wtorek, 8 lutego 2022

[128] Rosomak w koronie

 
Pierwszy dzień izolacji
Wszyscy mają 👑 - mam i ja...
Ze Szczurem, który też ma koronawirusa, widziałam się jedenaście dni temu, więc mogliśmy zarazić się jednocześnie. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że złapałam wirusa w pracy, gdzie w zeszłym tygodniu już co najmniej jedna osoba była na zwolnieniu z jego powodu. Następnie w ciągu dwóch dni pochorowało się nas kilkoro, co byłoby trochę zbyt dużym zbiegiem okoliczności.
Jeśli chodzi o mnie, w weekend miałam trochę kataru, ale nic alarmującego - taki katar zazwyczaj mam, gdy w domu robimy pranie. W poniedziałek już go nie było. We wtorek jeszcze normalnie poszłam do pracy, po południu natomiast zaczęłam czuć ucisk w zatokach. Katar nie chciał schodzić, więc wzięłam sinupret, który w takich sytuacjach biorę. Z godziny na godzinę zaczęła mi rosnąć temperatura, pojawił się  kaszel, a na plecach dziwne "asymetryczne" dreszcze (zawsze po lewej stronie).
Dzisiaj zrobiłam test. Wynik ukazał się o dwudziestej trzeciej na koncie pacjenta. Objawy mam takie jak wczoraj, z tym że schodzi więcej kataru, a ucisk w głowie jest teraz mniejszy i po jednej stronie. Dużo piję, bo ciągle chce mi się pić. Gdy nie leżę, to chodzę, żeby stawy miały jak najwięcej ruchu.
Jak na osobę, która przy każdym przeziębieniu przechodzi męską grypę i wpada w zły stan psychiczny, czuję się zaskakująco spokojnie. Na pewno to zasługa sertraliny i świadomości, że jesteśmy zaszczepieni, z czego tata trzema dawkami. Szczęście w nieszczęściu, że ja i Szczur jesteśmy chorzy naraz oraz że nie są to wakacje czy święta, bo przeżywałabym o wiele bardziej. Teraz przegapiam dni wypełnione pracą po brzegi i wychodzenie na deszcz. Martwię się tylko o rodziców i żeby nam się nie pogorszyło. No i dostaję lekkiej paranoi na punkcie tego, czy nic nie zagraża kotu, który ciągle przy mnie leży, a jeszcze przedwczoraj jadł mięso z mojego talerza.
Bestia przychodzi do mnie wyjątkowo często, przytula się albo ogrzewa mi nogi. Pewnie po prostu jest mu chłodniej jesienią, ale czuję się, jakby mnie pilnował, tak jak ja jego pilnowałam w chorobie.
 
Dzień czwarty
Najgorzej czułam się wczoraj rano. Obudziłam się z dość silnym bólem zatok, jak przy zapaleniu zatok. Gdy wstałam wziąć leki, zaczęło mi walić serce i poczułam się, jakbym miała zasłabnąć. Robiło mi się też niedobrze podczas picia, więc bałam się, że zwymiotuję. Wróciłam do łóżka. Wszystko na szczęście ustąpiło, kiedy zadziałała sertralina. Wydaje mi się, że był to napad paniki wywołany bólem, bo jestem bardzo wrażliwa na ból i nieraz już mdlałam z jego powodu. Po uspokojeniu się zjadłam i zażyłam inne leki. W południe ból zatok prawie całkiem ustąpił, sam z siebie.
Po południu i wieczorem czułam się lepiej, katar też był dużo mniejszy niż poprzedniego dnia. Kaszlałam, ale mimo to dawała mi się we znaki potrzeba rozmowy i zamęczałam innych gadaniem. Miałam przytłumiony węch, a wieczorem gorączkę, ale nie wyższą niż trzydzieści osiem stopni.
Dzisiaj znowu czuję się trochę lepiej. Jestem bardzo słaba i po przejściu z pokoju do pokoju ponownie się kładę, ale jak dotąd pierwszy raz nie mam gorączki. W nocy straciłam węch. Głowa bolała minimalnie, przy schylaniu. Katar jest niewielki, kaszel bywa uporczywy. Najważniejsze, że dobrze się oddycha.
Trochę zachciewa mi się czytać, to chyba dobrze świadczy. Tata ma zakaz wchodzenia na piętro, a Bestia robi za termofor.
 
