10.01
Dzisiaj mam zły dzień. Co prawda zaczęło się dobrze, ponieważ w hurtowniach nareszcie pojawiła się moja sertralina i zamówiłam od razu kilka opakowań. Na tym jednak koniec pozytywów. Od rana dokucza mi mocna migrena, nic nie pomaga. Jak na złość, w pracy dzisiaj jestem dość długo, więc nie mam jak odciąć się od hałasu i sztucznego światła. Czuję się, jakbym zamiast mózgu miała ścięte białko.
Jakby tego było mało, wystarczył moment nieuwagi i ktoś podwędził mi z biurka ulubiony długopis. Zapewne niechcący, bo ludzie nie przywiązują wagi do takich rzeczy, natomiast dla mnie długopis ma znaczenie. To był jedyny od dłuższego czasu, który nie wymagał dużej siły nacisku i jednocześnie nie plamił, więc używałam go do wypełniania wszelkich swoich dokumentów, zeszytów, a przede wszystkim ukochanego planera. Nie wiem, co bez niego zrobię. Pewnie przemawia przeze mnie autystyczna skłonność do nadmiernego przywiązywania się do przedmiotów, ale większość narzędzi pisarskich zupełnie mi nie odpowiada. Staram się odciążać drobne stawy jak mogę. Nie cierpię też, gdy tusz rozmazuje się w moich ulubionych notesach. Kiedy coś wygląda bardzo nieestetycznie, to niemal fizycznie trzepie mnie po mózgu.
11.01
Dziesięć miesięcy od adopcji. Dzisiaj Piękna pierwszy raz w życiu całkiem SAMA, z własnej inicjatywy i bez pomocy, weszła mi do łóżka, gdy spałam! Obudziłam się wieczorem i poczułam coś ciepłego obok siebie. Bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam Piesę w nogach łóżka!
Kamień milowy.
14.01
Szczur spojrzał na mój zapas sertraliny i powiedział: "Tak wygląda różnica między wysokim a niskim funkcjonowaniem".
Zazwyczaj nie mam tylu opakowań jednego leku. W grudniu doświadczyłam jednak problemów z dostępnością mojej "suszonej żaby" (nawiązanie do Pratchetta), dlatego gdy tylko wróciła do hurtowni, kupiłam spory zapas. Powinien wystarczyć do jesieni.
🐸 wiele rzeczy zmieniła w moim życiu na lepsze.
16.01
Może ktoś z Was pamięta, jak w zeszłoroczne ferie zachwycałam się zaobserwowaną nad fosą parą mandarynek. Jeśli wtedy byłam trochę zaskoczona, to dzisiaj przecierałam oczy ze zdumienia. Poszłam na pierwszy w te ferie długi spacer z Piesą, skręciłam w stronę fosy, a tam naszym oczom ukazało się całe stadko mandarynek! Naliczyłam sześć samców i cztery samiczki. Nie umiałam oderwać od nich wzroku, ale nie mogłam zostać w tym miejscu zbyt długo, bo Piękna najchętniej podbiegłaby je nastraszyć.

Następnie zawędrowałyśmy do pobliskiego regału do bookcrosingu. Tym razem ludzie zostawili na półkach nie tylko książki - stały tam też maskotki, kosmetyki, a nawet... słoik z przetworami. Sądzę, że to nie jest zły pomysł, by wykorzystywać to miejsce do wymieniania się z sąsiadami także innymi przedmiotami. Owszem, regał powstał z myślą o książkach, ale jeśli inne niepotrzebne rzeczy mogą dzięki niemu trafić w dobre ręce, to czemu nie? Po namyśle zabrałam album z fotografiami okolicy. Następnym razem, jeśli nie będzie padało, zaniosę tam coś w zamian.
W drodze powrotnej Piękna dostarczyła mi dodatkowych wrażeń. Na widok innego psa wystrzeliła do przodu i zerwała się ze smyczy. Najwyraźniej niechcący przypięłam smycz do "oczka" przy adresówce zamiast przy obroży, ponieważ adresówka się urwała, a smycz razem z nią. Piękna radośnie puściła się galopem i kilka razy okrążyła pieska, jego panią i mnie. Na szczęście po chwili zareagowała na moje wołanie. Przybiegła, pozwoliła się zapiąć. Natychmiast nagrodziłam ją smaczkiem, a nieszczęsną adresówkę znalazłam na trawniku.
