środa, 8 lutego 2023

[145] Pamiętniki jesienne


4.10
W weekend wybraliśmy się ze Szczurem do escape roomu. Pierwszy raz od dłuższego czasu poszliśmy do pokoju zagadek tylko we dwoje, ponieważ Marcin wyjechał na urlop, a mnie nie chciało się szukać chętnych dwa dni przed zabawą. Niestety, nie udało nam się wyjść na czas, chociaż celowo wybrałam pokój polecany dla małych grup. Może wyszliśmy z wprawy, jeśli chodzi o grę we dwoje? Znaczenie mógł mieć też fakt, że pokój był liniowy - po kilkunastu pokojach wiem już, że nieliniowe bardziej mi odpowiadają. Straciliśmy dużo czasu, męcząc się z jedną zagadką z mapą, którą próbowaliśmy rozgryźć na różne sposoby. Pod koniec gry okazało się, że rozwiązanie zagadki nie było aż tak trudne, a my przekombinowaliśmy na całego.

8.10

Nieziemsko ucieszyłam się, że nadszedł weekend. ❤️
Ten tydzień był dla mnie bardzo męczący fizycznie ze względu na dużą ilość pracy przy komputerze. Przez kilka dni na przemian spałam, pracowałam i brałam leki przeciwbólowe (stawy nie cierpią zarówno dźwigania, jak i pracy przy komputerze). Niestety, to nie koniec tej roboty, ale już bliżej jej końca niż początku.
W międzyczasie działy się inne rzeczy. W domu zaczął się remont balkonu i schodów wejściowych. Nie znoszę wszelkich prac remontowych, ponieważ powodują zachwianie domowej rutyny. Narzędzia hałasują, różne przedmioty zmieniają swoje położenie, a po domu kręcą się obcy ludzie. Ale czasem trzeba... szczególnie jeśli kafelki zaczynają przypominać pułapki ze starych platformówek. W poniedziałek natomiast Pięknej zdjęto szwy. Nie wiem, kto bardziej się cieszył - ona czy my. Jeszcze jeden dzień, a zdjęłaby swoje pooperacyjne ubranko, które było już prawie doszczętnie "objedzone" z przodu i wielokrotnie prowizorycznie naprawiane.
Nareszcie wróciłyśmy do dłuższych spacerów. Po dziesięciu dniach ograniczonej aktywności Piesę energia dosłownie rozpiera. Wszędzie jej pełno, biega w kółko dookoła domu i własnej osi, szczeka na psy, wspina się na pagórki... Na jednym z pierwszych długich spacerów postanowiłam sprawdzić, czy za moją podstawówką istnieje jeszcze ukryta wśród gałęzi ścieżka, którą chadzałam kiedyś ze Świetlikiem. Okazało się, że istnieje, i po ominięciu kilku porzuconych "małpek" dotarłyśmy nią na piękną polankę!
Mimo silnego zmęczenia pojechałam też z koleżanką z pracy na "Barona cygańskiego". Bilety kupiłam jeszcze w lipcu, nie zważając, że na "Baronie..." już kiedyś byłam, dziesięć lat temu z mamą. Mam sentyment do tej operetki, gdyż było to moje drugie w dorosłym życiu wyjście do opery i wtedy właśnie rodziło się moje uwielbienie dla opery. Tym razem też, jak zawsze, odliczałam dni do spektaklu przez cały deszczowy wrzesień. "Baron..." jest radosny, pełen tańca, cygańskich strojów i jaskrawych barw. Koleżanka wyszła z opery zachwycona, a ja nie mniej uśmiechnięta i podekscytowana niż za pierwszym razem... co nie zmienia faktu, że jeszcze bardziej zmęczona.
Skutek nadmiaru wrażeń jest taki, że dzisiaj odchorowuję. Przespałam blisko dwanaście godzin, po czym obudziłam się ze zbuntowanym brzuchem i z paskudną migreną. Typowe. Całe szczęście ze Szczurem umówiłam się na przyszły tydzień. Zbliża się pełnia, pogoda jest piękna, ale aż do poniedziałku nie zamierzam niczego od siebie wymagać. Cel: regeneracja.
 
