. Kiedy elektryk odjechał, mama upiekła ciasteczka "usta teściowej" (ostatni domowy hit), a ja stopiłam świecę i dwa razy wylałam wosk na wodę.
Trudno mi wyrazić, jak się cieszę, że ten dzień był tak przyjemnie zwyczajny. Rok temu w ogóle nie wróżyłam, ponieważ leżałam w łóżku z koroną. Nieważne, że to wszystko tylko zabawa. Kiedy mam swoje własne małe tradycje, bardziej chce mi się żyć.
 
 



 

piątek, 3 lutego 2023

[144] Podsumowanie lata

 
1. Większość zeszłorocznych wakacji upłynęła mi w Norce, gdzie działo się znacznie więcej niż można by przypuszczać. Pierwszy raz od trzech lat pojechaliśmy ze Szczurem za granicę, do Austrii. Mniej więcej dwa tygodnie spędziłam w domu na wsi, a tydzień w Sandomierzu.

2. Lato było bardzo upalne. Do tego stopnia, że nawet ja, osoba ciepłolubna, czasami niedomagałam fizycznie lub psychicznie z powodu wysokich temperatur. Rzadko padało. Od połowy czerwca do końca sierpnia dziewięć razy odnotowałam w swoim planerze burzę.

3. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że Piękna z dnia na dzień robiła postępy. Przez całe lato zdobywała nowe doświadczenia, oswajała się z różnymi sytuacjami, z ludźmi i z innymi psami. Cieszył mnie każdy jej sukces, zwłaszcza w kontaktach ze Szczurem: pierwszy poranny spacer, pierwsza drzemka w sypialni Szczura, stopniowe otwieranie się na kontakt fizyczny. Piesa nabierała coraz więcej zaufania także do innych ludzi. Na początku wakacji pozwalała się głaskać tylko mnie i moim rodzicom. Z czasem to grono poszerzyło się o mamę Szczura, niektórych przyjaciół, wybranych sąsiadów (nie ma co ukrywać: tych, którzy noszą przy sobie atrakcyjne smaczki). Piękna nauczyła się też między innymi podróżować samochodem, bawić się szyszkami i patyczkami, pokonywać przeszkody w lesie i na psim placu zabaw, wychodzić na balkon. A co najważniejsze, sygnalizuje nam swoje potrzeby.
 
4. Zwiedziłam dwa kolejne polskie zamki: Tenczyn w Rudnie i zamek królewski w Sandomierzu.

5. Wyhodowałam ćmy z dwóch kolejnych gatunków: wieczernicę strzałówkę i barczatkę napójkę. Po kilku latach przerwy gościłam przezimowaną narożnicę zbrojówkę. Powiodło mi się również z kratkowcami, brudnicami i znamionówkami. W zamian pierwszy raz od dawna nie wyhodowałam żadnej niedźwiedziowki nożówki. Kuprówka złotnica i pawiki zostały spasożytowane, a do pyszałków niezmiennie mam pecha.

6. Odkryłam, że najlepszym miejscem do rozmnażania brudnic i znamionówek jest ogród rodziców Szczura. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, gdy kilkanaście minut po wyniesieniu na dwór samic zjawiły się samce z obu gatunków. Cudze chwalicie, swego nie znacie...
 
 

 
7. Codziennie chodziłam na spacery z psem, a czasem i bez psa. W samym tylko Kampinosie byliśmy ze Szczurem co najmniej cztery razy, w tym raz od strony Palmir. Wieczorami zabieraliśmy Piękną na wycieczki do pobliskich lasów, parków, ogrodu społecznościowego.
 
8. Pożegnaliśmy suczkę rodziców Szczura. Piesa była już wiekowa i od kilku lat poważnie chorowała. Myślę, że dożyła tak sędziwego wieku dzięki mieszance miłości i rewelacyjnej opieki medycznej, jakiej pozazdrościłby jej niejeden człowiek. A życie miała takie, o jakim marzy każdy pies - pełne wrażeń i przygód. Zjeździła ze swoimi właścicielami chyba całą Polskę. Kilkanaście dni po jej śmierci rodzice Szczura adoptowali młodą suczkę ze schroniska, niezwykle energiczną.

9. Spełniłam jedno ze swoich większych podróżniczych marzeń. Pojechałam do Wiednia i zwiedziłam najważniejsze miejsca związane z cesarzową Elżbietą Bawarską: Hofburg i Schönbrunn wraz z ogrodami. 
 
 


 
10. W ogrodach Schönbrunn wykorzystałam większość możliwości, jakie dawał łączony bilet - zwiedziliśmy ogród książęcy (Privy Garden), oranżerię, labirynt. Odpuściliśmy tylko gloriettę, gdyż panował nieziemski upał i nie uśmiechało nam się wchodzić na wzgórze, gdzie po drodze nie ma ani odrobiny cienia.