Można powiedzieć, że na dzisiejszą sytuację w pewnym sensie byłam przygotowana. Po dziesięciu miesiącach od adopcji mam już sporo zaufania do Piesy, więc ostatnio zaczęłam ćwiczyć z nią przychodzenie na komendę i wchodzenie na podwórko bez smyczy. Dziś miałyśmy okazję sprawdzić umiejętności w praktyce. Chciałabym stopniowo podnosić poprzeczkę, by nauczyć Piękną trzymać się mnie i Szczura również wtedy, kiedy jest bez smyczy. Warto też, żebym wypracowała u siebie zachowywanie spokoju w sytuacjach, gdy dzieje się coś niespodziewanego i muszę ją przywołać. Spokojny, lekko wesoły ton zupełnie inaczej na nią działa niż poddenerwowany.
18.01
Dopiero trzy dni jestem w Norce, a tyle zdążyło się wydarzyć...
Szczur podarował mi na urodziny duży i nieziemsko drogi zestaw Lego z serialu "Przyjaciele". Marzyłam o tym zestawie od dawna, odkąd tylko go zobaczyłam, bo od samego patrzenia na pokoje przyjaciół robi mi się ciepło na serduchu. 💙 Byłam więc zachwycona, kiedy w poniedziałek wieczorem rozpakowaliśmy go i zobaczyłam na własne oczy, jaki jest duży. Znacznie mniej zachwycił mnie fakt, że Szczur przez kilka dni był totalnie spłukany. Po kilku większych wydatkach biedak nie miał nawet na swoje ulubione przekąski. Postanowiłam się odwdzięczyć, dzieląc się z nim częścią tego, co ugotuję. Oczywiście bezmięsną częścią.
I tak od trzech dni układamy wieczorami mieszkanie Chandlera i Joeya. Po troszku, bo dociskanie do siebie klocków przez kilka godzin z rzędu przekracza możliwości moich stawów. I wspólnie. Okazuje się, że układanie we dwoje jednego zestawu jest bardzo miłe, mimo że w samotności łatwiej mi skoncentrować uwagę. Dzisiaj niewiele już brakuje, by mieszkanie chłopaków było gotowe. Są piłkarzyki, fotele, kaczka i kurczę, a nawet pizza.
Piesa z kolei dostała prezent ode mnie: wypasione, duże legowisko do Nory. Może odrobinę za duże, ale na mniejszych nie jest w stanie całkiem swobodnie się wyciągnąć. Ledwo położyłam na nowym posłaniu zabawkę, Piesa zrozumiała, o co chodzi, i teraz najchętniej śpi właśnie tam.
Wczoraj zrobiłam nalot na Pepco i kupiłam sporo niedrogich dodatków do swojego pokoju w Norce. Szczur obiecał mi, że dostanę jego obecny pokój, w którym czuję się najbardziej komfortowo. Postanowiłam urządzić go trochę w stylu boho, ponieważ w otoczeniu tego typu przedmiotów łatwo mi się wyciszyć. Wiklina, jasne drewno, makramy, łapacze snów i mięciutkie tkaniny sprawiają, że czuję się jak otulona ciepłym kocem. Poza tym boho dekoracje pasują do białych ścian i jasnych mebli, no i nie kosztują fortunę. To znaczy, niektóre może kosztują, ale da się też urządzić taki pokój tanim kosztem, co udowadniają moje ostatnie nabytki. Ze sklepu wracałam obładowana plecakiem i bambusowym koszem, do którego poupychałam większość rzeczy. Chyba cudem udało mi się dotaszczyć to wszystko do domu, a przy tym nie pomylić drogi, nie zgubić niczego i nie wywalić się w autobusie. Byłam bardzo wdzięczna sąsiadowi z parteru, który widząc moją walkę z koszem i z domofonem (1:0 dla kosza), pomógł mi wejść do bloku.
Po doświadczeniach z poniedziałku w końcu zebrałam się na odwagę i pozwoliłam dziś Pięknej pobiegać bez smyczy w przydomowym parku. Dwa razy. Dla niewtajemniczonych: to strzeżone osiedle, teren jest ogrodzony, bezpieczny, więc sporo mieszkańców szczurzego osiedla puszcza tutaj psy luzem. Jestem dumna z małej, bo dopiero zaczynamy się tego uczyć, a ona już ładnie się mnie trzyma, nie odbiega za daleko i reaguje na "chodź". Inne psy bardzo ją interesują, ale nie traci głowy. Jedynym problemem jest to, że prawie wszędzie znajduje coś do jedzenia (ptasie kości, kupy innych psów, odpadki, pieczywo wyrzucane dla ptaków), bierze te paskudztwa do pyska i nie chce oddać. A kiedy biega luzem, odebranie jej znaleziska staje się jeszcze trudniejsze. Jak dotąd to jedyne zachowanie Piesy, które zagraża jej bezpieczeństwu i wymaga ciągłej uwagi. Cóż... nie od razu Rzym zbudowano...