 


 

10.10
Nie chwaliłam się jeszcze jesiennymi dekoracjami moimi i mojej mamy. Zaczęłyśmy je robić w ostatni weekend września, tuż po równonocy, ale wtedy miałam na głowie operację Pięknej i nie myślałam o robieniu zdjęć ozdobom. Koszyk z biedronkami mam w pokoju, a resztę zabrałam do pracy. Zrobiłam też przegląd świeczek - prawdziwych i tych na baterie - bo nic tak nie dodaje uroku wieczornym posiadówkom z książkami jak świece. Został tylko przegląd herbat i sezon na długie wieczory będzie można uznać za rozpoczęty.
 
 
 

22.10

Najtrudniejsze dla mnie w pracy miesiące - wrzesień i październik - powoli dobiegają końca, a zbliża się okres, który o wiele bardziej lubię. Okres pomiędzy Halloween a andrzejkami. Mam cały stosik lektur specjalnie odkładanych przez resztę roku na ten właśnie czas: dwie kolejne książki Katherine Arden, "Upiora Opery", książki o demonologii. W ruch poszła też koperta ze "strachowymi" pocztówkami, bo zaczęły się moje ulubione wymiany i loterie halloweenowe. Codziennie zaglądam do skrzynki pocztowej, wyczekując pocztówek, których się spodziewam. Zdarza się, że czeka tam na mnie jakaś miła niespodzianka.
W tym tygodniu niespodzianki znalazłam dwie, obie od Dagi. Najpierw dostałam polską wersję kartki wydanej z okazji Światowego Dnia Pocztówki, którego motywem przewodnim był w tym roku pokój. Co zabawne, identyczną kartkę wygrałam w loteryjce, więc mam teraz dwie (druga dotarła wczoraj). Później doszła prześliczna "strachowa" kartka wykonana przez Dagę. Aż trudno uwierzyć, że dyniogłowe postacie nie są wydrukowane w kolorze, tylko pokolorowane. Jakiej precyzji to wymaga! Wyglądają jak na najprawdziwszej ilustracji w książce. Dziękuję razy dwa! 
Moja jesienna wystawka prezentuje się na razie dosyć skromnie, ale mam nadzieję, że już niebawem rozgoszczą się tam czarownice i duchy. I zostaną ze mną aż do grudnia.
 
 
 

25.10
Moja skrzynka pocztowa była dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. Jednocześnie dostałam aż trzy pocztówki halloweenowe i list od kolegi taty ze szkolnej ławki, który obecnie jest kawalerem maltańskim i sporo podróżuje po świecie. Niedawno podróżował po Ameryce Południowej, więc przysłał mi kopertę z kilkoma widokówkami z Chile i Argentyny. Pocztówkami od pana Franka nie miałam jeszcze czasu się zająć, ale jesienna wystawka wygląda już bardziej okazale.
Przyznam, że dzisiejsza poczta bardzo poprawiła mi nastrój. W pracy miałam niezwykle męczący dzień - nie dość, że dostałam niespodziewane zastępstwa, to jeszcze ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał, a urządzenia odmawiały współpracy. Od rana do południa nie było prądu, co pokrzyżowało mi plany. Niebo akurat całkiem się zachmurzyło, przez co wszyscy słabo widzieli w ciemnej sali i nie umieli się skoncentrować. Po włączeniu prądu okazało się jeszcze, że korki wybiły. Na koniec jakże pięknego dnia nie umiałam znaleźć klucza. Po siedmiu godzinach wychodziłam z pracy z poczuciem, że wyglądam jak strach na wróble, jestem cała spocona, a migrena nieubłaganie nadciąga. Dlatego właśnie bardzo potrzebowałam dzisiaj czegoś takiego jak ta poczta. 
W domu przywitała mnie wariująca z radości Piesa. Później pojawił się Bestia i wyjątkowo długo mi towarzyszył, najpierw leżąc na kolanach, a później obok. Zupełnie jakby czuł, że należy mnie dziś dużo przytulać. Po obiedzie odespałam dwie czy trzy godziny (ze zmęczenia straciłam rachubę czasu) i od razu mi lepiej.
 