11. Skoro już mowa o ogrodach Schönbrunn, pierwszy raz w życiu miałam okazję znaleźć się w prawdziwym labiryncie. Nie wiem, czy sama zdołałabym z niego wyjść.

12. W Wiedniu zobaczyłam też kilka spośród najważniejszych zabytków, między innymi Operę Wiedeńską, kościół Minorytów, kościół wotywny, ratusz, Teatr Dworski. Spacerowaliśmy we dwoje po Starym Mieście i po pięknym parku Volksgarten. W Volksgarten, w świątyni Tezeusza, wystawiano instalację "Bottled Ocean 2122" autorstwa George'a Nuku. Zwiedziłam z audioprzewodnikiem katedrę świętego Szczepana. Niestety, ratusz i kościół wotywny były w remoncie.
 
13. Wzięłam udział w urodzinowym pikniku mamy, dzięki czemu spotkałam się z ciocią, kuzynką, kuzynem i jego rodziną. Teoretycznie był z nami też Szczur, ale w praktyce spędził większość czasu na osobności, ponieważ Młodszy wrzeszczał wniebogłosy. Nie mogę się doczekać, kiedy Młodszy zacznie komunikować się z otoczeniem trochę ciszej. Niestety, na razie jest to bardzo odległa perspektywa. Chłopiec całkowicie różni się temperamentem od starszego brata, który od niemowlęctwa ceni sobie spokój.
 
14. Wspólnie z Asią, Tomaszem, ich dwoma synami, Szczurem i Piesą wybraliśmy się do rezerwatu Świder. Miło spędziliśmy czas, spacerując brzegiem rzeki. Rozmawialiśmy o rzeczach błahych i poważnych. Przy okazji odkryłam, że ślimaki lubią wafle ryżowe. 
 
15. Zwiedziłam pałac Radziwiłłów w Nieborowie oraz ogrody w Nieborowie i w Arkadii. Jest tam tak urokliwie, że zastanawia mnie, dlaczego nie wybraliśmy się nigdy wcześniej. W dodatku obydwa ogrody mają u mnie ogromnego plusa za możliwość spacerowania z psem. Wystarczy prowadzić zwierzaka na smyczy i w razie potrzeby po nim posprzątać.
 
 

 
16. Zaobserwowałam kilka dzikich ssaków: wiewiórkę (w Kampinosie), lisa (w podróży z Nory do domu, na skraju lasu), dziki z młodymi, dwa jeże (na osiedlu i w ogrodzie społecznościowym), nietoperze. Nad fosą natknęłam się na karolinki, niestety bez kolorowo ubarwionego samca. Do tego oczywiście wypatrzyłam sporo owadów, o których powinnam napisać osobny post.

17. Spędziłam kilka godzin w ogrodzie zoologicznym Schönbrunn Tiergarten. Pierwszy raz widziałam tam na żywo pandę wielką (a nawet dwie) i wielkoszczura gambijskiego. Szczur był zachwycony odkryciem, że dla szczurów przeznaczono osobny pawilon. Zapewne można by go w nim zostawić na cały dzień i nawet nie zauważyłby upływu czasu.
 
18. Szczur i ja urządziliśmy aż dwie domówki, w tym jedną urodzinową. Gościliśmy w Norce Alex, Piotra, Asię, Marcina, Paulinę i Kingę.
 
19. Po dwuletniej przerwie spowodowanej pandemią nareszcie spotkałam się z moją przyjaciółką Lawendą. Poszłyśmy razem do Zamku Królewskiego na wystawę czasową "Botticelli opowiada historię" i do pizzerii.
 
 

 
20. Dokładnie (na dwa razy) zwiedziłam nową wystawę stałą w Muzeum Azji i Pacyfiku "Wyprawa na Wschód".

21. Poszłam z koleżanką do opery na ostatni spektakl sezonu.

22. W końcu poznałam Justynę, przyjaciółkę Szczura od czasów licealnych. Wcześniej nie miałam okazji, bo Justyna i jej mąż od lat nie mieszkają w Polsce, a jeśli już przyjeżdżają do Warszawy, to zwykle się rozmijamy. Dobrze mi się z nią rozmawiało i wydaje mi się, że z wzajemnością.