22.01
W nocy z piątku na sobotę spadło sporo śniegu. Jeszcze o północy, gdy wyprowadzałam Piesę, śniegu nie było, ale rano obudziłam się już w białym świecie. Na kolejnym spacerze miałam wrażenie, że pół osiedla wyszło z dziećmi na dwór. Na kilka godzin zapanował zimowy szał ciał. Dookoła wszyscy zjeżdżali z górki na sankach, budowali fortyfikacje do bitew na śnieżki, a przede wszystkim pojawiły się bałwany. I to ile bałwanów! Chyba z dziesięć, tak jakby każdy po spojrzeniu za okno postawił sobie za punkt honoru ulepić z dzieciakiem bałwana. W zasadzie nie ma się co dziwić, bo dzisiaj z tego śniegu pozostała tylko błotnista breja. Zanim jednak zniknął, Mila zdążyła pohasać po ośnieżonym parku, a ja - zrobić bałwanom sesję zdjęciową. Teraz wreszcie mam wystarczająco dużo zdjęć, żeby wstawić na bloga posta o bałwanach.
Wieczorem ja i Szczur pojechaliśmy do escape roomu "Chata Wiedźmy". Tym razem sami, ponieważ wszyscy brani pod uwagę znajomi mieli inne plany. I może dobrze się stało, bo z pokoju wyszliśmy wyjątkowo szybko - dwadzieścia minut przed czasem. Mistrzyni Gry powiedziała nam przed zabawą, że to najtrudniejszy pokój w tej lokalizacji, ale moim zdaniem należał do niezbyt wymagających. Muszę za to pochwalić wystrój i atmosferę, dzięki którym można się poczuć jak w prawdziwej chatce czarownicy. Grzebiąc gdziekolwiek ręką, trzeba być nastawionym na napotkanie rekwizytów takich jak gumowe pająki i robaki, czaszki, sztuczne uszy. Podobały mi się zwłaszcza zgromadzone przez wiedźmę ingrediencje - realistycznie wyglądające kości, preparaty w formalinie oraz upiorne laleczki. Pokój idealny dla wszystkich wielbicieli strachowych klimatów.
Dzisiaj dla odmiany spędzamy dzień w domowych pieleszach. Wysprzątaliśmy Norę, która była już bardzo zagracona, upiekłam czekoladowe babeczki, a zamiast gotować zamówiłam pizzę. Odpoczywamy i cieszymy się swoim towarzystwem.
26.01
Rytm dobowy całkowicie mi się przestawił na funkcjonowanie nocne. W efekcie wczoraj wstałam zjeść śniadanie i wziąć leki, po czym położyłam się znowu i... spałam dalej do czternastej. Spał także Szczur, który dzień wcześniej był u dentysty i potrzebował odpoczynku. Planowane na środę wyjście do Muzeum Etnograficznego nie doszło do skutku.
Kiedy już pozbieraliśmy się do kupy, przejrzałam listę dostępnych "od ręki" escape roomów i zarezerwowałam nam pokój na dwudziestą czterdzieści. W ten sposób wieczorem nieoczekiwanie wylądowaliśmy w Narnii. Nie było trudno, wyszliśmy na czas. A może po prostu radzimy sobie coraz lepiej. Albo pomogło nam doświadczenie, bo w Norze mamy własną szafę zwaną Narnią, która skrywa wejście do małego składziku.
29.01
Ferie się kończą, świąteczne dekoracje trzeba sprzątać... Łezka się w oku kręci. Sama prawie nie piję, więc dla równowagi zrobiłam Przyjaciołom grubą popijawę.
1.02
Jutro znowu do dentysty... Na samą myśl chciałabym zasnąć i obudzić się za tydzień, zwłaszcza że tym razem trzeba leczyć ząb, który jest bardziej pokiereszowany. Boję się, żebym nie musiała mieć kanałowego i żeby ząb nie bolał przez wiele dni po wizycie, jak przedostatni leczony. Już poprzedniej nocy kiepsko spałam, miałam nerwowy brzuch i koszmary. Przykryłam się po uszy kołdrą i kocem, a mimo to czułam dreszcze na całym ciele.
Staram się wracać myślami do miłych chwil z ferii. W sobotę pierwszy raz poszłam na operę w Warszawie, do Opery Kameralnej. W dodatku pierwszy raz towarzyszył mi w operze Szczur. Byłam tym wszystkim bardzo, bardzo podekscytowana. Spodobało mi się nie tylko "Wesele Figara", ale też to, że w teatrze Warszawskiej Opery Kameralnej mieści się znacznie mniej ludzi niż w Operze Śląskiej. Gdy nie ma takiego tłoku na korytarzach, czuję się spokojniej. Postanowiłam, że będziemy tam jeździć częściej.