 

 
31.10
Na cmentarzu napotkałam ciekawą rzeźbę. Zapewne miał to być anioł, ale z twarzy bardziej przypomina mi południcę.

8.11
Ból ręki i stan podgorączkowy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. W niedzielę obudziłam się z myślą, że z efektami ubocznymi szczepionki mam już spokój. Ku mojemu zdziwieniu, niedługo później zaczęłam mieć katar i opętańczo kichać. Co jakiś czas czułam świerzbienie głęboko w nosie, które po kichnięciu na chwilę mijało, by wkrótce znów się pojawić. I tak przez cały dzień. Jeśli próbowałam wstrzymywać kichanie, kapało mi z nosa. Co ciekawe, katar miałam tylko po lewej stronie. Do tego bolało mnie lewe oko, podobnie jak przy jęczmieniu, choć jęczmienia nigdzie nie zauważyłam. W poniedziałek rano poszłam więc do przychodni.
Lekarz stwierdził, że nie wiadomo, czy to jeszcze skutki szczepienia, czy jakaś infekcja wykorzystała moje chwilowe osłabienie. Podobno niektórzy pacjenci też zgłaszali mu katar po szczepionce. Dostałam dwa dni zwolnienia. Za te dwa dni na regenerację jestem bardzo wdzięczna. Wykorzystałam je, dużo śpiąc, porządkując pocztówki, czytając i słuchając audiobooka. 
Dzisiaj spałam do dwunastej i miałam osobliwy, nieprzyjemny sen. Śniło mi się, że w mojej dawnej podstawówce miała odbyć się jakaś uroczystość z okazji jubileuszu szkoły. Z tej okazji dorośli już absolwenci zostali poproszeni o występy - recytacje, śpiew, taniec i tym podobne. We śnie byłam bardzo niezadowolona, ponieważ moja mama wbrew mojej woli zgłosiła mnie do występu. Miałam recytować długi fragment tekstu, którego nie umiałam zapamiętać. Tekst był dziwny i niezbyt sensowny, jacyś szlachcice i ich żony rozmawiali przy stole. Żona jednego z nich mówiła, że przebrała się za orzech, a druga, że przebrała się za szyszkę. Bór raczy wiedzieć, o co w tym chodziło. W dodatku uroczystość miała poprzedzać msza w kościele. Rodzice i Szczur mieli pojechać tam ze mną samochodem, mimo że do tego kościoła mamy dziesięć minut spaceru.
W dniu jubileuszu od rana byłam strasznie zestresowana i nieszczęśliwa. Nie miałam najmniejszej ochoty występować w szkole, gdzie kiedyś doświadczałam zastraszania, iść do kościoła ani oglądać osób ze swojej klasy. Mimo to usiadłam i zaczęłam ubierać niekomfortowy strój - białą bluzkę, niewygodne buty i jakaś groteskową spódniczkę. Napisałam sobie na ręce początek mojego tekstu, gdyż nadal go nie pamiętałam. Potem wyjęłam leki i zażyłam wszystko, co mogło mi pomóc w tym ogromnym stresie. Po ulicy od rana chodzili ludzie z mojej podstawówki w galowych strojach. Widząc koleżankę z klasy wchodzącą do sklepu, szybko schowałam się za drzwiami.
Najdziwniejsze (i straszne) w tym śnie było to, że byłam dorosła, nie chciałam brać w tym wszystkim udziału, miałam sprawne nogi, ale nie zrobiłam nic, żeby się przeciwstawić. Nie powiedziałam, że nie pójdę, nie ubrałam się po swojemu, nie wyjechałam, nie poprosiłam Szczura o pomoc, nawet nie tupnęłam nogą. Nic! Jakbym była zaczarowana, zamieniona w dziecko, które nie ma wpływu na ustalenia dorosłych. Brrr.
Całe szczęście, że obudziłam się w innym świecie...