Dzień szósty
Odkąd w piątek przestałam mieć gorączkę, codziennie czuję się odrobinę lepiej. Katar zniknął równie szybko, jak się pojawił, pozostały flegma i brak węchu. No i uczucie silnego osłabienia. Jeszcze wczoraj kompletnie nie miałam apetytu, ale dzisiaj jedzenie w końcu trochę mi smakowało.
Psychicznie bardzo podbudowała mnie wiadomość, że Szczur nareszcie przez cały dzień nie miał gorączki.
Rodzina wydzwania, pytając o moje samopoczucie.
Mama od wczoraj ma katar, więc myślę, że ją zaraziłam. Mimo to upiekła dzisiaj ciasto. Próbowałam ją namówić, żeby się położyła, ale ona powiedziała, że jeśli miałaby się jutro gorzej czuć, to przynajmniej będziemy mieli babkę.

Dzień ósmy
W poniedziałek byłam zaniepokojona, gdyż znowu zaczęłam czuć kłucie w prawej zatoce. Ponownie zażyłam sinupret. Następnego dnia kłucie nie powtórzyło się.
Mama ma gorączkę, dlatego od wczoraj pełnię rolę chłopca na posyłki kursującego między piętrem a parterem. Chodzę tam i z powrotem po najróżniejsze rzeczy, wynoszę śmieci, zanoszę posiłki tacie, a w nocy budzę go na mierzenie poziomu glukozy. Po każdym przejściu po schodach sapię jak lokomotywa parowa, ale ruszać się trzeba.
Dzisiaj pierwszy raz od tygodnia poczułam zapach - był to zapach jakiegoś zioła z przyprawy do pizzy. Zapachu całej przyprawy nie umiałam wyniuchać, ale i tak się ucieszyłam. Zamierzam ćwiczyć węch zgodnie z zaleceniami, które przeczytałam w Internecie - codziennie rano i wieczorem wąchać po kilkadziesiąt sekund trzy olejki zapachowe. Podobno może to ułatwić regenerację nerwu, który uszkadza koronawirus.

Dzień czternasty
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że ja i mama powoli żegnamy się z koroną. U mamy, podobnie jak u mnie, po kilku dniach gorączki i intensywnego kataru choróbsko zaczęło odpuszczać. Mnie zdarza się jeszcze trudny do powstrzymania kaszel, zwłaszcza w nocy, poza tym mam bóle stawów. Czuję się bardzo osłabiona, ale każdego dnia odrobinę silniejsza.
Udało mi się przedłużyć zwolnienie lekarskie i będę próbować jeszcze raz. Wciąż nie czuję się na siłach wrócić do pracy, zwłaszcza że tam najprawdopodobniej powita mnie pełno zastępstw. Przydałoby się parę dodatkowych dni na powrót do formy.
Tata - odpukać! - póki co zdrowy. Jest też wyraźnie spokojniejszy, odkąd mamie się poprawia. Dowcipkuje, że niedługo zapomni, jak wygląda jego żona.
Co ciekawe, przez dwa dni Bestia niepokojąco często kichał. Martwiłam się, czy czasem on też nie złapał wirusa. Tego się pewnie nie dowiemy. Na szczęście, cokolwiek to było, po dwóch dniach mu przeszło, bo nie miałby kto z nim pojechać do weterynarza (tata nie ogarnie Bestii, mój kot nie ufa do końca żadnemu mężczyźnie).
Dzisiaj byłam trochę smutna, bo gdyby nie wirus, spędziłabym ranek ze Szczurem w teatrze. Mam jednak i powody do radości: po pierwsze, zdrowiejemy, a po drugie, odzyskałam szybko węch. Co prawda na ten moment nie wszystkie zapachy czuję wyraźnie, ale rozpoznaję ich coraz więcej. W końcu umiem poznać, w jakim żelu pod prysznic się kąpię. Węch to chyba zmysł, o którym na co dzień najmniej myślimy i najmniej jesteśmy za niego wdzięczni, a niesłusznie.