5.02
Od paru dni codziennie pada śnieg, więc w ten weekend spacery z Piesą po wsi sprawiły mi dużo radości. Jej zresztą chyba jeszcze więcej. Wczoraj przeszłyśmy się dookoła wzniesienia w mojej miejscowości, a dzisiaj zabrałam Piękną na drogę biegnącą między łąkami, która dopiero parę lat temu została utwardzona. Często chodzą tamtędy dzikie zwierzęta. Dzisiaj udało nam się znaleźć na świeżym śniegu tropy sarny i szłyśmy jej śladem, żeby zobaczyć, skąd wyszła i dokąd udała się później. Przynajmniej raz mogłam dowiedzieć się, kogo tropi Piesa, kiedy z takim podnieceniem chodzi z nosem przy ziemi.
18.02
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz byłam w Planetarium Śląskim. Pamiętam, jak trudno mi było się pogodzić z planami zamknięcia planetarium na trzy lata. Zawsze lubiłam to miejsce, jedno z niewielu, gdzie zimą potrafię całkowicie się zrelaksować. Ostatecznie czas przebudowy jeszcze się wydłużył, a ponieważ przypadła ona na lata wybuchu pandemii, mam wrażenie, jakby nie trwała cztery lata, tylko dziesięć. Od czerwca obawiałam się, co tam zastanę. Zmiany, które z różnych powodów budzą aprobatę większości, dla mnie bywają przytłaczające i przygnębiające. Przede wszystkim bałam się, że planetarium straci cały swój urok, gdy przestanie być "oldschoolowe".
W zeszłą niedzielę w końcu wybrałam się ze Szczurem na seans. Na szczęście okazało się, że przy okazji tej inwestycji tradycja i nowoczesność podały sobie ręce. Nowy projektor pozwala na wyświetlanie podczas seansu nawet stu milionów gwiazd, a jakość dźwięku robi wrażenie. Krzesła są dużo wygodniejsze, pozwalają swobodnie się wyciągnąć bez zadzierania głowy do góry. Pod względem klimatu seans nie ustępował jednak dawnym seansom. Zachowano też makietę, która przedstawia panoramę okolicy w latach pięćdziesiątych - choć jest to tak naprawdę zupełnie nowa makieta, odtworzono ją co do szczegółu. Na korytarzach zmieniło się niewiele. W wybudowanym od zera Parku Nauki, który znajduje się pod ziemią, jeszcze nie byliśmy. Jestem bardzo ciekawa wystaw, ale na razie dość trudno zarezerwować tam miejsca w weekend po południu bez znacznego wyprzedzenia. Mam nadzieję, że z czasem, kiedy już większość zainteresowanych zwiedzi interaktywne wystawy, grafik stanie się luźniejszy.
Niestety wszystko wskazuje na to, że w planetarium ktoś nas czymś zaraził. Szczur przechorował większość tygodnia, a mnie w czwartek zaczęło skrobać w gardle. Do dzisiaj zdążyłam rozłożyć się na amen. Spędzam teraz weekend na zmianę w łóżku i w fotelu, prychając, smarkając i kaszląc. Standardowo najbardziej dokuczają mi katar i sensoryczne odczucia przy podnoszeniu się temperatury. Wątpię, że w przyszłym tygodniu będę w stanie pójść do pracy. Spać za dużo nie umiem, a robić coś konstruktywnego też nie sposób, przez co dzisiejszy dzień wlecze się w nieskończoność. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się wrócić do czytania, a przynajmniej do słuchania audiobooków.
25.02
Cały tydzień upłynął mi na chorowaniu. Szybko przestałam mieć gorączkę, ale nadal dokucza mi uporczywy kaszel i czuję się słaba. Przed weekendem zrobiłam w domu test na 👑 i niespecjalnie się zdziwiłam, gdy dał on wynik pozytywny.
W pierwszych dniach choroby czas wlókł mi się w nieskończoność, bo nie miałam na nic siły. Teraz jest już lepiej. Wciąż kładę się do łóżka kilka razy dziennie, a dni wydają się bliźniaczo do siebie podobne. Sprawia mi jednak przyjemność towarzystwo zwierzaków (oba dopominają się o głaski) i czytanie. Słucham audiobooka z serii o Cormoranie Strike'u, powtarzam mangę "Opowieść panny młodej" plus jeszcze trzy książki mam zaczęte w "tradycyjny" sposób. W czasie choroby wrzuciłam również dużo skanów pocztówek do swojego katalogu na Flickr, grałam w otome na smartfonie i obejrzałam dwie komedie. Trudno jednak zmusić mi się do czegokolwiek konstruktywnego. Najbardziej nie chce mi się myć, z czym codziennie walczę od nowa.