23. Przeniosłam "do reala" znajomość z Asią i Gają.
 
24. Odświeżyłam swój niemiecki, przynajmniej odrobinę. Nigdy nie przepadałam za nauką tego języka, w przeciwieństwie do angielskiego i hiszpańskiego, które jakimś sposobem intuicyjnie rozumiem, więc same wchodzą mi do głowy. Ukończywszy liceum, z radością dałam sobie spokój z niemieckim. Od tej pory prawie wcale nie miałam z nim styczności. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w Wiedniu stwierdziłam, że rozumiem większość szyldów i innych napisów na ulicach! Umiałam też porozumieć się w sklepach, nawet gdy sprzedawcy nie znali angielskiego. Pewnie złamałam wszelkie możliwe reguły gramatyki, ale dogadałam się.

25. Poznałam najważniejsze miejsca w Sandomierzu: Stare Miasto, Bramę Opatowską, kościół Ducha Świętego, wąwozy królowej Jadwigi i świętego Jacka Odrowąża. Cieszę się, że nie zrezygnowałam ze zwiedzenia trasy podziemnej. Dzięki niej dowiedziałam się sporo o historii miasta, no i w końcu pierwszy raz od paru lat znalazłam się pod ziemią.

26. Przeszłam przez Ucho Igielne. Szczur też przeszedł i stwierdził, że skoro on się zmieścił, to nawet Elon Musk ma szansę dostać się do nieba.
 
 

 
27. Odwiedziłam ojca Mateusza oraz zaprzyjaźnionych z nim policjantów.

28. Wydostałam się z kolejnego escape roomu. Tym razem Szczur, Piotr i ja  uratowaliśmy przed katastrofą słynną łódź podwodną kapitana Nemo.

29. Liczni krewni i znajomi Rosomaka zostali obdarowani mydełkami glicerynowymi domowej roboty.

30. Zrobiłam swoją pierwszą świeczkę z wosku sojowego. Zawsze myślałam, że robienie świec jest skomplikowane, dlatego poprosiłam Asię, by mnie nauczyła. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się to dużo prostsze niż robienie mydełek glicerynowych. Świeczkę podarowałam drugiej Asi i jej córeczce Gai.
 
 


31. Zaobserwowałam tylko trzy Perseidy, za to w bardzo romantycznych okolicznościach (z punktu widokowego w Górach Pieprzowych).

32. Zaprosiłam na wspólne wypuszczanie motyli dzieci zaprzyjaźnionej Ukrainki. Największe wrażenie zrobiło na nich trzymanie rusałki przez dłuższą chwilę na palcu posmarowanym sokiem.

33. Pierwszy raz sama wykąpałam psa. Właściwie to powinnam napisać: pierwszy raz wykąpałam się z psem. Biedna Piękna tak bardzo się bała, że musiałam wejść do kabiny prysznicowej razem z nią.

34. Stworzyłam w Norze mały kącik wypoczynkowy na balkonie. Balkon póki co nie wygląda zbyt reprezentacyjnie, ale najważniejsze, że jest na czym usiąść i gdzie postawić kubek czy talerzyk.

35. W ciągu jednych wakacji poznałam więcej ludzi ze szczurzego osiedla niż wcześniej przez sześć lat. Wszystko za sprawą Piesy. Gdy mam ją przy sobie, sąsiadom i zupełnie obcym ludziom rozwiązują się języki. Mnie też łatwiej nawiązywać kontakty, kiedy rozmowa zaczyna się od konkretnego tematu (psy, psiaki, pieseczki...). A na Polance Psiarzy można w miłym towarzystwie podyskutować nie tylko o czworonogach. I przy okazji poznać lokalne plotki.
 
36. W ramach rozpieszczania Szczura kupiłam mu na urodziny rocznicowy zestaw Lego - remake Galaxy Explorera z lat siedemdziesiątych. Gryzoniowi wystarczyło kilka godzin, by go złożyć.

37. Spacerując po stolicy, dwa razy natknęłam się na pomalowane kamienie. Pierwszy leżał na poręczy mostku i jaskrawymi barwami przyciągnął moją uwagę na tyle, że mimo ciemności zrobiłam mu zdjęcie (jak zwykle, gdy zauważę coś ciekawego). Niestety, nie przyjrzałam mu się bliżej, bo pomyślałam, że jakieś dziecko zgubiło zabawkę. Za drugim razem zauważyłam kolorowy kamyk na innym osiedlu, w dziupli drzewa. Wydało mi się to zbyt dziwne jak na zbieg okoliczności, więc wzięłam go do ręki. Wtedy odkryłam, że jest na nim napis. Po powrocie poszperałam w Internecie i tak dowiedziałam się o popularnej zeszłego lata zabawie. Ludzie (szczególnie młodzież) malowali kamienie, zostawiali je w miejscach publicznych i śledzili ich dalsze losy przez Internet. Bardzo jestem ciekawa, czy ta zabawa przetrwa do następnych wakacji.
 
 


38. Pierwszy raz od dzieciństwa głaskałam konie, a nawet karmiłam je z ręki. Nie mam doświadczenia w kontaktach z końmi, więc w ich obecności czuję respekt i niepewność. Pod okiem osoby, która zna się na mowie ciała tych zwierząt, zebrałam się jednak na odwagę. A właściwie koń zdecydował za mnie, bo to on do mnie podszedł.

39. W Austrii przydarzyła mi się widowiskowa gafa. Wracając do domu po całym dniu zwiedzania, mijałam witrynę sklepową z pięknymi dekoracjami do domu. Białe lampiony, muszle, wazony... w sam raz dla miłośnika stylu boho. Nie rozumiałam słów na szyldzie, ale któregoś dnia zebrałam się na odwagę i weszłam do środka z wesołym "Guten Tag!". Po chwili odebrało mi mowę. Na środku pokoju stały trumny. Okazało się, że zainteresowała mnie witryna... zakładu pogrzebowego.

40. Szczur zabrał mnie do SMart Café - wiedeńskiej kawiarni kultowej dla miłośników BDSM. W przyszłym roku stuknie jej dwadzieścia pięć lat. Podobno było to pierwsze tego typu miejsce na mapie Wiednia i jedno z pierwszych w Europie. Szczur od dawna marzył, aby postawić tam swoją stopę.

41. Parę razy zabrałam się w Norze za pieczenie. Upał dawał się we znaki, dlatego piekłam to, co najprostsze - mufinki lub ciasto czekoladowe.

42. Przeczytałam dziewięć książek - parę popularnonaukowych, parę obyczajowych oraz dwie z serii o sabatach. Najbardziej podobały mi się nowe książki Kamila Janickiego: "Damy Władysława Jagiełły" i "Damy srebrnego wieku". Janicki nawet najmniej interesujące mnie okresy w dziejach Polski potrafi opisać tak, że nie potrafię się oderwać od lektury.

43. Na potęgę słuchałam podcastów, zwłaszcza w czasie ćwiczeń, jazdy samochodem i doglądania gotującego się obiadu. Przesłuchałam między innymi wszystkie vlogi Somos Dos z Meksyku, zaległe vlogi Olgi z "Życia stewardessy", prawie całą serię "Piąte: nie zabijaj".

44. Skończyłam czwarty sezon "Przyjaciół".

45. Obejrzałam ekranizację "Diuny". Dobry film, choć trochę dziwnie się czułam z tym, że Kynesowi zmieniono płeć, a Paul wygląda jak mój pierwszy chłopak. Timothée Chalamet jest świetnym aktorem, bardzo go lubię, ale młodego Atrydę zawsze wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Cóż... taki urok ekranizacji.

46. W Wiedniu złamałam swoje zasady i kupiłam mnóstwo pamiątek. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że większość z nich była albo przeznaczona na upominki dla bliskich osób, albo jadalna. Najbardziej obkupiłam się w... sklepie ezoterycznym. Z kolei za najbardziej ekstrawagancki zakup uważam kandyzowane fiołki z Muzeum Sisi (na zdjęciu w okrągłym pudełeczku).
 
 



47. Pierwszy raz w życiu widziałam, jak Szczur głaszcze kota. Na co dzień konsekwentnie unika mruczków, by nie dokuczała mu alergia. Tymczasem kotka Bella z zacisznej wiedeńskiej restauracji, gdzie codziennie jedliśmy obiadokolację, wtarabaniła się na kolana akurat jemu. Byłam zaskoczona, że gryzoń nie tylko jej nie przegonił, ale nawet pogłaskał. Może to zaczarowany kot?
 
48. Przed wyjazdem do Austrii nie pomyślałam o włączeniu roamingu, więc miałam przymusowy odwyk od telefonu. Na szczęście tym razem Szczur nie utopił swojego.

49. Przypaliłam garnek, a następnie go uratowałam, choć na początku jego stan wydawał mi się beznadziejny. Nie miałam pojęcia, że w ogóle da się coś takiego wyczyścić. Okazało się, że nie tylko się da, ale sposobów jest kilka. Garnek nadal mi służy i tylko drobne rysy na dnie przypominają, co mu się przytrafiło.

50. Pożegnałam wakacje w najlepszy możliwy sposób: ze Szczurem, z Piesą i z sympatycznymi, dopiero co poznanymi ludźmi, na najprawdziwszym pikniku. Siedziałam na kocu opatulona ciepłymi ubraniami, a dookoła płonęły ogniska przywodzące mi na myśl święto Lammas. Czułam, że jestem we właściwym miejscu o właściwym czasie, szczęśliwa.