9.11
Jeśli chodzi o kartki świąteczne, to jestem już w pełni gotowa na okres bożonarodzeniowy. Mogę nawet zacząć wypisywać je jeszcze wcześniej niż zwykle. Dzisiaj przyszła paczuszka z moim ostatnim zamówieniem z House of Postcards, w której znalazły się głównie pocztówki świąteczne. Kupiłam zarówno kartki tradycyjne dla wierzących krewnych, jak i bardziej "świeckie": z zimowymi pejzażami, z bałwanami, z kotami w mikołajkowych czapkach itp. Dla każdego coś miłego. Dostałam też dwie pocztówki gratis, co się często zdarza przy dużych zamówieniach: z Mikołajem i z kocią choinką.
Można działać! A jest nad czym, bo oprócz obfitej poczty dla krewnych i znajomych planuję też wymienić kilka pocztówek z ludźmi z innych państw.
 
 
 

12.11
Ależ dzisiaj miałam szczęście! Wygrałam dwie pocztówki w loteryjkach, i to jakie! Pierwsza to bożonarodzeniowa kartka z Australii, w dodatku "first day of issue". Druga, jeśli wszystko się uda, zostanie wysłana ze Svalbardu. Wow!
 
 
 

19.11
Przedwczoraj, gdy wracałam z pracy, padał pierwszy śnieg. Właściwie to prószył - powolutku, lecz nieustępliwie. Od razu topniał, ale coś w widoku tych pierwszych śnieżynek sprawiło mi przyjemność.
Dzisiaj obudziłam się już w zimowym świecie, pokrytym cieniutką warstwą śniegu. Do teraz zdążył prawie całkiem zniknąć. Piesa na swoim pierwszym porannym spacerze zobaczyła jednak ogród w nowej odsłonie. Chciałabym wiedzieć, o czym wtedy pomyślała. Swoją pierwszą zimę spędziła między podwórkiem a zagraconą szopą, nie znając życia w przyjaźni z człowiekiem.

22.11
Źle się czuję. W pracy było w porządku, bolały mnie tylko dwa palce. Wieczorem niespodziewanie dostałam rewolucji żołądkowej i teraz nie dość, że jest mi słabo, a w żołądku mnie ssie, to czuję się jak przed migreną. Czuję też ząb, z którym za tydzień idę do dentysty. Przez brzuch zrobiłam się lękowa i sama już nie wiem, co z tego wszystkiego jest pierwotne, a co psychosomatyczne. Nie wiem też, o co brzuchowi poszło. Nic szczególnego się dziś nie wydarzyło, zresztą rzadko mam teraz z nim kłopoty. Nie wiem, jak zasnąć, a branie czegoś na ból na pusty żołądek to średni pomysł.

29.11
W tym roku nareszcie miałam "normalne" andrzejki.
Wróciłam z pracy o kilka godzin wcześniej niż zwykle i czułam się całkiem szczęśliwa. Nawet pomimo tego, że pobolewa mnie prawa strona jamy ustnej po wczorajszym plombowaniu dolnej siódemki. Gdy szłam z przystanku w południe, gdzieniegdzie nadal utrzymywał się szron, a szron to jedno ze zjawisk, które chyba nigdy nie przestanie mnie wizualnie zachwycać. Zabrałam Piękną, równie szczęśliwą z mojego wcześniejszego powrotu, na dłuższy spacer do paczkomatu i z powrotem. 
Reszta dnia była równie przyjemna. Miałam czas trochę pospać, a tego po wizycie u dentysty nigdy nie jest mi za wiele. Wypisałam kilka świątecznych kartek (w tym roku zabrałam się za nie wcześniej niż zwykle, żeby nie męczyć ręki nadmiarem zadań do wykonania). Posiedziałam sobie przy dyniowej świeczce i poczytałam "Pożegnanie z diabłem i czarownicą". Wieczorem znajomy pan elektryk przyjechał zainstalować nowe oświetlenie ledowe w miejsce tego, które w kuchni zepsuło się mniej więcej rok temu. Przy okazji zajął się też oświetleniem w innych newralgicznych miejscach. Kiedy elektryk odjechał, mama upiekła ciasteczka "usta teściowej" (ostatni domowy hit), a ja stopiłam świecę i dwa razy wylałam wosk na wodę.
Trudno mi wyrazić, jak się cieszę, że ten dzień był tak przyjemnie zwyczajny. Rok temu w ogóle nie wróżyłam, ponieważ leżałam w łóżku z koroną. Nieważne, że to wszystko tylko zabawa. Kiedy mam swoje własne małe tradycje, bardziej chce mi się żyć.
 
 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz